Zaczęło się jak zwykle od Mironowego telefonu. Był sobie poranek 23 grudnia…
Aż tu nagle jak nie zadzwoniło to aż z mojego cieplutkiego łóżeczka musiałem się zwlec, a wiadomości przekazane przez telefon nie były wcale takie dobre (z punktu widzenia rozleniwionego Mikołaja).
Miałem bowiem pójść do domu Mirka i stamtąd roznosić Betlejemskie Światełko Pokoju do różnych miejsc w Józefowie.
Po godzinie wyruszyłem do Mirka. Gdy tam dotarłem był tam już sporo ludzi, a i przybywali następni. W sumie byli tam: Anioł, Elmer, Prokop, Filipina, Karina, Olka, Marta, Koza i ja (jeśli kogoś pominąłem to przepraszam go za to). Ta cała gromadka miała podzielić się na 2-osobowe grupy które miały roznieść Światełko po całej naszej mieścinie. Właśnie wtedy zaczęło się robić wesoło bo dowiedziałem się że będę roznosił Światełko z nikim innym tylko z Kozą ,to nie byłoby takie straszne gdyby nie to że musiałem chodzić do Domu Dziecka w Michalinie i Gimnazjum w Józefowie (dla niewtajemniczonych: te instytucje znajdują się po przeciwległych stronach miasta). No ale w końcu co to dla nas! Światełko nieść mieliśmy „na” niczym nieosłoniętych świeczkach. Poratowała nas trochę Mama Mirona która dała nam taki zielony kawałek celofaniku który miał chronić płomień przed wiatrem.
Wyruszyliśmy jako pierwsza taka grupa. Od początku „szczęście” nam dopisywało. Już po przejściu pięciu kroków od schodów Kozie zapalił się celofanik ,a ona jak dmuchnęła to nie tylko celofan ale i świeczkę zgasiła. Na szczęście „co dwie świeczki to nie jedna” (Koza odpaliła światełko od mojej świeczki i ruszyliśmy dalej). Po paru dłuższych chwilach dotarliśmy do Domu dziecka. Tam Koza powiedziała conieco o światełku, wręczyła jedną z świeczek i znowu musieliśmy wyjść na ten trzaskający mróz, to dziwne: niby niesie się ogień a jest zimno jak nie wiem co. Teraz trzeba było iść na drugi koniec miasta ,do Gimnazjum. „To daleko&” – Koza w pewnym momencie odkryła Amerykę w konserwach.
Postanowiliśmy zajść po drodze do Mirona wymienić celofaniki (bo przez ten czas zdążyły się wypalić i wytopić w nich całkiem spore dziury, zwłaszcza w moim). Wprawdzie mieliśmy też inne nadzieje dotyczące odwiedzin ,ale najwidoczniej Miron nie zrozumiał metafory Kozy. Może pożyczysz nam kluczyki do samochodu? – i nie podwiózł nas.
Uzbrojeni w papier do pakowania prezentów zamiast celofaniku i rękawiczki założone na odpadające palce ruszyliśmy do Gimnazjum Nr.1 w Józefowie. Wprawdzie mieliśmy „obsłużyć” jeszcze zarząd hali sportowej i basenu (Centrum Sportowo-Rekreacyjne), ale te ośrodki leżą blisko siebie. Droga jak zwykle dość długa i nudna, no i oczywiście było zimno. Kiedy w końcu dotarliśmy do Gimnazjum naszym oczom ukazał się niezbyt wesoły z naszego punktu widzenia obrazek: oto NIKOGO NIE BYŁO W GIMNAZJUM. Żadnej przyjaznej osoby której mogliby wręczyć światełko. Na szczęście sytuacja nie powtórzyła się w dyrekcji basenu i hali, tam było dużo ludzi którzy chętnie przyjęli od nas Światełko.
To już koniec, potem z poczuciem dobrze spełnionego zadania wróciliśmy do naszych cieplutkich domków.
Mikołaj Federowicz
Miałam coś tu jeszcze dodać od siebie, ale Mikołaj napisał już chyba wszystko co trzeba. Nie chcąc się za bardzo powtarzać dodam tylko, że ja również bardzo lubię roznosić światełko i patrzeć jak się różni ludzie, dyrektorzy, czy dzieci cieszą, że pamiętaliśmy i o nich roznosząc ten betlejemski ogień.
Ania „Kózka” Michałowska
Po wyjściu z chaty Mikrona poszliśmy w stronę kościoła na Błotach. W lesie za szkołą na ul. Granicznej zachajcował nam się papierek osłaniający świeczkę przez wiatrem. Ugasiliśmy go śniegiem. Na szczęście świeczka nie zgasła.
Doszliśmy w końcu do kościoła i przekazaliśmy światełko księdzu proboszczowi. Bardzo nam za nie podziękował i poczęstował nas bananami. Szczęśliwie wróciliśmy do domu.
Paweł Gwardiak i Hubert Ornat