Z Jurkiem Owsiakiem rozmawia Ania Michałowska.
Ania Michałowska: Większość ludzi widzi cię tylko raz w roku podczas Orkiestry. Co robisz na co dzień?
Jurek Owsiak: Mam firmę, która produkuje programy telewizyjne od 13 lat. Pierwszy program, który robiłem przez kilka lat to był „Róbta, co chceta”, dziś się nazywa „Kręcioła” i w każdą sobotę możecie go obejrzeć o godz.10.00 w 2 PR, pora co prawda bohaterska. Jest to program, w którym cały czas poruszam takie sprawy jak Pokojowy Patrol, co robi Fundacja, ale włączam także swoje elementy z podróży po świecie, jak jeździmy z ludźmi, robimy różne konkursy i gdy ktoś wygrywa, to ma szansę obejrzeć drugą stronę półkuli, np. polecieć z nami do Australii. Jest jeszcze o Przystanku Woodstock i nasz program jest chyba jedynym, który puszcza muzykę z tego Przystanku. I to jest moja profesja, to jest moje źródło utrzymania. Kiedy ruszyliśmy z programem „Róbta co chceta”, jeszcze przed Orkiestrą, na początku lat ’90, otrzymał on wszystkie nagrody telewizyjne. A potem myśmy z niego świadomie zrezygnowali robiąc coś innego. Tak, że to robię na co dzień. I oprócz tego oczywiście mnóstwo czasu poświęcam Fundacji.
Zajmujesz się wieloma sprawami na raz. Jak radzisz sobie z natłokiem informacji, spotkaniami, stertami papierów, telefonami, kupą pieniędzy i tysiącem spraw do załatwienia?
Jak bym sobie nie dawał rady, to po prostu bym tego nie robił. Jest to tak ułożone, że spokojnie to służy. Nigdy nie biorę czegoś ponad miarę, nie rzucam się na jakieś rzeczy, które chcę tylko zaliczyć, że coś takiego robiłem. Chociażby jak robimy Finał, to się zajmujemy tylko tym i nie jesteśmy ludźmi, którzy nagle protestują, walczą o uratowanie koni, psów, Indian, itd. , chociaż są to sprawy nam bliskie, ale robimy konsekwentnie to, co robimy. I bardzo często się nawet na nas ludzie obrażają, że nie wspieramy ich. Duchowo zawsze, ale fizycznie nie chcemy się rozdrabniać. Skupiamy się na jednej rzeczy. Jak robimy koncert Woodstock, to wiemy, że innych już koncertów nie robimy. Ale jak mamy trochę więcej siły, to robimy Koncert Bożonarodzeniowy. My sami wyczuwamy to, co możemy, to, co nie możemy.
Poza tym nie jestem sam, w Fundacji pracuje teraz 13 osób, więc to one prowadzą cały dział księgowości, rozliczają pieniądze, ja patronuję temu, więc to nie ja wszystko robię, tylko robi to ileś osób. Tak jak Finał, to nie tylko ja robię, tylko ileś osób. Każdy tu ma duża swobodę, ale zarazem ogromną odpowiedzialność. Ale jak ktoś coś źle robi, to „do widzenia”.
Jak dużo jest racjonalizmu w tym, co robisz? Czy na chłodno kalkulujesz to, co jest potem wielkim, spontanicznym fajerwerkiem?
Pewne rzeczy są szaleństwem, inne wynikiem kalkulacji. Musimy coś kalkulować, to nie ma siły. Trzeba się do wszystkiego przygotować. Kiedy robimy Przystanek Woodstock, czy kiedy robimy Finał, to scenariusz jest dosyć precyzyjnie przygotowany i jesteśmy nawet z tego dumni, że potrafimy tak to wszystko przygotować, że z jednej strony nie brakuje toalet, a z drugiej – tyle ludzi w tym bierze udział.
Więc musimy to częściowo zaplanować, ale pozostawiamy ogromne pole na to, co się wydarzy. Jak mnie ludzie pytają: „Jaki będzie Finał?” To ja mówię: „Nie wiem”. Życie pokaże, bo to ludzie są najlepszymi aktorami, scenariusz pisze życie.
Generalnie, jest w tym dużo racjonalizmu, i musi być, tego mnie nauczyło życie, ale z drugiej strony dobrze radzimy sobie z tym, żeby dawać zakres pełnego luzu dla ludzi, pokazywać ten luz, umiejętnie go jeszcze kierować tak, żeby on dobrze wyglądał w np. telewizorze, bo to jest mój zawód i wiem, co wygląda dobrze a co źle. Nam się wydaje, że jest wspaniale, a obrazek w telewizji jest taki sobie, i na odwrót.
Ale jest bardzo dużo w tym swobody, ogromna ilość swobody. Każdy sztab, również wasz, robi tak jak uważa, ale musi się pewnych zasad trzymać. My wysyłamy wam zasady Orkiestry, ale nie wnikamy w to, kogo zapraszacie, co mówicie do mikrofonu. Mam pełne zaufanie, że nie ma tam jakiś wariacji. To wam pozostawiamy autorstwo tego wszystkiego.
Teraz na przykład w porozumieniu z ekspertami wprowadzamy program badań przesiewowych słuchu u noworodków i od kilku dni siedzimy nad plakatem instruktażowym. Będzie to poważny program, pierwszy tego typu w Polsce i pierwszy na świecie, który ma ambicję przebadać wszystkie noworodki. Chociaż ten plakat wygląda trochę jak komiks, to traktuje o poważnym przedsięwzięciu. W tym wypadku nie jest to chłodna kalkulacja, tylko zabawa. Chcemy, żeby każda pielęgniarka dostała certyfikat z aniołkami – być może powiedzą, że jest niepoważny, a może im się spodoba.
Jak się robi witraż? Witraże wymagają chyba spokoju i skupienia, a imprezy takie jak Finał Orkiestry, czy Przystanek Woodstock – spontaniczności, hałasu, szaleństwa. Czy to się ze sobą nie kłóci i jest do pogodzenia?
O benedyktynach /jak to się mówi „robić coś z benedyktyńską dokładnością”/ wiemy tylko, że coś pisali, ale nie wiemy ile w tym było akumulacji różnej energii.. Może wieczorem np. skakali po swoich łóżkach i darli się wniebogłosy?.. nie wiadomo. Gdzieś musi ta energia wylecieć, wybuchnąć. Zobacz, jak spontanicznie reagują piłkarze, albo niektórzy sportowcy – robią fikołki, skaczą, ale jednak jak grają, to muszą się podporządkować pewnym regułom. Nie mogą robić fikołków i grać, bo to by nie wyszło.
Czyli to samo u mnie. Pewna spontaniczność jest we mnie cały czas, ale kiedy muszę coś robić, to wiem, że są pewne reguły które muszę spełnić. Witrażu się nie da zrobić tak „hop-siup”. Mało tego, trzeba to robić starannie. Żeby wytłumaczyć jak się robi witraże, to musiałbym wam to tłumaczyć przez 10 lat, tyle ile ja się uczyłem i ciągle uważam, że im więcej się uczysz, tym człowiek uważa, że mniej umie, bo więcej rzeczy poznaje. Przede wszystkim trzeba go robić bezpiecznie. Jest tam tyle szkła, że nie ma rady, kiedyś trzeba się skaleczyć. Dobry witrażysta musi być pokaleczony. Mam przynajmniej sześć dużych blizn. Szkło samo w sobie jest niebezpieczne, wytwarza różne szkodliwe pola. Do tego ołów i tlenki używane do malowania. Krótko mówiąc, witraże powinno się robić w skafandrze nurka. Ale właściwie wszystko robi się gołymi rękami.
Kiedy zrobiłeś ostatni witraż?
Ostatni witraż zrobiłem kilka ładnych lat temu, ok. 5 lat temu. Teraz prowadzi to mój brat. Zawsze sobie mówię, że się tym zajmę, to są takie umiejętności jak jazda na rowerze – jak się nauczysz, to nie ma siły żebyś zapomniał. Więc wiem, że do tego kiedyś na pewno wrócę, bo bardzo to polubiłem. Uczyłem się tego bardzo długo, pracowałem w tym 10 lat, ale potem przyszło radio, telewizja i świadomie z tego zrezygnowałem.
Jak technicznie wygląda sprawa zakupu sprzętu za pieniądze zebrane przez WOŚP? I jak selekcjonujecie potrzeby zgłaszane przez szpitale?
Zacznę od tego, że jak selekcjonujemy, to dostajemy mnóstwo podań, pism, listów. Zbieramy to wszystko do kupy, ale to jest tylko jeden etap. Drugi etap, ten ważniejszy, to to, co my robimy, czyli wysyłamy dokładne ankiety, w których pytamy o to, co my chcemy wiedzieć, a nie to co szpital będzie pisał, bo szpital to najchętniej by napisał, że chce wszystko. Specjalnie je redagujemy, dla każdego Finału inną, zaciągamy języka wszędzie, u samych lekarzy w Ministerstwie Zdrowia, ale również powołujemy swoich niezależnych ekspertów. Nie jakimś kodem, że „jest to ekspert zasłużony w branży…”, tylko ten, który wiem, że naprawdę w tym siedzi i jest praktykiem.
Zebranie tego wszystkiego zajmuje nam kilka miesięcy. Nie da się kupić sprzętu za miesiąc. Kiedyś próbowaliśmy, ale to się po prostu nie da. Samo zebranie wszystkich danych to ok. pół roku. Potem ustalamy co chcemy kupić. Jest duży rozrzut sprzętu. My ustalamy, że podczas przetargu nie będziemy kupowali jednego urządzenia takiego, drugiego takiego, itd. tylko musimy kupić partię urządzeń. I ta partia urządzeń musi się nadawać do tych szpitali, które ją chciały i spełniać te minimum dla każdego. To jak jakby każdy dostał samochód Wollsvagen Passat, i ci, którzy chcieli Mercedesa i ci, dla których wystarczyłby Polonez, muszą być z tego zadowoleni. Ale standard jest bardzo wysoki. Zawsze. I potem jak już zbierzemy te wszystkie dane, to powołujemy komisję. Ustalamy co chcemy kupić, dajemy ogłoszenie do gazety.
Wiemy, że potrzebujemy 20 sztuk tego sprzętu, 30 tego, 1000 sztuk tego… zgłaszają się firmy i robimy nie przetarg, tylko „konkurs ofert” – tak to się u nas nazywa. I na 15, czy 17, które mamy za sobą, ani jeden nie był oprotestowany, w kraju, gdzie się wszystkie protestuje, bo jest po prostu ściema. U nas nie ma. U nas w komisji zasiada przeciętnie ok.20-stu osób i te 20 osób siedzi cały dzień, dopóki ostatnia koperta, która została otworzona tego dnia , nie zostanie przeanalizowana i nie zostanie pociągnięty przetarg, czyli zakup. No i potem są trzy wejścia, każdy przychodzi, chwali oczywiście cuda na patyku, ale my i tak wiemy, po ocenie ekspertów, na co się decydujemy. I nie cena gra główną rolę. Główną rolę gra jakość. Zdarza się, że kupujemy droższe, ale wiemy, że on będą dłużej pracować. 20 osób się musi pod tym podpisać.
Wszyscy też na ten czas oddają telefony komórkowe, co też pokazywaliśmy w telewizji. Dlatego te przetargi są takie, że przyjeżdża na nie 15-20 firm, które walczą, bo to są przecież potężne pieniądze – kilka milionów dolarów. A my jesteśmy wypłacalni. Jesteśmy chyba jedyną firmą w Polsce, która kupuje sprzęt medyczny i płaci, kiedy jest zrealizowany zakup. I nikt nie protestuje. Wszyscy, nawet przegrani wiedzą, że zawody były super uczciwe, super dobre. A dla wygranych dodatkową nagrodą oprócz tego, że kupujemy ten sprzęt (a ceny są bardzo dobre, bardzo często są nawet poniżej przeciętnych, żeby firmy mogły wejść na rynek, a my to oczywiście bardzo chętnie wykorzystujemy) jest to, że są dumni z tego, że wybraliśmy ich sprzęt. Oni się później chwalą, że „Fundacja kupiła nasz sprzęt”. Czyli nie tylko wygrali przetarg, ale dodatkowo nasza komisja oceniła, że ten sprzęt jest rzeczywiście bardzo dobry.
I tak wyglądają zakupy. Realnie jest tak, że „konkursy ofert” są robione mniej więcej w październiku/ listopadzie, a sprzęt trafia do szpitali w lutym/ marcu. Czyli obecnie sprzęt z poprzedniego Finału już zaczyna wjeżdżać do szpitali. Żeby nawet nie wiem co robić, potrzeba na to roku. I to nam bardzo odpowiada, bo przez rok pieniądze po prostu leżą w banku, nabierają procentów i z tych procentów my się spokojnie utrzymujemy. Czyli jak ktoś daje złotówkę, to ona w całości idzie na zakup sprzętu medycznego. A jeszcze z procentów dokładamy na dodatkowe zakupy. I to jest chyba najlepsze co może być. To nie jest tak, że 10% idzie na utrzymanie, te 10% o których mówimy, te 10 groszy ze złotówki, wystarczy nam, żeby dać na codzienność, pracę Fundacji, na Przystanek Woodstock, ewentualnie jeżeli nie mamy sponsorów to na Finał. To jest taki zasób naszych pieniędzy, które posiadamy.
Co było najdziwniejszym sprzętem, jaki Fundacja zakupiła?
W medycznym sprzęcie jest trudno znaleźć coś dziwnego… W ogóle jak patrzę na ten sprzęt to on jest dziwny. Jest tak skomplikowany i niesamowity. Ale czy coś mogło być istotnie bardzo dziwnego… Ludzie dziwne rzeczy nam dają, ale trudno jest znaleźć coś dziwnego co by kupiła Fundacja. Tu raczej nie ma dziwnych rzeczy.
Od czego zaczęła się w ogóle Orkiestra? Czy to prawda, że wzięła początek w Jarocinie?
Nie do końca. Zaczęliśmy mówić o Fundacji w programie „Róbta, co chceta”, o tym, że warto by było zebrać pieniądze, ale myśleliśmy o tym jako o jednorazowej akcji, że raz zbierzemy pieniądze, coś tam robimy i na tym koniec, dajemy dyla. Że to taka rzecz na chwilę.
I zrobiliśmy w Jarocinie w ’93 r. takie zbieranie pieniędzy. Ja myślałem, żeby zrobić też finał tego zbierania też tam w Jarocinie i ktoś mi mądrze powiedział: „Jarocin to jest tylko tylu ludzi, ilu przyjedzie, może 12-15 tysięcy i pieniądze zbierzesz tylko od nich, zróbmy to na całą Polskę!”
I wtedy Walter Kossowski, który ze mną robił „Róbta, co chceta”, powiedział: „To zróbmy to w zimę, w niedzielę, w pierwszą niedzielę zimy nowego roku!”. Ja mówię: „Pogięło cię stary? Kto będzie brał w tym udział?”
I tak zostało. Robimy to zimą żeby było abstrakcyjnie, inaczej, żeby było niemożliwie, i żeby kogokolwiek na świecie takim działaniem zadziwić, co jest tak trudne…
Jarocin był takim pierwszym publicznym zbieraniem pieniędzy, wcześniej przychodziły one do nas w kopertach, gdyż to się stało popularne już poprzez program. Ludzie nam przysyłali swoje pieniądze w listach, paczkach. Formalnie zebraliśmy tam wtedy dzisiejsze 40 tys. zł. Pogięte, wymięte, pomiętolone, w workach. Pamiętam żeśmy je liczyli, pokazywali na scenie.
Myśmy przełamali wtedy taki blok niechęci w telewizji. To był pierwszy Jarocin, który był pokazywany w telewizji, bez żadnych wejść, bez żadnych skrótów, cięć, cenzury. A tam ludzie „fuckowali” ze sceny mocno, była taka kapela „Ga ga”, która gdy wyszła na scenę, to padały naprawdę ostre teksty. To były jeszcze takie czasy, tej całej transformacji.
I wtedy pierwszy raz wprowadziliśmy tę rockową muzykę Jarocina na głębokie wody, czyli na telewizory. Jakkolwiek był to gwóźdź do trumny. Ale nie to, co myśmy robili To był ostatni Jarocin. Po nas robił jeszcze Kuba Wojewódzki. To właśnie on zabił absolutnie Jarocin sprowadzając tam jakieś firmy papierosowe, bandziorów, nie dbając o to, że bandyci są w ochronie, bo to były normalne bandziory, którzy z kijami bejsbolowymi ruszyli na ludzi, i on nie zapanował nad tym tłumem. To jest właśnie przypomnienie wszystkim, że facet, który też jest agresywny w tym durnym programie, to jego agresywność wcale nie jest kreacją dla programu. On jest taki. Dla mnie jest to po prostu kawał sukinsyna. Bo ja go po prostu znam. Kawał gnoja. Lansowanie tego rodzaju ludzi jest czymś koszmarnym, ale niech sobie chodzi własnymi drogami. Na szczęście nie wchodzi nam w drogę, bo po prostu byśmy go wciągnęli nosem…
Co takiego jest w dniu Finału, że wszyscy ludzie, biedni, smutni, bogaci Polacy potrafią się zjednoczyć, uśmiechnąć, wspólnie pomóc innym? Jak udaje się wam wytworzyć taką cudowną atmosferę podczas orkiestrowych Finałów, która porywa i zmusza do uśmiechu i pomocy tak ogromną liczbę osób?
Ja myślę, że to dlatego, że jesteśmy wiarygodni. Przez ileś lat w kraju, w którym nikomu się nie ufa, nawet Kościołowi się nie ufa, jest on gdzieś na jakieś n-tej pozycji, ludzie zobaczyli, że gadamy normalnie przez te lata, rozliczamy się. Ludzie widzą, że to wychodzi, a ludzie lubią widzieć efekty swoich działań.
Pierwsi to chwyci młodzi bardzo ludzie, którym podobała się ta rock’& rollowa zajawka, i zobaczyli, że „facet do mnie mówi, ma do mnie zaufanie, to dlaczego tego mam nie zrobić? I nie pierniczy mi o tym, że muszę się gdzieś zapisać przy okazji, że muszę coś zrobić”. Nic od ludzi nie wymagaliśmy. Idź, zbieraj pieniądze, potem te pieniądze przynieś albo wpłać na konto. Nic nie musisz robić, nie musisz podnieść dwóch palców i przysięgać, że będziesz uczciwy. Po prostu to było tak szokujące dla ludzi. „O rany boskie! Naprawdę mogę zbierać i nic? Nie będziesz do mnie do domu przychodził i szukał w szafie resztek pieniędzy?” Nie, rób to.
W pierwszym roku, obudzili ci, którzy uważają, że mają umiejętności tzw. „pracy z młodzieżą”, to jest takie powiedzenie „pracuję z młodzieżą”. Ja nie uważam, że pracuję z młodzieżą, ja pracuję z ludźmi. Ale tzw. specjaliści od spraw młodzieży, którzy oczywiście siedzieli zazwyczaj na dupie i nic nie robili, byli w lekkim szoku, że ten Finał się odbył. I wtedy zacząłem czytać takie różne artykuły, że to było: „coś nieprawdopodobnego”, „fantastycznie”, „pięknie, cudownie”.
Jak był drugi Finał, to obudzili się znowu ci, którzy zaczęli w tym widzieć dla siebie niebezpieczeństwo.
„Jak to? Świr, opowiada bez żadnej idei, ani w tą, ani w tą, ani nic nie chce od tych ludzi, ani przy okazji nie mówi im, że mają to robić, tamto robić. Znowu „ryknęło” i zebrali taką kupę szmalu..” Drugi Finał był jeszcze piękniejszy.
Przy trzecim już zaczęły się ataki: „Ucieknie z tymi pieniędzmi, będzie siedział w świecie z naszą kasą, będzie się zajmował polityką, robi sobie gębę żeby wystartować w wyborach, zobaczmy, czy już nie ma drugiego domu, komuna, itd…”
Przy czwartym finale już wszedł ostro Kościół, z taką walką, że „Róbta, co chceta” to nasza polityka, ideologia, że po to wychodzimy w dniu Finału na ulice, żeby robić, co się chce…”
Czy przeszkadzały wam te reakcje? Jak reagowaliście na te oskarżenia?
Na początku nas to trochę bolało. Potem naszą odpowiedzią był pierwszy Przystanek Woodstock, drugi Przystanek Woodstock, jeszcze większy Finał, leszcze lepsza orkiestra, jeszcze więcej załatwionych spraw i kupionego sprzętu. A jak w tym roku jeszcze uruchomiliśmy program badań przesiewowych słuchu u noworodków…
I nam to wychodzi. Nam to wychodzi, bo u nas dwa + dwa jest cztery, a nie dwadzieścia dwa. U nas nie ma ściemy. Nawet nam to do głowy nie przychodzi. Bo żeby zrobić ściemę, to trzeba ją umieć zrobić, trzeba nieźle się nagimnastykować żeby przewalić licznik w samochodzie, oszukać, przekręcić pieniądze. Bo to trzeba gdzieś schować, trzeba ukryć, itd…
Są ludzie, którzy mają do tego talent. Ja się boję, że jakbyśmy chcieli coś oszukać to byśmy wpadli natychmiast. Nie mamy do tego smykały. Nie mamy smykały do cwaniactwa. Robimy to najprościej, bo to nam też przynosi dużo żaru.
I jak to ludzie widzą, że przez 11 lat gramy, a np. dopiero chyba 3 lata temu stanęły parkometry w W-wie, a o nich mówiło się od 8-miu lat, ale nikt ich nie mógł kupić,… do metra nie można było wejść tak jak na świecie, tylko były jakieś kasowniki, dziurki, bo nikt nie mógł kupić normalnego kasownika, wszędzie, zawsze jakieś oszustwo, ściema. Most się nam udało jeden zbudować, a drugi zbudowaliśmy i się okazało, że też stanął w połowie, bo nie wiadomo co z nim zrobić, itd… Ludzie to oglądają i mówią: „Czy oni mają nas za wariatów?”.
A potem patrzą na nas i mówią: „O! Chociaż ci robią solidnie. Mówią coś i to robią”. I się przyłączają. Bo widzą, że coś z tego jest. Ludzie nie lubią wydawać pieniędzy po to, żeby za te pieniądze kupić węgiel do domu dziecka, bo właśnie idzie zima. Zima przyszła i poszło wszystko z dymem. Ludzie mają ochotę powiedzieć: „to kupcie w końcu tego węgla tyle, żebyście nam głowy nie zawracali. Damy wam pieniądze na reperację dachu, żeby ten dach wam przez 20 lat służył. I my to proponujemy. My nie mówimy: „jak dacie nam pieniądze, to pielęgniarkom dzięki temu damy 5% więcej pensji”, bo pieniądze są, a później już ich nie ma.
Mówimy: „na 1.200 inkubatorów, 600 jest kupionych prze Fundację”. Od gadania one by nie przybyły.
Dlaczego nie robicie kolejnej Orkiestry np. dla ludzi starszych, czy chorych na HIV?
Nie. Bo taki jest nasz statut. Statut jest wyraźnie o dzieciach. I dlatego, że nie łapiemy 10 srok za ogon, jesteśmy konsekwentni, dlatego osiągamy takie wyniki. W tym kraju jest ponad 5 tys. Fundacji, Stowarzyszeń, etc.
W jakich krajach oprócz Polski zagrała w tym roku Orkiestra?
W Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, we Włoszech, Anglii, Niemczech, Grecji, Libanie, Australii, wszędzie tam, gdzie są Polacy. Najpiękniej zagrała w Chicago – 53 tys. dolarów, zrobiło to radio polonijne „10-30”. Drugie miejsce to był Londyn, gdzie też po raz pierwszy zagrała i zagrała tak dobrze. Jesteśmy naprawdę zdumieni. W ogóle nie wpływaliśmy na to, w jaki sposób oni tam zagrają. Oni to sami zorganizowali, nikogo tam o to nie prosiliśmy, nie pojawialiśmy się tam, oni to robili od początku do końca, oni za to odpowiadali. Zrobili swój komitet, zrobili swoją imprezę, policzyli pieniądze i wpłacili na nasze konto.
Czy znane ci są podobne do WOŚP akcje w innych krajach, czy to tylko polska specjalność?
Nie ma nigdzie! Sprawdzaliśmy wszędzie.
Kiedyś rozmawialiśmy z filmowcami, ludźmi, którzy wykładają w Szkole Filmowej w Chicago /jest to jedna z najlepszych szkół filmowych na świecie, ją kończył m.in. Andrzej Kamiński, który robił „Listę Schindlera”, „Szeregowca Ryan’a” i zdobył 2 Oscary/, i pokazaliśmy im fragmenty z naszego Finału. Byli przekonani, że to wszystko było przygotowane, zaplanowane, że to wszystko odegrali aktorzy, byli zszokowani i chyba do końca nie uwierzyli, że to ludzie przychodzą z ulicy i my nad nimi panujemy w studio. Dla nich to jest za duże ryzyko, że może wejść ktoś z ulicy. Byli pewni, że są tam ludzie z napisami, typu: „klaszczemy”, „śmiejemy się”, „robimy węża”, że te wszystkie układy, to, że ktoś biega, ktoś tańczy – to jest wszystko ćwiczone w jakieś hali na tydzień przed. Że to wszystko jest wyreżyserowane. Później mnie zapytali: „Ilu to ludzi reżyseruje w trakcie?” Powiedziałem: „Ja i facet na górze w reżyserce i tak się porozumiewamy”. W ogóle tego nie mogli przyjąć. Według nich ta sztuka była przepiękna, fantastyczna, nie do końca wiedzieli o co chodzi, ale wychodzili z założenia, że na warunki amerykańskie jest to sztuka godna ekipy typu 10-ciu reżyserów i 20-stu podreżyserów. Bo tak się tam pracuje. Dlatego mają tak dobre filmy, bo wiedzą jak to robić. Przykładowo: u nich na planie filmowym jest facet, który się tylko zajmuje kanapkami i już. Nie robi, że raz kanapki, a raz coś innego. Przez co są tacy dobrzy w organizacji pracy.
Ale było nam niezwykle miło, gdy powiedzieli, że ta akcja ich zafascynowała, że jest to coś niesamowitego.
Nie ma podobnych akcji. Nigdzie na świecie. Przede wszystkim nigdzie na świecie nie zbierają w ten sposób pieniędzy. Jeżeli są robione takie akcje, to głównie w krajach zachodnich, tam gdzie ludzie mają się czym podzielić, a tam jest karta kredytowa tylko i wyłącznie. Są np. akcje na telefon, dzwonisz i mówisz, że chcesz przekazać pieniądze, ale z kasą nikt nie chodzi. Nie ma tak, żeby wrzucić pieniądz. Np. Niemcy mówili mi: „Połowa pieniędzy by do nas nie wróciła.” Ja mówię :”Uaa! To coś nowego. Bo to raczej o nas wy byście powiedzieli, że te pieniądze nie wrócą, a wy mówicie o sobie, że nie, gdzie, nie ma mowy, taką puszkę puścić w ulicę, to przecież dostałaby nóg.”
Nikt tego tak nie robi. I nikt nie robi tego tak nowocześnie, ładnie, dobrze. Jak rozdaliśmy im różne materiały to powiedzieli: „Boże, jaki wy macie bardzo piękny kraj! Te wszystkie miejsca są śliczne, podświetlone. Wszyscy ludzie pięknie wyglądają, wszyscy się śmieją!” Nie ma w tych zdjęciach takiej upierdliwości polskiej, tej, którą oni zawsze filmują. We wszystkich filmy, które widzę o Polsce, naprawdę w każdym filmie o Polsce operator zawsze znajdzie furmankę, wóz, albo babę owiniętą chustą i siedzącą na zydlu gdzieś przy domu. Zawsze. Oglądam „Discovery” i jak jest tylko film o Polsce to zawsze będzie pokazana furmanka. Czają to chyba długo… Ja w W-wie nie widzę furmanki, ja już takich rzeczy nie widzę. Oni przyjeżdżają, natychmiast ją znajdą, zobaczą, sfilmują.
I tak to wygląda.
Ogromną rolę w tym wszystkim odgrywają media. O ile trudniej było by bez nich, czy w ogóle byłoby to możliwe?
Bez mediów byłoby to niemożliwe, od razu zostało to tak pomyślane.
Jak długo jesteś związany z radiem i TV?
Pierwszy raz do radia trafiłem o ile pamiętam w 1988r. A stało się to za sprawą Wojtka Waglewskiego, który zaprosił mnie do Rozgłośni Harcerskiej oraz Jasia Tomczaka, który w tej Rozgłośni mnie zatrzymał. Do pracy w Programie Trzecim zaprosił mnie Piotr Majewski. Do telewizji zaprosił mnie szef 2 Programu TVP, Maciek Domański, któremu zawdzięczam jedną najważniejszą rzecz: odwagę, aby oddać w moje ręce 20-minutowy program. Gdyby wtedy ktoś nam powiedział, że zorganizujemy koncert i akcję, w którą włączy się całe społeczeństwo – nie uwierzylibyśmy. Odnieśliśmy sukces do dzisiaj stosując tamte zasady: nie należę do niczego, kocham ludzi, nie ściemniam. Jesteśmy potężną formacją, a nie należymy do żadnej struktury, nie daliśmy się wciągnąć w żadne układy.
Czego obawiasz się myśląc o przyszłości Fundacji?
Najbardziej się boję, cały czas zresztą, durnoty ludzkiej. Takiej durnoty Polaków, ale nie młodych, tylko tych dziadów w moim wieku i młodszych ode mnie. Oni po prostu mają talent do niszczenia, do samoniszczenia. Polacy mają przecudowny talent do niszczenia. Polityka nam nie wychodzi, kłócimy się w sejmie w sposób żenujący, a to ludzie w waszym wieku oglądają i później nie mają szacunku do żadnych polityków. Nie ma w Polce polityka, do którego miałoby się szacunek. Ja nie znam takiego. Ani jednego, któremu bym powiedział: „Mam dla ciebie szacunek”. Do wszystkich są podejrzenia, że robią tylko swój interes. To jest raz.
Dwa, że głupota ludzka dostaje tak nieprawdopodobnych rozmiarów, nabiera tak monstrualnej wielkości, że to, co się w tej głupocie mówi w stronę Orkiestry to to, że to jest abstrakcja to mało powiedziane. „Kim ja jestem, co ja mam, co ma moja żona, dlaczego ja to robię, z jakiego powodu, ile telewizja do tego dokłada, itd…” Budowanie teorii, których w ogóle nie ma. Tak samo ostatnio jest jakaś plotka o Kwaśniewskim, i to właśnie są teorie tego rodzaju.
Polacy uwielbiają zdyskredytować, ja nie mówię, że Polacy jako wszyscy, część Polaków uwielbia zdyskredytować, a przez to dyskredytują samych siebie. Wiesz, to jest tak jakbyśmy sami sobie do szyi przywiązali kamień i powiedzieli: „Na złość wam się utopię! Na złość!” A świat mówi: „To się utop. Dobrze, że cię nie będzie.” Także ściema mózgowa jest czymś najgorszym. Bo z resztą my sobie dajemy radę. Jak przyjeżdżamy na Woodstock, to przyjeżdża kilkaset tysięcy ludzi nam przyjaznych. Ja nie muszę im nic mówić. Wystarczy, że na ten Przystanek przyjedzie paru wariatów ideologicznych i oni robią dym nikomu nie potrzebny. Jak ich nie ma, to nikt nawet na ten temat nie myśli. To jest tak jakby taki Polak siedział w domu i powiedział: ”No musi się coś stać, bo jest za spokojnie”. Jest taki stary fantastyczne dowcip, amerykański:
Facet rozmawia sam ze sobą: Pójdę do sąsiada Johna i pożyczę od niego kosiarkę do trawy. Ale jak ja pójdę do niego a on mi powie, że mi nie pożyczy? Tak głupio wyjdzie ja będę stał, a on mi powie, że mi nie pożyczy. Ale dlaczego ma mi nie pożyczyć, przecież ja mu ją oddam. Może mi np. powiedzieć, że go wkurza to, że parkuję samochód za blisko jego bramy. W sumie to chyba tak ze dwa razy zaparkowałem. To chyba mi tę kosiarkę pożyczy. Chociaż może mi tej kosiarki nie pożyczyć, bo powie, że za głośno puszczam muzykę. Ale dwa razy tylko puściłem głośniej. Pójdę jednak ją pożyczyć. Ale jak mi powie, że nie i zacznie się awantura? Jeszcze mi powie to i tamto.
I idzie do niego, puka, otwiera drzwi i mówi: „Johny!! Mam w dupie twoją kosiarkę!!”
On sobie już tak nagadał, nabudował teorii, że w końcu poszedł do niego, wrzasnął, a tamten nie wiedział w ogóle o co chodzi. I tak to jest z Polakami. Zanim cokolwiek powie, to sobie już tak nafika w głowie, że to szok.
Czy mieliście kiedyś dość tych oskarżeń i pomówień? Czy były chwile, gdy pojawiały się myśli aby z tym wszystkim skończyć?
Były takie momenty, kiedy siedzieliśmy tu i mówiliśmy, że zwijamy interes. A potem ktoś mówił: „No co ty, głupi jesteś? Z powodu tego, że ktoś napisał w gazecie, np. „Nasz Dziennik”, tych parę obrzydliwych słów, będziesz zwijał interes? To jest w ogóle chory człowiek. Darujcie to sobie. Nie przejmujcie się ty, czym nie warto.” I nagle jest Finał XI i to nas z powrotem nastraja. Jak ponownie widzimy te tłumy ludzi, którzy chcą pomóc. Wspaniale to wszystko zaistniało.
Gdybyśmy przez te 10 lat nic nie zrobili, to byłoby to widać. Ja bym wszystkich nie ocyganił mówiąc na pytanie „ile zrobiliście?”: „Dużo i w wielu miejscach.” Bo dużo i w wielu miejscach to jest nic. Ludzie muszą mieć konkretne, namacalne, wymierne efekty tego, w czym pomagają.
Dzisiaj musiałem pójść do szpitala z moim tatą na badania, wchodzę do tego szpitala resortowego i nagle widzę z drugiej strony, wisi nasz plafon „Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy Badań Przesiewowych Słuchu u Noworodków”. I jest. Nawet nie wiedziałem, że on tam wisi. Więc to nie jest tak, że ja tam dzwonię i mówię: „Będę u was pojutrze, zawieście plafon”. A takich plafonów jest w Polsce 500, czyli oznacza to, że 500 miejsc w Polsce ma nasz sprzęt. Od bardzo małego posoksymetru, po milionowej wartości urządzenia. I to jest największy dowód na to, że warto to robić.
A to co mówię, że w Polsce przeszkadza to świrostwo, takie nierobienie i szkodzenie. I to ma niestety w sobie to pokolenie Polaków, którzy mają dziesiąt lat, 40,50 lat. To są po prostu wariaci. Reszta, młodzież jest ok. Na Woodstocku nie mamy kłopotów. Nie ma tak, żeby ktoś powiedział: ”Zrobię wam psikusa, pocałuj mnie w dupę, możesz sobie gadać ze sceny…” Nawet jak ktoś próbuje nas obrazić, to my od razu o tym mówimy, pytamy się: „On ma rację?!” A ludzie mówią: „Weź go, pogoń, przecież tylko tu robi dym, nie po to myśmy to przyjeżdżali”.
Rok temu kibice rzucali w Hannawalda, a tym byli piękni i wspaniali. Nie dlatego, że się kibice nagle zmienili, przeszli jakieś szkoły, po prostu inaczej z nimi zaczęto rozmawiać, inaczej zaczęto to prowadzić.
Gdybyśmy prowadzili akcję ze łzą w oczach, gdybyśmy pokazywali plakaty umierających dzieci, nie zebralibyśmy nic. Nic, bo to jest szantaż: „Jak mi nie dasz, to dziecko umrze.” My zbieramy pieniądze i dzieci też umierają. Nie wszystkie się da wyleczyć, nie dal wszystkich starczy i już.
A my to robimy w sposób wariacki. Torty malujemy, aniołki latają,.. Nam też niektórzy powiedzieli: „Nie, to nie da rady tak zrobić. Jak to? Bawicie się, robicie sobie kabaret, a potem nagle ratujecie życie ludzkie? To nie da rady.”
A okazało się, że da radę. Sama akcja WOŚP składa się z takich krańcowych sytuacji, bo jak można ratować ludzkie życie i mówić o tym przez hucpę, zabawę, szaleństwo. Jednak w tym szaleństwie jest metoda.
Również straszliwy u Polaków jest brak poczucia humoru. Jesteśmy chyba jednym z niewielu krajów w Europie, o ile nie jedynym, które nie ma pisma satyrycznego. Kiedyś były np. „Szpilki”. I też oznacza, że stan rozśmieszenia publiki jest dosyć żałosny.
Jak długo leczysz gardło po Finałach?
Następnego dnia wszystko mija. Tak jak po Woodstocku. Gdybym prowadził takie imprezy np. raz w tygodniu, to pewnie by dostał jakieś zapalenia, a tak, to tylko pokrzyczymy sobie trochę.
Jak ustosunkujesz się do określenia twojej osoby „demagogiem” społecznym? Myślisz, że wymyśliły to osoby nie wierzące w ciebie?
A powiem Wam szczerze, że kompletnie mi to wisi, co i jak w nazewnictwie co do mojej osoby. Wiem, co robię, wiem jak robię, piję i palę za swoje i jakby nie walczę o to, żeby ktoś budował na jakieś podobieństwo moją osobę. Jestem sobą, mam przyjaciół, to wystarczy.
Co to jest Pokojowy Patrol?
Pokojowy Patrol są to młodzi ludzie (głównie, bo są wyjątki, ogólnie przekrój wieku od lat -nastu do lat -estu), którzy przyjeżdżają na koncert Przystanek Woodstock organizowany przez naszą Fundację WOŚP, by pracować – pomagać przy organizacji całego tego pozytywnego zamieszania.
Skąd wziął się pomysł na zorganizowanie czegoś takiego jak PP?
Pojechałem do Stanów Zjednoczonych na Woodstock w 1994 roku, żeby zrobić film dla telewizji. Bardzo podobała mi się atmosfera beztroskiej zabawy 400 tysięcy ludzi. Wszystko było doskonale przygotowane i pilnowane, do tego stopnia, że zainstalowano nawet takie bramki, jak na lotniskach, żeby nikt nie wnosił metalowych przedmiotów. Wielu ludzi, którzy pilnowali porządku mieli na koszulkach napisy „peace patrol” – to byli wolontariusze z pokojowego patrolu. Pomyślałem, żeby w Polsce zrobić taki koncert, na którym nie byłoby bramkarzy, tylko formacja bliska ludziom, którzy przyjeżdżają na taką imprezę.
Na koncercie w Czymanowie wprowadziliśmy po raz pierwszy Pokojowy Patrol, w którym wolontariusze uczestniczą na określonych zasadach: ukończone 18 lat, trzeba przyjechać na tydzień na własny koszt, posprzątać po imprezie, a w trakcie pracować 24 godziny na dobę; od nas dostają tylko jedzenie.
I okazało się, że to zdaje egzamin, że ci ludzie lepiej pilnują porządku niż zawodowi bramkarze. Rozmawiają z ludźmi: słuchaj stary, są pewne zasady, trzeba ich przestrzegać. Mówią, że nie można wnosić opakowań szklanych i proponują przelanie płynów do plastikowych, które mają pod ręką.
Jak można dostać się do Pokojowego Patrolu?
Najważniejszą sprawą jest ukończenie 18 roku życia w miesiącu Woodstock’u. Tu nie ma przebacz – jest ustawa. Aby dostać się do Patrolu, należy na adres Fundacji, zwykłą pocztą lub mailem (wosp@wosp.org.pl), napisać swoje zgłoszenie – swoje namiary, kilka słów o sobie. Następnie otrzymasz ankietę PP, po wypełnieniu i odesłaniu której, zaczniesz otrzymywać informacje dotyczące szkoleń i innych wydarzeń z życia Patrolu. Aby uczestniczyć w Pokojowym Patrolu na Woodstock’u, obowiązkowo trzeba mieć zaliczone szkolenie, w trakcie którego kandydat przechodzi m.in. kurs udzielania pierwszej pomocy zaświadczany międzynarodowym certyfikatem PCK. Drugim elementem jest mały survival, ćwiczenia wyrabiające umiejętność zorganizowanego działania i radzenia sobie przy wypadkach zbiorowych, reagowania na agresję, itp.. Wszystkie szkolenia odbywają się przez cały rok, mniej więcej do czerwca. Z późniejszym terminem raczej już będzie problem – ruszą już wtedy pełną parą przygotowania do Przystanku. Przeszkoliliśmy już ponad 800 osób.
Co powiedziałbyś nauczycielom, którzy zlekceważyli twój apel i dzień po Finale pytali uczniów i robili kartkówki?
Mamy jedną z najgłupszych szkół na świecie. To jest moje wywrotowe zdanie. Jest niesamowity rozdźwięk między szkołą społeczną, gdzie się uczy w klasie 17-cioro dzieciaków, z którymi ma się czas porozmawiać o różnych rzeczach. Ale nawet mając ten czas nauczyciele w takich szkołach się zwijają, muszą przejść materiał, który jest wymyślony na poziom dużo, dużo wyższy, niż to potrzeba. Kiedy kończysz szkołę podstawową, szkołę średnią twój zasób wiedzy, moim zdaniem, powinien być taki, który pozwoli poruszać się swobodnie w całym zasobie wiedzy jaki jest. Czyli powinnaś się nauczyć korzystać z encyklopedii, ze słowników, z internetu, żeby coś więcej powiedzieć na temat np. kalwinizmu, a nie nauczyć się dokładnie kto to był Calwin, albo jaka była epoka napoleońska, ilu było prezydentów w Ameryce, z czego składa się dokładnie liść brzozy, czy na czym polega metamorfoza koloru zielonego. Widzę to po mojej córce, która ma 14 lat, a z niektórych przedmiotów przynosi taką teorię, że jestem absolutnie pewien, że to jest tylko na chwilę do nauczenia, tu weszło, tam wyjdzie. Jeżeli ktoś się będzie tym interesował, to nawet jak mu powiedzą słowo „las”, to się będzie interesował każdym drzewem w tym lesie, a jeżeli kogoś to nie interesuje, to nie ma siły. Jeżeli by „Władca pierścieni” był przymusową lekturą, nie popartą jakimiś emocjami, to dzieciaki by wyły ucząc się na pamięć: „Frodo”, „Bilbo”, itd.
I to samo jest ze szkołą. Jeżeli nauczyciele to lekceważą, oczywiście mają prawo, to to jest ich wybór. Jeżeli nie korzystamy z takich sytuacji, które są przecież sytuacjami historycznymi, bo bez fałszywej skromności – przecież z grupą ludzi, 120-stoma tysiącami wolontariuszy, z narodem polskim, z nami, którzy są tym członem, robimy wielką rzecz – Orkiestrę, która jeżeli z jakiś tam powodów przestanie grać, to każdy będzie wspominał „ty, to było coś niesamowitego!” Tak jak wszyscy wspominają Mistrzostwa Świata w piłce nożnej i drużynę Górskiego – „no, to były naprawdę czasy…” Możemy sobie powiedzieć tak: „To dlaczego nie zatrzymaliśmy tego? Dlaczego tego nie wykorzystaliśmy?” – bo wykoleiliśmy to, bo była kasa w piłce, bo były przekręty, były przewały i się to skończyło bardzo źle. Jeżeli jest Orkiestra, jeżeli się coś takiego dzieje to np. moja kuzynka, która jest nauczycielką w szkole, wykorzystała ten czas razem z wychowawczynią klasy po to, żeby ze wszystkimi porozmawiać „Co to się wczoraj wydarzyło?” Ten dzień miał być też pretekstem do tego, żeby część dzieciaków zajrzała do internetu i się dowiedziała co to są „powszechne badania przesiewowe słuchu”, albo wczytała się co to jest „audyt”. Albo przekonała się, że nie jest tak, że Jurek Owsiak te 10% zatrzymuje dla siebie.
My się i tak cieszymy, że ludzie już wiedzą, że 10%, a nie więcej, tylko, że im się powaliło, że te 10% jest na moje utrzymanie, a nie na nasze utrzymanie. To nie jest tak, że w tym kraju nie ma kontroli skarbowych, nie ma kontroli dziennikarzy, czy nie ma kontroli sąsiedzkich. Przecież jakbym coś przekręcał to ludzie by mówili: „widziałem cię jak jeździsz takim samochodem, wybudowałeś sobie taką chatę, itd.”. Nie jest tak, że Jurek Owsiak jest niewidziany. Jakbym coś zrobił źle to ludzie by to natychmiast wyczaili. Ona sprowokowała to, żeby ci ludzie przeczytali coś w internecie, aby im się ustawiło w głowach, i powiedzieli: „Aa, faktycznie. Teraz to rozumiem. Wcześniej nie do końca rozumiałem, bo u mnie w domu nie lubią tej akcji, bo…”
I idą takimi tekstami, które są popularne w pewnych kręgach. Oni wcześniej tak mówili, a ona nie krytykowała, tylko powiedziała, żeby wszedł do internetu, sprawdził i jutro wrócą do tego tematu. Po to była ta lekcja, po to było to spotkanie, żeby porozmawiać: Czy warto to robić? Czy nie? Czy faceta, który kogoś napadł karać, czy nie karać? I co to jest w ogóle kara? Jak uważacie? Czy kara to jest coś co odstrasza, czy coś, co tylko budzi w tobie zawiść i ty tym samym odpowiesz? Nie ma lepszego dnia, żeby pogadać z ludźmi o wszystkim. O życiu, o etyce, o filozofii, o normach, czy to jest białe, czy czarne? Czy warto kłamać? Czy warto oszukiwać? Czy to się przydaje? O wszystkim można pogadać. O dopływach Mississippi, jeżeli tylko nauczyciel umiejętnie zacznie, np. „Czy to nie jest jak to wielka rzeka Mississippi? Która tak ściąga to wszystko, a potem leci przed siebie i potrafi też być życiodajną? Czy tak właśnie nie jest z Orkiestrą, gdzie z każdych takich małych dopływów, małych skarbonek rodzą się wielkie pieniądze.”
Jeżeli ktoś tego nie rozumie, to nie zrozumie. Usiądzie i powie: „Dobra, barany, teraz wyciągnijcie kartki. Teraz robimy klasóweczkę. I zaraz zobaczymy kto się uczył, a kto się nie uczył.”
Parę pań kuratorek mówiły w telewizji, że mają prośbę do nauczycieli, żeby mnie pytali uczniów. Nie, że jest to dzień wolny, broń Boże. Nie jest to dzień wagarowicza, gdzie jest przyjęte, że wszyscy się urywają. Szkoła powinna być czymś przyjemnym, a tego dnia nie powinno być luzu, tylko ktoś powinien stanąć nad uczniami i powiedzieć: „Przegadajmy co się wydarzyło. Pogadajmy o tym”. No niestety szkoła polska jest durna, i te reformy..
Wiesz dlaczego? Spotkałem mnóstwo dzieciaków, którzy wyjechali z rodzicami do Ameryki i zaczęli chodzić do tamtych szkół. Są naprawdę dużo bardziej wykształceni od amerykańskich dzieciaków na poziomie szkoły średniej, nawet robiliśmy o tym reportaż. Dużo bardziej. Wiedza ich o świecie jest ogromna w porównaniu do Amerykanów. Tylko, że bardziej powodzi się Amerykanom… A nie Polakom, którzy mają taką wiedzę. To nie wpływa na nich, ponieważ okazuję się, że Polak nie wie jak napisać buisness plan, czy napisać podanie, lub napisać coś o sobie takie, czy się wykłócić o swoje credo, albo umieć się przedstawić. Jak myśmy jeździli po Ameryce, to komukolwiek przystawialiśmy kamerę do łba, to o Jezu! Od razu bla, bla, bla, bla… A u nas nikt nic nie powie, każdy się chowa, każdy ogłupiały, to się widzi u ludzi.
Teraz na szczęście wasze pokolenie telewizję satelitarną, może obejrzeć cały świat, zna języki, i mam nadzieję, że to moje pokolenie zdechnie, pójdzie w diabły i to się wszystko zmieni. Nie kocham swojego pokolenia, oprócz paru kumpli, przyjaciół uważam je za po prostu koszmarne, przeżarte rdzą, nieuczciwe, cwaniaczkowate, a przy tym głupie i nieumiejętnie pokazujące, że można żyć, że można normalnie, fajnie tę Polskę tworzyć. Groza. Po prostu jest groza, że o Jezu.
Zobacz jacy ludzie pracują tutaj z nami. To są głównie młodzi ludzie, z którymi mi się świetnie pracuje, daję im pełną odpowiedzialność. Starzy kombinują. Kombinują, bo się tego nauczyli i to jest po prostu najgorsze. Mam nadzieję, że ci będą w życiu szli trochę inną ideą, też taką, która da im satysfakcję z tego, co robią.
Czy zostały ci jakieś wspomnienia z czasów pobytu w harcerstwie?
Tak. Np. nie dopuszczono mnie do finałowego biegu na krzyż. Strasznie to wtedy przeżyłem, płakałem. Miałem takiego druha – dh. Śliwa, już chyba nie żyje. To był druh przedwojenny. Jak jechaliśmy na obóz, to wywalił nam wszystko z plecaków, musieliśmy biec odnieść wszystko do domu. Żadnych kaloszy, wtedy to było.. To były lata ‘60-te… Kazał wyciągnąć tylko traktorki, na nogi założyć, i pepegi. Żadnych dodatkowych rzeczy. Pełny surviwal. Myśmy tego kompletnie nie rozumieli. Trzymał nas bardzo krótko. Każde wyłamanie się z jakiśtam reguł, było bardzo przez niego mocno karane, bardzo mocno – „Ty nie będziesz brał udziału w tym, ty nie będziesz brał udziału w tamtym,…” Ja dostałem karę za oddalenie się od obozu, bo już nie mogłem wyrobić…
Poleciałem chyba z 5 kilometrów do wsi szukać jakiegoś telefonu i dzwonić do starych: „Zabierajcie mnie stąd! Bo ja zwariuję!!!” Byliśmy na obozie całą ekipą – taka drużyna z Czerniakowa, żule takie, ale takie z charakterem. Ja łubudubu do wsi poleciałem, oczywiście spóźniłem się na apel, a wszyscy tam w szoku – brakuje gościa! Meldują, a wszyscy robią w portki „co to będzie, będzie coś strasznego, nie ma faceta”… Ja przerażony za namiotami się skryłem, potem przyszedłem i Śliwa mi powiedział: „Z biegu nici”. Przepłakałem to chyba z godzinę, wstrząśnięty tym, bo tak liczyłem na ten bieg, to było dla nas duże przeżycie, zabawa, azymuty, szyfry, pełen surviwal. Potem Śliwa wziął mnie do siebie, to już były ostatnie dni obozu, więc starałem się być grzeczny, i powiedział: „Taa, będą z ciebie ludzie… będą z ciebie ludzie!”
Potem jeszcze wytrzymałem w harcerstwie chwilkę, po powrocie z tego obozu, to był szkoła podstawowa. Jakoś mnie tak rajcowały te wszystkie zbiórki. Ale nasz druh przeżywał jakieś ogromne katusze rodzinne, żona od niego odeszła, bo się tak zajął harcerstwem, i on to chyba, taką swoją zgryzotę przelał na nas. I pewnym momencie to harcerstwo zrobiło się takie męczące przez postawę naszego druha. I rzuciłem to.
W szkole u mojej młodszej córki nie ma harcerstwa, u mojej starszej córki nie było harcerstwa. Widzę, że harcerstwo w ogóle jakby nie funkcjonuje. Mam poczucie, że nie funkcjonuje w szkołach, bardzo mało przynajmniej. Tam, gdzie jest, to jest.
Ale generalnie za moich czasów to nie było szkoły, w której nie byłoby harcerstwa. Harcerstwo było w każdej szkole, było wszędzie dostrzegane. Harcerze kierowali ruchem przed szkołami, przeprowadzali młodszych uczniów, można było ich wszędzie zobaczyć. Teraz widzę ich tylko na Finale i jak ognik przynosi nam Betlejemskie Światełko. I to chodzenie do prezydenta, premiera jest dla mnie też takim przedstawieniem, próbą przypodobania się. Ja nie mam nic do normalnych harcerzy, nie podoba mi się tylko szefostwo. Taki Naczelnik, który z tego co wiem, jest szefem 3 PR jest przecież instruktorem. Jest harcmistrzem! – i to, że nim jest powinien przelewać we wszystko, co robi, wszędzie pokazywać, że jest harcerzem. A w „trójce” nic nigdy o harcerzach nie ma, ani o żadnych akcjach np. charytatywnych. Dla mnie on został wybrany z przymusu, ktoś mu powiedział, że ma być Naczelnikiem i tyle. To powinni być ludzie z powołania. A wygląda to tak, jakby im w ogóle nie zależało na tym, żeby było jak najwięcej harcerzy, powinni jakoś nakręcić to wszystko, aktywniej działać, pokazywać się wszędzie. Dla mnie harcerstwa obecnie nie ma. Pojawia się tylko od okazji. Nie mówię, że nie działają żadne drużyny, ale nigdzie ich nie widać, nigdzie się nie pokazują. Może tylko nieliczne.
Dziękuję za rozmowę i mam nadzieję, że Orkiestra będzie grać do samego końca świata!
I jeden dzień dłużej! Dzięki i do zobaczenia na XII Finale. Sie ma!
- Smalec z cebulką i słoninką
- Zaproszenie na harcerski KULIG!