– z Maćkiem Wojtasiewiczem rozmawia Aleksandara Kasperska –
Jesteś, można powiedzieć, „starym harcerzem”. Mógłbyś opowiedzieć o swoich początkach?
Moją pierwszą drużyną była 126 DH ”Niebieski Szlak”, wtedy prowadzona jeszcze przez dh. Jolę Pietrucik. Z początku byłem raczej niechętnie nastawiony do całej tej instytucji jednak gdzieś w okolicy siódmej – ósmej klasy dałem się namówić harcującym kolegom na przyjście na zbiórkę i mnie wciągnęło.
Aż w końcu zostałeś drużynowym?
Tak, ale w pewnym sensie drużynowym z przymusu. Widzisz, kiedyś drużyny były w większości środowiskowe tzn. ściśle związane z konkretnymi szkołami – skupiały na ogół ludzi z dwóch, trzech równoległych klas. Kiedy w ósmej klasie ludzie rozchodzili się po różnych szkołach, często był też to koniec ich harcerskiej przygody. Większość osób znajdowała sobie nowe środowiska. Ze 126 było podobnie jednak zostało nas jeszcze kilka osób, które chciały coś razem robić. Problemem było tylko to, że nasza drużynowa nie mogła już nam poświęcać nam tyle czasu i chociaż formalnie nadal pełniła tę funkcję, de facto zastąpił ją Bogdan Kusina, który miał dobry pomysł na kontynuację harcerstwa na bazie Harcerskiego Klubu Łączności „PAJĄK” SP5 ZDH. Od tej pory byliśmy coraz częściej rozpoznawani jako drużyna łącznościowa. Kiedy jakiś czas później z przybocznego awansowałem na drużynowego, wiedziałem co mam robić.
Wiele osób twierdzi, że harcerstwo się zmienia. Też tak uważasz?
Przede wszystkim, kiedyś solidną podstawą harcerstwa było doświadczenie i wiedza drużynowego, na którym można było się wzorować. Dla mnie takimi osobami była dh. Pietrucik i dh Kusina. Wydaje mi się, że teraz brakuje tych fundamentów i tego szacunku dla idei harcerstwa, która gdzieś się zatraca. Odnoszę wrażenie, że robi się z tego taka turystyka… Harcerzy nikt nie powinien się wstydzić, a tymczasem bywa różnie codzienne zachowanie, picie, palenie i to nie tylko papierosów. Tak nie powinno być.
Jak sam radzisz sobie z 10 punktem prawa?
Nie zamierzam nikogo ani siebie oszukiwać. Wiadomo, że tak jak w kościele nie da się przestrzegać wszystkich 10 przykazań, tak tutaj Prawo Harcerskie wyznacza pewien ideał, który należy starać osiągnąć ale nie da się być ideałem. Osobiście nie palę i nie piję alkoholu na żadnych wyjazdach harcerskich. Co innego lampka wina przy rodzinnym obiedzie czy szampan „przy okazji”.
Jak oceniasz siebie jako drużynowego?
Mam trochę żal do siebie i do całego swojego pokolenia. Wielu z nas nie wychowało swoich następców. Matura, studia, dla wielu równoległa praca była kolejnym życiowym punktem zwrotnym, żeby coś osiągnąć, trzeba było w połowie lat 90 załapać się na ten pociąg, który był naszą nadzieją na godziwą przyszłość i większość osób tak zrobiła a na harcerstwo zaczęło niestety brakować czasu. Na dodatek, wielu z nas brakowało takiego doświadczenia w wychowywaniu młodzieży, jakie posiadali nasi poprzednicy. Starałem się przekazać swój dorobek dalej ale średnio wyszło. Poza tym, nie było mnie, kiedy mój następca miał te same problemy, jakie ja miałem na początku mojego drużynowania.
Kogo uważasz za swojego następcę?
Zastąpiła mnie dh. Iwona Jaroszewska i to jak się później okazało był taki dosyć trudny okres istnienia 126- tej.
Dlaczego wyłączyłeś się z czynnego harcowania?
Nigdy nie przestałem być harcerzem, nie mogę więc zgodzić się ze słowami czasem słyszanymi pod moim adresem o powrocie, czy niemal nawróceniu. Ja traktuję raczej ten okres jako rolę drugoplanową. Należy jednak powiedzieć, że pojawiło się też pewnego rodzaju znudzenie prowadzeniem drużyny co prawda było mnóstwo rzeczy do robienia w ramach klubu łącznościowego ale tak naprawdę brakowało alternatywy dla instruktorów i harcerzy starszych. Drużynowy był strasznie osamotniony w prowadzeniu drużyny. Razem z dh Piotrkiem Brodą, którego zresztą sam zachęciłem do tego sposobu spędzania wolnego czasu, jakoś przed wakacjami w 1998 r. wpadliśmy na pomysł stworzenia szczepu. Piotrek miał pomysł a ja dużo chęci. Po nieformalnych wyborach, Piotrek miał zostać komendantem tego szczepu a ja jego zastępcą. Jednak po wakacjach zdarzył się tragiczny wypadek, w którym Piotrek zginął. Ten brak Piotrka jako niezbędnego ogniwa w naszych harcerskich planach sprawił, że nie mogłem dalej robić czegoś, co już nie było przyjemnością a zaczęło stawać się powoli męką.
Jednak zdecydowałeś się znowu uaktywnić.
Po prostu zaszczepiono we mnie tego ducha. Przez ten czas nadal spotykałem się ze znajomymi z harcerstwa. Zawsze miałem w sobie żyłkę organizatora, nie potrafię usiedzieć w miejscu razem z przyjaciółmi organizowaliśmy różne wyjazdy latem na łódki, zimą na narty. Tylko że z biegiem czasu coraz mniej było chętnych na te wypady bo pojawiła się nowa bariera. Dla większości znajomych zaczął się się czas ślubów, dzieci wiadomo zbudować dom albo chociaż kupić mieszkanie, posadzić drzewo… A mi coraz bardziej brakowało dawnych czasów.
Ciągnie wilka do lasu?
Tak, chociaż nie czuje się jak dzikie zwierzę 😉 Sądzę, że miał na mnie wpływ taki bodziec spokoju koniec studiów, pewna pozycja zawodowa. Teraz po prostu wiem, czego chcę, nie muszę się już aż tak dużo uczyć ani walczyć, żeby ten „pociąg”, na który kiedyś trzeba było zdążyć, nie uciekł. Mam więcej czasu i mogę się nim podzielić. Mam pewien dług do spłacenia wobec środowiska, bo naprawdę dużo mu zawdzięczam.
Myślałeś o wychowaniu, tego niemal sakramentalnego, następcy?
Szczerze mówiąc, nie myślałem o tym. W swojej pracy raczej identyfikuję się z HKŁ Pająk niż z komendą hufca bo nie widzę tam dla siebie pola do realizacji. A następca? Wymagałoby to ode mnie zgromadzenia nowych sił i znalezienia motywacji, pewności, że tym razem dam radę to zrobić. Mam świadomość tego, ze jako pokolenie coś żeśmy spaprali, dlatego uważam za swój obowiązek pomóc klubowi, który przechodził trudności ale teraz dzięki pomysłowi dh Krzeszewskiego zaczyna wychodzić na prostą. Właśnie tutaj widzę miejsce dla siebie.
Jakie masz w związku z tym plany?
Chodzi mi przede wszystkim o pomaganie młodzieży w rozwijaniu zainteresowań. W tym celu chcę rozszerzyć działalność klubu na inne dziedziny. Zaczęliśmy od żeglarstwa, które bardzo przypomina harcerstwo wspólne życie, wieczorne spotkania przy ognisku… Krokiem w tym kierunku miał być obóz letni. Nieharcerski z założenia, bo pomysł narodził się praktycznie przed samymi wakacjami i zabrakłoby nam czasu na zebranie harcerzy. Wyjazd miał formę turystyczną jednak chodziło nam o to, aby pokazać „cywilom”, że harcerz nie jest czymś do oglądania w zoo, ale kimś, kto potrafi zorganizować sobie czas, zająć się sobą a przy tym zaproponować coś innym. Pomysł okazał się trafiony bo okazało się, że 90% uczestników nigdy przedtem nie miało okazji pożeglować ani pojeździć konno a nawet wycieczka rowerowa okazała się dla niektórych problemem. W sumie wyszedł z tego praktycznie obóz harcerski, był to taki strzał w dziewiątkę, bo jednak nie udało się zachować pełnej formy.
Rzeczywiście wyszło z tego coś bardzo pozytywnego. Uważasz, że to jest dobry pomysł na harcowanie?
To jest moje prywatne odczucie. Sadzę, że bardzo istotne jest w tym momencie zatrzymanie instruktorów i harcerzy starszych bo bez nich harcerstwo umrze samo z siebie harcerze nie wezmą się z niczego. Wydaje mi się, że potrzebny jest pomysł skierowany do tych ludzi bo same szkolenia i kursy nie wystarczą by zachęcić do dalszych wysiłków i samorealizacji na polu harcerskiej działalność.
Dziękuję za rozmowę.
Ola Kasperska