Ewa Sobota – Grün. Urodziła się 13 czerwca 1921 r. w Stryju na Podlasiu. 17 września 1939 r. jej rodzinne tereny zostały zajęte przez ZSRR. Rozpoczęły się masowe aresztowania i deportacje. 20 czerwca 1941 r. rodzina Sobotów została wywieziona przez NKWD wgłąb ZSRR.
Po dwutygodniowej makabrycznej podróży w bydlęcych, zaplombowanych wagonach znalazła się w Ałtajskim Kraju. Zostali wywiezieni w góry, do sowchozu „Proletarka”, gdzie zmuszeni byli do ciężkiej fizycznej pracy. Jej brat dostał się do armii Berlinga organizowanej na terenie ZSRR.
Jego historia była z pewnością podobna do historii wielu żołnierzy 1 PPP. Różniła się zasadniczo od sielanki przedstawianej w propagandowych filmach po wojnie (np. “Czterej Pancerni i pies”).
Poniżej przytaczamy losy Krzysztofa Soboty, opisane przez jego siostrę.
Moje wspomnienia byłyby niepełne, gdybym nie napisała o pobycie mojego brata w wojsku polskim, zorganizowanym przez Związek Patriotów Polskich na terenie ZSRR. Zawieziono ich ciężarówką do Bijska – było to 23 września 1944 – i załadowano do pociągu towarowego.
Atmosfera była groźna, wojenna. Na niektórych postojach rozniecali ogniska, grzali się i piekli ziemniaki. Karmili ich tylko dla formalności. Dojechali do stacji Diwowo.
Brat został przydzielony do I Dywizji im. Henryka Dąbrowskiego, do 4 pułku piechoty. Następnie szli pieszo 20 km do Sielc. Przywitała ich triumfalna brama z napisem „Za naszą wolność i waszą”, portrety Wandy Wasilewskiej i gen. Berlinga. Otrzymali stare, wyszmelcowane, lepiące się od brudu sowieckie mundury. Krzych został przydzielony do szkoły podoficerskiej, do kompanii ckm. W wojsku, jak to w wojsku, ćwiczenia, musztra, ale najgorszy w tym wszystkim był głód. Po trzech miesiącach otrzymał stopień plutonowego i został dowódcą drużyny czyli plutonu. Po miesiącu odesłano go do szkoły oficerskiej w Riazaniu. Szkolenie polskich żołnierzy odbywało się według regulaminu Armii Czerwonej, salutowali całą dłonią, początkowo komendy wydawane były w języku rosyjskim. Nic dziwnego, przecież prawie wszyscy oficerowie byli Rosjanami. Polscy leżeli w grobach Katynia.
W Riazaniu były parszywe warunki. Budynek nieopalany, bo i po co? Może to byłoby nawet celowe gdyby nie fakt, że żołnierz głodny i wycieńczony nie tylko że nie hartował się w takich warunkach, ale zapadał na zdrowiu i były wypadki gruźlicy, a nawet zgonów. Dziwny to kraj, dziwny ustrój – prowadzą wojnę, a nie mają co dać jeść w wojsku. Karmili tak, jak w obozach więźniów. W Sielcach cały czas dawali im zgniłe ziemniaki i kapustę. W Riazaniu trochę lepiej, ale diabelnie mało. Zajęcia w szkole miały trwać trzy miesiące, potem egzamin i na front. Najgorsze były wykłady na mrozie, w polu. Potem ćwiczenia, czołganie się w śniegu, obiad i znów zajęcia. Przemoczeni, zziębnięci wracali wieczorem do koszar, a tu nie było gdzie się ogrzać, wysuszyć odzieży. Składali więc mokre spodnie i układali pod prześcieradłem, susząc je przez noc własnym ciałem. W Krzycha przekonaniu takie traktowanie żołnierzy było zbrodnią i winno być karane prawem międzynarodowym.
Dowódcą kompanii był Polak, porucznik K., nieprzeciętny drań. Za byle przewinienie stosował tzw. „na dupę siad – powstań”- do upadłego. Zastępcą dowódcy kompanii był kapitan Piotr Jarosiewicz – późniejszy premier. Chodził sztywny i zarozumiały, wygłaszał czasem prelekcje polityczno-wychowawcze. Nie lubiano go. Mimo wszystkich mądrości kładzionych żołnierzom do głowy, Krzych nie wiedział nic z tego, a to dlatego, że jego organizm był tak wycieńczony niedojadaniem, że pamięć całkowicie odmawiała posłuszeństwa. Podpisując swój pamiętnik-zeszyt, Krzych napisał Krzysztow, zamiast Krzysztof. Zresztą nie tylko jemu to się zdarzało. Zbliżały się egzaminy, do których Krzych nie chciał jednak przystąpić. Przeziębił się celowo i znalazł się w lazarecie. Przeleżał 8 dni. Po powrocie do koszar dowódca zaproponował mu dodatkowe egzaminy, aby zaszczycić go gwiazdkami oficerskimi. Odmówił. Skierowali go do III dywizji im. R. Traugutta, która stała gdzieś na wsi pod Riazaniem. Dopiero tu poznał dno służby i poniewierki żołnierskiej. Może nie byłoby to tak tragiczne, gdyby nie był załamany fizycznie i psychicznie, wycieńczony do ostatnich granic wytrzymałości. Co za cholerny system, żeby ludziom nie dać jeść, tylko głodnych pchać w ręce wroga. Raz tylko – jak przywieźli kapustę do kuchni – udało mu się oderwać od główki jeden liść i zjeść. Nigdy nie przypuszczał, że surowa kapusta tak wspaniale smakuje.
Wreszcie katorga dobiegła końca, przyszedł rozkaz wymarszu na dworzec kolejowy i odjazd na front. Otępiali, wyciśnięci przez twarde życie, nie mieli sił aby się cieszyć. Prawie nie dawali im jeść! Obgryzali paznokcie z głodu i jechali bliżej, bliżej Polski. Ukraina. na niektórych stacjach po cichutku wychodził z wagonu i zbierał odpadki żywności, jakie pasażerowie wyrzucali z pociągów. Skończyło się to biegunką. Wołyń – polska ziemia. Nikt z żołnierzy jej nie całował, nie płakał ze wzruszenia. Głód na to nie pozwalał. Marzyli tylko jednym – jeść! Nastąpił kres ich podróży: Kiwerce. Pewnego dnia zagnali wszystkich żołnierzy na pokazowe rozstrzelanie dezertera, sierżanta Kwiatkowskiego. Po tułaczce na obczyźnie wrócił do Polski, aby u jego progu znaleźć śmierć; ta egzekucja wstrząsnęła wszystkimi. Następnie Lublin, Anin pod Warszawą. Warszawa jeszcze dymiła. Pierwsza miejscowość po stronie niemieckiej: Złotów. To nie dziki i nie wygłodniały wschód, z każdej ulicy, z każdego budynku, obejścia przemawiał do nich zupełnie inny świat, świat dobrobytu, porządku, cywilizacji. Szeregowy Dejneka /Rosjanin/ nie wytrzymał i zaczął filozofować: „Nam mówiono, że w kapitalizmie głód, nędza zacofanie, a ja tu widzę coś innego. To ma być wieś? Wszystkie budynki murowane… Itd.
12 marca 1945r. odprawiono Krzycha wraz z pozostałymi żołnierzami na front do Kołobrzegu. W jakiejś wiosce „Ził” zatrzymał się już dalej pieszo w kierunku frontu. Smutny to był marsz. Żołnierze przygnębieni, milczący, zamyśleni. Podobno w Kolbergu /Kołobrzegu/ toczą się zażarte walki. Wreszcie doszli do piekła i dotarli do sztabu pułku. Znalazł się dla Krzycha jakiś stary, zardzewiały ruski karabin /byli bez broni/. Kilka dni i nocy w tym piekle. W momencie gdy przebiegał zygzakiem przez podwórko, Niemcy puścili za nim serię z karabinu maszynowego. Poczuł jakieś dziwne gorąco w prawym przedramieniu i łopatce. dobiegł do swoich i zemdlał. Podobno była to kula dum-dum. Znalazł się w jakiejś wiosce, gdzie było przyfrontowe laboratorium, a następnie w prawdziwym szpitalu, w jakimś mieście, którego nazwy nie zapamiętał. Rana goiła się powoli.
Wreszcie został wypisany ze szpitala. W mundurze niemieckim, bo w szpitalu nie mieli dla nich mundurów, dojechał razem z kolegą Heńkiem Sawickim do Warszawy, następnie do Siedlec. Tam na dworcu czekała na Heńka stryjeczna siostra. Coś poszeptali na uboczu i Heniek zaprosił Krzycha do siebie na Podlasie. -„Przecież mamy jechać do jednostki do Lublina” – rzekł Krzych. – „Ech, ty frajerze – agitował go Heniek – pojedziesz do jednostki, to cię zagonią do roboty albo wyślą w Bieszczady przeciw handom UPA i możesz rozstać się z życiem. A u nas na Podlasiu jest swoboda, tam rządzi partyzantka, przesiedzimy jakoś a trzecia wojna światowa już na włosku”. Krzych uległ. Pojechali. Krzych zamieszkał we wsi Orzeszówka u stryja Heńka, gdzie dostał cywilne ubranie. Musiał przeczekać okres poszukiwań go przez władze wojskowe i musiały odrosnąć mu włosy. Niebawem AK dostarczyła im fałszywe dokumenty tzw. kennkarty i Krzych od tej pory nazywał się Roman Jasiński.
Pod koniec sierpnia opuścił gościnne progi Sawickich i udał się do Czajów, do naszego przyjaciela Bronisława Godlewskiego. Po kilku dniach pobytu, wyruszył do Ojca, pod Jasło. Tam uchodził za siostrzeńca Ojca. pod koniec lutego 1946r. dostał list od Heńka Sawickiego, w którym pisał, że ujawni się korzystając z amnestii i radził to samo zrobić Krzychowi. Komisja Amnestyjna znajdowała się w Jaśle, ale trzeba było przejść przez biuro UB, w którym odbywała się rozmowa. Świadectwo amnestyjne odbywało się 24 marca 1946r. W 30 lat później wręczono mu – za Kołobrzeg – Krzyż Kawalerski.
Reszta rodziny Sobotów wróciła do Polski 26 kwietnia 1946 r. Los okazał się dla nich łaskawszy, niż dla wieku innych Polaków zesłanych wgłąb ZSRR.. Po pięciu latach strasznej nawałnicy wojennej, spotkali się w komplecie. Ewa Sobota podjęła naukę nauczyciela języka rosyjskiego. Od 1990 r. należy do Koła Sybiraków w Jaśle. Pełni funkcję sekretarza. Posiada legitymację Sybiraka, uprawnienia kombatanckie i „Honorową Odznakę Sybiraka”.
Historię pobytu rodziny za zesłaniu na Sybirze przeczytacie na stronie http://gruen.w.interia.pl