Polscy harcerze mają swojego patrona – beatyfikowanego 7 czerwca 1999 roku przez Jana Pawła II ks. Wincentego Frelichowskiego.
Decyzją Watykańskiej Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów bł. ks. phm. Stefan Wincenty Frelichowski został ogłoszony Patronem Harcerstwa Polskiego.
W 2000 roku biskupi polscy, zebrani na 303 Konferencji Plenarnej Episkopatu Polski, ogłosili Go Patronem Harcerzy Polskich „bez względu na przynależność” .
Dlaczego właśnie On? Kim był ten nietypowy Druh, bł. ks. Wincenty Frelichowski?
Ks. Stefan Wincenty Frelichowski przyszedł na świat 22. stycznia 1913 r. Z harcerstwem związał się w czasach szkolnych. W marcu 1927 roku wstąpił do 24. Pomorskiej Drużyny Harcerskiej im. Zawiszy Czarnego. Kiedy został drużynowym tak pisał o tej roli: „… taka drużyna dawałaby swym członkom coś więcej niż samą karność i trochę wiedzy polowej i przyjemne obozy, lecz dawałaby mu pełne wychowanie obywatela znającego swoje obowiązki dla Ojczyzny. Ja sam wierzę mocno, że państwo, którego wszyscy obywatele byliby harcerzami, byłoby najpotężniejszym ze wszystkich. Harcerstwo bowiem, a polskie szczególnie, ma takie środki, pomoce, że kto przejdzie przez jego szkołę to jest typem człowieka, jakiego nam teraz potrzeba. A już najdziwniejszą, ale najlepszą jest idea harcerstwa: wychowanie młodzieży – przez młodzież. I ja sam, jak długo tylko będę mógł, co daj Boże, aby zawsze było, będę harcerzem i nigdy dla niego pracować i go popierać nie przestanę. Czuwaj!”
ŻYCIE WEWNĘTRZNE
Swoje życie wewnętrzne kształtował już w gimnazjum, w Sodalicji Mariańskiej, której Prezesem został w 1930r. O rozwoju życia duchowego nastolatka świadczą zapiski z jego pamiętnika. W czerwcu 1931 r. pisał: „… przed maturą pracowałem powoli, ale wytrwale. I gdy tymczasem inni maturzyści później kuli we dnie i w nocy, ja pracowałem tylko wieczorami, rzadko kiedy do 1-szej lub 2-giej w nocy. Ambicją moją było, by napisać maturę, wbrew ogólnym metodom uczniowskim, bez żadnej ściągi i bez pomocy”.
KAPŁAŃSTWO
Decyzja podjęcia drogi kapłańskiej nie należała do łatwych. Nie było mu łatwo wszystko zostawić, jednak nie utracił swojej naturalnej radości, którą promieniował również w nowym środowisku. Pisał: „A ja chę się upodobnić do Boga. Dlatego muszę być zawsze i do każdego wesołym (…)chcę być kapłanem wedle Serca Bożego ”.
Święcenia kapłańskie przyjmuje 14 marca 1937 r. w Pelplinie. W ’38 zostaje wikariuszem w parafii Wniebowzięcia NMP w Toruniu. Jego ówczesny proboszcz tak o nim napisał: „Jego wzrok miał coś odmiennego, nieprzeciętnego. W rozmowie nawet najbardziej codziennej i bezpośredniej, gdy patrzył swymi jasnymi oczyma na mnie, odnosiłem zawsze wrażenie, że patrzy daleko poza mną, mimo całego skupienia na przedmiocie rozmowy. Usposobienie był radosnego, szczery i wesoły w rozmowie, a subtelny i delikatny w wyrażaniu się i wydawaniu oceny. Będąc gorliwym harcerzem, miał też piękny, życzliwy stosunek do otoczenia, wyrażający się w uczynności. … Nie spostrzegłem przez cały ten szesnastomiesięczny okres naszej współpracy, aby kiedykolwiek nie był zajęty albo oddawał się jakiemuś gnuśnemu wypoczywaniu. W pracy był wzorowo sumienny i gorliwy, ale się nigdy nie niecierpliwił ani tłumaczył, gdy go od jakiego zajęcia odwoływano, a polecano mu czynić co innego. (…) Dla każdego w każdej chwili znajdował ks. Wicek jakieś miłe słowo”.Obok wielu radosnych, czy pozytywnych myśli w pamiętniku księdza znajdują się też i takie: „Cierpienie – jestem przekonany, że trudy dotychczasowe to nic, że cierpienie prawdziwe dopiero przyjdzie”.
MĘCZŃSTWO
17 października 1939 r. został aresztowanym przez Niemców Odtąd realizuje swoje powołanie konspiracyjnie organizując wspólne modlitwy w obozach: w Stuttchof, Grenzdorf, Sachsenhausen i Dachau. Gdy w latach 1944-45 wybuchła w obozie Dachau epidemia tyfusu, mimo strachu, ks. Frelichowski organizował chorym pomoc – pielęgnował zarażonych, zachęcał innych do opieki nad chorymi, zanosił im Eucharystię oraz żywność, zdobywał cudem potrzebne lekarstwa, niósł dobre słowo i uspokajał swoją obecnością.
To właśnie w toku tej pracy, wśród tych, którzy tylko ze strony przekradających się kapłanów mogli liczyć na pomoc i pociechę duchową, sam zaraził się od chorych w 1945 roku. Dostał się do szpitala obozowego, gdzie troskliwie go pielęgnowano. On sam jednak, ciężko chory, był stale przy innych. Udało mu się nawet wydostać ze szpitala i pobiec w kierunku zarażonych baraków, aby spowiadać, ale wkrótce pielęgniarze przyprowadzili go do szpitala i przywiązali do łóżka. Wszelkie próby przywrócenie go do zdrowia okazały się jednak daremne.
ODSZEDŁ KOCHANY, ŚWIĘTY KAPŁAN
Mimo wielkiego dzieła, jakiego dokonał w obozowej rzeczywistości, ostatnie chwile życia ks. Frelichowskiego przypominały raczej mękę na Kalwarii. Miał świadomość, że pomimo zdziałanego dobra, w tej chwili swojego życia został ze swym bólem sam. Zmarł 23 lutego 1945 roku, krótko przed wyzwoleniem obozu. Jego śmierć napełniła więźniów smutkiem i żalem.
PUBLICZNA ADORACJA PO ŚMIERCI
Po jego śmierci zdarzyło się coś, czego by się nikt nie spodziewał. Więźniowie poprosili o możliwość oddania publicznej czci jego zwłokom. Inicjatorem był młody student Stanisław Bieńka. Władze obozowe wyraziły na to zgodę. Ciało ks. Wincentego wystawiono w pomieszczeniu prosektorium na katafalku. W trumnie, przykryty prześcieradłem, spoczywał ks. Wincenty Frelichowski. Wokół katafalku leżały kwiaty i wieńce, niektóre nawet ze wstążkami z napisami. Była to wielka manifestacja wiary i hołd złożony ks. Frelichowskiemu.
Współwięźniowie byli przekonani od samego początku o świętości ks. Wincentego. Zanim spalono ciało, zdjęto z twarzy pośmiertną maskę, w której też zagipsowano jeden z palców prawej ręki. Drugi palec, także zagipsowany, zachował ks. bp Czapliński, a ks. Dobromir Ziarniak z diecezji gnieźnieńskiej, zachował i przywiózł do Polski kostkę z palca ks. Wincentego. W ten sposób zachowały się relikwie.
Wykorzystano materiały ze strony http://www.przemienienie.omi.org.pl/
O św. Jerzym – partonie skautów czytaj na tej stronie
MG
- Prawo jest prawem…
- SP5ZDH