Ostatnia Biała Służba dla JPII

Gdy tylko okazało się, że stan zdrowia Ojca Świętego pogarsza się i jest prawdopodobne, że jego wielki pontyfikat może dobiegać końca, w naszym gronie instruktorów byliśmy pewni, że musimy oddać Mu ostatni hołd i do końca wypełnić ostatnią Białą Służbę.


W napięciu, ale także w modlitwie upływały nam godziny, w których podawano coraz smutniejsze wiadomości, aż w końcu, w trakcie harcerskiego czuwania w kościele św. Jacka usłyszeliśmy smutną wiadomość, Ojciec Święty zmarł. Następnego dnia dowiedzieliśmy się, że jest organizowany wyjazd do Watykanu na Jego pogrzeb. Od razu zgłosiliśmy swój udział i zostaliśmy zakwalifikowani na wyjazd jako reprezentanci ZHP.


Razem z druhną wiceprzewodniczącą ZHP hm. Wandą Czarnotą, zastępczynią naczelnika ZHP hm. Teresą Hernik i z władzami kilku chorągwi oraz sporą grupą harcerzy i instruktorów spotkaliśmy się w środę z samego rana pod budynkiem GK. Czekały na nas nowoczesne harcerskie autokary które zapewniła chorągiew wielkopolska. Trzydziestogodzinna podróż upłynęła nam pod znakiem wspólnych rozmów, modlitwy poprowadzonej przez ks. kapelana chorągwi wielkopolskiej oraz rozmyślań nad tym czy dostaniemy się na Plac Św. Piotra. W trakcie podróży docierały do nas wiadomości, że cały Rzym jest zamknięty, że autokary są zawracane kilkaset kilometrów przed miastem i nie ma szans, żeby dostać się na uroczystości pogrzebowe. Mimo obaw, jechaliśmy dalej. Byliśmy w stałym kontakcie z przedstawicielką włoskiej organizacji skautowej AGESCI. Zapewniała nas, ze wszystko jest w porządku. Już w autokarach dowiedzieliśmy się, ze jest szansa, żeby część naszej grupy pomogła włoskim skautom w służbie wodnej i medycznej na Placu Św. Piotra. Ostatecznie była to grupa 20 harcerzy z chorągwi stołecznej, białostockiej i gdańskiej.


Razem z kilkoma przyjaciółmi mieliśmy szczęście zostać włączonymi do tej grupy. Po dotarciu na miejsce zakwaterowania, na campingu około 15 km od Rzymu okazało się, że wbrew wcześniejszym ostrzeżeniom nie ma aż tak ogromnego tłoku i nawet są pojedyncze wolne miejsca noclegowe. Na Placu Świętego Piotra stawiliśmy się o północy, w noc poprzedzającą mszę pogrzebową. Razem z kilkuset osobową grupą włoskich skautów i wolontariuszy mieliśmy odprawę. Naszej grupie przypadła służba wodna w pierwszych sektorach, umiejscowionych najbliżej ołtarza i miejsca gdzie będzie spoczywać trumna z ciałem Jana Pawła II. Cała noc spędziliśmy na oczekiwaniu na wiernych, na rozstawianiu zgrzewek z wodą mineralną. Część z nas odpoczywała, drzemiąc pod kolumnami otaczającymi plac Świetego Piotra. Od szóstej rano na plac zaczęli przybywać wierni. Prawie cały plac wypełnił się tłumem ludzi z niemal całego świata. We wszystkich sektorach powiewały flagi Polski, a nawet na tak egzotycznych jak wyspy Bahama czy też Kenia i Nigeria. Jednak w tym dniu Rzym stał się polskim miastem.


Stojąc w harcerskim mundurze i kamizelce ratownika medycznego byliśmy dumni i wzruszeni, że możemy znajdować się w samym centrum tego międzynarodowego tłumu ludzi zjednoczonych pamięcią o Ojcu Świętym. Podczas mszy chodziliśmy pomiędzy sektorami i roznosiliśmy wodę wiernym.


Gdy rozpoczęła się msza i prowadzący mszę kardynał Ratzinger zaczął prowadzić łacińską liturgię, cały plac pogrążył się w modlitwie, przerywanej raz po raz oklaskami będącymi wyrazem największego szacunku i hołdu dla Ojca Świętego. Moment wyniesienia trumny był chyba najbardziej wzruszającą chwilą w życiu obecnych na placu. W czasie mszy dużo osób nie wstydziło się łez ani otwartej głośnej modlitwy. Roznosząc wodę często słyszeliśmy słowa wdzięczności i radości, że harcerze z ZHP także tutaj, w Watykanie pełnią Białą Służbę. Cała uroczystość zakończyła się około godziny 14. Mimo ogromnego zmęczenia (na placu byliśmy od północy) udaliśmy się na szybkie zwiedzanie Rzymu.


Na ulicach dominował biało-czerwony kolor polskich flag, a o drogę łatwiej było się zapytać po polsku niż po włosku czy też angielsku, a w na sklepach były przypięte napisy „Mówimy po polsku”. Mając niewiele czasu zdążyliśmy odwiedzić Forum Romanum oraz rzymskie Koloseum. Oba monumenty zrobiły na nas olbrzymie wrażenie, utwierdzając nas w tym, że Rzym to naprawdę wieczne miasto. Wieczorem powróciliśmy na camping i udaliśmy się na zasłużony odpoczynek. Z samego rana wsiedliśmy do autokarów i udaliśmy się w drogę powrotną, po drodze zatrzymując się w Asyżu – w sanktuarium św. Franciszka. W niedzielę z samego rana, na przydrożnym parkingu, gdzieś w Czechach, zatrzymaliśmy się na polową mszę świętą odprawianą przez księdza kapelana chorągwi wielkopolskiej.


Mimo niecodziennego otoczenia – ruchliwej autostrady ta msza była chwilą kiedy każdy z nas zastanowił się nad sensem naszej służby i istotą naszego wyjazdu. Do Warszawy powróciliśmy w niedzielę wczesnym popołudniem. Dla każdego z nas chwile spędzone na placu Świętego Piotra będą niezapomnianym przeżyciem, które każdy z nas może ofiarować w intencji zmarłego Największego Rodaka.
pwd. Michał Sztompke
Hufiec Warszawa Praga Północ



Na początku chcę wyraźnie zaznaczyć, że wszyscy pełniący służbę podczas ostatnich dni, czy to podczas mszy w Polsce, czy w Rzymie mogą powiedzieć, że była to dla nich Biała Służba. Jednak uczestniczenie w niej, w samym centrum wydarzeń, na pl. Świętego Piotra było na prawdę olbrzymim przeżyciem i wyróżnieniem…
Ale po kolei, jak to było z mojej strony.


Sama informacja o wyjeździe na pogrzeb organizowanym przez ZHP jakoś mnie nie ruszyła. Wyobraziłem sobie milionowe tłumy i pomyślałem, że to zupełnie nierealne. Byłem jak większość z nas w jakimś dziwnym półśnie po sobocie i wszystko docierało do mnie z opóźnieniem. I wtedy nagle pomyślałem: kurczę, a czemu nie? A chwilę później: jak to NIE? Pewnie, że jadę… Decyzja była zupełnie spontaniczna, pieniądze zeszły na drugi plan (tradycyjnie Sprawa była oczywiście dość pilna – był poniedziałek, a wyjazd miał odbyć się w środę rano. Jako, że miałem już pewne wcześniejsze kontaktu z AGESCI (włoskim skautingiem katolickim) zostałem wyznaczony na osobę kontaktową dla włoskiej organizacji.


Wiedziałem tylko tyle, że włosi mają mój telefon i że mamy 50 miejsc na Białą Służbę, na placu św Piotra. Ruszyliśmy. Wyjazd wszystkich delegacji nie był koordynowany centralnie – było na to za mało czasu i możliwości, tym bardziej, że wieści z Włoch nie były zbyt optymistyczne. Autokary wyjechały o swoich porach i o swoich porach przemiszczały się na trasie wykonując dodatkowo żonglerkę kierowcami związaną z przepisami dotyczącymi czasu prowadzenia autokarów przez jednego kierowcę.


Po drodze skontaktowaliśmy się z autokarami, które odbierały telefony i przekazaliśmy jeszcze raz namiary na kemping, na którym mieliśmy zarezerwowany nocleg (my – tzn dwa autokary zorganizowane przez Chorągiew Wielkopolską). Pomyślałem sobie, że jeśli tam nawet dotrzemy, to uda się wcisnąć dodatkowe osoby z innych autokarów – może ustawimy gęściej namioty, może upchniemy się bardziej…


Im bliżej Rzymu, tym czarniejsze myśli nas ogarniały. Przekazy z Polski były jednoznaczne – armageddon. Miliony ludzi, miasto zablokowane, carabinieri i służba cywilna postawiona na nogi, zagrożenie, masakra, korek na 150 kilometrów od Rzymu…


Kiedy ktoś wspominał COKOLWIEK o pl św Piotra odbierane było to jako żart… No gdzie – na placu? hehe już daaaaaaawno zajęty! Miliony osób. Jeśli będziemy chociaż WIDZIEĆ Rzym to będzie dobrze. No ale cóż – trzeba być dobrej myśli. W czwartek rano skontaktowałem się z AGESCI. Okazało się, że zmniejszono ilość skautów tym samym ograniczając nas do 20 osób. Dodatkowo muszą być to osoby pełnoletnie.


Wiedziałem, że pewnie prawie każdy kto ma skończone 18 lat i BORM chciałby być w tej ekipie… Ale nie miałem żadnej pewności kto będzie nocował na naszym kempingu (czy gdziekolwiek) a na pewno absurdem byłoby zbieranie ludzi z różnych miejsc w Rzymie… Zmontowaliśmy więc ekipę z naszych dwóch autokarów oraz autokaru mokotowskiego – wiedziałem że te trzy ekipy nocują razem. Pozatym nie dało się praktycznie wysyłąć smsów ani dzwonić do innych – sieć była przeciążona.


Im bliżej Rzymu tym sytuacja stawała się klarowniejsza – żadnych korków, żadnych tłumów na przedmieściach.. Wszystko przesadzone. Spokojnie dojechaliśmy na kemping i zaczęliśmy się lokować. Tu nastąpił problem – formalności związane z zameldowaniem (faxowanie listy osób na policję, itd) przedłużyły meldowanie się do ponad dwóch godzin. A czas uciekał. Był czwartek, godzina 20.00. O 23.30 mieliśmy zjawić się na zbiórce skautów przy pl. św Piotra (choć nadal w to nie wierzyliśmy), o 22.45 umówiona tłumaczka – skautka miała na nas czekać przy stacji metra. Lokowanie się w domkach przedłużyło się na tyle, że zostało nam właściwie jakieś 15 minut na wzięcie prysznica – i do metra!


Warto nadmienić, że jedna z ekip – reprezentacja Błękitnej Czternastki z Poznania wykazała się prawdziwie harcerską postawą – jako, że część osób od nich nie miała 18 lat i nie mogła wziąć udziału w Służbie zdecydowali o niedzieleniu się i ustąpienia miejsca innym harcerzom. Suma summarum w skład 20 osobowej grupy weszły osoby z naszego autokaru (m.in. Warszawa Praga Północ, Białystok) oraz autokaru reprezentacji hufca Warszawa Mokotów (w tym inni listowicze, którzy też może coś napiszą)


Czasu jak pisałem było mało, więc pognaliśmy na pociąg. Warto nadmienić iż otrzymaliśmy polecenia aby nie brać plecaków, więc nie mieliśmy ze sobą śpiworów ani prowiantu…


Przestaliśmy zupełnie wierzyć w medialne plotki, kiedy dojechaliśmy matrem na stację „pl św. Piotra” bez większych problemów. Tu już zaczęły się tłumy, ale nasza skautowa tłumaczka przeprowadziła nas przez wszystkie bramki aż pod Watykan.
Tam podzielono nas na grupy, wprowadzono na Plac, przeczytano instrukcje i… kazano czekać do rana. No tak – to było dość trudne. Zero śpiworów. Zero kocy (potem nam jakieś rozdano). Temperatura 6 stopni. Ostatni normalny posiłek (nie licząc gorących kubków) – w środę. Ostatni normalny sen – z wtorku na środę. (współczuję dziewczynom w spódnicach
Plac był praktycznie pusty. Niesamowite wrażenie. Cały plac, kilkadziesiąt skautów włoskich, kilkunastu policjantów… i my…
Pod placem gromadziły się tłumy (o wiele mniejsze niż to przedstawiano w mediach), ale na sam plac jeszcze nie wpuszczano. Słońce zdawało się nie wstawać… W końcu zaczęło się!


Na plac weszli (wbiegli) pierwsi pielgrzymi. Oczywiście Polacy! Przez komórki, podekscytowani krzyczeli do znajomych, że są NA PLACU! My obstawiliśmy sektory (większość Polaków we włoskich grupkach zdołała przekonać szefów grup że to właśnie my powinniśmy stać jak najbliżej bazyliki ))
Jako jedna z pierwszych grup weszła grupa rektorów polskich uczelni. W swoich strojach wyglądali na prawdę dostojnie i wzbudzali powszechne zainteresowanie. Szczególnie jeden z rektorów…. Jerzy Stuhr
Ludzi przybywało w tempie wykładniczym. Za chwilę plac wypełnił się ludźmi. Jerzy Stuhr dziarskim krokiem zaczał maszerować w stronę sektora dla VIPów (rektorzy stali w normalnym sektorze) i z właściwą sobie gracją udzielał wywiadu pewnej reporterce. Carabinieri byli tak zdziwieni (kto to jest??) że głupio im było spytać o przepustkę. (w sumie wyglądał jak król jakiegoś państwa). Stuhr delikatnie kiwnął strażnikom głową, następnie kiwnął zazdrosnym kolegom stojącym w zatłoczonym sektorze… i zniknął w tłumie VIPów ))


Sama służba… Miała wymiar chyba bardziej duchowy. Jeśli mam być szczery roboty nie było zbyt wiele. Pierwszą pomocą zajmowały się wyspecjalizowane organizacje (a było ich multum – samych policji z 6 rodzajów, do tego maltańczycy, czerwony krzyż, obrona cywilna i inne – naliczyłem chyba ponad 20 różnych organizacji pozarządowych). My zajmowaliśmy się głównie roznoszeniem wody (popyt był spory, ale tez nie olbrzymi – wcale nie było upału) i… tłumaczeniem Polakom, że NIE NALEŻY przechodzić przez barierki. Tak, niestety tradycyjnie rodacy nie robili nam zbyt dobrej opinii (z radia doszła wieść, że grupa Polaków usiłowała przedrzeć się przez kordon policji… :/ )


Tak na prawdę najtrudniejsza była chyba walka z własnym niewyspaniem i głodem (skauci jednak nie zapewnili nam żadnego opierunku), ale wielkość wydarzenia powodowała, że nie myśleliśmy o najniższych piętrach piramidy Maslowa Samych przeżyć opisywac nie będę… bo chyba nie sposób. Każdy przeżywał to na swój sposób, choć chyba największy twardziel nie potrafił powstrzymać łez. Ale niezupełnie łez rozpaczy… Trudno to opisać. Kiedy widzi się setki powiewających polskich flag. Kiedy widzi się transparenty nawołujące do natychmiastowej kanonizacji, okrzyki, niczym w średniowieczu, „święty, święty” w różnych językach. Kiedy Ameryka Południowa ze swym wrodzonym temperamentem krzyczy:
-Viva el Papa! -VIVA!
Kiedy cały tłum bije po raz ostatni brawa… Rzymskie brawa oznaczające szacunek i uznanie. Przyznam się szczerze, że nie wytrzymałem zupełnie, przy Ojcze Nasz, które przywiodło mi głos Papieża (Pater Noster…) i gdy usłyszałem „Barkę”… Ech nie będę się już rozpisywał…


Jestem pełen podziwu dla Włochów. Pomimo wrażenia totalnego chaosu organizacyjnego i braku środków bezpieczeństwa (musieliśmy tylko przygotować wcześniej listę naszej reprezentacji i daty urodzenia) wszystko szło bardzo sprawnie. Sektory zamykano gdy groziły przepełnieniem, ewakuacja też przeszłą sprawnie. Jedynie Polacy próbowali dyskutować z policją, że oni muszą przejść w polbliże bazyliki (wypuszczano ludzi tylko w odwrotnym kierunku): „ja tylko do żony, ja tylko na chwilę, ja kogoś zgubiłem, ja do żony, Ż.O.N.Y. ROZUMIESZ MNIE?”.


Dziękuję jeszcze raz wszystkim , którzy byli wtedy na placu, jako Biała Służba, tym, którzy wogóle pojechali do Watykanu i tym którzy pełnili tą służbę tu w Polsce – pewnie nie raz ciężej. Dziękuję też Druhnie Naczelniczce Teresie Hernik za taki spontaniczny pomysł i Chorągwi Wielkopolskiej za jego szybkie zrealizowanie.


Jestem straszliwie wdzięczny, że mogłem uczestniczyć w tym największym podobno zgromadzeniu ludzkim w historii świata (!) właśnie tak blisko centrum wydarzeń.
Mam tylko nadzieję, że wszystkie pozytywne następstwa wydarzeń ostatnich dni zarówno we mnie jak i w innych będą trwały jak najdłużej…

Czuwaj!
hm. Michał „g00rek” Górecki, H.R.