Jak wielkie było moje zaskoczenie, kiedy okazało się, że to, co przez tyle lat powtarzała niemal cała Polska, jest nieprawdą. Legendarne, powiedziałabym nawet kultowe już, słowa pani z poczty z „Misia” okazały się kłamstwem (na szczęście tylko w połowie).
Przykro mi, Szanowny Czytelniku, że to właśnie ja muszę być osobą, która Cię uświadomi i złamie, być może, porządek świata, w którym do tej pory spokojnie sobie żyłeś. Nie mogę jednak pozwolić, abyś trwał tak w stanie błogiej nieświadomości i nie wiedział, że JEST TAKIE MIASTO LONDYN. (Uff! Mamy to już za sobą.).
Miałam okazję osobiście się o tym przekonać. I temu bardzo ciekawemu doświadczeniu poświęcę ten artykuł. W ciągu dwóch lutowych tygodni osobiście sprawdziłam istnienie obu tych miast: Lądka i Londynu. Zacznę więc od Lądka – Zdroju, bo … to chronologicznie. Lądek – Zdrój leży w Kotlinie Kłodzkiej u stóp Gór Złotych. Byłam w tej okolicy na zimowisku, którego jedną z atrakcji było zwiedzanie tego uroczego, uzdrowiskowego miasteczka. Mieszka tam niecałe 7 tys. ludzi. Lądek to miasto znane z uzdrowisk i szpitali. Leczy się tu choroby reumatyczne, miażdżyce, choroby układu oddechowego, itd. Trzeba jednak przyznać, że okres swojej „uzdrowiskowej” świetności Lądek ma już chyba za sobą. Dziewiętnastowieczny ratusz, kościół Narodzenia NMP, osiemnastowieczne kamienice, domy zdrojowe to obowiązkowe punkty turystyczne Lądka – Zdroju. Ale największym chyba atutem tego małego miasteczka jest jego położenie – u podnóża Gór Złotych. Przez Lądek przebiega wiele szlaków turystycznych, które prowadzą w bardzo wiele ciekawych miejsc.
Zimą Lądek nie wygląda jakoś specjalnie zachwycająco. Myślę, że wiosna i lato są dla tego miasteczka dużo bardziej łaskawe. Wydaje mi się, Kotlina Kłodzka to doskonałe miejsce na wiosenno – jesienne biwaki i rajdy. Nie macie pojęcia, ile tam jest rzeczy do zobaczenia (jeśli ktoś jest bliżej zainteresowany, służę przewodnikiem). Gorąco polecam tę część Polski.
A tydzień później znalazłam się w Londynie. Londyn to… duże miasto (chyba za często używam tego zwrotu). Byłam tam tylko tydzień, co niestety nie wystarczy, żeby zobaczyć wszystko, co się chce. Ale też bez przesady. Byłam tam sama, więc bardzo szybko musiałam nauczyć się obsługiwać rozkłady jazdy autobusów (oczywiście czerwonych). A do tego ludzie posługują się tam takim dziwnym, nie do końca znanym mi językiem. Przez pierwszą godzinę w Londynie nie wiedziałam, gdzie mam iść, choć wiedziałam i bardzo chciałam. Do tego ten ruch lewostronny. Kilka razy prawie straciłam życie. No cóż, początki bywają trudne. Kiedy już oswoiłam się trochę z tym miastem, zaczęłam je zdobywać. Oczywiście Big Ben, zmiana warty pod pałacem Buckingham, Tower, Londyńskie Oko (taka wielka karuzela), Hyde Park, Tate Gallery, British Museum i National Gallery – to wszystko zobaczyć trzeba. I zobaczyłam. Niestety nie zdążyłam zobaczyć wszystkiego. Zostawiłam sobie trochę na następny raz. Ale już wiem na pewno, że jest takie miasto Londyn, że często tam pada, że wszędzie są korki i że ludzie są bardzo mili, że jest tam mnóstwo uroczych herbaciarni i kawiarni a samochody mają kierownice po drugiej stronie (jak oni zmieniają biegi lewą ręką, to ja nie wiem). Wiem, że mało jest tam bloków a ludzie mieszkają w urokliwych gregoriańskich szeregowcach. Londyn to … duże miasto. Więcej szczegółów następnym razem.
GOD, BLESS THE QUEEN!
Monika Siwak