Moje pierwsze Zobowiązanie

Nie wiem jak to wszystko wyglądało ze strony Moniki, a to chyba jej wrażenia są w tym momencie najważniejsze, ale sam fakt, że to było „moje pierwsze” Zobowiązanie Instruktorskie (oczywiście w takim metaforycznym znaczeniu) sprawił, że byłam całego przedsięwzięcia ogromnie ciekawa.

Zaczęło się (nie lubię tak zaczynać, ale w końcu kiedyś „zaczęło się”!) pod podstawówką, gdzie czekała już garstka najwierniejszych harcerzy, którzy bez względu na pogodę dotarli na miejsce zbiórki. Doszłam na miejsce nawet przed czasem i spotkała mnie miła niespodzianka… Ziuuu!!! Piguła przeleciała mi koło ucha… No tak, tego jeszcze mi brakowało… Dwóch Bronków i Maćka, który pewnie żądał zemsty za obrzucanie go śniegiem po jednej ze zbiorek. Ech.. na moje szczęście (i pozostałych harcerek zbitych w kupkę pod barierką) pozapominali rękawiczek i po chwili łapki im skostniały hehehe.

Szczerze mówiąc trochę nas poprzeganiano… Na początku (jak przyszedł dh Marek) dowiedzieliśmy się, że nie możemy stać pod podstawówką, bo się rzucamy w oczy! Poszliśmy kawałek za skrzyżowaniem Mickiewicza i Moniuszki, by dowiedzieć się, że tutaj też jest niedobrze. Podjechał do nas Kazek żukiem i na początku wesoło, później trochę mniej, wepchnęliśmy się do środka. O matko! Człowiek na człowieku! Zaparowane szyby, zero widoczności. Poczułam, że odjechaliśmy, bo osobą która siedziała mi na kolanach nagle gwałtownie szarpnęło. Uchachani po pewnym czasie straciliśmy orientację. Wtedy okazało się, że jedziemy w stronę Góry Lotnika! Uaaa! No tak przecież cały czas ktoś o tym wspominał… Hmm… nie grzeszę umiejętnością kojarzenia faktów… ech…

Zatrzymaliśmy się na drodze na Górę Lotnika i dh Tomek Grodzki wystawił najstarszych spośród nas, abyśmy stanęli na punktach. Ja miałam ósmy, więc to już tak bliżej celu… Zostałam sama ze świeczką, paczką zapałek i tekstem do przeczytania Monice. Zapaliłam zapałkę… pst! Zgasła… następną… pst! Sytuacja się powtórzyła… po 10 to przestało być śmieszne… Wreszcie świeczka zapłonęła mile jasnym płomykiem… o nie! Zgasła… wrrr! Ukucnęłam i zasłaniałam świeczkę szalikiem – jakoś dotrwałam. „Brrr… jak zimno… kiedy ona przyjdzie…”. Jeden samochód… drugi… trzeci… „co to Marszałkowska?!” Podjechała Agatka i dała mi rękawiczki… „Ooo jak miło.” Nagle zobaczyłam podchodzącą Monikę, która ledwo do mnie doszła, a już zaczęła mówić „ojej, Daria…” itd. „O nie, tym razem to ja będę mówić!” Przeczytałam jej swój fragment. Był o miłości, wspólnocie, ludziach, motywacji do pracy, radości życia. Zobaczyłam łezki w oczach Moniki i pomyślałam „o nie Monika! Nie rozklejaj się! Tobie wypada, taka okazja… ja się zaraz popłaczę”, ale nic. Poczekałam na resztę i dołączyliśmy do ogniska.

Dh Magda Grodzka jak zwykle opowiedziała o powodzie naszego spotkania w tym gronie tak, że zarówno po mojej prawej, jak i lewej stronie usłyszałam pociąganie nosem… Jak zwykle ładnie, sympatycznie, ciepło, ale z humorem. I moment taki AKURAT: wigilia Wigilii. Bardzo się cieszyłam, że tam byłam i wydaje mi się, że ta radość, która biła z Moniki, udzieliła się wszystkim. Życzonka dla niej, które składałam z kilkoma innym Wędrownikami w pewnej małej grupce, po chwili wymknęły się spod kontroli i nawet nie zauważyłam momentu, kiedy to my słuchaliśmy, co ma nam do powiedzenia Monika, chociaż przynajmniej w takiej sytuacji powinno być odwrotnie.

Cóż mogę więcej dodać? Rozeszliśmy się w miłej atmosferze, a ja miałam poczucie bardzo ciepło rozpoczętych świąt. Mam nadzieję, że będzie więcej takich akcji:) Wniosek z tego taki: wszystkim w najbliższej przyszłości życzę podkładek!!!

uOwca