14.02.2002 r.
Dzisiejszy dzień w sumie nie różnił się niczym od każdego innego czwartku. Najpierw byłam w łóżku, potem w łazience, potem w kuchni, potem w pociągu, potem byłam w szkole, znowu w pociągu, chwilkę w domu, a potem na zbiórce i znowu w domu (chyba).
Ciekawszy był jednak dzień wczorajszy. Po nieudanym złożeniu podania o „upragniony” dowód osobisty i wycieczce na angielski wieczorem wreszcie usiadłam do lekcji. Trochę zaskoczyła mnie ilość materiału, który musiałam opanować, a zegar tykał i było już coraz później, a lekcji dalej mnóstwo bez kawy się nie obejdzie!!!!!!!! Po wypiciu dwóch „siekier” mogłam wreszcie normalnie popracować, a tak się złożyło, że wśród moich zadań znalazła się nieopatrznie zbiórka. Hmmmm, co tu zrobić? Długo się nie namyślając przepisałam zbiórkę z „Zuchowych Wieści” i zajęłam się szkołą. Efektem dużego poziomu kofeiny w moim organizmie był później problem z zaśnięciem, rano czerwone jak u królika oczy!
Ale była fajna zbiórka…
21.02.2002 r.
Właśnie jestem już po i chyba mam problem z gardłem. Jakoś takoś. Dziś próbowałam oswoić moje kochane zuchy z Dniem Myśli. Najpierw poznały Boden-Powella, potem przejechaliśmy na koniach cały świat wpadając do Anglii na herbatkę, do Ruskich na ogóra, spotykaliśmy bandy Chińczyków i przebiegaliśmy pod wieżą Eiffla. Niezła wycieczka!!! A później składaliśmy z papieru kwiatki do kartek na życzenia. Jeszcze sobie trochę pośpiewaliśmy i poszliśmy do domu. Kocham czwartkowe wieczory, szczególnie jak nie musze jechać do hufca, bo „zimno i pada, i zimno, i pada” (kończę, bo jadę do hufca:))
P.S. Olałam Ankę…
28.02.2002 r.
Wygrałam!!! Teraz jest 1:1. Już wyjaśniam: otóż kiedyś w grudniu byłam trochę chora i mama nie pozwoliła mi iść na zbiórkę, w efekcie Karolina musiała zrobić ją sama. W tym tygodniu też jestem trochę chora, ale bitwę o pójście na zbiórkę wygrałam- poszłam, przeprowadziłam i wróciłam-mam nadzieję, że nie bardziej chora niż byłam. Dziś na zbiórce staraliśmy się być coraz lepsi, ale niestety nie wszyscy tego chcieli. Na przykład taki Zygmunt zaczął się buntować!!! Powiedział, że już się mnie nie boi i co najważniejsze DUCHÓW też już nie.
Właśnie dziś skończył się trzeci miesiąc działania naszej gromady (czas pomyśleć o zamknięciu okresu próbnego i o jakimś meldunku). Brawo!!!
Krótkie podsumowanie:
– dzieci: są
– przyboczne: szt.1 a nie 2 jak na początku
– opiekun(ka): jeszcze jest (chociaż dziwnie mi się wydaje, że chce rzucić tę robotę)
– książka pracy: jest (nawet uzupełniona)
– kronika: wirtualna jest
– ja: chyba jeszcze żyję, ale już nie długo:)))
P.S. No nareszcie Magda urodziła!!! A myślałam, że pojedzie na kolonię z brzuchem:))) A dzidzia jest śliczna „Julia, Gabriela, 3650 g, 54 cm, rasa biała” (eto orginal news von „Szczęśliwy Tatuś”).
16.03.2002 r.
Dwie ostatnie zbiórki zakończyły naszą przygodę z Prawem Zucha. W zeszły tygodniu Karolina przeprowadziła zbiórkę o tym jak Zuch kocha Boga i Polskę, a w tym zrobiliśmy sobie powtórzenie z całego prawa w celu wyłonienia kandydatów do znaczka. Poszło całkiem nieźle i postanowiłam, że wszyscy, którzy chodzą na zbiórki dłuższy czas mogą złożyć obietnice:))) Stwierdziłyśmy, że doskonałą do tego okazją będzie zbliżająca się Marzanna, bo będzie cały szczep i w ogóle będzie fajnie :). Właśnie jesteśmy w trakcie ustalania szczegółów. A Magda już zgodziła się odebrać obietnicę!!! Jeszcze tylko tydzień. Spotkamy się za tydzień. Pa, pa.
23.03.2002 r.
Hmmm. Właściwie nie wiem czy mam się śmiać czy płakać trudno powiedzieć. Może opowiem od początku.
Chyba ciąży nade mną jakieś pogodowe fatum, bo ilekroć moja gromada ma jakieś ważne wydarzenie związane z wyjściem poza zuchówkę (np. Marzanna połączona z pierwszą obietnicą) pogoda jest taka, że… nieładna! Niestety marzannowej gry terenowej dla szczepu nie da się przenieść do szkoły, więc musieliśmy wyruszyć na trasę. Było fajnie, bo na cmentarzu spotkaliśmy harcerzy i zrobili nam zdjęcie:))). Następny punkt mieliśmy w aptece i bardzo się zdziwiłyśmy, bo dzieci pięknie zaśpiwały piosenkę bez żadnych pomyłek. Potem dostaliśmy serce druha Adama i spotkaliśmy Pająka, który zawiózł nas na miejsce zbiórki. I tu zasadniczo kończy się ta fajna część naszego wypadu, bo o godzinie, o której miała zacząć się obietnica na polanie były tylko zuchy z 3 i my. A dzieci mokre, zmarznięte i głodne. Dobrze, że w swoich szeregach mamy instruktorkę, więc chociaż miał kto poprowadzić tę uroczystość. W efekcie jak przyszli wszyscy harcerze to mi została dwójka zuchów, bo reszta pojechała z rodzicami. Potem jak zwykle kukła do wody i do widzenia, ale to nie koniec naszych przeżyć. Agnieszka, Karolina, Zygmunt, Przemek i ja chcieliśmy znaleźć się w domu jak najwcześniej, więc wpakowaliśmy się do Pająka i odjechaliśmy jako pierwsi powoził nieustraszony dh Tomasz Kępka. I właśnie wtedy przypomniało nam się, że obiecał przewieźć nas po wodzie, a wiadomo harcerz jest słowny, więc wylądowaliśmy w Świdrze. I jak wjechać tam było całkiem łatwo, tak z wyjazdem gorzej, bo trafiliśmy na niezłe błotko. Przednich kół w ogóle nie było widać, tylne wystawały do połowy. Najpierw ryknęliśmy gromkim śmiechem, a potem ogarnęło nas przerażenie. Oczywiście natychmiast telefon do druha Komendanta i błagalne: „Tomek przyjedź”. Niestety bez interwencji Pomocy Drogowej się nie obyło.
Tym oto sposobem w domu byłam jako jedna z ostatnich :((( ale za to inni nie jeździli po rzece :))).
4.04.2002 r.
Dziś postanowiłam sprawdzić jak twarde są moje dzieci i po krótkim wstępie w zuchówce wyruszyliśmy do lasu, aby tam stoczyć bitwę na śmierć i życie (ale spokojnie, nikt nie zginął!) Poszliśmy jak zwykle na naszą ulubioną polanę i tam rozpoczęłam tłumaczenie zasad „sztabów”. Dzieciaki były bardzo zadowolone i nie mogły się doczekać, kiedy będą mogły wyruszyć po chustę przeciwników. Wreszcie dałyśmy sygnał startu i poszły. Wywiązała się nie mała gonitwa: krzyki, zdzieranie „żyć” z ramion i tropienie sztabu przeciwników, no i wreszcie upragnione zwycięstwo drużyny Dawida (główny fighter). Fajnie było!!!
karolina.sluzek@zhp.otwock.com.pl