Majowy atak glonów

Tegoroczna Majówka rozpoczęła się od spotkania o godz. 8:30 – tradycyjnie już pod pomnikiem znanym wszystkim jako „Opaska” na skwerze Szarych Szeregów.

Było nas trochę, a najbardziej licznie w tym roku stawił się kolor żółto – granatowy (gratulacje dla protoplasty Rodu)*. Z zaplanowanych 9 zastępów powstało 8 – po prostu, tak się stało, że niektórym się nie chciało!!! Połączonymi szczęśliwcami (jak się później okaże) były zastępy Ani Kozy i Ani P.

Zasady gry były bardzo proste: dotrzeć do wyznaczonych 6 punktów w odpowiednich przedziałach czasowych. Każdy zastęp sam miał zdecydować, skąd zacznie swoją grę i w jakiej kolejności będzie zaliczał pozostałe punkty- nie ukrywajmy, liczył się tu spryt i taktyka, opracowana zresztą doskonale prawie w każdej grupie.

Punktem, który przysporzył wiele dobrej zabawy był punkt pod Biedronką, na którym czekali na uczestników Marysia M. oraz Michał Ł. Zadanie było proste: przekazać sobie wiadomość alfabetem Morse’a stojąc po przeciwnych stronach ulicy. Wszystko byłoby OK., gdyby nie to, że sobota jest dniem licznego przybywania ludzi na bazar „okołobiedronkowy”. A robili oni wszystko, żeby nam przeszkodzić: chodzili z tymi zakupami w jedną i drugą stronę, w jedną i w drugą…, otwierali bagażniki samochodów zasłaniając wszystko skutecznie (specjalnie oczywiście?), stawali na linii przekazu. No tak, trzeba przyznać, że wzbudzaliśmy powszechne zainteresowanie machając do siebie rękami wyposażonymi w chusty i przeszkadzając w handlu okolicznym hodowcom truskawek.. Jednak wszystkie zespoły dały sobie jakoś radę – jedni lepiej drudzy gorzej, ale jakoś poszło.

Emocje sięgnęły zenitu, gdy rozpoczęliśmy mecz w „nogę” na OKS-ie. W większości przeciwnikami (których musieliśmy sami zorganizować z obecnych tam osób) byli zawodnicy mierzący metr wzrostu i grający w ligach, o których nie mam pojęcia. Wyglądali jak seria ślicznych laleczek w takich samych kolorowych koszulkach. Jak mylące są jednak pozory?!? Ci mali spryciarze prawie za każdym razem wygrywali pozostawiając na boisku „naszych” z niezłymi palpitacjami i zadyszką. Gra nie odbywała się jednak zwykłą piłką do nogi, lecz taką gumową do skakania. I w tym miejscu należą się słowa uznania dh. Kostrzewowi Jr- owi za nadmuchanie piłek do gry – muszę przyznać, że chwalił się tym tak, że nie sposób o nim nie wspomnieć! Rolę sędziego sprawowały dh. Karolina Ś. i dh. Żaba, które momentami okazywały się wyjątkowo okrutne, dokładając karne minuty meczu konającym już na boisku harcerzom. A ci wykazali się i tak hartem ducha grając w jakże odpowiednich do tego glanach i przewygodnych mundurach (patrz: Mały).

Po wysiłku fizycznym można było odsapnąć tworząc arcydzieło „Glonojada” (w niektórych przypadkach śmiało można użyć zwrotu anty dzieło) na punkcie u Magdy G. i Agnieszki F. Jak się okazało, nawet przy takiej „lekkiej” czynności można było dostać punkty karne w postaci zgniłych pomidorów- co udało się m.in. zastępowi Jaśka W.- gratulacje!!! Trudno nie dodać, że porządku na punkcie pilnowała mająca nad wszystkim kontrolę Julka G.

Gdy szukaliśmy następnego punktu spotkaliśmy zastęp Pawła P. i jego orłów, którzy pytali nas o datę zburzenia Muru Berlińskiego, po czym pobiegli dalej. To był dopiero początek. Następne pytania, z każdą minutą wbijały nas coraz głębiej w ziemię: co to jest Meduza w motoryzacji? Prezydent USA w 1945, przyczyny wojen, inny tytuł „Kamieni na szaniec” itd. Słowem: Milionerzy w wydaniu Ewy K. i Asi K.- była nawet szansa skorzystania z telefonu do przyjaciela! Łukasz K. i Rafał U. kazali nam się podzielić na 2 grupy: fizycznych i jakby to powiedzieć…mniej inteligentnych (myślących inaczej?). Ci pierwsi poubierani w peleryny i maski gazowe nieśli ze sobą wiosła i narty, maszerując w samym centrum Otwocka, w okolicach przystanków PKS-u, szukając sklepu, do którego mieli się udać. Druga część zastępu miała odpowiedzieć na pytania o Otwocku. Można sobie wyobrazić reakcję ludzi na tak poprzebieranych harcerzy: i my i oni śmialiśmy się z siebie nawzajem. Oni, bo myśleli, że jest to objaw naszych zaburzeń psychicznych, a my bo wiedzieliśmy, że tak nie jest.

Zabawa była dla jednych i dla drugich wyśmienita.

Kolejnego punktu strzegł druh Adam Ż. Miał on ze sobą specjalną grupę wsparcia: Anię i Agatkę, które dzielnie pomagały tacie na punkcie, z tematyką, która jest postrachem większości, a mianowicie: historia ZHP, odznaczenia i pochodne tych tematów. Po przebrnięciu przez ostatni punkt = sałatkowy, którego” bronili Wielki Gloo i Maja „Majewski” i który okazał się szczytem higieny: „czyste ręce, warzywa, widelce z gałęzi…itd” zaczęliśmy przygotowywać się do apelu.

Uroczysty apel kończący grę odbył się z udziałem władz miasta – Przewodniczący Rady Miasta Lech Barszczewski, wiceprezydent Otwocka Artur Brodowski, pani komisarz Barbara Kosiorek, którzy z braku czasu – bardzo napięty grafik imprez, na które zostali zaproszeni, musieli szybko się z nami pożegnać.

Druh Komendant postarał się jednak, by smutek po rozstaniu nie trwał zbyt długo i wręczył drużynowym koszulki na otarcie łez /żart autora/. Ponieważ Kuczyn* krzyczał najgłośniej, że on ma już dosyć za dużych koszulek, dostał taką, w którą musiał zostać „włożony”- tak, to już znane powszechnie wyczucie tego druha.

Na apelu zjawiły się również zuchy, które przy ognisku patrzyły na grającego dh Michała z otwartymi buziami, podczas gdy starsi śpiewali znienawidzony już „…rajd, rajd bieszczadzki rajd, hej…” Po podsumowaniu punktów okazało się, że pierwsze miejsce zajął zastęp „PUMEX” (Ania Koza, Mały, Jasiek L., Agata B., Ania P.) , drugie – „SŁONIE” (Kinga D., Julka D., Kostrzew jr, Dodo, Asia), a trzecie „ŻÓŁWIE” (Kasia S., Ewa G., Karolina, Basia, Maksym).

Wszyscy uczestnicy jednak dzielnie walczyli i mam nadzieję, będą to robić dalej i będzie im się chciało (a to jest najważniejsze), bo przecież równie ważna jest zabawa jak praca. Do następnej majówki w 2003 r.

Dr.