Brigitte Bardot powiedziała kiedyś, że jedzenie koni to zbrodnia, ponieważ są one zwierzętami szlachetnymi. Już na początku mojego artykułu chcę zastrzec, że nie mam nic przeciwko jedzeniu koniny. Konie są dla mnie tak samo szlachetne jak świnie, kurczaki czy ryby. Podziały, które stwarzają ludzie są niezwykle sztuczne, a nawet śmieszne. Jeżeli jesteś jaroszem, nie mów, że jest tak z powodu rybiej głupoty!
Fakty, które tu przedstawię dotyczą jedynie haniebnych warunków, w których
rocznie 100.000 środkowoeuropejskich koni jest przewożonych do Włoch, Francji oraz Belgii.
Kandydatami do tej, jakże malowniczej, podróży na południe Włoch są konie:
– robocze
– wyścigowe
– stare, chore, ranne, ślepe
– zdrowe, silne, źrebięta
– sprowadzone ze szkółek jeździeckich
– z hodowli prywatnych
Włoski apetyt na naszą koninę jest ogromny. Jesteśmy największym europejskim dostawcą koni. Z naszego miliona koni wspaniałomyślnie daliśmy zakatować już 500.000 i dalej, co roku, pozwalamy dręczyć kolejne 87000. Włochom właśnie, ponieważ to do nich trafia 90% transportów.
Sprzedanie konia to świetny interes -1000 zł za sztukę. Można z łatwością sfałszować dokumenty i kradzionego zwierzęcia pozbyć się na największym targu w Skaryszewie. Świeże dostawy można też uzyskać od Litwinów i Rosjan, ale naszymi głównymi atutami są niskie ceny i absolutny brak przestrzegania jakichkolwiek praw zwierząt. Ponadto posiadamy świetne warunki do hodowli koni, co w górzystych Włoszech jest niemal niemożliwe, a polskie źrebięta to tam rarytas (zdrowa żywność), jak też „sucha konina”, którą przewoźnicy chcą uzyskać przez uniemożliwienie koniom picia, co według nich uchroni je przed kolką (ciekawe co za kretyn to wymyślił).
Aby przygotować konie do podróży pakuje się je ściśle do ciężarówek, bez podziału na wielkość i wiek, oczywiście. Przywiązuje krótko do boków boksu za pysk aby w szale bólu i strachu nie gryzły się nawzajem.
Droga do przejechania to 2500 km, co trwa 95 h. Przerwa powinna trwać co najmniej 24 h, trwa 3 i to chyba tylko po to aby wywalić gdzieś trupy stratowanych zwierząt, a o tratowanie nietrudno. Polskie drogi są wyboiste, kierowcy jeżdżą szybko. Jeżeli koń się wywróci, często zaczepia się kopytem i inne oddają na niego kał i mocz. Ginie w niewiarygodnych cierpieniach…
Trasa jest dłuższa, ponieważ trzeba ominąć Austrię, w której niestety czasem są kontrole. Jeżeli wydaje Wam się, że na terenie UE, tak dbającej przecież o przestrzeganie wszelkich przepisów, ten numer nie przejdzie, jesteście w błędzie!
Cały proceder jest tajemnicą poliszynela. Mimo, że nawet w naszym kraju, tak mało interesującym się losem zwierząt, istnieją przepisy zabraniające wywożenia chorych osobników i katowania jakichkolwiek zwierząt, to mamy to jedynie na piśmie. Wszyscy ludzie zarabiający grube pieniądze na strasznym przemycie są bezpieczni, mogą spać spokojnie.
Finał tej makabrycznej sztuki rozgrywa się w rzeźniach Włoch, gdzie konie, które cudem przeżyły, są wywlekane z samochodów przez kopniaki, wkładanie bolców pod prądem do odbytu i inne surowo wzbronione przez prawo techniki i pędzone aby czekając w kolejce patrzeć na wzajemną śmierć.
Ostatnim smaczkiem tej cudownej opowieści jest ogłuszanie koni przed poderżnięciem ich gardeł. Robi się to przez wystrzelenie bolca w czoło, co niestety nie zawsze się udaje. Koń budzi się aby poczuć ostrze rzeźnickiego noża i wykrwawić się. I tu mamy finisz, a raczej mamy go na talerzach błogo udających nieświadomość włoskich koneserów.
Jeżeli ktoś poczuł niesmak czytając ten artykuł, to wcale nie jest mi przykro, bo to nawet nie jest niesmaczne, to jest nieludzkie, niesprawiedliwe, niegodne i stawia nas, ludzi, w hierarchii przestrzegania praw moralnych tuż nad hienami, a może nawet pod…
Pora coś z tym zrobić!
Magda Rudnicka