Pewnego piątkowego popołudnia Kaktusińska siedziała wygodnie w fotelu, oglądając arcyciekawy serial telewizyjny. Na stole stała miska z chipsami paprykowymi, pilot od telewizora, telefon komórkowy i książka do biologii, rozstawione w strategiczny sposób, umożliwiający błyskawiczne przełączenie kanału na Discovery i symulowanie nauki biologii.
Dziewczyna popatrzyła obojętnie w telewizor, skomentowała poczynania głównego bohatera serialu i podjęła decyzję. Tak, zadzwoni do Ryszarda, pojadą gdzieś, do jakiegoś kina może (tzn – do biblioteki po książkę do ssaków albo lepiej – do Ryszarda ściągać z internetu jakieś bardzo istotne dla jej edukacji materiały). Niestety, zgłosiła się poczta głosowa. Kaktusińska, nieco zirytowana brakiem perspektywy na wieczór, pochłonęła kolejną garść chipsów.
Spokój naszej ulubionej bohaterki został zmącony powrotem mamy z pracy. W związku z tym, zaczęła pilnie wpatrywać się w ekran telewizora, na którym jakiś szajbus trzymał gołymi rękami anakondę i wyjaśniał telewidzom, że to obrzydliwe, dziesięciometrowe stworzenie jest właściwie zupełnie nieszkodliwe. Pokiwała głową i przeniosła wzrok na książkę do biologii, w której miała ukrytego Cosmopolitana.
– Córciu, obiad! – usłyszała wołanie z kuchni.
– Nie jem, odchudzam się – odpowiedziała, zagłębiając rękę w stojącej na stole salaterce.
„Lakier do paznokci w kolorze śliwki to tej wiosny obowiązkowe akcesorium w kosmetyczce każdej kobiety” – wyczytała w piśmie. „Zwłaszcza, jak ma się paznokcie w strzępach od bębnienia w komputer” – pomyślała. Następnie ponownie wybrała numer Ryszarda, tylko po to, aby usłyszeć, że nie może odebrać. Ledwo zdążyła odłożyć telefon, zaczął dzwonić. Niestety, nie był to Ryszard, lecz komendant hufca, który przypominał jej o konieczności uregulowania składek za drużynę za nowy kwartał. W sumie nie miała ochoty iść do hufca, głównie dlatego, że dystans ten musiałaby pokonać pieszo, ponieważ zgubiła bilet miesięczny. Jednak zawsze lepsze to od biologii. No i przejdzie się, spali trochę kalorii, a przy okazji kupi sobie czekoladę.
Gdy weszła do hufca, było tam pełno ludzi. Wszyscy umówieni z komendantem na dziewiętnastą, każdy w innej sprawie. Była 19.10, komendant właśnie mówił, że za 10 minut musi wyjść. Kaktusińska zrezygnowana usiadła na krześle. Z doświadczenia wiedziała, że wszelkie dyskusje na temat kolejności nie mają sensu. Chcąc niechcąc, wdała się w rozmowę z najlepiej poinformowaną osobą w hufcu o bieżących plotkach – w końcu czasem trzeba uaktualnić dane na temat kto, co, z kim i ile razy. W sumie, warto było. Chyba trzeba będzie odwiedzić kilku znajomych pod pretekstem oddania czegoś, czego wcale nie pożyczała lub też od dwóch lat zaklinała na wszystkie świętości, że oddała… Jednak dalsze informacje poinformowanej osoby okazały się dość nudne, więc zabrała się za kasowanie sms-ów z telefonu. Natrafiła właśnie na wiadomość od Ryśka sprzed kilku dni, że jedzie na parę dni do znajomego w interesach. „No tak, pan tam zajmuje się interesami pijąc szampana, a ja musze się uczyć biologii…”
– Kaktusińska!!! – wykrzyknął komendant, który dopiero teraz ją zobaczył – masz kasę na składki? Dawaj, bo jeszcze się rozmyślisz! – obsłużona poza kolejnością, Kaktusińska usadowiła się na poprzednim miejscu. Wzięła do ręki gazetę sprzed paru dni i dość obojętnie przejrzała informacje o strzelaninie w Magdalence. Tknęły ją złe przeczucia… ponownie wybrała numer Ryszarda i znowu nikt nie odebrał.
Tajemnicze zniknięcie Ryszarda było co prawda krótkotrwałe, ale zasiało w duszy młodej dziewczyny ziarenko niepokoju, które dość szybko zaczęło kiełkować.
Kaktusińska z bardzo posępną miną powlokła się do domu. Nie dawało jej spokoju, gdzie może przebywać Ryszard. Wyszła na ulicę i nagle zadzwonił telefon. Ryszard zapraszał ją do kina. „A więc jednak nie Magdalenka…” – pomyślała z ulgą. Jednak, na wszelki wypadek, trzeba dostać się do tajnego archiwum Uczepińskiego, który pewnie już ma co najmniej dwa pudełka po butach informacji na temat jej ukochanego. Trzeba tylko jakoś dostać się na balkon sąsiada…
Ola Kasperska