Lecz zacznijmy wreszcie o samym występie. Na początku – jak zwykle: harmider i ogólny nie ład. Potem przemówienia itp. (nuda). I oto w końcu… Tak, tak! Na reszcie! Gasną światła, wszyscy milkną i czekają w napięciu co tym razem fenomenalna pani reżyser wysmażyła.
Hmm…jak na jasełka zaczyna się dość niekonwencjonalnie, bo od Adama i Ewy w Raju. Potem zjawia się Wąż y tym przeklętym Jabłkiem i Anioł, oczywiście. Znaczy się Wygnanie.
Szybki przeskok i widzimy Maryję (w tej roli wystąpiła Zosia Romaszko z 5 D.H. „LEŚNI”) z miską czegoś na kolanach i… znowu Anioł (tak, to zwiastowanie proszę państwa!). Dalej mamy podróż, stajenkę, pasterzy, trzech króli i trochę kolęd w tak zwanym międzyczasie. Nagle słyszę znajome (kiedyś sama należałam do tegoż koła dramatycznego, snif) dźwięki i widzę znajomy taniec. Myślę więc sobie z rozczarowaniem: „Co?! Już koniec? No ale jak to?!”. Byłam na prawdę mocno zdziwiona. Ale to nie był koniec, o nie…
Padły jeszcze krótkie słowa o tym, że narodziła się nam miłość i oskarżycielskie pytanie cośmy z tą miłością uczynili. Po tych słowach z głośników nasze uszy zostają zaatakowane mocniejszym (ku mej radości) uderzeniem, a scenę ogarnia chaos. Wszyscy biegają i krzyczą po czym wszystko się uspakaja. Na scenie stoi stolik a przy nim siedzi jedna z aktorek. Pisze coś. Po chwili czyta to co napisała. Jest to list. List od matki do syna. Bardzo smutny list. Gdy słowa matki milkną z głośników sączy się smutna melodia i słowa równie smutnej piosenki. Na scenę wkraczają aktorzy przebrani za harcerzy i harcerki. Muzyka milknie, a z ust harcerzy padają słowa. Bardzo smutne słowa…
Muszę przyznać, że z trudem wstrzymywałam łzy… (jeszcze raz składam ukłon w stronę pani reżyser :)).
Na koniec kolęda i masa oklasków. Masa całkiem zasłużonych oklasków! 😉
Podsumowując: Przedstawienie było naprawdę piękne, a kto nie widział, niech żałuje, bo jest czego. Niestety żadne słowa nie opiszą tego wszystkiego, co się tam działo. A działo się wiele…
Karina Zielińska