Jak się uczyć, żeby się nauczyć?

„Rozpocznę systematyczną naukę do egzaminów gimnazjalnych. Napiszę artykuł do *Przecieku* o efektywnym sposobie uczenia się”.

Już za kilka miesięcy czeka mnie stres związany z testami kompetencji na zakończenie gimnazjum. Żeby więc nie dać przybić się do ściany nerwami pora zacząć systematyczną naukę, ale przerobienie trzyletniego materiału w cztery miesiące to nie lada wyzwanie. Trzeba więc znaleźć jakiś ciekawy i efektywny sposób uczenia się. Najchętniej, szczerze mówiąc, taki, który zagwarantowałby mi minimum 90 punktów, ale może dzisiaj nie będę aż tak wymagająca.

Pamiętam, jak jeszcze w szkole podstawowej niezapomniany nauczyciel historii tłumaczył mi jak uczyć się „na dłuższy dystans”. Powiedzmy, że mamy sprawdzian. Wiadomo jak to jest nie pamiętamy wszystkiego z lekcji, trzeba siąść i wbić sobie wiedzę do głowy. Sprawdzian napisany, ale pamięć ludzka jest jak stare, dziurawe… coś. Najlepiej coś z płynem w środku. Jeśli co jakiś czas tego nie załatamy wszystko wycieknie. Dlatego następnego dnia po sprawdzianie powtórzmy sobie cały materiał jeszcze raz. Potem to samo za tydzień i za miesiąc. Działa. Sprawdzałam na własnej skórze.

Najważniejszą rzeczą w efektywnej nauce jest, oczywiście, systematyczność. Nie zawsze się chce, nie zawsze ma się czas, ale tu, niestety, nie ma przebacz – ta praca popłaca i przynosi efekty, więc ucz się ucz, bo nauka to potęgi klucz, a do tego przyszłość narodu i tak dalej.

Ułatwione zadanie mają ludzie, którzy wiedzą, czy zaliczają się do grupy wzrokowców, czy też słuchowców. Ci pierwsi, jak sama nazwa wskazuje, szybciej zapamiętają to, co mogą zobaczyć. Dla nich dobrą metodą nauki będą wszelkie wykresy, rysunki i mapy myśli. Drugim natomiast trudniej jest zapomnieć informacje, które ktoś przekaże im ustnie. Mogą nagrywać sobie najważniejsze wiadomości na dyktafon i uczyć się odtwarzając je. A co zrobić jeśli ktoś (zupełnie jak ja) nie wie do której części ludności się zalicza? Znaleźć złoty środek. I kropka.

A wracając do moich nieszczęsnych egzaminów. Przede wszystkim muszę rozplanować sobie działanie. Powiedzmy, że w każdy weekend powtórzę część materiału z jednego przedmiotu nie wszystko naraz, bo co za dużo to niezdrowo. Wezmę podręcznik w łapkę i zaznaczę wszystkie najbardziej istotne informacje, a z fizyki i matematyki wypiszę wszystkie wzory i prawa. Tak się poświęcę.

Rozmyślam ja, rozmyślam i stwierdzam, że mam szczęście, bo zdaję sobie sprawę ze swoich słabości i braków. Ot, na przykład, przedmioty ścisłe to moja mocna strona i tu wystarczy krótkie powtórzenie zgromadzonego przez (o zgrozo!) trzy lata materiału. Ale do chemii, biologii i geografii będę się musiała naprawdę porządnie przyłożyć. Bo wiem, że bez gruntownej powtórki nie będę umiała nic.

Czyli:
– robimy rachunek sumienia w celu wykrycia swoich słabych stron
– wybieramy najlepszą dla nas metodę nauki
– dokładnie rozplanowujemy czas na naukę (z uwzględnieniem ilości materiału)
– bierzemy się do roboty

A jeśli po napisaniu tego artykułu okaże się, że egzamin zawalę, to sama sobie dam w zęby. Bo muszę przecież świecić przykładem, nie?

Ola Bieńko