Kaktusińska w marnym nastroju wracała z ostatniego przed desantem w Przerwankach spotkania komendantów obozów. Przypomniało się jej, że minął rok, odkąd wygłupiła się z etatowym podrywaczem przerwankowskim tuż przed odwiedzinami Ryszarda.
Dowiedział się on o tym od czterech etatowym wiedźm a następnie porzucił. Kolejne lato idzie, ludzie, co to w Przerwankach się pozapoznawali biorą śluby, rodzą im się dzieci. Kurcze, nie miała Kaktusińska wybitnie ochoty na odwiedziny w tym rezerwacie komarów. Bo i to lato ma być jakieś zimne i deszczowe – a kto ją ogrzeje? W tak smętnym nastroju podążała do domu piechotą, bo nie miała drobnych (grubych też) na autobus.
Ryszard trzasnął drzwiami od samochodu i trochę zbyt gwałtownie ruszył. Był tak wściekły, jak rok temu, kiedy cztery szpunciary doniosły mu o złym prowadzeniu jego rybeńki. Złość Ryszarda sięgnęła zenitu, gdy na drogę wybiegł mu kot. Nie zahamował, kot miał szczęście, że akurat uciekał przed psem i bardzo się spieszył. Ryszard wpienił się jeszcze bardziej, że nawet nie mógł rozjechać kota na pocieszenie. Nie znosił kotów! A zwłaszcza jednego, który uporczywie sikał mu do butów podczas wizyt u jednej takiej lali. Tamtego dnia nie wytrzymał i kopnął kota. Lala się wściekła i stwierdziła, że skoro kot go nie lubi, to na pewno jest złym człowiekiem. A potem nawrzeszczała na niego, że przywiózł z sobą niedietetyczną colę, zapomniał, że minęło 100 dni odkąd są razem i był niemiły dla jej koleżanki. Ryszard popatrzył na nią, jak tak stała w progu, wściekła, chuda jak patyk, pyskata i czepliwa. Odwrócił się na pięcie i wyszedł.
Kaktusińska dochodziła do przejścia dla pieszych. Nagle musiała energicznie od niego odskoczyć, bo jakiś czub prawie przejechała jej po stopie. Podniosłą rękę w wymownym geście, ale zamarła. To była fura Ryszarda. Popatrzyła za nim smętnie – pewnie właśnie wracał z udanego tet a tet i rozpierała go energia. Było im kiedyś tak cudownie…
Ryszard nigdy nie mógł zrozumieć, dlaczego jak on ma zielone i jak skręca, to piesi też mają zielone. W ogóle uważał, że wszystkie te przepisy są kretyńskie i tylko mięczaki ich przestrzegają. Nagle noga mu na nodze zamarła. Oto prawie rozjechał swoją niegdyś najdroższą. Pomyślał, że była może ciut tęższa od tej, którą właśnie rzucił, może miała włosy mniej blond, ale w sumie, to nie miała do niego nigdy pretensji, nie czepiała się jego kolegów, nie wypytywała o interesy i znak zodiaku. W ogóle, to fajna z niej laska – mądra, oczytana. Zdała maturę, studiowała a nie była szczęśliwą absolwentką zawodówki krawieckiej ze specjalizacją spódnica mini. Z rozczuleniem wspomniał jeden paskudny wieczór jesienny, kiedy to jeździł po Otwocku, zabawiając się w ochlapywanie panienek wodą z kałuż. Ta jedna miała w sobie coś innego – nie zachichotała, nie pokazała mu popularnego po olimpiadzie w Moskwie gestu (Kozakiewicza – przyp. Redakcji), tylko podeszła do niego na światłach i zwięźle wyjaśniła, dlaczego nie powinien jej ochlapywać. Jej elokwencja, determinacja i ta bezbronność dziewczyny w zabłoconych, beżowych spodniach tak go wtedy rozczuliły, że zaproponował jej podwiezienie, potem wziął od niej numer i… jakoś się potoczyło.
Kaktusińskiej przypomniały się wszystkie chwile związane z tym czerwonym samochodem i jego kierowcą. Łzy same popłynęły jej z oczy. Szła i wyła, pociągając nosem. Nie mogła sobie darować swojej głupoty. Nagle wpadła na cudownie prosty pomysł: odzyska Ryszarda! Choćby miała zakopać tę jego flądrę, odzyska go!
Ryszard podrapał się w ogoloną na 3 mm głowę i aż zatrząsł się pod wpływem dokonującego się niej procesu myślowego. Decyzję podjął w 0,3 sekundy. Nie zważając na jadącego Mini Busa, panią z zakupami i dwa świetliki, zawrócił i zahamował tuż obok kobiety swojego życia.
– Rybeńko, podwieźć cię?
Kaktusińska uznała to za znak od losu i postanowiła wcielić w życie swój plan. I tak jak tamtego listopadowego wieczora, wsiadła, nie mając pewności, czy kierowca chce ją tylko podwieźć, czy zamordować. Jednak tym razem wątpliwości opuściły ją natychmiast po zamknięciu drzwi. Otoczyła ją aura ciepła, zrozumienia i miłości. Ryszard powiedział w typowy dla siebie, oszczędny w słowa sposób, że kocha, wybacza, prosi o przebaczenie i drugą szansę a Kaktusińska położyła mu głowę na ramieniu i rękę gdzie indziej. O tym, że też kocha, też wybacza i daje szansę powiedziała mu tuż po tym, jak odjechała policja, która spisywała protokół ze stłuczki spowodowanej przez zaskoczonego Ryszarda.
Chociaż lato tego roku było wybitnie paskudne i deszczowe, Kaktusińskiej było ciepło. W dzień grzała ją miłość a w nocy… Jak to było? Nic się nie grzeje tak, jak dwa nagie…
Ola Kasperska
PS. Mam nadzieję, ze lato w Przerwankach będzie dla wszystkich obfite w wydarzenia, ciepłe i słoneczne, nawet pomimo ewentualnego deszczu, dziurawego namiotu, bieżącej wody w namiocie i komarów. Po raz pierwszy od 1996 roku nie dam rady się pojawić w Przerwankach ani w ogóle na Mazurach nawet na jeden dzień. Mam tylko nadzieję, że ktoś opisze w Internecie w szczególe i w ogóle poczynania wszystkich Kaktusińskich i Ryszardów, żebym po drugiej stronie wielkiej wody mogła poczytać, co się u was dzieje.