I ty możesz pomóc…

3 DH Zawiszacy organizowała akcję „I Ty możesz pomóc zwierzętom z Celestynowa”. Schronisko w Celestynowie liczy 1500 psów i 350 kotów, a z roku na rok otrzymuje, co raz mniej pieniążków na wyżywienie zwierzaków i opłatę pracowników.

Ostatnio nawet ogłaszano w dzienniku, że to schronisko prawdopodobnie ulegnie zamknięciu, a wszystkie w nim zwierzęta zostaną uśpione. Nasza akcja odbyła się w dniach od 1 do 5 grudnia 2003 roku. Zbieraliśmy: koce, poduszki, suchą karmę, karmę w puszkach, a także pieniążki i różne drobiazgi dla zwierząt. Zbieraliśmy w Gimnazjum nr 1 i Szkole Podstawowej nr 1 w Józefowie, jednak nie zebraliśmy zbyt wiele. Jak widać nie każdego obchodzi los i przyszłość tych piesków i kotków. Następnie mieliśmy z tym wszystkim co zebraliśmy zarówno w szkołach, jak i to co my przynieśliśmy i 3 GZ Zawiszątka (za co Wam bardzo dziękujemy) pojechać do schroniska…

I tak, dnia 20 grudnia 2003 roku zebraliśmy się o godzinie 9:00 pod naszą harcówką. Zapakowaliśmy dary do samochodów i wyruszyliśmy. Jechaliśmy tam około trzydziestu minut. Droga była bardzo wesoła, lecz po przybyciu na miejsce nasze nastroje się pogorszyły, a miny wcześniej wesołe – zrzedły. Widok był bardzo smutny i zapach dosyć nieprzyjemny. Ale co tu się dziwić?! Przy tak niskim budżecie trudno o coś lepszego. Wypakowaliśmy z samochodu „prezenty” dla zwierzaczków. Na teren schroniska wpuścili nas jego pracownicy i wskazali nam miejsce gdzie ułożyliśmy te wszystkie rzeczy. Potem kierowniczka schroniska oprowadziła nas po nim. Wszystkie pieski łasiły się do nas i „prosiły” żeby je głaskać. W schronisku pieski mieszkają w klatkach, najczęściej po kilka naraz. Koty natomiast zimą przebywają w zamkniętym pomieszczeniu, więc nie mogliśmy ich zobaczyć. Na koniec wizyty zrobiliśmy sobie zdjęcie pamiątkowe razem z pieskami, pożegnaliśmy się i pojechaliśmy.

Julia Lipecki i Natalia Majda

***
Dziękujemy Panu Olszewskiemu i Ostrzeszewiczowi za pomoc w dostarczeniu zebranych darów do schroniska.
Akcja została zrealizowana w ramach projektu starszoharcerskiego

M.R.

Biwak Szczepu Józefów i 209 DH

Zimowisko okiem przybocznej
Z pewnością miałam baaaaardzo dużo pracy i obowiązków, czasem nawet zbyt dużo. Już dawno nie byłam tak zmęczona na harcerskim wyjeździe, co z pewnością najbardziej odczuli harcerze z mojej drużyny. Nie byłam w stanie poświęcić Wam wcześniej obiecanego czasu, czasem nie mogłam z Wami nawet uczestniczyć w zajęciach, za co Was bardzo, bardzo, bardzo kochani przepraszam. Mam nadzieję, że wkrótce to nadrobimy i jakoś to Wam wynagrodzę. Ale za to, myślę, że spędziliście naprawdę miło i pożytecznie czas w towarzystwie 5 i 209 i troszkę lepiej poznaliście druhnę Magdę, Renatę, Karolinę i Anię oraz druhów Mirka, Tomka i Kazika

Zimowisko okiem komendantki Szczepu
Ogrom przygotowań, ustaleń i spotkań, wszelkie załatwiania, wszelkie obowiązki – za to wszystko odpowiedzialność wzięła na siebie Sylwia. I WIELKIE dzięki Ci za to. Dzięki temu nasi harcerze wg mnie świetnie spędzili czas i lepiej się poznali, a zajęcia… myślę, że wypadły naprawdę OK. Chciałam korzystając z okazji, podziękować ze swojej strony wszystkim, którzy znaleźli chwilę i byli i prowadzili zajęcia – Renacie, Kazikowi, Karolinie, Magdzie, Tomkowi, Mirkowi, Ani, Ilonie oraz znaleźli moment na nasze zajęcia – Agacie i Rafałowi. Ogromne podziękowania dla Maćka i Patrycji – naszego trzonu, naszej niezastąpionej iskierki zimowiska i Mikołajowi, który zawsze był, zawsze mógł, zawsze pomagał.
I wiecie co, tak sobie myślę, że jeszcze kiedyś, RAZEM będziemy przenosić góry, musimy się tylko troszkę postarać i dać odrobinę siebie i … dokończę 24.02 na podsumowaniu zimowiska.
Monia

* * *

Od środka a jednak z boku…
W ostatnie dni ferii dane mi było zauczestniczyć w zajęciach na biwaku drużyn harcerskich z mojego szczepu. W czwartek, piątek i sobotę podpatrywałam sobie jak się bawią dzieciaki, jak pracuje kadra a także sama trochę przyczyniałalm się do realizacji programu.

Wielka frajdę sprawiło mi – jak i Tomkowi – prowadzenie zajęć dla dzieciaków i to zarówno tych sportowych i rekreacyjnych jak i tych trochę bardziej poważnych o potrzebie dobywania stopni. Bardzo milo nam było patrzeć na ich „zawziętą” rywalizacje i po prostu radochę przy konkursie „pomarańczowym”.
Mam nadzieje ze oni również milo będą wspominać ten biwak.
Magda

* * *

Wasza Kolej?
Każdy miał w życiu wyjazdy harcerskie, które zapamiętał w sposób szczególny. Było na nich coś, co zmieniło w pewnym sensie sposób widzenia świata, było zalążkiem prawdziwej przyjaźni. Takie kamienie milowe na harcerskiej drodze.

Ja też miałem ich kilka. Pierwszy letni obóz na wyspie Wolin, pierwsza kwaterka w Przerwaniach. Wspaniałe zimowisko szkoleniowe w Wiązownie, czy kurs drużynowych w Starej Dąbrowie. To, co wymieniłem, to starocie. Natomiast jeszcze cienka warstwa kurzu pokryła zimowisko sprzed kilku lat w Starej Wsi. Kawał dobrej roboty ze strony kadry. Na zajęciach często roześmiane, ale i często skupione buzie uczestników. I pająki przyjaźni, które swoją nić snuły, snuły i snują do dziś…
Tamto zimowisko nazywało się „Twoja Kolej”. Miłośnicy wieloznaczności odczytają tę nazwę na kilka sposobów.

I rok 2004 przynosi kolejną Starą Wieś. Zimowe zgromadzenie drużyn by wspólnie wypocząć, ale jeszcze więcej się nauczyć. Bardzo mi było miło, że zostałem poproszony o przygotowanie na nim kominka. Bardzo lubię, gdy możemy usiąść w kręgu i przez chwilę, nic nie mówiąc oczekiwać, co przyniesie wspólny wieczór przy świecach.
Kominek był o…(trzeba było przyjechać na zimowisko!). Trochę pracy kosztowało mnie zbieranie kamieni w środku zimy, a trochę stracha miałem, gdy poczuliśmy wszyscy zapach palonej kory brzozowej, która po swojemu dymiła (a sufit taki biały…). Dumny jestem z Was młodzi harcerze i harcerki i dumny jestem z Was, organizatorzy. Nie każdego stać na poświęcenie tyle serca i wolnego czasu w ferie.

Cieszę się z tego, że jesteśmy w jednym hufcu i razem parę spraw mamy jeszcze do zrobienia. A na koniec zagadka, – co symbolizują choinki na rękawie naszych braci i sióstr z 5 DH Leśni?:)))
Teraz Wasza Kolej!

4P

* * *

Nocne harce po kolacji
12 lutego około godziny 17 wyjechaliśmy pociągiem z drużyną do Starej Wsi (małe miasteczko za Otwockiem). Na przeciwko szkoły, w której mieliśmy przez 5 dni mieszkać, znajdował się sklep. Ucieszyło to oczywiście każdego, bo przecież nie da się przeżyć bez chipsów, coli i batoników przez 5 dni.

Weszliśmy do szkoły. Druh oboźny Siarek, poprosił żebyśmy podzielili się na zastępy. W takich właśnie zastępach mieliśmy spać. Nasza grupka była bardzo nie zadowolona z klasy, którą nam przydzielono, bo było w niej bardzo zimno i nieprzytulnie. Po kilkunastu minutach Druh Siarek zagwizdał i krzyknął, że dla 3 i 5 drużyny ogłasza alarm ciężki. Panowała panika. Każdy wkładał na siebie miliony ciuchów, a menażki brał pod pachę.
Po 2-3 minutach obładowani swoimi manatkami zebraliśmy się w dwu szeregu na placu apelowym. Kilka osób w zamian za swoje zgubione rzeczy musiało robić przysiady i tym podobne. Po chwili, okazało się, że alarm został zorganizowany tylko po to, abyśmy mogli z drużyną „LEŚNYCH” spać w jednej sali. W okrzykach radości pomaszerowaliśmy z tobołami na pierwsze piętro. Rozłożyliśmy materace i poszliśmy na kolację.

Następnie odbyły się zajęcia o Szarych Szeregach i II wojnie światowej, prowadzone przez Druha Mirona. Około 24 poszliśmy spać, a raczej myć się i położyć na materacach. Około 1-2 w nocy te osoby, które nie spały zauważyły dziwną ciszę. „Co to? Kadra śpi?” Myśleliśmy. Kilka osób z „LEŚNYCH” ubrało się i zeszło na dół pod pretekstem robienia karnych pompek. Ale coś to za długo trwało. Więc ja i kilka moich koleżanek zeszłyśmy na dół i co zobaczyłyśmy na sali gimnastycznej? Kadra i uczestnicy zimowiska grali sobie najspokojniej w siatkówkę. Byłyśmy bardzo zaskoczone i było nam trochę przykro, że nie zostałyśmy o tym poinformowane. Usiadłyśmy więc na ławce i przyglądałyśmy się grze. Znudziło się to nam jednak po chwili i „poszłyśmy spać”.

Na górze postanowiłyśmy nie budząc nikogo wynieść naszą koleżankę „Fischę”. Ma ona bowiem bardzo twardy sen. Udało nam się mimo wszystko zanieść ją tylko do drzwi. Obudziłyśmy przy tym wszystkim kilka osób, które pomagały nam w akcji. Potem usiadłyśmy na ławeczce i rozmawiałyśmy o tym i o owym. W końcu nastąpił niestety czas spania i musiałyśmy się położyć. Następne dni mijały podobnie.

W czwartek rano w związku z naszym złym zachowaniem chłopaki i dziewczyny zostały rozdzielone. Nudnym zajęciem tego dnia była samarytanka. 2 godziny nudnego gadania. Potem (nareszcie) kolacja a po niej znowu nocne harce.

W piątek była od rana do popołudnia gra terenowa. Oczywiście nasz zastęp zgubił się i nadrobiłyśmy parę kilometrów, ale co tam. I tak było bardzo fajnie. Popołudniu Druhna Magda i Druh Tomek zorganizowali zabawę sportową na szybkość.

W sobotę druga gra terenowa. Tym razem dużo krótsza ale i ciekawsza. Całą drogę szedł z nami Druh Miron. Obrzucaliśmy się śnieżkami i bardzo fajnie się bawiliśmy. W sobotę popołudniu Druhna Magda i Druh Tomek (znowu) urządzili nam zabawy w kółku.

W niedzielę od rana sprzątanie. Nasza klasa poszła szybko, ale reszta to… wolę nie mówić. Sala gimnastyczna, hole, wszystkie klasy, kibelki, kuchnia i na to wszystko tylko dwie szczotki i jeden mop. Ech… ale i tak było fajnie. Po południu nastąpił czas pociągu. Wsiedliśmy i z wielkim bólem serca wysiedliśmy z niego. Pożegnanie, ostatni krąg, ale trudno. Wszystko co dobre kiedyś się kończy. Najnudniejsze na zimowisku były zajęcia z samarytanki i o czym wcześniej nie wspominałam, zajęcia o sprawnościach. Pojechałam na zimowisko, bo bardzo kocham harcerstwo i nie chciałabym opuścić żadnego wydarzenia.

Najgorsze było jedzonko i okropny prysznic, ale ważne, że w ogóle był. Bardzo mi się podobało na biwaku, szkoda, że tak krótko. Buziaczki na razie.

Zuza Ostrzeszewicz
3DH „ZAWISZACY”

* * *

Wypasiona herbatka
Co mi się podobało, a co nie, i tak ogólnie o zimowisku?? No wiec tak podobało mi się wszystko wiem to zdanie jest żałosne, bo tak najłatwiej. Nie podobało mi się było strasznie nudno na zajęcie samarytanki, ale na pewno mi się przydadzą. Nie podobało mi się tez te zajęcie o sprawnościach. Pomijając to, że byłam strasznie niewyspana, to ostatnia nocka po prostu ech… superrrrr. Biedna Fischunka uwierzyła, że wstała w nocy i myła zęby… Szczegółów nie wyjawię, bo by mnie chyba zagryzły!

Gdy wszyscy w szkole już spali oprócz Zuzy i mnie to chodziliśmy po całej szkole i patrzyliśmy sie na te wszystkie śpiące twarzyczki. Chciałyśmy posmarować Maćka, Piotrka i
Jagode. Gdy smarowałyśmy Maćka to ktoś z kadry wyszedł z pokoju, a my szybko do sali dalej. Reszta planów nie wypaliła bo było ok 6 rano i poszłyśmy spać.

Gry były tez fajne oprócz małego gubienia. Nie czułam stóp, bo było tak zimno. Rąk po głupim punkcie u Mikołaja noszeniu bardzo ciężkiego Prokopa…i „Kasi” – 2 litry! Niosłam go w trójkę. W połowie w dwójkę, bo Magda nie dawała rady, Maćkowi się stało coś tam z rękami a Kuba był w szkole, bo odmroził sobie nogi po tym jak wpadł do rzeki.

Pan, który sprawdzał porządki to chyba jest niekochany. A czemu? To proste: nie kochają go. Najpyszniejsza była herbatka pita ok. 4-5 w nocy! Herbatka ekoland z owoców Leśnych. Ech… sama rozkosz! Szczegóły zachowam dla siebie i Zuzy. OK. To by było na tyle, Herbatka ech… pyszna… znakomita… Kocham Cię! Nigdzie nie jest tak ..tak… tak… kozacko… super… interesujaco… wypasiono… przyjemnie… kochająco tam jest najlepiej, i nie mogę się doczekać następnego wypadu.

Weroniczka Piórkowska
3DH „ZAWISZCY”

Zostały tylko wspomnienia

Tak się stało, że ferie już minęły :-(. Ale nie był to czas stracony. Spędziliśmy go w towarzystwie wspaniałych ludzi i przyjaciół, przyjaciół konkretnie mieliśmy zimowisko ze szczepem Józefów. Zaczęło się ono pewnego, pięknego popołudnia na wspaniałym dworcu PKP Otwock.

Spotkaliśmy się tam o godzinie 16.30, aby do odjazdu pociągu(17.01) Wszyscy spokojnie zdążyli. Tak też się stało, że kilka osób wpadło w ostatniej już chwili, jednak na szczęście zdążyli (ale by się nudzili:J) Uwaga już 17.00, a w oddali widać nadjeżdżający pociąg z tabliczką Dęblin z przodu – tak to tym musimy jechać jeśli chcemy tam trafić.

Czas podróży nie był zbyt długi (3 stacje) i już na horyzoncie stacja Stara wieś – to tu wysiadamy, szybko czas się szykować do wyjścia. Wysiadając ujrzeliśmy dość sporą grupę osób na drugim końcu pociągu. Patrzę dokładnie i widzę dość długie kręcone włosy – tak to na pewno koza, nikt inny takich nie ma!!! Więc zaczęliśmy poruszać się w stronę tej grupy. Teraz czas już się przywitać, oraz udać się do szkoły, w której spędzimy kilka miłych dni.

Na miejscu wielki zamęt, szatnia pełna, jacyś ludzie wynoszą kanadyjki, ale dzielny druh oboźny stanął na wysokości i ogarnął panujący zamęt. Już po niedługim czasie, leżąc na materacach czekaliśmy na Monikę, która miała przyjechać z materiałami programowymi i strawą na dzisiejszą kolację. Jednak coś długo jej nie widać, czas więc na pierwsze zajęcia- zapoznawcze. Poprowadziła je wszystkim Wam dobrze znana Żaba. Myślę, że sporo osób, a nawet większość się nie znała, więc takie zajęcia są potrzebne.

Wreszcie pojawia się Moniś i szybko udajemy się do nieopodal stojącego samochodu, by rozpakować duże ilości posiłków i materiałów programowych. Wreszcie dla niektórych oczekiwane dość długie zdania: W dwuszeregu, z menażkami, frontem do mnie zbiórka. Na niektórych twarzach pojawiły się miny jakby nie jedli już jakiś tydzień, lub więcej. Po kolacji odbył się pierwszy apel, po nim nastąpiły kolejne zajęcia, otóż wieczorem swoją obecnością zaszczycił nas Miron, który przeprowadził świetny kominek (z resztą wszystkie zajęcia były OK).

Potem poszliśmy spać. Jednak nie wszyscy uczestnicy dali spokojnie pospać tym bardziej zmęczonym. Jednak dla Mnie ten dzień się jeszcze nie skończył. Najpierw czekała Nas odprawa, która zaczęła się super odjazdowym kawałkiem rozluźniającym. Chodzi mi o piosenkę „Gwiezdny Chłopak”- jeśli ktoś nie słyszał może zgłosić się do mnie, a na pewno ją wypożyczę. Później już poszedłem spać, a następnego dnia pobudkę zrobiłem sobie o 7 rano.

Wstałem wcześniej, żeby przygotować się do pobudki uczestników, oraz żeby obudzić Łukasza, który miał napalić w piecu na śniadanie. Następny dzień minął spoko, każdego dnia nie będę poszczególnie opisywać, bo nie starczyłoby miejsca w „Przecieku”(J). Więc następny dzień znów był extra. Zajęcia nie były nudzące, był też czas na odpoczynek. Tego dnia przyjechał do Nas kolejny przyboczny 209, a konkretnie Daniel.

Tak mniej więcej wyglądały Nasze zajęcia, ale dodatkowo w poszczególnych dniach przyjeżdżali goście, którzy prowadzili kominki, zajęcia – byli to: Magda i Tomek Grodzcy, Ilona Falińska, Michał Łabudzki oraz osoba dzięki której mogliśmy obejrzeć film ”Akcja pod Arsenałem”: Jurek Lis. W imieniu Swoim oraz kadry bardzo dziękuję Wam za przybycie, przeprowadzenie zajęć i mam nadzieję, że Wam się u Nas podobało.

Jeszcze o jednej rzeczy nie wspomniałem- dotyczyła ona tylko 209dh, były to pierwsze urodziny drużyny. Na ten dzień został upieczony tort (Dziękujemy Łukaszowi, jego Mamie oraz zastępowi wędrowniczemu), została także przygotowana dekoracja Sali (Wielkie dzięki Daniel) i chyba najlepsze ze wszystkiego jedzenie (tzn. uroczysta kolacja – Kasiu K. i Kasiu S. Dziękujemy – to było pyszne). Tak minęło zimowisko Szczepu Józefów 209dh. Za mile spędzony czas dziękujemy, pragnę też podziękować całej kadrze zimowiska. BYŁO SUPER

Rambo
Przyboczny 209 DH

Biwak we wsi. W dodatku starej

31 stycznia 2004 pod moim domem pojawił się dostawczy Mercedes zorganizowany przez dh Agnieszkę z 69 DW. Wysiedli z niego dh Jasiek i dh Łukasz. Po zapakowaniu moich manatków udaliśmy się pod klub „PROTON”.

Czekał tam na nas dh Tomek Kępka. Załadowaliśmy, co mieliśmy i wyruszyliśmy w stronę Starej Wsi. Ja i dh Jasiek zostaliśmy zamknięci na pace razem z materacami, kocami i plecakami. Było ciemno jak w nocy a nawet gorzej, ale dh Jasio wpadł na pomysł, żebym znalazł swoją latarkę. Zadanie było o tyle łatwe, że miałem ją w kieszeni, radość ze światła nietrwała zbyt długo. Z Egipskich ciemności wyłoniły się pudełka z napisem „UWAGA MATERIAŁY LATWO PALNE”. Po dojechaniu na miejsce powitał nas pan dozorca przekazując nam klucze. No i się dopiero zaczęło…

Byliśmy tam tylko w czwórkę, a pracy było sporo. Przygotowanie sal go spania zajęło nam długo oj długo. Ale kiedy nadszedł koniec zmagań z materacami dotarł dh Makowski z drużyny próbnej. Oczywiście jako komendant biwaku był „zadowolony” z naszych starań.
Koło godziny szesnastej trzydzieści postanowiliśmy w końcu coś zjeść. Kiedy zalewałem swoja upragnioną z głodu zupkę MADE IN CHINA, usłyszałem.
– Krzysiek mam dla ciebie zadanie bojowe. – z uśmiechem oświadczył oboźny Jasio.
Odparłem, że z chęciom pomogę i teraz wiem, że niepotrzebnie. Zostałem oderwany od gorącej, pachnącej zupki z kurczaka ;( i wysłany do Otwocka po drużyną dh Majaka.

Ale dużo by o tym gadać po dwóch godzinach wróciłem i zjadłem zostawioną na kaloryferze zupę.

Wieczorem, kiedy dotarła większa część drużyny zaczęło się biwakowanie. Gwizdek zbiórka, baczność, spocznij, kominek. Po kominku odbył się konkurs śpiewu ekstremalnego „KARAOKE SONG IN STARA WIEŚ”. Rozpoczął dh Majak śpiewając przebój Ich Troje „A wszystko to…” towarzyszył mu również chór męski. Kolejno wystąpił dh Jacek i dh Krzysiek. Potem dh Iwin jako Brytni, Połomski i wokalista zespołu Bajer full. Kolejno dh Palec i wiele innych osób. Wygrali najlepsi. Dzień ten trwał i trwał aż do rana. A to dlatego, że jeden taki, dh którym byłem ja o trzeciej w nocy włączył kompa i wydarł się w mikrofon „zaczynamy karaoke” przybyli najbardziej wytrwali się pojawili. Byli też tacy jak dh Lutek, którzy chcieli spać jak normalni ludzie, co dziwne, bo tam nikt nie był zbyt normalny. Bo kto o trzeciej rano śpiewa???

Gratulacje dla Palca, któremu nic nigdy nie przeszkadzało.
W niedziela mieliśmy zostać zerwani z samego rana i nie doczekaliśmy się. Więc, ja i Jacek zrobiliśmy pobudkę sami puszczając techno ile fabryka dała. I znów jakieś ale i, że jesteśmy wariatyJ Jakby nikt o tym nie wiedział.

Po południu wyszliśmy na boisko. Rozpoczęły się zmagania w wojnę na kulki i w rugby. Jak to bywa był remis. Wieczorne kominek o tematyce praw harcerskich, a po nim podchody. Zadanie – zdobyć nadajnik. Bieganie, rozglądanie się każdy wie jak jest. Odział, w którym byłem ja dotarł na miejsce.
Kiedy podchody uznano z ukończone byłem światkiem przyrzeczenia dh Oli i dh Agnieszki, z 69 DW. Przyrzeczeniu towarzyszyła wizyta dh hm Lackich. Wieczorem, kiedy nikt już nie m miał siły odbyły się śpiewanki, które i tak nie miały najmniejszego sensu do chrapanie przeszkadza!!!! A zwłaszcza te w czasie śpiewanek.
Najlepsza zabawą była mega symulacja z fabułą. Nasi ratownicy medyczni uczyli nas jak ratować ludzi. A my ich słuchaliśmy z przekonaniem, że to dla zabicia czasu. Niektórym do głowy wpadały dziwna pomysły. Mowa tu o mnie (Pocemonie i Jacku K.).

No wiec to się jednak przydało. Zostaliśmy jako ratownicy zesłani na boisko, a szkoła była budynkiem ambasady. Atak terrorystów, trzy huki petardy i poszło. Jak by to było naprawdę to była by to największa katastrofa wywołana nie przez terrorystów, ale przez ratowników.
Czas umilaliśmy sobie grą na gitarze, graniem w piłkę na sali. Dowództwo zorganizowało nawet konkurs na najlepszy kabaret. Kto wygrał nie wiem, ale było śmiesznie.

Hitem śniadaniowym buła jajecznica z dwudziestu jaj, której wykonanie jest udokumentowane dla potomków na filmie.
Dziękuje dh Jurkowi Lisowi i dh Agnieszce Fedorowicz za odowiedzenie nas z wyświetlaczem. Dzięki temu urządzeniu mogliśmy obejrzeć film na dużej płachcie.
Dzięki za MUSZTRĘ Jasiu!!!!!!!!! Było cool J.
Na szczęśćie wróciłem do domu cały.

Pocemon
(dla wtajemniczonych Gibon)
69 DW

Coraz dalej mi do domu…

„CORAZ DALEJ MI DO DOMU, WSZYSTKIE KLUCZE POGUBIONE”

03.02.2004, wtorek, Otwock godz. 19:10
Są już wszyscy. Wsiadamy do pociągu i ruszamy na spotkanie ze wspaniałymi krajobrazami, głębokim śniegiem(1,70m) i siarczystym (jak mi się wtedy wydawało) mrozem. Każdy cieszy się, że jedzie. Podróż takim środkiem transportu jak pociąg nie opływała w luksusy, za to nie narzekaliśmy na nudę. No bo jeśli ma się w przedziale dziewięcioletniego chłopca, opowiadającego o swoich przeżyciach (m.in. jak to zjeżdżał na zjeżdżalni „Hara-kiri”) oraz rozrywkowych członków naszej wspaniałej drużyny to o nudzie nie ma mowy!!! Ale nawet najbardziej wytrwali przegrali ze zmęczeniem i poszli spać. Nasze ciała ułożone były w pozycji embrionu (cokolwiek to oznacza).

04.02.2004, środa, Jelenia Góra ok. godz. 07:48
Drastyczna pobudka po krótkim śnie (jeśli można to tak nazwać), zdrętwiałe kończyny, niesmak w jamie ustnej i radość z kończącej się jazdy – w takim stanie można mnie było zastać na drugi dzień ranoJ.Wreszcie dojechaliśmy…
Prosto z dworca pojechaliśmy dużymi samochodami do Jagniątkowa. Po drodze mieliśmy okazję sprawdzić swoje umiejętności w ratowaniu ludzkiego życia, bowiem na poboczu pewna starsza pani dostała zawału (taką postawiliśmy diagnozę). Pominę opis samej akcji ratowniczej, ale z pewnością staruszka została (w całości) dostarczona karetką do szpitala, który paradoksalnie znajdował się po drugiej stronie ulicy.
Dalsza podróż nie była już tak emocjonująca.

Jagniątków, godz. 10:33
To mała miejscowość, skąd o własnych nogach ruszyliśmy na Hutniczy Grzbiet do chatki, w której mieliśmy zamieszkać przez najbliższe kilka dni. Droga pod górę była niezmiernie dłuuuga, męcząca i ciężka, bo w plecakach, oprócz swoich prywatnych rzeczy, nieśliśmy około 80kg jedzenia. Po 3 godzinach marszu z częstymi postojami (każdy wg własnej potrzeby) dotarliśmy do celu. Jaka była moja radość, gdy pośród drzew i śnieżnych zasp ujrzałam drewnianą chatkę… to jest uczucie nie do opisania!!!

Hutniczy Grzbiet, chatka AKT, Godz. 13:58
Po ciężkich zmaganiach czas na posiłek i cieplutką herbatę. I tu nie obyło się bez psikusów. Poznałam na swojej skórze jedną z zasad panujących w chacie. Dotyczy ona tego, iż nie bierze się kanapki spod spodu, a karą jest zmywanie naczyń po posiłku. Szczęście w nieszczęściu, że to nie był obiadJ. Po napełnieniu naszych brzuszków, mieliśmy za zadanie dowiedzieć się jak najwięcej o miejscu, w którym przebywamy. Każda z trzech grup pracowała na swoją korzyść. Wyduszenie informacji nie było jednak takie proste. W zamian za nie musieliśmy spełnić prośby gospodarzy chatki (niekiedy trudne). Ja jako osoba zmywająca, pomagałam swojej (najlepszej J) grupie jak tylko mogłam, nastawiając gumowe ucho, wszędzie tam gdzie słychać było cos ciekawego.
Jakieś efekty tego były… J

Godz. 20:00
Teraz nadszedł czas na sprawdzenie naszej wiedzy. Na szczęście nie pisaliśmy żadnego testu itp. no bo są ferie. Organizatorzy wyjazdu (Sonia&Kuba) zapewnili nam ciekawą formę wykazania się. Zdrowa forma rywalizacji czyli „słodki” hazard. Stawialiśmy cukierki; za dobra odpowiedź dostawaliśmy drugie tyle, a za złą… no cóż traciło się je. Na koniec gry wcale nie podliczaliśmy słodkości, tylko każda grupa zjadła to, co wygrała!!
Ten quiz nas troszeczkę wymęczył, nie wspominam już o przebytej dziś drodze, więc szybko „polegliśmy” w naszych śpiworach.

05.02.2004, czwartek, Hutniczy Grzbiet, chatka AKT godz. 08:00
Jedną z najstraszniejszych rzeczy na biwaku harcerskim jest pobudka, a drugą wieczna towarzyszka – zaprawa poranna. Bez tego nie można zacząć dnia. Koszmar rannego wstawania jest dla mnie nie do zniesienia. Jak zwykle wstałam ostatnia (prawie na siłę)… A po akrobacjach na śniegu czas na śniadanie. Każdy Zwiewny czyhał tylko na to, by ktoś nieuważny wziął kanapkę spod spodu. Trafił się pewien osobnik (to nie byłam ja), który nieświadomie złamał zasadę…
Dzień minął mi szybko. Chłopcy ciężko pracowali przy noszeniu wody z zamarzniętego źródełka, rąbaniu i noszeniu drewna, a ja usilnie próbowałam wynaleźć sobie jakieś zajęcie. Nie udało mi się. Postanowiłam więc obijać się z premedytacją aż do obiadu J. A po obiedzie… OLB czyli Obowiązkowe Leżenie Bykiem. Jednak pozycja horyzontalna nie dawała mi już satysfakcji. Zapoznałam się z pewnym starszym człowiekiem, który przeprowadzał na sobie dość interesujące doświadczenie. A mianowicie od 7 miesięcy nie robił nic, poza załatwianiem potrzeb fizjologicznych. Nawet jadł tylko wtedy, gdy ktoś zlitował się nad nim i cos mu przyniósł. Dziwny człowiek!! Ale rozmowa wkręcająca… Musiałam jednak przerwać konwersacje, bo Kuba robił zbiórkę na grę. Tę część programu także uważam za udaną i wzbogacającą moją wiedzę.
Wieczorem drużyna integrowała przy wspólnym śpiewie i rozmowach. Niektórzy wytrzymali nawet do 5 nad ranem…

06.02.2004, piątek, Hutniczy Grzbiet, chatka AKT godz.09:00
Oj nasz oboźny chyba zaspał. Wstaliśmy o całą godzinę później!! Nie powiem, żebym nad tym specjalnie ubolewała J. Moja radość sięgnęła zenitu, kiedy okazało się, że porannej gimnastyki nie będzie (ciekawe dlaczego???). no ale kolejny punkt programu, czyli śniadanie odbyło się obowiązkowo. Po posiłku znów trzeba trochę popracować, tylko nie za ciężko. Częste wychodzenie do latryny kończyło się zwykle na wycieczce na skały, z której widok rozpościerał się na całą Jelenią Górę. Cudowny obraz dla oczu…
Po południu plany nam się nieco pokrzyżowały, bo do chaty przybyli oczekiwani goście, ale w nieoczekiwanej ilości. „Trochę” ciasno się zrobiło… ale nic nie przeszkodzi Zwiewnym w dobrej zabawie. Pomysłów nam nie brakuje, a jeden z nich okazał się naprawdę fajny – wieczorne ognisko z kiełbaskami. Pychota!!!

07.02.2004, sobota, Petrovka ok. godz. 13:15
W końcu jesteśmy na szczycie. Już zwątpiłam, że nie dojdę. Chciałam zostać w połowie drogi i poczekać aż wszyscy będą wracać na Hutniczy Grzbiet. Ale jestem osobą, która za wszelką cenę zdobywa stawiane sobie cele. I udało się.
Dla wyjaśnienia: Petrovka to góra, na której szczycie znajduje się schronisko z bardzo miłą obsługą (sama się o tym przekonałam). Pokonaliśmy trudną trasę pod górę, to pokonamy z góry.
Do chatki wróciliśmy razem z Heniem jako ostatni, ale nikt nie zauważył naszej nieobecności. Nie było na mnie ani cm2 suchego skrawka ubrania. A zaraz mieliśmy schodzić do Jeleniej Góry do pociągu. Trudno, jakoś sobie poradzę J.

08.02.2004 niedziela, Warszawa godz. 05:55
„Wstawać!! Dojeżdżamy do Śródmieścia!!” krzyczał Kocyk. Te słowa zerwały nas na równe nogi. Zaraz potem byliśmy już na peronie, czekając na pociąg do Otwocka. Muszę przyznać, że podróż powrotna była równie udana jak na początku, a może nawet i bardziej. Graliśmy i śpiewaliśmy tak długo, że musiał nas uspokajać konduktor (i to nie razJ).
Co na pewno zapamiętam z tego wyjazdu? Chyba to, że chodzenie na boso po śniegu jest fajne, wspinaczka bez zabezpieczenia jest niebezpieczna i że ludzie z 33ODHS są niesamowiciJ!!!! A piosenka SDM-u pt. „Zielony dom” zawsze będzie mi się kojarzyła z zimowiskiem „Zwiewnych” 2004, przypominając to co na nim przeżyłam…

Wilma (QRA)
Przyboczna 33 ODH



Taki wiersz, jaki jest!!!

Cóż to za gromadka liczna?
Każda buzia taka śliczna
To 33 drużyna
Swoje podboje rozpoczyna!!!

Z przodu Kuczyn dzielny chwat
Z nim żyjemy za pan brat.
On się nami opiekuje
„Padnij!”, „Powstań!” – rozkazuje.

Dalej dwie dziewczynki śmiałe
To przyboczne są wspaniałe.
Ola z Karolą – tak się nazywają
We wszystkich Kuczyna swą siłą wspierają.

Za nimi wielkimi krokami kroczy
Wysoki, przystojny, namiętny druh Kocyk J
Jemu tylko dać wiertarkę
On naprawi nawet pralkę.

Ktoś też biegnie bocznym torem-
Kuba z Padim pod śpiworem.
Bracia bardzo się kochają
I swym żartem rozbawiają.

Tuz za nimi Serhio z Heniem
Na wspinaczkę napaleni.
W latrynie „Henryki” modelują
W ten sposób majątek kumulują.

Z tyłu Artur śpiewa sobie
Klepiąc lekko mnie po głowie.
Nikt go słuchać nie chce wcale
Lecz on śpiewa wciąż wytrwale.

Piotrek Retman już zasapany
Goni Sonię zrezygnowany.
Ale Sonia woli Yoshiego
W drużynie chłopaka nowego…

The Dorothy jak roślinka
Wciąż ta sama smutna minka,
Lecz, gdy Henio ją raz rozśmieszy
Chińskim uśmiechem Dorota się cieszy.

Ania Bogusz apteczki bacznie pilnuje,
Każdego sprawdza czy nic nie wyjmuje.
Ale wieczorkiem, gdy ciemno na dworze
Ania pierwsza zasypia, nic już nie pomoże.

Druhna Krokiet z tyłu sapie
Ledwie do płuc tlenu łapie.
Poznasz ją po wdzięcznym chodzie
I zapierającej dech w piersiach urodzie.

Patrycja, Justyna, Paulina i Wiola
To dziewczyny nie z przedszkola.
Za rzadko je na zbiórkach widzimy
Dlatego bardzo za nimi tęsknimy.

Jeszcze ja na koniec skromnie
Chcę opisać się przekornie
Wilma – tak mnie nazywają
Jak biedną kurę ciągle zaczepiają J…

To wszyscy „Zwiewni” krótko przedstawieni,
Mamy nadzieję, że szybko do nas wstąpisz,
Będziemy niezmiernie zaszczyceni,
A gdy nas ujrzysz, w harcerzy nie zwątpisz!!!

Plejady nad Świtezią

Czwartek 11 grudnia 2003 r. będzie dniem, który na pewno długo pozostanie w mej pamięci.
Jak w każdy czwartek tak i ten poszedłem na trening. Po powrocie do domu czekała na mnie niespodzianka. W między czasie to jest ok. 21:00 moja siostra wyszła z domu mówiąc, że idzie do koleżanki… Wtedy jeszcze nie zauważyłem munduru, który miała na sobie… ale wszystko po kolei!

Gdy Pati przekroczyła próg domu, Filipina (moja druga siostra) wręczyła mi list bez słowa wyjaśnienia… Było w nim napisane, że mam założyć mundur i udać się na ulicę poety, którego fragmenty wierszy były dołączone do listu („Świtezianka” i „Świteź”).
Zacząłem się domyślać o co chodzi! Gdy dotarłem na miejsce nie było jeszcze nikogo… Nic w tym dziwnego, gdyż z domu wypadłem jak strzała i na miejscu byłem przed czasem.

Po ok 15 min. zjawiło się strasznie dużo ludzi. Nawet dokładnie nie wiedziałem kto, gdyż już po chwili widziałem ich plecy, a obok mnie stała Patrycja Zawłocka i Ola Wojciechowska, które wręczyły mi jakąś zaszyfrowaną wiadomość i oświadczyły co mam zrobić – był to pierwszy punkt („Ojczyzna”) na mojej trasie do złożenia Przyrzeczenia. Powiedziały kilka słów i oddaliły się!

Zostałem sam z wiadomością. Cóż, pozostało mi ją rozszyfrować. Kluczem do szyfru był wiersz „Stepy Akermańskie”. Rozszyfrowanie zajęło mi to trochę czasu. Trzymając kurczowo w ręce list szedłem dalej ul. A.Mickiewicza, który to towarzyszył mi przez ten wspaniały wieczór.

Idąc na kolejny punkt („Nauka”) napotkałem kolejne dwie harcerki: Sylwię Strzeżysz i Agnieszkę Fedorowicz. Dostałem od nich fragmenty wierszy Mickiewicza z mojej książki od j. polskiego i miałem uzupełnić je brakującymi wyrazami. Miałem wówczas okazję dowiedzieć się gdzie leży Pas Oriona…

Po wykonaniu zadania, ruszyłem dalej. Po niedługim czasie (a uwierzcie mi, że wolno nie chodzę) na swej drodze napotkałem Michała Rudnickiego, który obstawił punkt trzeci („Cnota”). Znając Michała byłem przekonany, że będę musiał biegać lub pompować. Bardzo się nie pomyliłem… Choć nie były to biegi, to miałem równie męczące zadanie. Otóż musiałem wdrapać się na słup gdzie znajdowała się wiadomość. Nie przytoczę teraz jej treści, jednak chodziło o to, bym podał kilka skojarzeń ze słowem „cnota” oraz napisać trzy wady, których postaram się wyzbyć.

Michał wskazał mi lasek i powiedział, że mam iść tędy. Gdy tylko wyłoniłem się na drogę moim oczom ukazał się…”Dyniak”?! Tak to on! Kazał mi iść dalej, wiec szedłem, szedłem i szedłem aż na swojej drodze ujrzałem dwie druhny (bardzo sympatyczne :)), były to Karolina Grodzka i Monika Rybitwa. Wskazały mi dalszą drogę. Musiałem przejść na drugą stronę ul.Wiązowskiej, skręcić w pierwszą drogę w lewo (dla tych, którzy nie wiedzą była to droga nad Świder) i iść dalej przed siebie tak długo, aż kogoś spotkam. Tak też się stało… Spotkałem znowu Patrycję i Olkę! Już chciałem się meldować na punkcie, kiedy dziewczyny oświadczyły mi, że to koniec (prawie) i mam czekać.

Wreszcie otrzymały znak od Mirka, który stał przy płonącym ognisku (które prawdopodobnie rozpalili Rafał Nojszewski z Jaśkiem Wojciechowskim). Podeszliśmy. Po krótkim czasie doszły pozostałe osoby, które spotkałem na trasie. Drużynowy zadał mi pytanie „Czy domyślasz się, po co tu jesteśmy?”. Uśmiechnąłem się i odrzekłem, że teraz już tak! Przeszliśmy do najbardziej uroczystej i oczekiwanej przeze mnie chwili… Jak młody Strzelec ze „Świtezianki” składał przysięgę nad Świtezią, tak ja złożyłem swoją przysięgę – Przyżeczenie Harcerskie – nad Świdrem.

Tą uroczystą noc zakończyły gratulacje, życzenia i na koniec „Pieśń pożegnalna”.
W takiej oto przyjemnej atmosferze wróciliśmy do swoich domów.

Na koniec chcę bardzo, bardzo gorąco podziękować mojej matce chrzestnej, tj. Monice Rybitwie – postaram się jej nie zawieść i godnie reprezentować harcerzy. Podziękowania należą się również mojemu drużynowemu Mirkowi Grodzkiemu, dzięki któremu mam Krzyż, oraz wszystkim, którzy byli obecni tej nocy nad józefowską Świtezianką. DZIĘKUJĘ!!!

Jakub Zawłocki
5 DH „LEŚNI”


Młodzi Przyjaciele harcerki i harcerze!

Myślę, że moje imię jest wam znane. Jestem Adam Mickiewicz – polski poeta, pisarz, wykładowca, obrońca Rzeczypospolitej… Na pewno czytaliście moje utwory w szkole. Np. „Pan Tadeusz” czy którąś z moich ballad.

Urodziłem się w epoce zwanej Romantyzm. W czasach gdy Polska musiała ponownie stanąć do walki o swoją wolność. Były to m.in. czasy powstania, które Wy nazywanie listopadowym. Z powodu mej miłości do Ojczyzny i walki z zaborcą musiałem opuścić mój ukochany Kraj i udać się na emigrację. Tak. Poznałem los tułacza: Rosja, Szwajcaria, Niemcy, Włochy, Francja… Wszędzie tam byłem i tworzyłem.

A co takiego zrobiłem, że mogę dziś nazywać się patriotą i wieszczem polskim? Na emigracji utrzymywałem kontakty z polską emigracją i zachodnimi twórcami, współredagowałem emigracyjne czasopisma, jeszcze w Wilnie założyłem z przyjaciółmi tajne Stowarzyszenie Filaretów, które zajmowało się m.in. krzewieniem polskiej kultury. W mych urworach podejmowałem tematykę patriotyczną np. w „Panu Tadeuszu” czy „Dziadach, cz.III”.

Nie byłem ani wielkim generałem, wiodącym armie do zwycięstwa ani dyplomatą, który poświęcił całe swe życie polityce. Byłem poetą i przy pomocy słów robiłem dla Ojczyzny to, co inni zwykli robić z braoną w ręku.

Jeszcze raz was gorąco pozdrawiam.

„Adam Mickiewicz”

BŚP 2003 – kazanie bardzo interesujące

O godzinie 18.10 na przystanku autobusowym w Michalinie 5 D.H. „Leśni” miała wyznaczone miejsce zbiórki. Jak zwykle dużo osób się zgłosiło, lecz mało z nich się zjawiło.

Gdy przybyłem na miejsce zbiórki zastałem tam tylko dh. Patrycje. To było nas już dwoje z 10 osób, które się zgłosiło. Niedługo przyszła dh. Kokos. Następnie zjawili się Borowy, Mirek i Zawłok.

Gdy nadszedł już czas wyjazdu Mirek zadzwonił po Dyniaka i Olkę z zapytaniem czy oni jadą na przekazanie. Lecz co się okazało Dyniak był w kościele na mszy, a Ola właśnie biegła ( nadal nie wiem czy 400 m. Przebiega się w 20 min.). Gdy wsiedliśmy do MiniBusa do Zawłoka przyczepiło się (jak zwykle ) trójka nieznajomych nikomu dziewczyn i zaczęły Go kokietować (tak samo jak pewna dh. której tu imienia nie mogę napisać). On oczywiście (jak zwykle ) je olał.

Gdy dojechaliśmy na miejsce (czyli przed szpital na Batorego) Mirek powiedzial mi,że mam mu napisać relacje z Wigilii Szczepowej, Hufcowej i z przekazania światełka (dobrze, że nie miałem nic ciężkiego pod ręką). Powiedział też, że mam się dokładnie rozglądać na mszy żeby dostrzec coś ciekawego, bulwersującego lub śmiesznego. Kiedy wreszcie dotarliśmy do kościoła na ulicy Żeromskiego spotkałem tam Marka (chłopa z Mazur). On kierował całą uroczystością.

Gdy zeszliśmy do dolnego kościoła spotkałem tam Małego. Rozmawialiśmy trochę, a on wyciągnął baaaaaaaardzo fajne łyżwy. Później przyszedł Tomek G. i pouczał nas co mamy zrobić. Ja i Borowy mieliśmy się zgłosić do tamtejszego proboszcza jako delegacja ministrancko-harcerska do służby liturgicznej. Na mszy miałem z krzyżem poprowadzić procesję przez kościół. Mam nadzieje, że mi to się udało.

Na mszy (drogi Mirku) nic ciekawego nie zauważyłem (no oprócz tego, że Patrycja Z. całkiem dobrze wygląda w spódnicy. Natomiast Mikołaj i Zawłok przez całe kazanie trzymali akolitki (dlaczego nikt im nie powiedział, że po ewangelii się je odstawia?).

Kazanie księdza proboszcza było bardzo interesująceKazanie… a tak kazanie księdza proboszcza było bardzo interesujące. Nawiązywało ono do tegorocznego hasła Betlejemskiego Światełka Pokoju. Najbardziej podobało mi się porównanie do żarówki, było to bardzo inspirujące i zastanawiające. Po ogłoszeniach duszpasterskich nastąpiło przekazanie światełka. Było ono rozdawane w specjalnych lampionach. Komendant przy dawaniu lampionów składał życzenia świąteczne. Po mszy pożegnałem się z Borowym, który pojechał z Dorotą i Agatą. Ja natomiast spotkałem się z Marysią i jej koleżanką (przepraszam, że nie pamiętam imienia). A teraz najlepsze, uściskałem też dh. Olę K. i Izę D. Po czułych pożegnaniach nasza drużyna pomaszerowała w kierunku przystanku autobusowego przy stacji.

W czasie drogi spotkałem kolegę Prokopa (czy wiecie kto to taki??? TAK, tak to był Padinkton ). Gdy doszliśmy do banku PKO zauważyliśmy nadjeżdżający autobus. Wyrwaliśmy z miejsca i jakoś dobiegliśmy do niego. Tak zakończyliśmy naszą przygodę w Otwocku.

A morał z tego jest taki „Nie stawiaj roweru pod płotem, bo Ci kisiel wystygnie” lub „Nie pij kiedy prowadzisz, za dużo się rozlewa”

REYDEN
5 D.H. „Leśni”

BŚP 2003 – bez schabowego

Było to pewnego czwartku (18 grudnia – przyp. MG), roku pańskiego 2003. Wtedy to grupa śmiałków z 5 D.H. „Leśni” i Agata Brzezińska z 3 D.H.S. „Zawiszacy” wyruszyli z przystanku autobusowego przy rondzie w Michalinie by przynieść Betlejemskie Światełko Pokoju do naszego Hufca. Nie wyruszyli jednak całkiem sami. Taowarzyszyła im całkiem spora reprezentacja Hufca Karczew…

Zacznijmy jednak od początku… Jak to zwykle bywa na początku był Chaos. Czyli telefoniczne kontaktowanie się: kto? kiedy? gdzie? pojedzie… Wyniki debat były następujące: Harcerze: Piotr Jagodziński, Jakub Wojciechowski, Jakub Zawłocki, Mikołaj Fedorwicz oraz Harcerki: Patrycja Zawłocka, Marta Kokowicz i Agata Brzezińska mają wyjechać z Michalina o 14.30 (w wypadku Patrycji z Anina) a dokładnie zostać zabranym przez Tajemniczy Autokar z Karczewa…

Aby zdążyć śmiałkowie z gimnazjum mieli wyjść około godziny 13.00. Okazało się, że z Gimnazjum na Rondo w Michalinie da się przejść w około pół godziny. Śmiałkowie przybyli więc na miejsce godzinę wcześniej i wykorzystali ten czas na kosztowaniu specjałów w pobliskiej cukierni.

Przed Katedrą

W końcu nadeszła pora spotkania Tajemniczego Autokaru Z Karczewa. Podjechał on po punktualnie, z otwartych drzwi wyjrzała sympatycznie wyglądając Pani i wesołym głosem powiedziała: „Hufiec Karczew wita… Zapraszamy”.
Podróż autokarem była dość długa i śmiałkowie spędzili ją głównie na śpiewaniu, a około godziny 16.30 czyli chwilę po opuszczeniu środka transportu.
Trzeba dodać, że przekazanie odbyło się w Katedrze Wojska Polskiego. Była tam Druhna Naczelnik (która wniosła Światełko) i Ksiądz Biskup (który udzielił nam błogosławieństwa).

Uroczystość była krótka. W czasie jej trwania nasi bohaterowi dostali kalendarzyki wojskowe i obrazki patrona polskich harcerzy (Ks. Frelichowskiego – jakby ktoś nie wiedział). Po krótkim kazaniu (a w zasadzie Gawędzie) Śmiałkowie mogli zabrać to, po co tutaj przybyli… po „kawałek” ognia rozpalonego w grocie narodzenia Jezusa… (trzeba dodać że pożyczali znicz od harcerzy z Karczewa – Dziękujemy!) . Uroczystość zakończyła się tradycyjnie, czyli w kręgu… Ale to nie był do końca koniec, bo dla każdego harcerza w Katedrze była przygotowana Koperta z opłatkiem i życzeniami świątecznymi!!!

Potem był już tylko powrót i znowu troszeczkę śpiewu (Patrycja uczyła młodsze koleżanki z Karczewa piosenki „Koło”). Ogólnie było bardzo fajnie, bo zintegrowaliśmy się z innym hufcem.
Lecz mimo tego nie dostaliśmy schabowego…

Mikołaj Fedorowicz

Od Mirka: Mikołaj, następnym razem jak będę jechał na Zjazd do Hufca Karczew, to pojedziesz ze mną. Może wtedy dostaniesz schabowego…

Powstanie Listopadowe – gra [2]

OKIEM UCZESTNIKA. Spotkaliśmy się tradycyjnie na przystanku autobusowym przed Duetem w Michalinie. Przemaszerowaliśmy (żeby było taniej) do Falenicy. Kupiliśmy bilety dobowe i ruszyliśmy do Warszawy.

Dzięki temu, że Kuba Zawłocki zna na pamięć rozkłady wszystkich autobusów, dojechaliśmy na miejsce szybko i sprawnie. Na starcie gry spotkaliśmy Patrycję Zawłocką i Olkę Wojciechowską. Jak tylko okazało się, ze 2 patrole z 69 DH zaginęły gdzieś po drodze ruszyliśmy na grę. Na przykościelnym cmentarzu przy grobach powstańców Patrycja powiedziała nam, że dziś jest 173 rocznica wybuchu Powstania Listopadowego i że to będzie temat naszej gry.

Na pierwszym punkcie dostaliśmy zaszyfrowany list, w którym dowiedzieliśmy się, że za chwilę spotkamy szpiega (mama Patrycji), który przekaże nam wskazówki gdzie mamy dalej iść. A właściwie to musieliśmy biec, żeby zdążyć na czas na następny punkt. Dopiero tuż przed punktem zorientowaliśmy się, ze mamy przecież bilety dobowe, a biegliśmy wzdłuż linii tramwajowej.

Na punkcie spotkaliśmy Kubę Borowego i Mikołaja Fedorowicza. Dali nam kolejne informacje o Powstaniu i kazali zrobić ankietę wśród ludzi, o tym czy wiedzą jaka jest dzisiaj rocznica. Połowa nawet wiedziała.

Na kolejny punkt już pojechaliśmy tramwajem. Stała tam Agata Brzezińska (3 DHS „Zawiszacy”), która odpytała nas ze znajomości pieśni patriotycznych. Po odśpiewaniu jednej (nie pamiętam już jakiej) mieliśmy zrobić scenkę przedstawiającą tę pieśń. Tu też mieliśmy okazję, jak i na każdym innym punkcie, sprawdzić ile o Powstaniu zapamiętaliśmy z poprzedniego punktu. Dostaliśmy wskazówki gdzie iść dalej i nawet trafiliśmy szybko, bo… jechaliśmy autobusem (z czarnym numerem).

Doszliśmy do rezerwatu „Olszynka Grochowska”, gdzie znaleźliśmy kolejny list, w którym było napisane, ze trzeba iść, iść, iść. No to poszliśmy. Szliśmy, szliśmy, szliśmy i… doszliśmy do Jaśka i Iwina z 69 DH. U nich był bardzo fajny punkt, bo można było najeść się wafelków. Poza tym dali nam związaną kaczkę, czyli krzyżówkę do rozwiązania o tematyce historycznej.
Razem z punktowymi doszliśmy do polany, gdzie czekali już wszyscy. Pobawiliśmy się w kilka tradycyjnych zabaw powstańczych, jak: kręcioł, przerywane wojsko. W czasie zabawy podjechał autokar z turystami. Okazało się, że przyjechali oglądać nas, ale mogiłę powstańczą, która była nieopodal. Sądząc po autokarze wydali na niego chyba ostatnie pieniądze, bo nie mieli nawet na znicz, ale poradzili sobie: zapalili nasz!
Potem przyjechali panowie z flagami. DOPIERO, a była 14.00. Może też mieli jakąś grę i nie mogli trafić. Kiedy już po turystach opadł kurz u przestały błyskać flesze, Patrycja i Olka opowiedziały nam o miejscu, w którym staliśmy. Potem przestaliśmy stać i poszliśmy do autobusu.

Na przystanku Patrycja wyjęła z plecaka dwie wielkie siaty pączków. Bardzo dobrych i bardzo dużo. Można było brać ile się chciało pod warunkiem, że nie chciało się więcej niż dwa. Dojechaliśmy do przystanku 521 i rozstaliśmy się z Jaśkiem i Iwinem – nie mieli dobowych.

Mam nadzieję, że dla wszystkich gra była tak pouczająca jak dla mnie. Nie dość, że przypomniałem sobie wiadomości z Powstania Listopadowego, to jeszcze przekonałem się, że muszę być organizatorem gry, żeby się udała.
Mam nadzieje, że najlepszą oceną gry Patrycji było to, co jej powiedziałem na końcu…

Mirek Grodzki
Drużynowy 5 DH „Leśni”

P.S. Opis gry widzianej okiem organizatora jest na tej stronie.