Magia Świąt Bożego Narodzenia

Święta Bożego Narodzenia są dla mnie czasem okazywania miłości i ciepła rodzinnego. Od najmłodszych lat święta te kojarzą mi się z zapachem pomarańczy. Kiedyś, gdy jeszcze sklepy świeciły pustkami, pomarańcze były marzeniem wielu dzieci. Dzisiaj, gdy półki sklepowe uginają się pod ciężarem towaru, to w portfelach niektórych rodzin jest pustka.

Oglądając kolorowe, świąteczne wystawy sklepowe i wędrujących po Warszawie Osobników w czerwieni z białymi brodami, ogarnia mnie, i pewnie nie tylko mnie, ta magiczna nostalgia. Słysząc niemalże ze wszystkich stron kolędy, myślimy o wigilijnym stole, życzeniach, Świętym Mikołaju… Każdy z nas odkrywa w sobie przyjemność obdarowywania podarkami drugiego człowieka. Bo co jest najsympatyczniejsze podczas świąt, jak nie widok uradowanego dziecka rozpakowującego prezenty? Ale czy wszystkie dzieci znajdują zawsze coś pod pięknie przystrojoną choinką?

Wykorzystujmy, więc ten czas na dzielenie się opłatkiem i drobnymi upominkami z ludźmi samotnymi i biednymi. Bo przecież święta są najbardziej odpowiednią porą na bezinteresowną pomoc. Wigilia to czas, w którym nikt nie powinien czuć się opuszczony, bez nadziei na lepsze jutro.
W naszym mieście każdy miał okazję spowodować uśmiech na twarzy dzieci z rodzin potrzebujących. W okresie przedświątecznym harcerze Szczepu Drużyn Harcerskich i Gromad Zuchowych im. por. Roberta George’a Hamiltona w Józefowie przeprowadzili akcję zbierania słodyczy. Inicjatywę powtórzenia akcji, wysunął druh Jakub Wojciechowski, który również i w tym roku koordynował całe przedsięwzięcie. Akcja została uwieńczona sukcesem. Udało nam się sporządzić 30 dużych świątecznych paczek.

My, czyli 3 DH Zawiszacy zbieraliśmy słodycze na terenie bibliotek w Józefowie i w Michalinie. Tydzień przed wigilią powiesiliśmy dużego rozmiaru afisze, których w żaden sposób nie można było przeoczyć. A w dniach 21 i 22 grudnia w godzinach pracy bibliotek, Czytelnicy mogli podarować różnorodne łakocie dla dzieci. Dziękujemy tym wszystkim, którzy nie pozostali obojętni wobec tego przedsięwzięcia: Czytelnikom, pani dyrektor Biblioteki Publicznej – Jadwidze Sikorskiej, jak również paniom pracującym w obu bibliotekach. Dzięki nim ludzie chętnie przynosili słodkie podarki.

W swoim imieniu podziękowania składam również harcerzom z 3 DH Zawiszacy druhnom Paulinie Pietryce, Aleksandrze Pucołowskiej, Katarzynie Socik oraz druhowi Łukaszowi Majewskiemu.
Ach te święta!!! Gdyby były kilka razy do roku, to wtedy może częściej mielibyśmy okazję widzieć uśmiech na twarzach dzieci i dorosłych.

Ilona Falińska

Niby o statucie

No tak…W środę, 8 grudnia 2004r. odbyła się zbiórka hm… podobno o statucie. Nie no, niby była na temat, ale została przeprowadzona w bardzo nie typowy sposób… A zacznę od tego, iż zbiórkę przeprowadził Majak…(no tak… =D)

Zostałam powiadomiona w piątek o tej zbiórce, i Kinga (moja drużynowa) poprosiła mnie abym posła. Zrobiłam to z wielką przyjemnością, gdyż miałam ochotę na taką niby-zbiórkę. Przynajmniej się trochę pobawiłam.

Otóż tak: Wszystko odbyło się w harcówce w MDK-u, mieliśmy przyjść na 18.00, ale okazało się, że czekamy do 18.20, do przyjścia wszystkich. A potem było świeczkowisko i ja z Patrycją Zawłocką (jako goście) oraz Monika (księżniczka ciemności) rozpalałyśmy je. Wszyscy wyśpiewaliśmy „Płonie ognisko” i przystąpiliśmy do gry na temat zawarty w temacie :). Podzieleni zostaliśmy na 3 drużyny – PATYSIE, BKN no i oczywiście my, czyli TAK… I tak już pracowaliśmy do końca (w takim składzie). ŻIRI (dosłownie) był sam Majak, zaś EXpertem była Gośka Foryś.

Pytania były raz łatwe, raz trudne, np. jak się nazywa komendant naszego hufca i ile ma lat (…). Ale na kilku pytankach się żeśmy potknęli…Oczywiście akurat nie na tym. Była fajna atmosfera, wesoło było (jak to u Jajaka), no i Paweł brzydko mnie nazywał! Powiedział, że jestem…śmiał się ze mnie! Dobra, to pominę. Ale za to, co uczynił apeluję do komendanta, Tomka Grodzkiego (który ma 30 lat), aby narzucił Pawłowi Majkowskiemu karę, np. kupno czekoladowych Mikołajów dla wszystkich harcerzy naszego hufca…Sam druh na tym skorzysta! Proszę przemyśleć moją prośbę.

A teraz wrócę do zbiórki. Na sam koniec Gosia z Pawłem podliczyli punkty i wygrały Patysie…Wrrr, a my – TAK – zajęliśmy dopiero drugie miejsce…BKN zaś nie popisało się wcale a wcale…Mogło być lepiej! Trzeba się statutu nauczyć! No tak.
Rozwiązaliśmy krąg i rozeszliśmy się do domów.

Miałam tego nie pisać, ale napiszę: należą się ogromne podziękowania dla Majaka i Gosi, oczywiście, którzy bardzo się postarali i umilili nam czas. Wielkie THANKS ode mnie, czyli reprezentacji 7 ODH, no i zapewne od kilku innych osób, które tam były. Niom…A teraz czekam na dogrywkę, kiedy zespół TAK będzie mógł się zrewanżować Patysiom. Gorące POZDRO dla wszystkich, którzy tam byli.

Monika Siereńska

Chcę pani kupić flagę?

Chcę pani kupić flagę?
Co, radio?
Bumbumbum (moje komórka dzwoniła a wibracje waliły ją o ścianę) i żem se wyłączyła myśląc ze to budzik, a tu patrzę “rozmowa zakończona MIREK” uuppsss;)

Zaraz zadzwonił drugi raz:

– A cześć!!! (jak można mieć taki wesoły głos o 7.00 rano!!!!!!)
– Słuuuucham?
– Gdzie macie zamiar sprzedawać?? no i od kiedy??
– Nieee wiem, chyba gdzieś w Falenicy od 10, blablablablabla
– No to część

Ja chce SPAĆ!!!!
I tak zaczął się już od początku mój okropny dzień!!!
8.00 Buuudziiik

Niewyspana wściekle ziewająca dowlokłam się do łazienki zastanawiając się po ulicha nastawiałam budzik na taką nieludzką godzinę??? Wreszcie mnie olśniło! 1 Maja!! Dzień Pracy!!! Wejście do Unii!!! Z tych okazji miałam wraz z Agatą sprzedawać polskie flagi. (1,5 godziny później) przyszłam na michaliński przystanek nieco wcześniej, więc postanowiłam nie tracić czasu i sama zaczęłam próbować sprzedać flagi…i przez jakieś pół godziny…nic…

Ale wreszcie zauważyłam idącą ku mnie Agatę, teraz razem poszłyśmy na michalińskie i falenickie ulice…
Postanowiłyśmy ze wpadniemy na chwilę do Dyniaka(może zechcę z nami sprzedawać??) w każdym razie na pewno kupi flagę, niestety w jego domu czekało nas nie ostatnie dzisiaj rozczarowanie, nie mógł z nami wyruszyć a co do flagi: -W ŻYCIU!! JA MA DO NICH URAZ…W ZESZŁYM ROKU JE SPRZEDAWAŁEM!!!! Poczym dał nam na pocieszenie jabłka i przestał się nami zajmować Niestety Jasiek zareagował tak samo….lecz dał nam chociaż radę: byśmy chodziły po domach
Poszłyśmy za jego radą i o dziwo sprzedałyśmy pierwszą flagę!!!! Później po kolei dzwoniłyśmy do domów…

Wersja 1.
Dig dong!! Ding dong!!! Jesteś upierdliwa!! Wcale nieeee.
– Czy chce Pan kupić polską flagę od polskich harcerek???
– A za ileeeee…..(Westchnienie)
– 20 zł
– Aaa za tyle pieniędzy?!?! Nie!

Wersja 2.
Ding Dongal!!! Ding Dong!!! Ding Dong!!!!
– Jesteś jeszcze bardziej upierdliwa!! Nie
– Czy chcą państwo kupić polską flagę za 20 złoty od harcerzy??
– Hmm….Chwilka zapytam się męża…Wiecie od jest kasjer (tfuuu kobiety zniewolone buntujcie się!!).
– Nie dziękujemy
(w chwili gdy odeszliśmy już parę metrów dalej)
– Zara zara, a pokażcie tą flagę?!
– Hmmm… 20??
– Tak a zysk idzie dla naszego ubogiego hufca!
– Chyba że tak bo sama flaga nie jest warta 5 zł…
Bo naszym dłużysz naleganiu wreszcie kupiła….

Wersja 3
Dingggg Donnnngggg!!!! Dinfgggggg Dongggggg!!!!Dinnnng Dooong!!!!(bez komentarza na temat mojej upierdliwości)
– Czy chce Pani kupić polską flagę od harcerek??
– Co Radio??-
– Ehhhemmm
– Nie FLAGĘ. POLSKĄ!
– A nie…..flagi nie chcemy

Wersja 4
Diinnng Dooonng!!! Cisza. Diinng Doong!!! Cisza. Diinng Dong!!! Cisza
Dinng Doongg!!! Cissz… aaa ktoś wychodziJ
– Ehemm…Nie chcę flagi. Ale czy wiecie ze dzwonicie cały czas do jednego domu?? Upss…

W poszukiwaniu potencjalnych kupców wyruszyłyśmy w stronę Falenicy na bazarek. Po drodze oczywiście pytając ludzi, na przystanku.

Niestety naszym wspaniałym pytaniem przytaczanym już wielokrotnie rozbudziłyśmy pamięć pewnego starszego pana (z obleśnymi włosami wystawiającymi z jego nosa- fuuuj). Nawijał i nawijał i nawijał i nawijał i… przeszywając Wikę wzrokiem, słysząc tylko odpowiedzi: tak, hmm, eeee…., no, aha, oooo….niestety nic więcej nie mogłyśmy wydusić tzn. Wika bo ja się bawiłam patyczkiem po lodzie i patrzyłam w niebo podziwiając chmury :)), po czym biedaczka niewytrzymała:

– Proszę pana nasz drużynowy właśnie dzwoni że musimy iść!!!
– Oj przepraszam, już nic nie mowie, dowiedzenia, ale – i nawija i nawija i nawija…

A najciekawsze było to, ze ten Pan był lekkoatletą, mistrzem polski w skoku o tyczce i… harcerzem. Teraz pisze książkę… Oczywiście ja kupimy :-))!!
Więc po 40 minutowym staniu w pełnym słońcu postanowiłyśmy jedno- nigdy choćby nie wiadomo co nie pytać o nic starszych panów z przenikliwymi niebieskimi oczami i z tendencją do wspomnień – nigdy!!!

Po tym jakże fascynującym monologu pobłądziłyśmy gdzieś na koniec Falenicy gdzie kłębiło się od małych domków i działek po spędzeniu tam jakiś 3 godzin i obdzwonienia wszystkich domków (ostatni potencjalni kupcy słyszeli już ”czy chcę pani kupić czarno-białą flagę”?? lub w welsji strasnie sepleniacej) sprzedałyśmy prawie wszystkie flagi, zostały nam już tylko dwie (z 11) Okazało się jednak, ze właśnie tych dwóch ostatnich nikt nie chciał kupić, więc ze zrezygnowaniem postanowiłyśmy dobrnąć do jakiegoś punktu orientacyjnego i zadzwonić do Mirka by nas zawiózł do domu.

Weszłyśmy do Iglaka (naszego punktu orientacyjnego) że może, może jeszcze ostatnie flagi uda nam się upchnąć…No i oczywiście nasz czarujący uśmiech i błagalne spojrzenia zrobiły swoje – kasjer otworzył kasę i kupił od nas 1 pozostałego kłopotu.
Wtedy wzięła nas ambicja, a gdyby tak udało nam się sprzedać wszystkie flagi?? Zadzwoniłyśmy do domów koło sklepu w pierwszym nic, a w drugim pan stwierdził że już ma. Jednak po dłuższym zastanowieniu nam rzekł:
– Kupię od was tą flagę pod warunkiem (rzeczą grozić nam łopatą :)) że do końca życia będziecie porządne.
– Dobrze, to możemy przyrzec
– Ale ja wam nie wierze
– Hmmm
W końcu poszedł po portfel do domu i wtedy okazało się ze nie ma kasy ale powiedział ze sąsiad zapewne kupi:)
– Znacie tego i tamtego co tam mieszka? (faceta co grał jakąś role w “Czterej pancerni i pies”)
– Nieee
– To z was jakieś przebierance… a tego stamtąd?
– Tez nieeee.
– Wiecie co, jesteście DEBILNE!!!
– Eeeeee…

To stwierdzenie bardzo nas zmotywowało do odejścia jak najdalej od tego jakże uprzejmego pana. Po tym zdarzeniu odechciało nam się wszelkich dzwonków, flag, domofonów, psów i wszystkiego co z tym związane…odwróciłyśmy się by zawrócić do Iglaka a tam widzę… Mirona i paru harcerzy z naszej drużyny którzy słyszeli całe zdarzenie i śmiejących się z nas, oczywiście powitaliśmy ich tradycyjnym tekstem:”czy może chcecie kupić polską flagę”??

Wiktoria Michałowska 5 DHS “Leśni”
Agata Brzezińska 3 DH “Zawiszacy”

Przyrzeczenie na Torfach

20 listopada 2004 r, sobota
Za oknem widać jedynie dwa kolory – biały i ciemno granatowy. Pierwszy to śnieg, który okrył dosłownie wszystko, a drugi to niebo. Ludzie szybko uciekają do domów przed mrozem, napić się cieplej herbaty i posiedzieć spokojnie z książką w ciepłych bamboszach…. ale to nie dla nas. Nam nie jest straszny ani mrok, ani mróz, wręcz przeciwnie – tworzą one „klimat” dla naszej wieczornej wędrówki.

A dokąd powędrowaliśmy? Na Torfy. Miejsce może należy do oklepanych, ale przyznam się szczerze, ze po raz pierwszy byłam w tym lesie po zmroku i to w dodatku w zimę. Wrażenia było niesamowite. Dookoła biały las, otulony jakby kołderką ze śniegu, a nad nami ciemne niebo z jasnym okrągłym księżycem nad nami.
Oczywiście nie był to sobie ot, taki zwykły spacer, ale nie wszyscy od początku znali jego prawdziwy cel. A cel był jasny: dzisiejszego wieczory Paweł i Dorota mieli złożyć swoje Przyrzeczenie Harcerskie.

Co prawda trudno byłoby rozpalić ognisko na śniegu, na pomoście na Torfach, toteż zadowoliliśmy się dużą liczbą podgrzewaczy. Widok jeziora i gwiazd w tle też robił wrażenie…
Uroczystość odbyła się w niezbyt licznym, acz jakże elitarnym gronie, a o tym że się udała mogą świadczyć łzy wzruszenia Doroty, kiedy składaliśmy jej życzenia.

PS: Dziękuje Michałowi Łabudzkiemu, ze po raz kolejny poświęcił swój sobotnie wieczór mojej drużynie.

Marysia Mikulska, 17 DH Widnokrąg

Wędrowniczy piątek

Piątek…
Niby zwykły, kolejny piątek…
A jednak nie do końca….
Nasza opowieść zaczyna się dziwnie i trochę strasznie…

Mianowicie miejscem tajemniczego spotkania z niewiadomo-kim, miał być Park z Fontanną przy liceum w Otwocku. My z Dorotką zjawiłyśmy się nieco wcześniej… Patrzymy… a tu w Parku pełno niezidentyfikowanych istot w kapturach, prawdopodobnie pochodzenia ludzkiego, choć nadających na innych falach. Usiadłyśmy tak, aby nas było widać w świetle latarni. Kiedy już minęła wyznaczona pora na zbiórkę, pojawiła się w oddali osoba… Po bliższej identyfikacji (miał bojówki !!!, co wyróżniało się na tle innych osób przebywających w Parku, miał plecak i rozglądał się dookoła) doszłyśmy do wniosku że to ktoś od nas. Ktoś na kogo miałyśmy czekać! Cicho i ostrożnie podeszłyśmy… Tak!! To Marek!!
Teraz udaliśmy się do miejsca, gdzie miał czekać na nas Michał. Trochę dziwnie się poczułyśmy, kiedy dowiedziałyśmy się czym dojedziemy na miejsce… To był taki średni…biały… nie obity tapicerką w środku… i tylko z dwoma miejscami siedzącymi z przodu, oddzielonymi kratką od tyłu… taki wóz milicyjny bez siedzeń z tyłu. I kto miał siedzieć z tyłu? Oczywiście Ja z Dorotką;)
Jak się okazało, reszta grupy miała dołączyć później – mieli jeszcze zbiórkę. W tzw. międzyczasie udaliśmy się na zakupy… Po pieczołowitym wydaniu wszystkich pieniędzy na materiały programowe (bez jedzenia nie można przecież pracować) wyruszyliśmy w drogę.

Trochę śmiesznie wyglądała podróż… Jako pierwsi jedziemy my (czyli Dorotka, Michał, Marek i Ja), a zaraz za nami ekipa Kuczyna w pięknym, wyposażonym w ogrzewanie(!!!), z radiem (!!!) aucie. No ale ogólnie jazda była do wytrzymania. Oprócz tego że Tomek świecił nam przeciwmgielnymi PROSTO W OCZY!!!

Po dotarciu na miejsce zostaliśmy brutalnie opuszczeni przez Kuczyna i Michała w środku wsi, gdzie czekało na nas zadanie – musieliśmy dostać się do domu, w którym mieliśmy spać, a którego zdjęcia trzymaliśmy właśnie w ręku. Tak… to były ciekawe poszukiwania trwające ponad 1,5h choć z miejsca porzucenia do miejsca zamieszkania było naprawdę niedaleko…. Nie ma to, jak orientacja wędrowników po nieznanej wsi, przy zgaszonych latarniach!

Po dotarciu na właściwe miejsce wzięliśmy się za zasłużoną kolację i gorącą herbatkę wśród myszy 😀 a była to jakże wczesna godzina 24! 😉 Po zjedzeniu zaczęliśmy tworzyć konstytucję. Szło nam całkiem nieźle, dopóki Michał nie zarządził przerwy spożytkowanej na poszukiwania Tytusa. No więc na spacerek udaliśmy się do skansenu. Ale zanim się tam dostaliśmy mieliśmy zapierającą dech w piersiach przygodę, z której później się śmialiśmy:) (taki mały pościg policyjny, zatrzymanie, aresztowanie, 48 na dołku… ) A poza tym bardzo sympatycznie było chodzić ciemną, zimną nocą po lesie pełnym wojennych niespodzianek typu okopy, armaty i czołgi w poszukiwaniu śladów za Tytusem 🙂 Po tej jakże interesującej godzinie wróciliśmy do miejsca zamieszkania, gdzie zaczęło nam naprawdę odwalać 😀 Marek dorwał pistolecik na kulki i strzelał nim we wszystko co się ruszało (i nie ruszało) i nie uciekało! Michał i Tomek zaczęli się przebierać i wyczyniać różne dziwne rzeczy przy dźwiękach przebojów sprzed kilku/kilkunastu dobrych lat, a my, dziewczęta, patrzyłyśmy się na nich i miałyśmy niezły ubaw!! 😀 W końcu udaliśmy się na zasłużony wypoczynek, jednak nie trwał on długo (od 6 do 9), kiedy to Michał dorwał trąbkę i nam nad uchem trochę pograł! Naprawdę polecam ten sposób dla śpiochów… Momentalnie stawia na nogi….

Dokończyliśmy (prawie), co skończyć mieliśmy, nazrywaliśmy śliwek i jabłek, wysłuchaliśmy wykładów Marka na temat mumii śliwkowych i sprzątnęliśmy niemalże zdemolowany przez nas domek 🙂 Powrót szybko minął, głównie na rozmowie lub spaniu.

Ale szczerzę się przyznam, bardzo podobał mi się ten wyjazd. Dawno się tak nie uśmiałam:) I dziękuję wszystkim, którzy przyczynili się do tak wspaniałej atmosfery! – czyli każdemu kto tam był! :):):)

Podsumowując: było miło i dość rzeczowo powstały zarysy naszej konstytucji (w niektórych przypadkach nawet mocno uszczegółowione), ale pojawiło się kilka problemów:
– po pierwsze: powinno z nami pojechać więcej osób to ma być konstytucja całego namiestnictwa, a nie jego części. Termin wyjazdu był znany wszystkim od dawna po co planować coś innego równolegle?
– po drugie: ten wyjazd był zaplanowany jako trochę dłuższy szkoda, że części z nas tak się spieszyło do domu można by jeszcze trochę popracować (i zjeść spaghetti).

Basia Bakuła/ Marek Rudnicki
(próbna JDW)

Brodząc…

Dnia 16.10.2004 r. prowadziłem jedną ze swoich zbiórek zastępu wędrowniczego. Kiedy czekałem na liczne niewiasty z mojego zastępu, z urwaniem głowy zapomniałem o gościu, którego zaprosiłem, więc poleciałem tam, gdzie przybywają ciopągi spągi już z gościem wróciłem na zbiórkę.

Gościem okazała się druhna Agata z 92 Pruszkowskiej Koedukacyjnej drużyny harcerskiej „Zjawa”, która też prowadzi 121 Pruszkowską harcerską drużynę żeglarzy „Horn”. Jak to nasz
zastęp ma w zwyczaju postawiliśmy romantyczne świece i po krótkim wstępie zacząłem prowadzić zbiórkę… Na początku wszyscy trochę o sobie opowiedzieli , a jak przyszła kolej na druhnę Agatę co poniektórzy zrobili z oczu spodki :- D.

Druhna umiejętnie wprowadziła nas w świat żywiołowych harcerzy wodnych. Opisując jak wygląda ich życie ,czym się zajmują, ilu mają chłopców ; ) , ile dziewczyn.itd. itp. Później dając chwile wytchnienia naszemu gościowi zaczęliśmy się z nim bawić. Co większość przyjęła entuzjastycznie i z uśmiechem .Następnie nasz gość pokazał nam swoje gry takie jak „jako” ;). Później krótkie przygotowanie programowe, trochę śmichów chichów i zabraliśmy się za dalsze szczegółowe wypytywanie druhny Agaty.
Doszło do tego , że wyszła sprawa na jaw. To znaczy ktoś tu zna
się „od kołyski” :).

Na koniec zostaliśmy zaproszeni na biwak lub też na odwiedziny Przyległego hufca. I utworzyliśmy pożegnalny krąg. Druhna Aga Dodała jeszcze kilka ciepłych słów i tak wspólnymi siłami ukończyliśmy naszą zbiórkę. Teraz z niecierpliwością czekamy na nowe spotkanie z wędrownikami !!!!

Palladyn

Skauci u Papieża

Jan Paweł II spotkał się w sobotę (23.10.2004) w południe na Placu św. Piotra z 36 tys. włoskich skautów. W przemówieniu papież wezwał skautów, by nie ulegali pokusom indywidualizmu, lenistwa i nie uchylali się od swych obowiązków.

Audiencję zorganizowano z okazji 50-lecia stowarzyszenia dorosłych katolickich skautów MASCI i trzydziestolecia organizacji AGESCI, do której należą dzieci i młodzież

– Papież patrzy na was z ufnością i nadzieją – powiedział Jan Paweł II. W długim przemówieniu, przerywanym przez słuchaczy okrzykami oraz brawami, zaapelował do młodzieży, by aktywnie uczestniczyła w życiu wspólnoty kościelnej i obywatelskiej. Wychowawców wezwał: – Nie lękajcie się podążać z fantazją, mądrością i odwagą drogami wychowania młodych pokoleń. Przyszłość świata i Kościoła zależy także od waszego zamiłowania edukacyjnego.

Na spotkanie z papieżem przybyli z całych Włoch skauci – od najmłodszych zuchów, po zasłużonych działaczy. Uśmiechnięty i wyraźnie zadowolony z kolejnego spotkania z dziećmi i młodzieżą Jan Paweł II długo objeżdżał samochodem zatłoczony plac przed bazyliką watykańską. Wszyscy powitali go długą owacją i śpiewem. Dawno na placu nie było tak kolorowo; dominował błękit mundurów. Skauci trzymali w rękach kolorowe chusty i barwne flagi z napisem „pokój”.

Liderzy obu organizacji w przemówieniach powitalnych złożyli Janowi Pawłowi II życzenia z okazji 26. rocznicy pontyfikatu.
Spotkanie na Placu św. Piotra prowadził korespondent telewizji RAI w Berlinie, działacz skautingu Piero Badaloni.

W Muzeum Powstania Warszawskiego

O Muzeum Powstania Warszawskiego słyszałam tyle razy, że wstyd było przyznać się, że mieszkając w Warszawie jeszcze go nie odwiedziłam. Pierwsza próba wycieczki zakończyła się niepowodzeniem. 20 X 2004 „LESNI” (z jednym przedstawicielem 209.) pomagali w organizacji zjazdu uczestników Powstania.

Pierwszym punktem programu była właśnie wycieczka do rzeczonego muzeum. Ja i kilka innych osób przyjechaliśmy jednak trochę później i zamiast tego przygotowywaliśmy salę, w której spotkanie miało się odbyć. Po powrocie powstańców nastąpiła najbardziej przez nas wyczekiwana chwila obiad. Następnie usiedliśmy w kręgu i razem odśpiewaliśmy kilkanaście piosenek przerywanych wspomnieniami i poezją.

Pod koniec, kiedy wszyscy zbierali się już do wyjścia a my zabraliśmy się za sprzątanie usłyszeliśmy kilka miłych słów podziękowania i dostaliśmy pamiątkowe figurki takie same, jak wszyscy uczestnicy zjazdu. Udaliśmy się do domów i cały dzień wspominałabym bardzo miło gdyby nie fakt, że do muzeum w końcu nie poszłam. Dwa dni później nadarzyła się jednak następna okazja i oto po kilkunastu minutach spędzonych przed budynkiem w końcu, razem z częścią uczniów mojej szkoły, zostałam wpuszczona.
To co zobaczyłam na pierwszy rzut oka nawet nie kojarzyło się z muzeum. Filmy, telefony (podnosząc słuchawkę można było usłyszeć uczestników Powstania opowiadających o swoich przeżyciach), zdjęcia, do których nie miały dostępu mniejsze dzieci (nie dziwię się po kilku sama zrezygnowałam z dalszego oglądania)… Było na co popatrzeć. Właśnie, tylko popatrzeć. Bo od panującego tam gwaru w połowie zwiedzania pękała mi głowa. Nie wspominając już o krzykach współtowarzyszy niedoli szkolnej słyszałam jednocześnie oprowadzającego nas przewodnika, głosy z puszczanych co kilka kroków filmów i hałas bombardowania. Jednym słowem: dźwiękowy chaos i bałagan.

Ciekawym chwytem były według mnie rozwieszane co jakiś czas kartki z kalendarza z opisami poszczególnych dni Powstania. Dodam, że kartki przeznaczone były do zerwania i zabrania do domu. Przebywająca ze mną w muzeum młodzież prześcigała się w ich zbieraniu i mimo że połowa zapewne od razu po wyjściu z budynku wyrzuciła swoje zdobycze, to może chociaż kilka osób zdołało wcześniej przeczytać je i czegoś się z nich dowiedzieć.

Chociaż, jak przy wejściu mówił przewodnik, na razie dostępna dla zwiedzających jest tylko „część A” („część B” zostanie oddana do użytku w późniejszym terminie) wycieczka trwała dłużej niż się spodziewałam. Tu jednak proszę nie zrozumieć mnie źle nie za długo. W tym wypadku bowiem sprawdziło się powiedzenie „im więcej, tym lepiej”, ponieważ wszystko wywierało niewiarygodne wrażenie, szczególnie w połączeniu ze zbliżającym się wtedy rajdem do Palmir.
Co najbardziej zasmucało? To, że po odpowiedzi na dwa, czy trzy pytania naszego „oprowadzacza” stwierdził on, że jesteśmy jednymi z najlepiej poinformowanych grup, jakie odwiedziły muzeum. Co to oznacza? Że inni nie wiedzieli po prostu nic. Przecież Powstanie to całkiem niedalekie fakty. To coś, co pamiętają z własnych doświadczeń ludzie, a my, dwa pokolenia później nie potrafimy powiedzieć o tym nawet kilku słów. A historii uczymy się po to, aby nie popełniać tych samych błędów…

O Muzeum Powstania Warszawskiego słyszałam tyle razy… I już nie dziwię się dlaczego. Bo jest to coś naprawdę wartego zobaczenia, co zostaje w pamięci. Na pewno chętnie wybiorę się tam po otwarciu drugiej części wystawy. Ze słuchawkami na uszach.

Ola Bieńko, 5 DHS „LEŚNI”

Palmiry 2004

Był piątkowy wieczór, a my zamiast pojechać na basen, czy do kina, aby zapomnieć o minionym, ciężkim tygodniu w szkole i w ogóle, wybraliśmy się z naszymi drużynami na harcerski rajd Palmiry organizowany przez szczep Józefów. Początek był nieciekawy.

Otwocka linia 702 jak zwykle z dokładnością szwajcarskiego zegarka spóźniła się 20 minut. Godzinna podróż zakończyła się przy rondzie Wiatraczna w stolicy, skąd tramwajem pojechaliśmy do Centrum. Tam spotkaliśmy się z resztą drużyn i po 5 minutach czekania ok. 80 harcerzy wbiło się do jednego tramwaju. Wysiedliśmy nie wiadomo gdzie, ale z podziemi pachniało turecką kuchnią.

Długo czekaliśmy na jedyny autobus linii speciality, który miał nas dowieźć prawie na miejsce. Atmosfera w nim była gorąca, staliśmy wszyscy przytuleni do siebie, ze względu na ogólny brak miejsca. I tak godzinę. Dojechaliśmy do „pętli” autobusowej i stamtąd dalej na piechotkę przez „uroczą, spokojną” wioskę, aż do wymurowanej stodoły z tajemniczym, styropianowym napisem KLUB KGW. W środku było zimno, na podłodze ścinała się rosa, spaliśmy stłoczeni w jednej sali, a Siara tradycyjnie już grał na gitarze, aż do „czwartej nad ranem”. Rano, gdy słońce zaświeciło nam prosto w oczy, wstaliśmy, zjedliśmy śniadanie, a następnie specjalne grupy sprzątające wzięły się do pracy. Główna gospodyni wiejska, pooględzinach stwierdziła, że jest ok., więc mogliśmy wyruszyć na szlak. Po drodze wykupiliśmy pół sklepiku. Na rozstaju leśnych dróg, podzieliliśmy się i każdy poszedł w swoją stronę. Nasza trasa nie była długa i szybko dotarliśmy na miejsce, nie licząc oczywiście godzinnych postojów na jedzonko. Na słynnej polance, która nie zmieniła się ani trochę, poza tym, że był to już 44 zlot; jak za dawnych dobrych lat 80-tych dostaliśmy jedzenie na kartki: kubek herbaty, grochówkę i 2 kromki chleba. Później kazano nam iść na cmentarz i tam czekaliśmy 2,5 godziny na apel poległych. Zauważyliśmy, że w okolicy wycięto kilka drzew i zerwano część tabliczek z grobów.

Zapadał zmrok, na cmentarzu pojawiało się coraz więcej ludzi i zniczy. Chwilę później usłyszeliśmy orkiestrę. Dalej wszystko potoczyło się jak poprzednich latach: tekst z kasety, apel poległych i salwa honorowa, a po niej biegiem do podstawionego, pełnego zresztą autobusu. Zanim ruszyliśmy minęło pół godziny, a my oczywiście czekaliśmy na stojąco. Powrót do Warszawy trwał ponad godzinę. Z autobusu wszyscy wysiedli jak połamani, z odrętwiałymi kończynami. Do domu wróciliśmy w zdecydowanie lepszych warunkach, jakie panowały w Mini Busie (pozdrawiamy pana kierowcę, który trochę się zdenerwował przy drukowaniu biletów). W Otwocku każdy poszedł w swoją stronę, zmęczony, głodny, ale na pewno z dobrym humorem i zapałem do następnych wyjazdów. Czekamy z niecierpliwością na kolejne Palmiry i nockę spędzoną w Klubie Koła Gospodyń Wiejskich.

Kasia i Piotrek
209 DH Silva i 209 DW

Miałem zaszczyt uczestniczyć

Powstanie Warszawskie – bitwa o miasto, która trwała 63 dni rozpoczęła się 1 Sierpnia 1944 roku o godzinie 17.00 na rozkaz gen. „Bora” Komorowskiego. Była nie tylko zrywem podziemnych organizacji bojowych.

Była też walką całego miasta przeciw okupantowi. Słabo uzbrojeni powstańcy w pierwszej fazie bitwy odnosiły sukcesy, opanowując kilka strategicznych punktów miasta.

Niestety oczekiwana pomoc ze strony aliantów nie nadeszła. Rosjanie, którzy byli już na Pradze wstrzymali natarcie. Anglicy starali się wspierać powstańców prowadząc zrzuty sprzętu i amunicji, lecz wobec braku zgody na lądowania samolotów na terenie zajętym przez Rosjan i silnej obrony przeciw lotniczej ich skuteczność była znikoma. Widząc, że Warszawa jest osamotniona Niemcy do boju rzucili olbrzymie ilości wojska wspierane przez ciężką artylerię, samoloty i czołgi. Miasto z rozkazu Hitlera miało być zrównane z ziemią. Rozpoczął się zażarty bój o każdą ulicę, każdy dom, każdą barykadę…

Dwumiesięczna walka pociągnęła za sobą tysiące ofiar, a miasto doszczętnie zniszczono. Wszyscy postanowili zapomnieć o tragedii stolicy Polski. Na świecie wymazano je z podręczników historii, do dziś Powstanie Warszawskie mylone jest z Powstaniem w Getcie Żydowskim. W PRL-u żołnierzy AK zamykano w więzieniach a Powstanie jeśli wspominano to sporadycznie, obchody były zakazane. Sytuację zmieniła zmiana ustroju w Polsce. Od kilkunastu lat oddajemy należny hołd poległym i żyjącym bohaterom tamtych dni.

W tym roku przypadła 60 rocznica wybuchu powstania. Obchodzono ją bardzo szeroko. W ciągu trzech dni odbyło się wiele koncertów, uroczystych apeli, otwarto Muzeum Powstania. Miałem zaszczyt uczestniczyć w uroczystości, która rozpoczęła tegoroczne obchody.
30 lipca 2004 roku o godzinie 17.00 we wszystkich dzielnicach Warszawy zostały zapalone przez harcerzy znicze. Następnie druhny i druhowie marszem gwiaździstym z zapalonymi pochodniami ruszyli na Plac Bankowy. Było to miejsce wyznaczone na uroczysty apel harcerzy ze wszystkich polskich organizacji skautowych z kombatantami i władzami miasta.

Na początku było trochę zamieszania gdyż służbom miejskim nie udało się w porę oczyścić placu. Mimo początkowych trudności udało się wszystko spiąć na ostatni guzik. Miejsca dokoła placu zajęli kombatanci, poczty sztandarowe oraz harcerska brać z całego świata. Wokół nich utworzył się pierścień z mieszkańców Warszawy. Można było rozpocząć.

Prezydentowi Warszawy uroczysty meldunek złożył instruktor ZHR, który wraz z patrolem jazdy wjechał na plac. Za nimi miejsce w centrum placu zajęły reprezentacje z pochodniami przyniesionymi z poszczególnych dzielnic. Padła komenda „Do hymnu”… Plac wypełnił się dobrze nam znanymi słowami pieśni „Wszystko co nasze Polsce oddamy”. Tysiące piersi śpiewało, a słowa odbijały się mocnym echem od budynków. Cały plac zamarł, w sercach drżała podniosłość chwili…
Potem głos zabrał pan Kaczyński, Prezydent Warszawy. Wspominał o wadze i podniosłości tego święta. Niestety nie obyło się bez polityki…

Po oficjalnym rozpoczęciu obchodów wszyscy zebrani ruszyli w ulicami stolicy na Plac Powstańców Warszawy. Kolumna mijała po drodze zebrane tłumy, które często biły brawo i pytały skąd przybyli przechodzący Harcerze. Przez Plac Teatralny, Plac Piłsudskiego (koło Grobu Nieznanego Żołnierza), Świętokrzyską, Warecką dotarła na Plac Powstańców Warszawy.
Tutaj ogień przyniesiony przez harcerzy odpalił znicz upamiętniający bohaterstwo i męczeństwo walczącej Warszawy. Znicz ten ma płonąć przez 63 dni. Po uroczystym wstępie rozpoczął się koncert. Najpierw z głośników rozległy się odgłosy spadających bomb, wybuchów i czołgów… Robiło to piorunujące wrażenie. Po tym wstępie nastąpiło wykonanie „Pamiętnika z Powstania Warszawskiego” Krzysztofa Knitta – główna część uroczystego koncertu.

Uroczystość wywierała olbrzymie wrażenie, zapadała głęboko w pamięć miejmy nadzieją że w przyszłych latach uroczystości będą miały tak samo piękną oprawę.
Marek Sierpiński H.O.