Spotykają się dwa pączki:
– Cześć, przyjęli cię do 3 PDW?
– No co ty! Pączka?!
25 lutego 2005, w piątek, spotkaliśmy się w pociągu. Niektórzy wsiedli do niego w Józefowie, inni w Otwocku, a jakiś niedobitek dosiadł się jeszcze w Śródborowie.
Wysiedliśmy na stacji w Zabieżkach. Na szczęście spotkaliśmy kolegę Siarka, który powiedział nam gdzie leży Ponurzyca. Jak to dobrze, że drużynowy wie, dokąd idziemy… Droga była pełna śniegu, śliskich powierzchni (to najlepiej wie Daria) i drzew.
Nasi konni zwiadowcy sprawdzali teren, a my brnęliśmy ponad godzinę do miejsca, gdzie mieszkają bardzo mili ludzie: powiedzą ci zawsze „dzień dobry” i, że cię kochają (zastanawialiśmy się, czy nie zacząć tam szukać sponsorów). „Troszkę” zmarznięci dotarliśmy do mieszkanka akurat na drogę krzyżową. Myśleliśmy, że zaraz się skończy, ale panie bardzo się wciągnęły (być może zaczęły drugą rundkę).
Po jakimś (nieokreślonym bliżej) czasie weszliśmy do cieplutkiej sali i niebawem rozpoczęliśmy zajęcia. Przed wyjazdem Siarek rozdał nam rozdziały pewnej książki, które musieliśmy przeczytać i teraz je sobie opowiadaliśmy. Historia była straszna. O przyszywaniu guzików do oczu, odciętych, biegających dłoniach z zakrzywionymi paznokciami, odcinaniu
głowy szczurom, kokonach z potworami w środku, kiełbaskach wyrastających dziewczynce itp. Pomiędzy pasjonującymi historiami Koraliny, Sylwia zapraszała do wspólnych zabaw, m.in.: ram-ta-ta-tum (to wcale nie jest łatwa zabawa, nawet jeśli stoicie pomiędzy dwoma Agatami!), czy żabki (O! gra zdecydowanie dla ambitnych i myślących), itp., Itd.
Na kominku rozgrzewaliśmy nasze mózgi (uuu, do czerwoności) rozwijając znane skróty (UFO, GOPR, ZHP…) nadając im nowe znaczenia, wcielając się w różne role (rozmnażających się rycerzy, jaskiniowców robiących zakupy…), marząc, malując flagi naszych własnych państw, czy mieszając zdania (co by było, gdyby zuchów w hufcu były tysiące? Dolewałbym benzyny. Co by było gdyby konie umiały mówić? Byłoby jak w Karczewie. I jeszcze parę, ale to już nie tutaj…). Tak się rozkręciliśmy, że nie mogliśmy przestać i nawijaliśmy prawie do piątej. Niektórzy nawijali do niedzieli z piętnastominutową przerwą – złooo! Nie obyło się bez kanapek i bitew o karimatę.
Następnego dnia z przerażeniem stwierdziliśmy, że jesteśmy jak zuszki, bo godzinę przed pobudką byliśmy już na nogach. Daria z Rambem bladym świtem wyruszyli po ostatnie w sklepie bochenki i wygłodniali zjedliśmy śniadanko. Potem wybraliśmy się do sądu, by zdecydować, czy konstytucja jest drużynie potrzebna. Pomimo usilnych starań dwóch dusz i dostarczeniu niezliczonych dokumentacji sąd oznajmił, że jest potrzebna, więc zabraliśmy się do jej pisania. Nie zabrakło jednak przerwy na zaczerpnięcie oddechu na świeżym powietrzu: kręcioł, rugby i ogólna przewalanka na śniegu no bo i po co jest śnieg? Jak ktoś miał zły humorek brał kasetę, na którą każdy nagrał około minutowe poprawianie nastroju uśmiech gwarantowany! Na obiadek Agata z Julitą zaserwowały wyborne jedzenie włoskie. Chwilę odpoczęliśmy i zabraliśmy do pracy umysłowej (to nie jest to, co nam wychodzi najlepiej, ale się staraliśmy). Miało być ognisko, ale pomimo usilnych prób skubane drewno nie chciało się palić, więc zostaliśmy w sali zadowalając się ogniem buchającym z kominka kaflowego. Dzień był wyczerpujący, więc grzecznie położyliśmy się spać przed północą.
Rano czekało nas już tylko sprzątanko, spacerek do Zabieżek, poszukiwania sklepu z Colą i powrót do domciu. Nie przewidzieliśmy, że drzemie w nas taka energia, pokonaliśmy trasę w nadświetlnym czasie i nie pozostało nam nic, jak pląsanie rozgrzewanie się na stacji czekając na pociąg.
Wyjazd miał na celu między innymi integrację, co spełnił w 100% (trudno nie integrować się z takimi ludźmi) oraz stworzenie konstytucji drużyny, co
też się w pewnym stopniu (choć trochę mniejszym) udało. Przeprowadzaliśmy „poważne” rozmowy (o polityce, społeczeństwie, telewizji, ćwiczyliśmy języki obce, wybieraliśmy naczelnika ZHP) i te „trochę” mniej (kabarety złooo!, niezliczone ilości dowcipów i piosenek). Nie udało nam się zaśpiewać bluesa o czwartej nad ranem. Rambo, co prawda się obudził, ale powiedział „zło” i poszedł spać.
Jak widać wiele się działo. A do Ponurzycy zawitali: Ainsztajn Siarek, Rambo Samo Zło, Sylwia Kręcioł, Daria Odchył, Agatka Rarara, Julita i ja.
Agata
I pamiętajcie! Starsza, nie znaczy wytrzymalsza!
WYDARZENIA
„Mamy Cię” hufcowej KSI
To „program” oparty na podstawie ogromnej Surprise, który wywołuje całą masę przeżyć i absolutnie niesamowitych, reakcji. Ten niepowtarzalny show stawia ludzi znanych ze świata otwockiego Hufca w niecodziennych, bardzo widowiskowych i niebywale zabawnych sytuacjach.
MAMY CIĘ w wersji naszego KSI, to jedyny w swoim rodzaju „program” dostarczający niebywałych doznań od zaskoczenia, przez szok, łzy szczęścia, ogromną radość i brak słów. To „program” oparty na podstawie ogromnej Surprise, który wywołuje całą masę przeżyć i absolutnie niesamowitych, reakcji. Ten niepowtarzalny show stawia ludzi znanych ze świata otwockiego Hufca w niecodziennych, bardzo widowiskowych i niebywale zabawnych sytuacjach.
Ukazuje przyszłych instruktorów, tzw. „ofiary”, „wkręconych”, w okolicznościach, które zaskoczyłyby niejednego. Pamiętacie Michała Łabudzkiego i jego nocną przeprawę dookoła Gołdapiwa, Sylwię Żabicką i Ewę Krzeszewską i ich podróż w policyjnym radiowozie, Kasię Kołodziejczyk i Łukasza Kostrzewę i nocny spacer z polany do przerwankowskiego wąwozu czy wycieczkę w czerwonych spodniach Ani Pietrucik.
Pomysł jest prosty: druhny i druhowie, którzy na posiedzeniu Komisji Stopni Instruktorskich zamkną próby przewodnikowskie z wynikiem pozytywnym, zostają wplątani w „dziwaczne” sytuacje. Scenariusze są precyzyjnie opracowane, a „pułapki” dokładnie zaplanowane. Zaskoczenie jest wielkie, na szczęście Magda Grodzka ze swoją ekipą zawsze panuje nad sytuacją. Przygotowań jest bez liku. Inscenizowane jest miejsce, w którym ma odbyć się końcowa, najważniejsza część. Wytyczna jest również trasa, atmosfery dodaje rozpalone instruktorskie ognisko. Dodatkowo samo miejsce (czasem i trasa) zostaje „naszpikowane” osobami harcerzami, instruktorami, znajomymi, rodziną „wkręconego”. Każdy scenariusz jest dopracowany do ostatniego szczegółu, a „pułapki” zaplanowane dla konkretnej osoby.
Za każdym razem z ekipą Magdy współpracuje z tzw. wspólnik – osoba znajoma, przyjaciel lub członek rodziny „ofiary”. Wspólnik doskonale zna swoją rolę, a „wkręcany” zazwyczaj reaguje dosyć typowo – udzielają się ogromne emocje, wzruszenie, zaskoczenie, a to dlatego, że do końca nie zdaje sobie sprawy, że jest „wkręcany”.
W całym przedsięwzięciu chodzi o to, aby daną przyszłą instruktorkę/przyszłego instruktora doprowadzić do pełnego magii, klimatycznego miejsca i w gronie najbliższych pozwolić jej wypowiedzieć słowa, które zostaną „w niej” i „z nią” już na zawsze:
„Przyjmuję obowiązki
instruktora/instruktorki
Związku Harcerstwa Polskiego.
Jestem świadoma/świadomy odpowiedzialności
Harcerskiego wychowawcy i opiekuna.
Będę dbać o dobre imię harcerstwa,
Przestrzegać Statutu ZHP,
Pracować nad sobą,
Pogłębiać swoją wiedzę i umiejętności.
Wychowam swego następcę.
Powierzonej przez
Związek Harcerstwa Polskiego służby
Nie opuszczę samowolnie”
… czego Maćkowi, Patrycji, Kindze, Grosi, Kubie, Oli, Marysi, Karolinie, Dorocie, Agacie, Kasi, Piotrkowi, Markom – wszystkim z otwartymi próbami, serdecznie życzę!
Niedawno wkręcona Monika
Napisane na podstawie http://www.otwock.zhp.org.pl i http://mamycie.onet.pl
Grudzień w HGR
Grudzień to okres wzmożonej pracy każdego szarego człowieczka. Przygotowania do Świąt Bożego Narodzenia, poprawianie ocen semestralnych w szkołach i masa innych zajęć, nie zawsze tych przyjemnych.
Nawał pracy końca roku nie przeszkodził jednak dwudziestoosobowej grupie otwockich harcerzy zgłębiać tajniki udzielania pierwszej pomocy w wypadkach tych prostszych, jak i tych zagrażających życiu. Umiejętności nabyte podczas kursów są niezastąpione i niezbędne.
Koniec listopada i początek grudnia to chwile, kiedy zorganizowana grupa naszych harcerzy uczestniczyła w kursie pierwszej pomocy według najnowszych standardów cywilizowanego świata i przejętych przez Harcerską Szkołę Ratowniczą. Te dwa weekendy to czas, podczas którego wielokrotnie ogarniało nas, organizatorów, jak i kursantów, przerażenie. Nawał pracy związanej przygotowaniem biwaków, zakupami potrzebnych do nauki materiałów oraz nauka. Kolokwialnie stwierdzając, każdy z nas przeżył pranie mózgu, każde z nas nauczyło się czegoś nowego oraz zdobyliśmy niezastąpione umiejętności. A na miejscu kręciło się i kręciło, i wszystko trzeba było trzymać by się nie rozlazło.
Pierwsza część, według najnowszych wytycznych, była czysto teoretyczna. Kursanci zostali poddani przez naszych instruktorów (których serdecznie pozdrawiam) masowemu wtłaczaniu wszelkich informacji dotyczących funkcjonowania ludzkiego organizmu i tego, co może się w nas „popsuć”. Jednym słowem: atak padaczki, wstrząs anafilaktyczny i hipowolemiczny, resuscytacja i opaska zaciskowa przestały być terminami z podręcznika do biologii lub encyklopedii. Drugi biwak, dwa tygodnie później, organizowany również w Otwocku, pozwolił nam wszystkim na przełożenie wiedzy na praktykę, stąd były to trzy dni ciężkiej pracy umysłowej oraz fizycznej. Zajęcia praktyczne, utrzymane w konwencji symulacji z rozbudowaną fabułą pozwoliły się wczuć uczestnikom zajęć w rolę i jeszcze efektywniej wykonać powierzone zadania i funkcje. Mobilizacja otoczenia, pomoc i doskonała atmosfera pozwoliły wykonać zamierzony plan w dwustu procentach. Brązowe odznaki ratownika medycznego otrzymała znaczna większość z tych, którzy przystąpili do egzaminów. A poza tym, równolegle mógł odbyć się biwak Harcerskiej Grupy Ratowniczej, harcerzy, którzy kształcą siebie i innych w technikach ratowniczych oraz pełnią stałą służbę w otwockim pogotowiu.
Ze swojej i uczestników strony, chciałbym serdecznie podziękować instruktorom, którzy nieodpłatnie zgodzili się podjąć nauczenia nas czegoś nowego: Mariuszowi, Tarze, Kubie, Arkowi i Tomkowi, oraz dyrekcji dwóch szkół podstawowych w Otwocku, które zgodziły się wynająć nam pomieszczenia na organizację kursów: SP nr5 i SP nr12.
Dotarłem do źródeł mówiących, że gdyby każdy miał trochę większe niż żadne, pojęcie o funkcjonowaniu ludzkiego organizmu i udzielaniu pierwszej pomocy, rocznie na świecie, można by uratować milion osób. Najnowsze wydarzenia w Polsce i na świecie uzmysławiają nam, jaką cenę ma ludzkie życie. Bo jest to największa wartość i nic nie powinno stać na drodze do jego ratowania.
Organizator
Ps. W chwili oddawania tego tekstu do numeru, szykowałem się do dyżuru na pogotowiu.
Pps. Pozdrawiam swoją dziewczynę.
Biwak „LEŚNYCH”
Pomysł na „produkcję” biwaku narodził się w naszych (moim i Marysi Lipińskiej) krótkich rozumkach tuż po kursie na Brązową Odznakę Ratownika Medycznego. Z początku, właściwie, miała to być nawet tylko niedługa gra ratownicza, ale nie ma gdzie i nie ma kiedy, czyli same musimy coś zorganizować.
Zaraz po pomyśle powstał bardzo wstępny program wyjazdu, który został przekazany wyższym władzom (czyt. MG ). Zaczęłyśmy rozmyślać nad czasem i miejscem akcji.
Termin ustaliłyśmy dosyć szybko prawie od początku stawiałyśmy na koniec stycznia. Z miejscem było trochę więcej problemów. Od razu odrzuciłyśmy Gimnazjum nr 1 i SP nr 2 w Józefowie. Ośrodek „Jędruś” odpadał z powodu remontu, a w SP nr 5 w Otwocku już na wstępie powiedzieli, że nie ma mowy i nie da rady. Dopiero w otwockiej „dwunastce” usłyszałyśmy, że czemu by nie, ale trzeba przyjść po Nowym Roku.
Na początku stycznia wysłałam więc na zwiady uczącą w wyżej wymienionej szkole ciocię, która przekazała mi informację, że należy odwiedzić dyrekcję i złożyć podanie. No więc poszłyśmy i z pomocą Karoliny G. udało się. Budynek miałyśmy już zapewniony. Potem czekało nas już tylko wyciągnięcie pieniędzy od chętnych do wyjazdu harcerzy (tu podziękowania w stronę Bovera i Dyniaka) i przygotowanie zajęć na biwak.
Podzieliłyśmy się pracą, każda wykonała swoją część i 28.01.2005 r. pełne obaw wyruszyłyśmy w stronę Otwocka. Tuż przed naszym odjazdem okazało się, że jeden z punktów programu nie wypali z powodu braku potrzebnej do niego uczestniczki. Natomiast po przyjeździe na miejsce dowiedziałyśmy się, że pracujące tam panie woźne nic o naszym biwaku nie wiedzą i że „ta kartka to chyba o nas była”, po czym po krótkim, acz zwięzłym monologu jedna z nich pokazała nam sale, w których mieliśmy nocować.
Kiedy w końcu wszyscy znaleźli się w budynku i rozlokowali w odpowiednich klasach udaliśmy się na kolację, po której nastąpił jakże pouczający kominek zajęcia dotyczące Bohatera Szczepu Józefów i integracji międzydrużynowej (bo takie też były przewodnie tematy biwaku). Około północy rozpoczęły się tzw. Zajęcia w podgrupach i korepetycje dla młodszych harcerzy, którym nie bardzo chciało się spać, a po czwartej nad ranem… Przez dziurę w ścianie wpadli na korytarz szkoły lotnicy, których samolot rozbił się gdzieś w pobliżu i którzy zdecydowanie potrzebowali pierwszej pomocy.
Rano pomagaliśmy wspomnianym wyżej biedakom znaleźć ładunki samolotu, które pogubili w lesie (a przynajmniej się staraliśmy), a po skończeniu i wypiciu ciepłej herbaty przystąpiliśmy do dalszej integracji i opracowaliśmy trasę lotu Liberatora B 24. Później już tylko wielkie sprzątanie, pożegnalny krąg i rozeszliśmy się do domów.
A teraz moment refleksji. Organizacja biwaku wcale nie jest taką prostą sprawą, jak mogłoby się wydawać i trzeba zająć się nią odpowiednio wcześnie. Dobrze by było zapewnić też sobie sposób na zapchanie krótkich dziur w programie (w tym miejscu następuje mrugnięcie oczkiem do wszystkich Leśnych, którzy załapią jokersa). Ogólnie więc rzecz ujmując patrząc na wszystko z perspektywy sześciu godzin znalazłybyśmy parę rzeczy, które następnym razem (jeśli taki będzie) trzeba zmienić. I właściwie… Jak na pierwszy raz chyba nie poszło nam tak najgorzej?
Ola Bieńko
Studniówka 2005
Temat może i niezbyt pasujący do harcerskiej gazety, ale ponieważ harcerz też człowiek i coś od życia mu się należy, to ma również prawo iść na własną studniówkę. Poza tym obiecaliśmy, że coś napiszemy, to trzeba się z tego wywiązać, wspominając wydarzenia z 22 stycznia, które miały miejsce w najbardziej elitarnej szkole w Otwocku.
Na początku zaczęliśmy od prób poloneza, na których zwykle nie było połowy osób, więc szło kiepsko. Ale im bliżej studniówki, tym było coraz lepiej, a już zwłaszcza na próbie generalnej. Klęska totalna. Wszystkim udzieliło się ogólne zdenerwowanie, przez które co chwilę myliliśmy kroki i zapominaliśmy o kolejności figur. My na szczęście byliśmy na 6 parze, więc nasze pomyłki nie rzucały się tak bardzo w oczy.
I w końcu nadszedł ten Wielki Dzień. Fryzjer, kosmetyczka, przymierzanie sukni, wiązanie krawata (faceci zawsze mają mniej przygotowań)… Na koniec jeszcze tylko kilka fotek i byliśmy gotowi. I wtedy zaczął padać śnieg, a poza tym zapomnieliśmy zaproszeń i musieliśmy wrócić się do domu.
Później już na szczęście wszystko było ok. Polonez w całej klasie wyszedł ładnie, chyba nawet nikt ani razu się nie pomylił. Po przemówieniach, podziękowaniach itp. zaczęliśmy zabawę. Muzyka była w porządku, więc szaleliśmy stale na parkiecie, co zresztą można zauważyć na filmie (ma się jednak tą siłę przyciągania kamer :). Jedzenie też było niczego sobie, a towarzystwo to już chyba wiadomo. Część poległa przed północą, inni trochę później. Jedynie z garstką pozostałych można było normalnie dogadać się przez całą noc.
Dzielnie wytrwaliśmy do końca imprezy, ale za to całą niedzielę snuliśmy się nieprzytomni ze zmęczenia. I trzeba było wracać do normalnego życia. Następna studniówka w Gałczynie. Już za niecały rok!
Kasia i Piotrek
Przeciek już nie bezpłatny?
Straszyłem tym juz od września 2003 i w końcu stało się. W związku z tym, że nie mamy już możliwości bezpłatnego drukowania Przecieku i za jego drukowanie od najbliższego numeru będziemy musieli płacić – ogłaszam wszem i wobec:
Otrzymanie drukowanej wersji Przecieku możliwe będzie po uprzednim zamówieniu go u swojego drużynowego, tudzież innego szefa jednostki, do której się należy.
W wyjątkowych przypadkach zamówienie może być skierowane bezpośrednio do redakcji.
Drużynowi przekazują Redakcji zapotrzebowanie z liczbą egzemplarzy na tydzień przed ukazaniem się numeru. Data ta jest jednocześnie datą zamknięcia numeru.
Materiały dostarczone po tej dacie ukażą się w następnym numerze.
W tym roku harcerskim kolejne numery ukażą się: 7 lutego, 7 marca, 11 kwietnia, 9 maja oraz 6 czerwca.
Nie będzie możliwości dodrukowania dodatkowych egzemplarzy w późniejszym terminie.
Od zasady płatnego dostępu do wersji drukowanych nie będzie wyjątków. Dotyczy to również członków redakcji oraz Autorów.
Przeciek odbierany w Hufcu przez Drużynowych kosztował będzie 3 PLN za numer.
Jest możliwość dostarczania pocztą do domu. W takim przypadku doliczymy koszt wysłania, który na dziś wynosi 1,8 PLN.
Cena, jaką zapłacicie za Przeciek pokrywa tylko w części koszt druku. Pozostała cześć pokrywa redakcja z budżetu, jaki przeznaczyła na funkcjonowanie HSI Komenda Hufca.
Redakcja
No co jest? – Mikołaj 2004
Jak co roku – zbieraliśmy słodycze,
Jak co roku – robiliśmy paczki,
Jak co roku – woziliśmy je Mirkowym pojazdem
Jak co roku – bolał mnie brzuszek.
Ale bez zbędnych szczegółów.
Już rok temu wiedziałem, że powtórzymy naszą świąteczną „akcję”. Ale tym razem byłem bogatszy o doświadczenia. Np. nie radze dawać Prokopowi do namalowania plakatów – to się źle skończyć. Rok temu pobił rekord świata i wyprodukował 4 w niecale 15,4 s. przed W-F, a dzień później poinformowali mnie iż jest dy-grafikiem, dysortografikiem i dys… „wszystkim” co znał lub szybko wymyślił. Źle się to dla mnie skończyło (…)
Ale w tym roku wiedziałem co mamy do zrobienia i czego mogę się po ludziach spodziewać. Wyjątkowo dobrze spisał się Przemek Firląg (nielicznym znany jako Przemek). Sam zajął się zbiórką Szk. Podst. Nr 2 z bardzo dobrym rezultatem. Mocno zaangażowani w zbiórkę byli też Dąbros i Viktoria, ale nie obeszło się u nich bez niedomówień (…) Powiedzmy, że nie wyszło im tak jak powinno, ale i tak jestem im bardzo wdzięczy ponieważ.
Znowu najprzyjemniejszą częścią akcji było samo dostarczanie paczek. I znowu można było liczyć na „nieśmiertelnego” Mirka, z którym woziliśmy owe paczki woziliśmy.
W tym roku podczas rozwożenia Yagooda zastąpił Prokop.
Trzeba przyznać że podarcie pod te adresy, którymi dysponowaliśmy były nielada wyzwaniem, gdyż zgadzały się najwyżej trzy. Strasznie się nachodziliśmy przy tym roznoszeniu gdyż każdego domu trzeba było szukać oddzielnie pytając sąsiadów i przechodniów. Najbardziej zapadł nam w pamięci dom, w którym mieszkali: Adam lat 3, Bartek lat 2 i Wiktor lat 3. Jak stwierdził Prokop:”…to na pewno bliźniaki”. Ciekawym adresem była ulica Wiązowska 95/5/6. Trochę czasu zajęło nam odnalezienie owego mieszkania, ale na szczęście pomogli nam sąsiedzi.
Ostatniego adresata paczki odnaleźliśmy również z trudem. Niepewni zastukaliśmy do drzwi. Otworzyła nam niska nastolatka rozmawiająca przez komórkę i żując gumę. Przywitała nas słowami: no co jest? Oddaliśmy ostatnią paczkę i spełnieni z uśmiechem na pyskach wsiedliśmy do Mirkowego pojazdu i ruszyliśmy do naszych domostw, ażeby pomóc w domu w ostatnich przygotowań do Wigili.
Serdecznie polecam wszystkie tego typu inicjatywy bo to naprawdę świetna rzecz i naprawdę dużo człowiekowi daje. Szczególnie polecam wszystkim harcerzom starszym, którzy chcą w jakiś sposób działać.
DyniAk
(5 D.H.)
(5 J.D.W.)
Zimowa wyprawa po nadzieję…
Czy możemy wyobrazić sobie Święta Bożego narodzenia bez światła z Betlejem? Czy tak niewielki płomyk światła może zmienić coś w naszym życiu? Czy ludziom potrzebne jest światło? Na te i wiele innych pytań próbowałem znaleźć odpowiedź w czasie organizowania przekazania Betlejemskiego Światełka Pokoju.
Podejmując się tego przedsięwzięcia pomyślałem: „a co to takiego, tylko Msza Święta i po robocie”. Lecz gdy zbliżał się wielkimi krokami dzień przekazania uświadomiłem sobie, że to nie tylko Msza i zapalenie swojej świeczki od przywiezionego światła, lecz trud wielu ludzi. Trud i wiele miłości włożonej w utrzymanie tak kruchej rzeczy, jaką jest płomień.
17 grudnia 2004 roku wybrałem się z dwiema dziewczynami z mojej drużyny: Agatą i Marleną po to tak oczekiwane przez wielu Światło z Betlejem. Uroczystość miała się rozpocząć 16.25. O godzinie „s” 15.25 spotkaliśmy się na przystanku-Hoża -ja byłem prosto z klasowej wycieczki z Warszawy więc czekał mnie powrót do naszej kochanej stolicy, a Marlena z Agatą były po szkole. Oczekując na niezawodną linię Mini-Bus podzieliliśmy się wrażeniami z dnia nauki. lecz po upływie kilku minut, gdy nadjechał Wilga-bus, większością głosów(jak na demokratyczną drużynę wędrowniczą przystało) zdecydowaliśmy, że wsiądziemy do niego. I opłacało się, ponieważ ten kierowca lubił wyścigi, zwłaszcza z innymi konkurencyjnymi autobusami, my trafiliśmy na Arkę.
Wyścig trwał do naszego końcowego przystanku Nowy Świat. Nie mając zielonego pojęcia gdzie dokładnie znajduje się Katedra Polowa Chorągwi Stołecznej udaliśmy się w stronę Starego Miasta. Po drodze udało nam się dowiedzieć gdzie jest ul. Piwna i owa Katedra. Jako delegacja Hufca Otwock stanęliśmy po drzwiami Świątyni o 16.24 i przywitała nas dh. Ela Pokropek. Gdy weszliśmy do środka, okazało się, że praktycznie nie mamy gdzie usiąść, lecz znalazłem „świetne” miejsce za filarem, gdzie widzieliśmy tylko mur. W trakcie uroczystości została odczytana Ewangelia wg. Św. Łukasza o narodzeniu Chrystusa, następnie krótka przemowa dh. Eli, jasełka w wykonaniu naszych „ukochanych” zuchów i wraz z Naczelnikiem ZHP udaliśmy się sióstr urzędujących w tej Katedrze.
Na ziemi harcerze z hufca Warszawa Centrum ustawili z płonących Betlejemskim światłem zniczy coś na kształt lilijki. I zaczęło się wyczytywanie delegacji hufców. Gdy padły słowa hufiec ZHP Otwock to moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa lecz mając przy sobie dwie druhenki ruszyłem po ogień z Groty Narodzenia Chrystusa. I właśnie ten moment spowodował u mnie chwilę refleksji, mały płomyczek migoczący w moich rękach przebył tyle drogi aby każdy człowiek mógł cieszyć się bliskością Boga w czasie wigilii.
Po zaśpiewaniu przez wszystkich kolędy krótka przemowę wygłosił Naczelnik ZHP dh. hm. Wiesław Maślanka. Następnie zawiązaliśmy ogromny krąg, w którym dh. Ela złożyła życzenia wszystkim hufcom. Po rozwiązaniu kręgu nadszedł czas na powrót ze Światełkiem do Otwocka, na szczęście przyjechał po nas mój tata i nie musieliśmy się obawiać o to, że po drodze zgaśnie nam Światełko.
I tak zakończyła się wyprawa po Światło nadziei. Czuwając w domu nad zapaloną świecą uświadomiłem sobie jak wielką „rzecz” mam w domu. Czuwałem nad płomieniem trzy dni aż do 19.grudnia, gdy nadszedł dzień przekazania Światełka mieszkańcom Otwocka i okolic.
Czy odnalazłem nadzieję? Myślę że tak… ale na jak długo nam jej starczy? Wszystko zależy od nas samych.
Piotrek Kostrzewa
209 DW
Moje pierwsze Zobowiązanie
Nie wiem jak to wszystko wyglądało ze strony Moniki, a to chyba jej wrażenia są w tym momencie najważniejsze, ale sam fakt, że to było „moje pierwsze” Zobowiązanie Instruktorskie (oczywiście
Zaczęło się (nie lubię tak zaczynać, ale w końcu kiedyś „zaczęło się”!) pod podstawówką, gdzie czekała już garstka najwierniejszych harcerzy, którzy bez względu na pogodę dotarli na miejsce zbiórki. Doszłam na miejsce nawet przed czasem i spotkała mnie miła niespodzianka… Ziuuu!!! Piguła przeleciała mi koło ucha… No tak, tego jeszcze mi brakowało… Dwóch Bronków i Maćka, który pewnie żądał zemsty za obrzucanie go śniegiem po jednej ze zbiorek. Ech.. na moje szczęście (i pozostałych harcerek zbitych w kupkę pod barierką) pozapominali rękawiczek i po chwili łapki im skostniały hehehe.
Szczerze mówiąc trochę nas poprzeganiano… Na początku (jak przyszedł dh Marek) dowiedzieliśmy się, że nie możemy stać pod podstawówką, bo się rzucamy w oczy! Poszliśmy kawałek za skrzyżowaniem Mickiewicza i Moniuszki, by dowiedzieć się, że tutaj też jest niedobrze. Podjechał do nas Kazek żukiem i na początku wesoło, później trochę mniej, wepchnęliśmy się do środka. O matko! Człowiek na człowieku! Zaparowane szyby, zero widoczności. Poczułam, że odjechaliśmy, bo osobą która siedziała mi na kolanach nagle gwałtownie szarpnęło. Uchachani po pewnym czasie straciliśmy orientację. Wtedy okazało się, że jedziemy w stronę Góry Lotnika! Uaaa! No tak przecież cały czas ktoś o tym wspominał… Hmm… nie grzeszę umiejętnością kojarzenia faktów… ech…
Zatrzymaliśmy się na drodze na Górę Lotnika i dh Tomek Grodzki wystawił najstarszych spośród nas, abyśmy stanęli na punktach. Ja miałam ósmy, więc to już tak bliżej celu… Zostałam sama ze świeczką, paczką zapałek i tekstem do przeczytania Monice. Zapaliłam zapałkę… pst! Zgasła… następną… pst! Sytuacja się powtórzyła… po 10 to przestało być śmieszne… Wreszcie świeczka zapłonęła mile jasnym płomykiem… o nie! Zgasła… wrrr! Ukucnęłam i zasłaniałam świeczkę szalikiem – jakoś dotrwałam. „Brrr… jak zimno… kiedy ona przyjdzie…”. Jeden samochód… drugi… trzeci… „co to Marszałkowska?!” Podjechała Agatka i dała mi rękawiczki… „Ooo jak miło.” Nagle zobaczyłam podchodzącą Monikę, która ledwo do mnie doszła, a już zaczęła mówić „ojej, Daria…” itd. „O nie, tym razem to ja będę mówić!” Przeczytałam jej swój fragment. Był o miłości, wspólnocie, ludziach, motywacji do pracy, radości życia. Zobaczyłam łezki w oczach Moniki i pomyślałam „o nie Monika! Nie rozklejaj się! Tobie wypada, taka okazja… ja się zaraz popłaczę”, ale nic. Poczekałam na resztę i dołączyliśmy do ogniska.
Dh Magda Grodzka jak zwykle opowiedziała o powodzie naszego spotkania w tym gronie tak, że zarówno po mojej prawej, jak i lewej stronie usłyszałam pociąganie nosem… Jak zwykle ładnie, sympatycznie, ciepło, ale z humorem. I moment taki AKURAT: wigilia Wigilii. Bardzo się cieszyłam, że tam byłam i wydaje mi się, że ta radość, która biła z Moniki, udzieliła się wszystkim. Życzonka dla niej, które składałam z kilkoma innym Wędrownikami w pewnej małej grupce, po chwili wymknęły się spod kontroli i nawet nie zauważyłam momentu, kiedy to my słuchaliśmy, co ma nam do powiedzenia Monika, chociaż przynajmniej w takiej sytuacji powinno być odwrotnie.
Cóż mogę więcej dodać? Rozeszliśmy się w miłej atmosferze, a ja miałam poczucie bardzo ciepło rozpoczętych świąt. Mam nadzieję, że będzie więcej takich akcji:) Wniosek z tego taki: wszystkim w najbliższej przyszłości życzę podkładek!!!
uOwca
Akcja „Mikołaj 2004”
W dniach od 10 do 24 grudnia 2004 w Szczepie Józefów odbyła się akcja „Mikołaj”.
Podobna akcja była zorganizowana przez nas rok temu. Celem akcji było przygotowanie paczek świątecznych dla najbardziej potrzebujących dzieci z Józefowa.
Paczki składały się z artykułów spożywczych (słodycze) zebranych w sklepie „OK” w Michalinie, Szkole Podst. nr 2 w Michalinie, Gimnazjum nr 1 w Józefowie i w obu bibliotekach.
Organizatorem akcji był Kuba Wojciechowski, a za poszczególne miejsca odpowiedzialni byli: Adam Dąbrowski (gimnazjum), Przemek Firląg (podstawówka) oraz Ilona Falińska (biblioteki).
Rezultatem akcji było skonfigurowanie 30 paczek, które zostały rozwiezione 24 grudnia rano. Dostały je dzieci, których adresy otrzymaliśmy od Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Józefowie. Paczek udało nam się zrobić dwa razy więcej niż przed rokiem. Osobami, które dostarczały paczki były: Kuba Wojciechowski, Andrzej Prokop i Mirek Grodzki.
Największa pochwała należy się Przemkowi Firlągowi, który samodzielnie przeprowadził zbiórkę w szkole podstawowej.