Wieczór z Wampirem, czyli Wampiriada

Sobota, godzina 16.10. Drobny poślizg zawsze musi być wliczony w każde przedsięwzięcie. Na sale dawnego kina w Karczewie zaczynają wchodzić harcerze, zuchy i wszyscy zaproszeni goście. Gaśnie światło, publiczność czeka w napięciu…


Nagle, nie wiadomo skąd rozlega się echo rozmowy jakichś dwóch niezwykłych stworzeń. Po chwili rozsuwa się kurtyna i oczom zgromadzonych ukazuje się napis „Wampiriada” a dwa urocze wampiry-konferansjerzy: Henryka (na co dzień Magda Firląg) i Zdzisław (szerzej znany jako Łukasz Kostrzewa) schodzą po drabinie na scenę. Festiwal piosenki „Wampiriada” zostaje otwarty.

Publiczność oczekuje na występ pierwszego zespołu. Jednak co się dzieje? Na scenie, wśród scenografii tworzącej ruiny zamku, Henryka usiłuje przypomnieć sobie słynny fragment „Hamleta” W. Szekspira… Zdesperowany Zdzisław ściąga niefortunną aktorkę ze sceny mówiąc, że „prezes zdecydował, że teraz wystąpi 33 ODHS”. Tak się też dzieje. Jako następny wykonawca pojawia się 126 DH i 7 ODH. Swoje umiejętności (oczywiście nie licząc niezastąpionego Zdzisława i Henryki) prezentuje także 65 GZ „Mali Globtroterzy”, 11 DH „Bezdroże”, zespół „Polarynki” z Domu Dziecka w Michalinie oraz połączone siły dwóch próbnych drużyn – działających przy szkołach podstawowych nr 1 i nr 6.

Pomiędzy występami publiczność miała okazję wspólnie się pobawić i rozruszać podczas wspólnych harcerskich zabaw. W ten sposób, wśród śmiechu, śpiewu i muzyki, upłynęła konkursowa część festiwalu. Jury odleciało na naradę, nastąpiło 10 minut przerwy.

Drugą część imprezy stanowił występ gwiazdy wieczoru, zespołu Szczyt Możliwości. Łukasz Kostrzewa, Piotrek Kostrzewa i Maciek Siarkiewicz zaprezentowali znane utwory zespołu Stare Dobre Małżeństwo oraz swoje własne kompozycje. Wzruszona publiczność razem z nimi śpiewała o bieszczadzkich aniołach, które skrzydła, nawet przy dobrej pogodzie, noszą w plecaku.

Szczyt Możliwości, żegnany owacjami, opuścił scenę. Jego miejsce zajął naczelny czarownik hufca Otwock, komendant Tomasz Grodzki, tego dnia pełniący funkcję przewodniczącego jury. Pierwsze miejsce i główną nagrodę – gitarę, ufundowaną przez redakcję Tygodnika Otwockiego otrzymały Polarynki. Druga nagroda trafiła do próbnych drużyn a trzecie miejsce zajęły zuchy z gromady „Mali Globtroterzy”. Ponadto redakcja Samorządowa Inicjatywa Młodych przyznała nagrody specjalne Maćkowi Łabudzkiemu, obu próbnym drużynom i Tomkowi Kuczyńskiemu, za to, że „był na festiwalu”. Każdy zespól otrzymał pamiątkowy dyplom i nagrodę dodatkową w postaci płyty kompaktowej.

Festiwal nie miałby z całą pewnością tak niezwykłej, pełnej radości atmosfery, gdyby nie dekoracja. Jej tło stanowił „witraż” z bibuły z zamkiem, wilkiem na skale, Babą Jagą na miotle i żółtymi ślepiami, spoglądającymi w głąb sali – czyli tym wszystkim, co kojarzy nam się z atmosferą grozy. Jedyne oświetlenie sali pochodziło ze świeczek, masek z dyni i podświetlenia „witraża”. Jeśli dodać do tego ruiny zamku – mamy kompletny obraz wyglądu sceny. Jednak pomimo tego posępnego z pozoru wystroju nikt się nie bał. Za to wszyscy poczuli się choć trochę „magicznie”. Nie byłoby tego efektu, gdyby nie nieoceniona Gosia Sawa, nasz naczelny scenograf, której udało się połączyć liczne szkice pomysłów w jedną całość.

Chciałabym podziękować wszystkim tym, którzy przyczynili się do zorganizowania festiwalu: sponsorom – firmie Morand, redakcji Tygodnika Otwockiego, Samorządowej Inicjatywie Młodych, sklepowi muzycznemu Otwrock i Komendzie Hufca. Szczególne wyrazy wdzięczności kieruję do Asi Kołodziejek, Kasi Kołodziejczyk, Łukasza Kostrzewy, Piotrka Kostrzewy, Magdy Firląg, Diany Mierzejewskiej, Maćka Siarkiewicza, Sylwii Żabickiej, Sylwii Woś Michała Dymkowskiego, Maćka Dymkowskiego, pana Krzysztofa Krzeszewskiego, Tomka Lubasa i oczywiście pani Ryszardy Falkowskiej.

Ewa

3, 2, 1, 0… CZUJ!

Uff.. 5 G.Z. “LEŚNE LUDKI” znowu wkracza do akcji.


Po kilku nieprzespanych nocach udało się sklecić wszystko do kupy. Na pierwszą zbiórkę zuchy przyszły wprawdzie nie tak licznie jak harcerze, ale jakże pięknie i ochoczo! W naborze do gromady pomagali nam harcerze z 5 D.H. “LEŚNI” (którym dziękuję za pomoc). W końcu cała kadra gromady wywodzi się z tej drużyny:

Karolina Śluzek – drużynowa, Agnieszka Bąk – opiekunka, Karolina Grodzka – przyboczna, Anna Białkowska – przyboczna.

Zbiórki odbywają się w każdy Czwartek, o godz. 16.01 w Szk. Podst. Nr. 2 w Michalinie.

Helloween czy Święto Wszystkich Świętych?


Święto Wszystkich Świętych i Zaduszki

KULT ZMARŁYCH

WIERZENIA PRASŁOWIAŃSKIE

PO
CO ŚWIĘCI?

EGZAMIN ŚWIĘTEGO

Cmentarz w Józefowie
"Są tajemnice wiary, których nie tylko nie można
objąć rozumem, ale i nikt by ich sobie nie mógł wymyślić"
ks. Jan Twardowski

ŚWIĘCI
HARCERZE

PATRON HARCERZY

FOTORELACJA


HALLOWEEN

KULT ZMARŁYCH

W naszej tradycji kult zmarłych i obchody 1 i 2 listopada mają szczególne znaczenie. 1 listopada obchodzimy jako święto Wszystkich Świętych, a więc zmarłych zbawionych, wyniesionych ponad zwykłych śmiertelników. Dzień ten celebrowany był kiedyś jako święto radosne. Natomiast 2 listopada to Dzień Zaduszny, w którym wspominamy wszystkich zmarłych (nie tylko Świętych). Modląc się o ich dusze staramy się przyjść im z pomocą w drodze do życia wiecznego. 
Przyjęło się, że to 1 listopada jest dniem obchodzonym uroczyście, dniem masowych odwiedzin grobów. Drugi dzień świąt pozostaje w jego cieniu. W tych dniach ogarnia nas zaduma, myślimy o przemijaniu, śmierci. Zastanawiamy się co do tej pory udało nam się zrobić i na co jeszcze sił nam powinno wystarczyć. Myślimy o osobach, które na cmentarzach odwiedzamy. Tego dnia przypominamy sobie, że wierzymy w „Świętych obcowanie”.
W pamięci o zmarłych i w okazywaniu im szacunku jest zarówno pewien lęk przed nieznanym i nieodwracalnym jak i uczucie pustki spowodowane odejściem bliskich. Świadomość przemijania skłania do zadumy i szczególnego dialogu jaki toczy się między nami i umarłymi. W pamięci i szacunku dla zmarłych jest również odwieczne pragnienie nieśmiertelności i trwania. Trwania chociażby w pamięci, we wspomnieniu, w serdecznej myśli.
Święto Wszystkich Świętych to również święto patriotyczne – w miejscach uświęconych krwią Polaków zapalamy znicze, składamy kwiaty i oddajemy im szczególną cześć, np. poprzez uroczystości patriotyczne, wystawienie wart honorowych. 
Na zdjęciach widzimy harcerzy ze Szczepu Józefów im. R.G. Hamiltona podczas warty honorowej na cmentarzu w Józefowie.

WIERZENIA PRASŁOWIAŃSKIE

Nasze listopadowe zaduszki zredukowane do jednego lub dwu dni to pozostałość po zaduszkach odprawianych przez naszych przodków. 
Prasłowianie wierzyli w życie pozagrobowe i tajemniczy świat zmarłych, rządzący się własnymi prawami. Wierzyli w nadludzką wiedzę i moc zmarłych, dzięki której mogli wpływać na losy żyjących. Byli przekonani, że w pewnych porach roku duchy zmarłych mogą opuszczać zaświaty i niewidzialne przebywać wśród żywych bądź przychodzić do nich we śnie. Zmarli przebywający w świecie żywych mieli doświadczać głodu i pragnienia, potrzebować ciepła i wypoczynku, a także obecności innych ludzi, zwłaszcza krewnych i współziomków. Wierzyli, że obowiązkiem żyjących jest zaspakajanie tych pragnień. Jeżeli nie udało by się zaskarbić przychylności umarłych mogłoby się to skończyć wyrządzaniem dotkliwych szkód, nękaniem, straszeniem, sprowadzeniem nieszczęść i przedwczesną śmiercią.
Religia chrześcijańska zaadoptowała wcześniejsze wierzenia i praktyki. W chrześcijańskim kulcie zmarłych przechowały się więc resztki pogańskich obrzędów zadusznych. Wiele ich śladów znajdujemy także w tradycji ludowej i literaturze (np., „Dziady” Adama Mickiewicza, dla których inspiracją były powszechnie odprawiane jeszcze w XIX w. na wschodnich rubieżach dawnej Rzeczpospolitej „dziady” – obrzędy ku czci zmarłych).
Jeszcze na początku XX w. w wigilię święta Wszystkich Świętych pieczono chleby i pierogi, gotowano bób, kaszę i wraz z miodem i wódką pozostawiano je na noc na stołach dla dusz zmarłych. Prawosławni zanosili jadło na groby. Zostawiano na noc otwarte furtki, uchylone drzwi do domu, aby duchy bez przeszkód mogły przekroczyć próg swych dawnych domostw. Było to znakiem pamięci, życzliwości i gościnności. Zmarłych niekiedy wołano po imieniu i zapraszano do wejścia w progi domu.
Obchody zaduszne kontynuowane są zatem przez wieki. Dawne ofiary z jadła i napojów zastąpiły naręcza kwiatów, zwłaszcza późnych jesiennych chryzantem, składane na grobach. W miejsce przywoływania zmarłych do ich domów mamy dziś „wypominki” (przywoływanie zmarłych z imienia i nazwiska). Natomiast dawny zwyczaj palenia ognisk na grobach został wyparty przez palenie zniczy i nabożeństwa żałobne

PO CO ŚWIĘCI?

Pierwszymi, których chrześcijanie otaczali szczególną czcią byli męczennicy, czyli ludzie, którzy za wiarę w Chrystusa przelali własną krew.
Kościół głosi potrzebę modlenia się za dusze zmarłych, ponieważ skraca to okres cierpienia dusz przebywających w czyśćcu i zapewnia im wieczny spokój. Zmarli po odbyciu oczyszczającej pokuty orędują za żywymi w ich ziemskim życiu i w godzinie śmierci. Święci przedstawiani są jako wzór do naśladowania. Przez ich wstawiennictwo Bóg udziela nam pomocy. Możemy i powinniśmy modlić się do nich, aby wstawiali się za nami i za całym światem.

Kościół podkreśla, że Święci to nie żadne „udane egzemplarze” i wyjątkowe jednostki, ale ci, którzy na serio wzięli naukę Chrystusa i nie szczędzili sił by w praktyce żyć z jego wskazaniami. Papież Jan Paweł II często powtarza, że do świętości powołany jest każdy z nas. 
Obchodzenie święta Wszystkich Świętych wyznaczono w Kościele początkowo na 13 maja. Dopiero w połowie VII w. w Anglii pojawił się zwyczaj obchodzenia tego święta 1 listopada.

Na ołtarze wyniesionych zostało 70 Polaków, w tym 25 świętych
i 45 błogosławionych. Tylko w ciągu 20 lat tego pontyfikatu Ojciec Święty
Jan Paweł II ogłosił błogosławionymi i świętymi 30 naszych rodaków.

W „kolejce” do wyniesienia na ołtarze czekają wciąż
znane i wybitne postaci polskiego Kościoła, takie jak m.in. Prymas Tysiąclecia
kard. Stefan Wyszyński, kapłan-męczennik Jerzy Popiełuszko czy założyciel
Ruchu Światło-Życie ks. Franciszek Blachnicki.

EGZAMIN NA ŚWIĘTEGO czyli jak zostaje się
świętym?

  • Zgodnie z procedurą, ustaloną przez Jana Pawła II w
    konstytucji z 1983 r., zanim rozpocznie się właściwy proces
    beatyfikacyjny, diecezja lub wspólnota zakonna winny zebrać jak najwięcej
    danych o kandydacie na ołtarze, czy zmarł w opinii świętości czy męczeństwa
    oraz jakie łaski lub cuda uzyskano za jego pośrednictwem. Te czynności,
    zwłaszcza uzyskanie i zabezpieczenie odpowiednich materiałów rzeczowych,
    czyli tzw. proces informacyjny, można rozpocząć prawie zaraz po śmierci
    danej osoby, ale rozpoczęcie oficjalnego procesu beatyfikacyjnego jest możliwe
    najwcześniej w 5 lat po jej śmierci.

  • Następnie miejscowy biskup lub władze zakonne mogą
    powołać komisję, która winna zebrać całość materiału dotyczącego
    tej osoby, a jeśli kandydat(-ka) był(-a) zakonnikiem(-nicą), komisję
    powołują władze zakonne. Chodzi tu zarówno o dokładne poznanie jej życia,
    zasług, pozytywnych i negatywnych jej cech, jak i zgromadzenie całego jej
    dorobku piśmienniczego. Szczególnie ten ostatni element jest istotny,
    trzeba bowiem zapoznać się ze wszystkim, co pozostawił po sobie kandydat
    na ołtarze: kazaniami, artykułami, książkami, a nawet prywatnymi
    notatkami, aby wyeliminować jakikolwiek możliwy błąd teologiczny lub
    doktrynalny, który mógłby go zdyskwalifikować. Na tym etapie przesłuchuje
    się również świadków i wszelkie osoby, które znały kandydata.

  • Po zgromadzeniu niezbędnych danych na szczeblu
    diecezjalnym lub zakonnym materiały porządkuje się, tłumaczy na jakiś język
    światowy (najczęściej włoski) i przesyła się do Kongregacji Spraw
    Kanonizacyjnych, gdzie cała procedura rozpoczyna się od początku. Sprawa
    otrzymuje swego relatora, który będzie odtąd prowadził ją do końca.
    Szczególne znaczenie ma zbadanie i dokładne sprawdzenie przypisywanego
    kandydatowi cudu, przy czym chodzi tu o nie dające się wytłumaczyć
    istniejącym stanem wiedzy fizyczne zjawisko nadprzyrodzone, głównie
    uzdrowienie. Nie uwzględnia się natomiast cudów moralnych, np. niezwykłego
    nawrócenia czy porzucenia nałogów, istnienia przez dłuższy czas
    instytucji bez niezbędnych środków materialnych itp. Na tym etapie ze
    sprawą współpracuje promotor wiary (dawniej: advocatus diaboli, czyli
    adwokat diabła), którego zadaniem jest wyszukiwanie słabych stron
    kandydata, jego życia i przypisywanych mu czynów.

  • Jeśli wszystko pójdzie dobrze, wówczas opracowuje się
    dekret o heroiczności cnót danego kandydata (sługi Bożego), który następnie
    rozpatruje na rozszerzonym posiedzeniu, z udziałem Ojca Świętego,
    Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych. Po podpisaniu dekretu (najczęściej
    kilku lub kilkunastu) przez wszystkich uczestników zebrania, Papież
    wyznacza termin ceremonii beatyfikacyjnej, podczas której wyniesie daną
    osobę na ołtarze.

Na ogół od rozpoczęcia procesu na najniższym szczeblu do
beatyfikacji lub kanonizacji mija wiele, zwykle co najmniej kilkadziesiąt lat,
przeciętnie mniej więcej pół wieku. Ale są też okresy krótsze: np. w
naszych czasach pierwsza błogosławiona Zairka (Kongijka) Maria Klementyna
Anwarite Nengapeta (1939-64) została beatyfikowana w 21 lat po śmierci, św.
Pius X – błogosławiony w 1951, w 37 lat po śmierci, chorwacki kardynał
Alojzije Stepinac – w tym roku, w 38 lat po śmierci. Najszybciej zaś w
dziejach Kościoła świętym został Antoni Padewski: 30 V 1232 – w niecały
rok po swej śmierci. Najdłużej na wyniesienie na ołtarze musiał czekać św.
Bernard z Tyronu (Francuz; ok. 1046-1117), kanonizowany w 1861 r., a więc w 744
lata po śmierci.

źródło: http://e.kai.pl/

 

PATRON HARCERZY

Dla nas, harcerzy takim świętym, opiekunem, to znaczy tym, który wstawia się za nami u Boga jest św. Jerzy. 

Św. Jerzy w herbie Dolnego Brzegu

Nie mamy pewnych informacji historycznych dotyczących tej
postaci. Niektórzy podważają historyczność św. Jerzego. Wiele dokumentów
m.in. o św. Jerzym zostało sfałszowanych przez starożytnych heretyków, a
inne mają sporo niejasności. Dodatkowo kiedy Małą Azję zajęli Turcy,
zniszczyli w niej wszelkie ślady chrześcijaństwa. Najstarszy opis Świętego
pochodzi dopiero z roku 954. Jest w nim, jak i w wielu średniowiecznych żywotach
św. Jerzego mnóstwo legend.

LEGENDA O ŚWIĘTYM JERZYM
Kliknij, żeby powiększyć!!Ojcem
św. Jerzego miał być Geroncjusz, Pers, a matką Polocronia z Kapadocji. Syn
miał być uproszony przez rodziców w późnej starości długą modlitwą.
Jako młodzieniec Jerzy zapisał się do legionów rzymskich, w których
stopniowo doszedł do rangi wyższego oficera. Kiedy za panowania cesarza
Dioklecjana wybuchło prześladowanie, Jerzy miał piastować godność trybuna,
czyli naczelnika miejscowego garnizonu. Wiemy, że jednym z dekretów prześladowczych
cesarza był nakaz, by wszyscy żołnierze rzymscy złożyli ofiary bóstwom
rzymskim. Żądano jej od każdego z osobna. Św. Jerzy, przewidując co go
czeka, rozdał swoją majętność ubogim. Kiedy stanowczo odmówił złożenia
ofiary, dla odstraszenia innych, zastosowano wobec niego szczególnie okrutne męczarnie.
Musiały one być faktycznie wyjątkowe, skoro wśród tak ogromnej liczby ówczesnych
męczenników Kościół Wschodni nadał mu tytuł "Wielkiego Męczennika".
Kult jego na Wschodzie był tak popularny, że zajmował pierwsze miejsce po Najśw.
Pannie Maryi i św. Michale.

Źródło: http://www.bialystok.telbank.pl/katolik/ 

Św. Jerzy prawdopodobnie był trybunem w legionach cesarza
Dioklecjana, zmarł śmiercią męczeńską w Palestynie na przełomie III/IV w.
Żył on i poniósł męczeństwo bardzo dawno temu, około roku 304 podczas prześladowań
Dioklecjana (władcy cesarstwa rzymskiego, za którego rządów nasiliły się
prześladowania chrześcijan), dlatego wokół naszego patrona narosło wiele legend i przypuszczeń. 

Kościól grecki nazywał św. Jerzego "wielkim męczennikiem",
a jego dzień jest jednym z największych świąt.
Kliknij, żeby powiększyć!! Ilustracja ze strony www.leksykony.pl

Jest patronem Anglii, Portugalii, Aragonii, Genui, Stambułu,
Niemiec, Wenecji. Opiekuje się rycerzami, płatnerzami, pasterzami koni,
szpitalami, bezpłodnymi kobietami i harcerzami. Chroni przed dżumą, trądem,
syfilisem i opryszczką. Król Anglii Edward III nazwał jego imieniem order
rycerski.

Św. Jerzy w herbie DzierżoniowaPrzedstawiany
jest jako rycerz na koniu zabijający włócznią smoka (w Turcji węża), w
zbroi, czasem z chorągwią. Niekiedy przedstawiany jest w scenie męczeństwa (ścięcie
mieczem). Legenda o walce ze smokiem powstała dopiero w XII wieku.

Św. Jerzy znajduje się w herbie Moskwy, na emblemacie Rusi
Moskiewskiej – uznawanym za najstarszy i  najbardziej rosyjski herb. 

Modlitwa do św. Jerzego: Panie, głosimy Twoją moc i pokornie
modlimy się św. Jerzy naśladował mękę Pana naszego. Za jego pośrednictwem
dodaj nam sił w walce z naszą słabością. Amen.

Dzień świętego Jerzego przypada 23 kwietnia. Św. Jerzy należy
do najbardziej znanych świętych tak na Zachodzie, ale przede wszystkim na
Wschodzie.

Projektowaną patronką Drużyny Sztandarowej naszego Hufca jest święta Joanna.

W okresie zaduszek do późnej nocy nad wszystkimi cmentarzami jaśnieją wielkie łuny od chybotliwych płomyków zniczy – świadectwo łączności z naszą tradycją i znak, że nie wszystko umiera.

Na podstawie:
„ŚWIĘTA POLSKIE – TRADYCJA I OBYCZAJ”; 
Barbara Ogrodowska; Wydawnictwo Alfa; Warszawa 2000

„KATECHIZM KOŚCIOŁA KATOLICKIECO”


PIERWSZE ŚWIĘTE MAŁŻEŃSTWO HARCERSKIE

21 października 2001 Papież Jan Paweł II beatyfikował małżeństwo harcerskie. Pierwszy raz w historii Kościoła beatyfikowane zostało małżeństwo. „Słudzy boży Luigi Quattrocchi (1880 – 1951) i Maria Corsini (1884 – 1965) prowadzili zwyczajne życie w nadzwyczajny sposób” – powiedział Papież podczas mszy beatyfikacyjnej w Bazylice Św. Piotra, na zakończenie dwudniowych obchodów Dnia Rodziny w Watykanie, na które z całych Włoch przybyło około stu tysięcy osób.
Przedtem odsłonięto ogromne portrety nowych Świętych z Włoch. W ceremonii beatyfikacji uczestniczyła również trójka dzieci małżeństwa Quattrocchich. Dwóch synów jest księżmi, a córka zakonnicą.
Beatyfikowane małżeństwo mieszkało w Rzymie i prowadziło mieszczańskie życie. Mężczyzna był znanym prawnikiem i pracował dla rządu włoskiego, a kobieta – pedagogiem i gospodynią domową. Oboje angażowali się w działalność wielu grup katolickich oraz harcerstwo. Maria pomagała żołnierzom w czasie I wojny światowej a później towarzyszyła inwalidom w pielgrzymkach np. do Lourdes we Francji.
„Drogie rodziny, dziś mamy potwierdzenie, że kroczenie ścieżką świętości przez małżeństwo jest możliwe, piękne, nadzwyczajnie owocne i fundamentalne dla dobra rodziny, kościoła i społeczeństwa” – powiedział Jan Paweł II.(kar) 
źródło: http://wiadomosci.wp.pl/wiadomosc.html?_WID=209764


FOTORELACJA
(1 listopada 2001. Cmentarz w Józefowie. Harcerze ze Szczepu
im. R.G. Hamiltona w Józefowie)


Zmiana warty przed…


… pomnikiem czterech żołnierzy…


… z II wojny światowej.


Procesja po Mszy św.


Warta przed obeliskiem poświęconym
pomordowanym przed okupantów
w latach 1939 – 1989

Następnego dnia po warcie honorowej – w Dzień Zaduszny –
spotkaliśmy się na cmentarzy, żeby porozmawiać o świętych, poznać
starodawne zwyczaje związane z kultem zmarłych i odwiedzić opuszczone groby.


CZY POTRZEBUJEMY HALLOWEEN?

Warszawa, 31.10.2001 17:01 

Halloween to przypadkowa lub nie, ale na pewno implantacja – uważa
prof. Andrzej Tyszka, socjolog kultury. Zapytani przez nas duszpasterze również
patrzą krytycznie na to święto.

Zdjęcie z festiwalu "WAMPIRIADA". Autor - Jurek Lis.
W Polsce obchodzimy święta pochodzenia europejskiego czyli Dzień Wszystkich
Świętych i Zaduszki – twierdzi prof. Tyszka. W PRL zbijały się one w jedno.
To święta bardzo głęboko wrośnięte w świadomość ludzi, jak i w
kalendarz świąt rodzinnych i narodowych – dodaje. Halloween natomiast ma swą
liturgię, obyczajowość, dość bogaty rytuał publiczny i prywatny. Ale to
jednak święto pochodzenia anglosaskiego, święto Amerykanów, które obecnie
jest dość natarczywie implantowane, podobnie jak Walentynki. Należy do innego
repertuaru kulturowego. Jeśli się przyjmie, musi wyprzeć stare lub zająć
miejsce obok – argumentuje socjolog.8

Według ks. Leszka Slipka, proboszcza z Podkowy Leśnej,
Halloween to zabawa dla dorosłych o umysłowości dziecka, amerykański
zwyczaj, nie mający charakteru religijnego. – Jak ja wspominam moich zmarłych,
to się nie bawię ich zdjęciem. Nie w głowie mi wygłupy. To

kwestia odczucia – dodaje.

– Halloween czyli święto duchów uważam po prostu za głupie
– stwierdza również dominikanin o. Jędrzejewski. Podkreśla on, że święto
to nie wyrasta z naszej kultury a ewidentnie jest nastawione na rynek gadżetów.
Duszpasterz młodzieży ocenia, że Halloween to bezkrytyczne przyjmowanie
obcych kulturowo wzorów wątpliwej jakości, zakrawające na snobizm.

– Jestem ortodoksyjnym katolikiem i takie rzeczy mnie nie
interesują – kwituje o. Góra.

Halloween czerpie swoje początki z przedchrześcijańskiej
tradycji celtyckiej. Zgodnie z celtyckim zwyczajem 1 listopada kończyło się
panowanie boga śmierci. W tym czasie duchy zmarłych w mijającym roku wędrowały
do królestwa zmarłych. Maski czarownic i ogień miały pomóc ludziom w wypędzeniu
złych duchów i prowadzeniu dobrych dusz do królestwa zmarłych. Święto
najbardziej popularne jest dziś w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii.

KAI (ak, mzi //mr)
źródło: http://e.kai.pl/



Zobacz też: Zaduszki mamy – czy potrzebujemy Halloween?

ANDRZEJKI 2001

Już po raz drugi wraz z ministrantami i bielankami z parafi
pw. M.B.Częstochowskiej w Józefowie

organizowaliśmy Andrzejki dla dzieci z parafialnej świetlicy. 
Naszym zadaniem było przygotowanie wszelakich wróżb, a ministranci zajęli się dyskoteką.





Wróżby cieszyły się wielkim powodzeniem wśród dzieci i młodzieży, ale i nie tylko ponieważ rodzice także mieli wielką ochotę dowiedzieć się co ich czeka w przyszłości. Wróżbitów i wróżbitek było bardzo wielu więc zacznę od początku ( od okna ) czyli od Marka
Rudnickiego, jego wróżba była dość nietypowa ponieważ po wielkim półmisku z rzadką galaretką pływały świeczki wokoło półmiska były rozłożone karteczki na, których były wypisane mądre myśli mądrych ludzi. Losowanie wróżby polegało na popchnięciu świeczki i w którym miejscu świeczka się zatrzymała z tego miejsca braliśmy myśl przewodnią na

przyszły rok. Marek był bardzo zadowolony ponieważ jego stoisko było praktycznie Samoobsługowe. Przechodząc dalej trafialiśmy na równie ciekawe miejsce prowadzone przez Karinę Zielińską i Tomka Lacha. U nich można było sobie wywróżyć przyszłość na całe rzycie czyli np.: zaręczyny, zakon, staropanieństwo, bogactwo, dobrobyt, słodkie życie i dziecko, a w przypadku dziecka dodatkowo wróżba specjalna czy to będzie syn czy córka. W przypadku gdy ktoś wróżył sobie dwukrotnie, dochodziło do małych sprzeczności w przypadku gdy ktoś wylosował ; zaręczyny i zakon. Po naradzie doszliśmy do
wniosku że to oznacza wielkiego pecha w przyszłości. Nie wszyscy byli zadowoleni z tego co ich czeka w przyszłości ale mówiąc krótko takie jest życie. Bysior (Maciek Lach) wróżył z kuli. Jego przepowiednie były tak fantazyjne że klienci odchodzący od stołu nie mogli z wrażenia powiedzieć ani jednego słowa (nie wnikajmy w szczegóły). Jego kolega Hubert, który dzielił z nim stół miał równie szokujące Wróżby typu „ wpadniesz dziś do … ” ale były także pozytywne wróżby takie jak „ spotkasz dziś wybrankę swojego życia albo uda Ci się wrócić bezpiecznie do domu", itp.

Nie mogło także zabraknąć lania wosku, tym zajmowali się Dyniak (Kuba
Wojciechowski) i Mikołaj Fedorowicz. Ich sposób wróżenia różnił się od tradycyjnego, ponieważ po odlaniu wosku były tylko dwie możliwości: szczęście lub pech, jeśli to co odlaliśmy wyglądało pechowo

Zamykajcie dzrzwi piwnicy,
Stańcie wszyscy dookoła.
Mrok rozjaśni światło świcy 
I niechaj już nikt ni woła.

Przyszliśmy tu wszyscy po to
Aby przyszłość swoją poznać,
Więc zajmijmy się robotą

Byśmy wrażeń mogli doznać.
Wróżyć dookoła będą
Dziś wróżbici znakomici.
Oni dookoła siędą
Niech moc czarów was Zachwyci!

Niech księżyca jasność blada
Szczelinami tu nie wpada
Tylko żwawo! Tylko śmiało!
"A. Mickiewicz", "Dziady" cz. VII 

to miało się pecha i odwrotnie, ale tylko oni potrafili stwierdzić czy figura jest pechowa czy też szczęśliwa. Piotrek Bijoch przepowiadał kim zostaniemy w przyszłości (zawód). Mirek skuszony pięknym wystrojem stoiska, nie oparł się pokusie sprawdzenia co jest jego życiowym powołaniem, a prawda jest taka że Miron będzie fryzjerem. Ostatnim miejscem gdzie można było się dowiedzieć coś o swej przyszłości było stoisko dziewczyn, Magda głównie przepowiadała jaka/i będzie nasz życiowy partner i ile będziemy mieli dzieci. Za to jej sąsiadce wystarczyła data urodzenia aby stwierdzić że jesteśmy: małpą lub świnią, ale to tylko dwa z wielu chińskich znaków zodiaków, które odzwierciedlały nasze usposobienie.

Gdy wszyscy dowiedzieli się co ich czeka w przyszłości udali się na dyskotekę, a my po męczącej pracy udaliśmy się na poczęstunek przygotowany przez rodziców za co bardzo dziękujemy.

Jasiek Wojciechowski

24/11/2001

Każdy los wygrywa

„Dziś ty pomożesz dzieciom – jutro dzieci pomogą Tobie”. Oto jedno z haseł towarzyszących loterii, która odbyła się w niedzielę, 7 października br. przy kościele pw. M B Częstochowskiej w Józefowie. Organizatorami loterii byli: Forum Chrześcijańskie oraz 5 Drużyna Harcerska „LEŚNI” działająca przy SP nr 2 w Józefowie. Zebrane pieniądze przeznaczone były na potrzeby świetlicy działającej w domu parafialnym.

Już wcześnie rano harcerze zabrali się do pracy i porozwieszali plakaty (które powstawały wiele godzin, aż do późnych godzin nocnych) informujące o loterii, żeby wszyscy zobaczyli je jak najwcześniej.

Loteria jako taka, czyli „kasa” i „fantownia” mieściły się w jednym z dolnych pomieszczeń domu parafialnego. Po każdym nabożeństwie napływali tam wielkimi falami zainteresowani. Głównie byli to rodzice z dziećmi, bo fantami w loterii były różnego rozmiaru i rodzaju zabawki. Można było wygrać długopis, sprzęt do produkcji baniek mydlanych, mini puzzle, skakankę, pluszowego misia, lalkę, samochód ciężarowy, albo „resoraka”, pudełko plasteliny, breloczki z postaciami z powieści o Harrym Potterze i wiele innych rzeczy. Niektórzy losujący stwierdzając nieprzydatność wygranej zostawiali ją w darze dla dzieci ze świetlicy.

Na kilka dni przed loterią wydawało się, że będzie nas za dużo (harcerzy ma się rozumieć) i że tylko będziemy sobie włazili pod nogi. Za dużo, czyli ponad dziesięcioro. Okazało się, że bardzo się myliłam. W momentach największego natężenia zainteresowania loterią brakowało rąk do podawania. Losów było coś koło czterech setek, w większości były to jakieś niezbyt duże rzeczy i jeszcze miały niemal mikroskopijne numerki. To wszystko utrudniało trochę odszukiwanie fantu z takim samym numerkiem jak na trzymanym w ręku losie. No i ten stres – niektórzy właściciele losów źle znosili oczekiwanie. Był nawet jeden taki przypadek, że był los, a nie było odpowiadającej mu nagrody. Spryt i wrodzone u niektórych osobników kombinatorstwo nas nie zawiodło. Jak wybrnęliśmy pozostanie naszą słodką tajemnicą. Powiem tylko, że nikt nie został pokrzywdzony, ani świetlica, ani wykupujący losy, ani Forum, ani Drużyna, ani Parafia, ani pies z kulawą nogą, ani przykościelny ogródek, nie został też ruszony żaden z zaparkowanych przed wejściem samochodów, ani nic czego we tej chwili nie jestem w stanie wymyślić. Ogólnie, to uwijaliśmy się przy obsłudze loterii jak mrówy, a i tak niektórzy mieli do nas pretensje. Nie koniecznie słusznie, bo to przecież nie nasza wina, że wygrali coś co im się nie podobało. Była przykładowo sytuacja, że pewna starsza pani wygrała grzechotkę. Albo sytuacja innego rodzaju: przyszło dwóch chłopców i pierwszy przez nas obsłużony wygrał pluszowego misia, na co kolega uprzejmie ryknął mu śmiechem w twarz. Jednak oczka mniej mu się śmiały, kiedy jeden z harcerzy wręczył mu landrynkowo różowe pudełko z lalką. Wydaje mi się, że pomyślał sobie, iż złośliwie mu daliśmy taką nagrodę i chyba na jakiś czas znienawidził harcerzy :). Na szczęście przeważały nastroje pozytywne.

Loteria cieszyła się takim powodzeniem, że zamiast skończyć się o 13:00, skończyła się o 15:00. Poświęcenie naszego cennego niedzielnego czasu zostało słodko wynagrodzone. Po wszystkim dostaliśmy tort, jak najbardziej przeznaczony do konsumpcji, a także zostaliśmy zaproszeni na herbatkę.

Zewnętrzne akcje, typu loteria dla dzieciaków, są dla nas, harcerzy, szansą pełnienia harcerskiej służby ogólnie pojętemu „otoczeniu” – do czego zobowiązywał się każdy z nas składając Przyrzeczenie Harcerskie. Z drugiej strony była to swego rodzaju reklama drużyny. Swoją obecnością i pracą pokazaliśmy, że w ogóle istniejemy – tym, którzy nie wiedzieli tego jeszcze – i udowodniliśmy, dotąd jeszcze nie przekonanym, że harcerz jest pożyteczny i niesie pomoc bliźnim (3 pkt. Prawa Harcerskiego).

Strz.

PRASŁOWIANIE W PRZERWANKACH?

W tym roku 5 D.H. LEŚNI przyjęła na obozie konwencję słowiańską.
Po pierwsze dlatego, żeby przyjrzeć się bliżej naszym korzeniom, a po drugie bo to szansa na zaproponowanie harcerzom zajęć jakich jeszcze na żadnym naszym obozie nie przerabialiśmy.



Przygotowując się do obozu ze zdumieniem odkryłem, że właściwie bardzo mało wiem o naszej wczesnej historii Słowian.

Tak więc dla mnie osobiście obóz jest okazją do zagłębienia się w prehistorię naszych ziem.

A że historia zawsze mnie interesowała [kiedyś nawet chciałem zostać archeologiem]: konwencja słowiańska bardzo mi odpowiadała.

Pod względem przyjętej konwencji to bardzo udany obóz. Z jednej strony trochę się do obozu przygotowywaliśmy, a z drugiej harcerze chętnie uczestniczą w nowych zajęciach.

Ciekawie zaczęło się już na zbiórce przedwyjazdowej: zapowiedzieliśmy harcerzom, żeby zabrali kilka istotnych dla konwencji przedmiotów. M.in.: drut miedziany [na ozdoby], cynę [do wytapiania ozdób i grotów strzał], prześcieradło [na uszycie strojów] i po dwie… cegły [na ażurowy piec do wypalania gliny]. Zwłaszcza te cegły wprawiły w osłupienie co niektórych rodziców.

Szybko okazało się, że harcerzom pomysł przypadł do gustu i ochoczo podchwycili.

I tak: obóz nazwaliśmy „Arcybiskupstwo” [kiedyś o pozycji grodu świadczyło posiadanie w nim siedziby arcybiskupstwa]. Dzień zaczynamy i kończy wiecem, ozdrawiamy się słowiańskim „sława!”, zastępy przyjęły nazwy słowiańskich plemion, każde plemię ma swoje rzemiosło, którego się uczy [mamy kowali, wojów, garncarki, rybaków i zielarki] i bóstwo, któremu zbudowało ołtarze i oddaje cześć. Każdy dostał słowiańskie imię. Na środku postawiliśmy posąg Światowida – najważniejszego słowiańskiego boga przedstawianego jako czterogłową postać.

Nasza obozowa aktywność [poza religią] to m.in.: szycie strojów, ich farbowanie i ozdabianie, mielenie zboża na mąkę, pieczenie z tej mąki podpłomyków na rozgrzanych kamieniach, robienie ozdób z wygiętego drutu i roztopionej cyny, robienie łuków, strzał z odlewanych grotów, wypalanie naczyń z gliny we własnoręcznie wykonanym piecu.

Tak naprawdę jest to pierwszy nasz obóz, na którym dosłownie wszystko, poczynając od imion, a na latrynie kończąc, ma na czas obozu specjalną nazwę i swego rodzaju rangę. Apel to nie jest zwykły apel tylko wiec, szef w obozie to nie taki sam komendant jak w innym obozie, to Wielki Kmieć. Nawet wspomniana latryna nie jest taka sama jak inne. To Miejsce Zadumy, a że dumanie winno odbywać się w pełnym skupieniu, Starszyzna prowadzi listę przychodów i wychodów (nie tylko do MZ), żeby przypadkiem jeden Kmieć drugiemu nie przeszkadzał. W ten oto sprytny sposób zawsze wiedzieliśmy, gdzie i jak dawno ktoś wyszedł. Za używanie określeń niesłowiańskich Kmiecie (obozowicze) dostawali ujemne punkty, które anulowali jeśli ktoś ze Starszyzny (kadry) się pomylił. To są drobiazgi, ale dzięki nim nasz obóz „w konwencji”, faktycznie trzymał się niej, a harcerze, przepraszam, Kmiecie zdrowo rywalizowali łapiąc się za słówka, a nad wszystkim czuwał Światowid.

Ale śmichu z tymi Kmieciami.!

STRZ

Goście ze Strzegomia

Strzegom jest małą miejscowością położona na Przedgórzu Sudeckim, na trasie między Jelenią Górą a Wrocławiem., 50km od Wrocławia.

W naszym hufcu działa 13 jednostek, z których na obóz przyjechały:

1 SDH „Zielony Płomień”- drużynowy Artur Pyda;

6 ŻDH „Buczyna” drużynowa Monika Radom;

7 SZH „Skorpion” zastępowy Krzysztof Grabowicz;

8 MDH „Burza” drużynowy Arkadiusz Raczyński;

11 SDH „Cyklon” drużynowa Magda Okrzuta;

1002 ŻDH „Łomniczka” drużynowa Agnieszka Pietyra





W tym roku nasz hufiec obchodzi 51 rocznicę istnienia, a Komendę Hufca stanowią bardzo młodzi instruktorzy. Komenda Hufca ZHP Strzegom z Chorągwi Dolnośląskiej po raz kolejny zorganizowała obóz pod namiotami, lecz po raz pierwszy na Mazurach.

Kadrę obozu stanowią: Komendant pwd Paweł Witkowski, Z-ca Komendanta pwd Monika Radom, Oboźna sam Joanna Kluj.

Uczestnikami obozu są dzieci i młodzież w wieku od 11 do 19 lat. Poza pojedynczymi wyjątkami włączone harcerki i harcerze z KH ZHP Strzegom. W skład kadry wchodzą wyłącznie osoby ze Strzegomia związane z hufcem. Natomiast kadrę programowo wychowawczą stanowią wyłącznie instruktorzy.

Harcerze w tym roku na obozie bawią się w „Leśny Świat”. Każdy podobóz reprezentuje jeden z gatunków zwierząt występujących na Mazurach.

Założeniami programowymi obozu są: budzenie szacunku do przyrody, zdobycie umiejętności obserwacji zjawisk przyrodniczych, poznanie współzależności człowieka i środowiska, integracja środowisk harcerskich naszego hufca, doskonalenie technik harcerskich i realizacja zadań na stopnie harcerskie, propagowanie aktywnego wypoczynku, zapoznanie z bogactwem kulturowym regionu, wpajanie sensu Prawa Harcerskiego poprzez liczne zadania.

Oprócz planu pracy obozu poszczególne jednostki realizują własny plan pracy.





Za 15 letnią służbę w szeregach poczt

2 czerwca 2001 R. Poczta Harcerska z naszego Hufca uczestniczyła w XX Zlocie Poczt Harcerskich ZHP. Wybrano nowe Naczelnictwo Poczt, a dhna Ula Bugaj została mianowana rzeczniczką prasową poczt harcerskich.

W czasie jubileuszowego zlotu m.in. rozstrzygnięto plebiscyt na najładniejsze wydawnictwa PH w latach 1999 – 2000. Nasza PH otrzymała dwa drugie miejsca: w kategorii kartki pocztowej oraz w kategorii inne wydawnictwa. PH Otwock otrzymała również dyplom uznania „za 15 letnią służbę w szeregach poczt”.

Dzień Zamkowy – Dzień Dziecka 2001

Hmmm… Właściwie, to chyba od razu powinnam się przyznać, że nie bardzo wiem, od czego zacząć. I prawda jest taka, że nie chodzi tu wcale o nadzwyczajną plątaninę myśli związaną z nadmiarem informacji… Raczej o niezwykłą pustkę w głowie związaną z ich brakiem. Bo tak naprawdę, to poza tym, co działo się w Komnacie Piratów (którą zresztą sama się zajmowałam) i poza szczątkowymi wiadomościami na temat Komnaty Eliksirów i smoka Baltazara wiem niewiele… No, ale spróbujmy!


1 czerwca 2001 zaczął się dla mnie od klasówki z historii, jednak po tych niekoniecznie szczęśliwych 45 minutach przyszedł czas na przyłączenie się do gorączkowych (a może i nie „gorączkowych”- ale tak lepiej brzmi, no nie?) ostatnich przygotowań na przyjęcie przedszkolaków. Mieliśmy ogromnego farta z pogodą, bo od kilku dni lało jak z cebra, a akurat tego dnia (dokładnie rana, bo po skończonej zabawie znowu się rozpadało) zaświeciło nam słoneczko.

Na dzieciaki czekały cztery „komnaty” (jeżeli którąś pominęłam, to przepraszam!), a w każdej z nich cała masa niespodzianek. Była sobie na przykład wyżej wspomniana Komnata Eliksirów, w której maluchy zgłębiały tajniki magii i uczyły się rozpoznawać eliksiry po smakach, czy prowadzona przez 33. Komnata Piratów, gdzie każdy, kto wykazał się odwagą, sprytem i siłą mógł skosztować prawdziwie „pirackiego”, cukierkowego skarbu. W jednej z komnat dzieciaki „tworzyły” sobie herby, a na ich twarzyczkach powstawały bardzo milusie kolorowe obrazki. Ostatnią zapamiętaną przeze mnie komnatę zamieszkiwał smok Baltazar. Pamiętam, że kiedy do niej zajrzałam, moim oczom ukazały się wykonujące bardzo skomplikowany taniec druhny Ewcia i Asia oraz gromadka dzieci za wszelką cenę próbująca ów taniec (i przy okazji bardzo ciekawe dźwięki) naśladować.

No tak, już wiem, o czym zapomniałam! Otóż jedną z atrakcji był również tor przeszkód (który miał jakąś fajną nazwę, którą ja oczywiście zapomniałam).

Ogólnie uważam, że dzieciaki bawiły się dobrze i (mam nadzieję) będą ten Dzień Dziecka wspominać z prawdziwą radością. Nie ukrywam zresztą, że nie tylko dzieci bawiły się dobrze, bo wydaje mi się, że również organizatorzy mieli z całej zabawy nie małą frajdę. A niektóre z przedszkolaków były naprawdę bezbłędne! Pewna ich grupka przedstawiła „piratom” taką wersję „Wlazł kotek na płotek”, że w pewnym momencie sami już nie wierzyliśmy, że śpiewają to dzieci!

Po skończonej „zamkowej” zabawie i wspólnych pląsach przyszedł czas na pożegnanie maluchów. Niestety, przed wyjściem „solenizanci” postanowili splądrować piracką komnatę i zjadły nam cały zapas cukierków- ale niech im pójdzie na zdrowie! Na koniec dzielna Zamkowa Brygada została poczęstowana mleczkiem i czymś dobrym do zjedzenia, ale nie pamiętam, co to było… I to właściwie tyle.

Na zakończenie chciałam jeszcze bardzo gorąco podziękować druhnie Izie Łabudzkiej za „czuwanie” nad całą imprezą, cukierki i za cierpliwość dla 33. (a właściwie za Wielka Cierpliwość dla 33.). Jeszcze raz bardzo dziękuję i pozdrawiam!

Ita

[Zlot Chorąwi Stołecznej 2001] Przejawy miłości do prasy

Na zlocie w naprawdę Zimnych Dołach miałam okazje na własnej skórze doświadczyć ignorancji społeczeństwa wobec prasy, gdzie jako coś w stylu reportera z obłędem w oku wyciągałam z ludzi potrzebne mi informacje.


Zaczęło się jakoś rano, gdy pełna podziwu dla logiki swojego postępowania (była sobota, 9.30 rano – normalnie śpię do 11) w strugach deszczu i z wielkim pudłem pełnym pierwszego numeru zlotowego „Przecieku” wtargnęłam na odprawę komendantów, której jeszcze nie było, chociaż już powinna. Jedyne, co chciałam zrobić, to wreszcie pozbyć się balastu w postaci rzeczonego pudła i zabrać do konkretnej, dziennikarskiej roboty. Odprawa rozpoczęła się z opóźnieniem przekraczającym normę otwocką. Zanim jednak do niej doszło, nasz nieoceniony komendant zdążył się „przychylnie” wyrazić o gazetce, porządnie zeźlić i ogólnie rzecz biorąc – nieco obudzić. Na odprawie zamierzałam wręczyć prasę komendantom gniazd czy czegoś-tam i sobie iść. Nie było mi to jednak dane, bo dogadanie z Wyższą Instancją było tak trudne, że pożałowałam, że nie mam do dyspozycji jakiegoś samostrzelnego argumentu. W końcu niejaka druhna Iza odholowała mnie do biura zlotowego, które miało się zając kolportażem. Tam, po kilku minutach stania na deszczu, pozbyłam się kartonu. Rozmyślając o biurokracji, poczłapałam do otwockiego punktu programowego, licząc, że może mają coś do jedzenia.

Z kolejnym przejawem miłości do prasy miałam do czynienia podczas zbierania wstępnych informacji do artykułów w miejscu zapisów na poszczególne zajęcia. W porządku okazali się jedynie żeglarze, ale skoro się żalę, to nie będę o tym pisać. Reszta okazała się totalnie niereformowalna. Chyba strasznie chcieli się poczuć ważni, a że jakoś na zapisach nie było tłoku, uznali że będą ważni wobec mnie. Na ogół na początek dostawałam ulotkę z zaznaczeniem, że mam ją zwrócić, „bo im zabraknie” (to było więcej zrobić). Po chwili namysłu uznałam, że chyba mogę być mniej taktowna i postanowiłam kategoryczniej prosić o udzielenie odpowiedzi na moje proste pytania. A było to wściekle trudne, bo sportowcy sami nie bardzo orientowali się, co i gdzie organizują (dzięki za ulotkę) a druhny seniorki od trasy rajdowej dopiero po paru minutach załapały, że nie chcę zgłosić patrolu i nie wypełnię druczku.

Ale to wszystko jeszcze nic. Raz na jakiś czas wpadałam w okolice stara, żeby wygodnie usiąść i spisać zebrany materiał, zanim go zgubię. Tutaj pojawiał taki jeden taki kędzierzawy (już ona dobrze wie, że o niego chodzi), co bez ustanku twierdził, że moim głównym zajęciem jest donosicielstwo.

I jak tu człowiek ma pracować w takich warunkach? Ale ostrzegam, nie zadzierajcie z prasą…

A tak na poważnie, to kompletnie nie przeszkadza mi, że Tomek Grodzki się ze mną podrażni a Tomek Lubas sobie pogada. Druhny seniorki też mogą być rozkojarzone, ale strasznie denerwują mnie nadęte druhny i druhowie, którzy gdy tylko dorwą się do jakiejś funkcji, choćby to było powtarzanie przez pół dnia „Proszę wypełnić formularz zgłoszenia”, natychmiast stają się nie do zniesienia. Jaki to ma sens i gdzie w tym logika?

Ola Kasperska