Olimpiada zimowa bez śniegu

Ludzieeeeee!!! Małysz zdobył dwa medale!! Pewnie już wszyscy o tym wiedzą, a niektórzy szykują proces beatyfikacyjny. Nie wszyscy pewnie wiedzą, że nie tak dawno, to jest w styczniu 2002 odbyła się Olimpiada w czasie której nasi młodsi rodacy zdobywali nagrody (w postaci dyplomów, słodyczy i satysfakcji). Nie było by w tym nic niezwykłego gdyby nie fakt, że olimpiada odbywała się w Polsce (!) i to bynajmniej nie w Zakopanem, tylko w Otwocku, w hali OKS-u.

Ola Wojciechowska

Miało być pięknie. Otwocki stadion na terenie klubu sportowego „START” jest jedynym miejscem w naszym mieście, gdzie można zrobić prawdziwą olimpiadę. A już na pewno wtedy, gdy ma to być prawdziwa zimowa olimpiada. Trzeba w końcu zabić jakoś czas w oczekiwaniu na złoty medal Małysza w USA.

Władze miasta, pod wrażeniem dopiero co zakończonej imprezy X Finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, postanowiły, że harcerzom można zaproponować realizację zadania pod nazwą „Zimowa Olimpiada Sportowa – Otwock 2002”. Założenie było proste. W Otwocku są dzieci, które ferie zimowe spędzają w mieście. Będą przychodziły na zajęcia do placówek prowadzących nieobozówki, ale potrzeba im trochę ruchu. Kilka gier i zabaw na śniegu powinno ich wystarczająco zmęczyć przed następnymi zajęciami w budynku.

Nadszedł czas oczekiwania. Im bliżej dnia olimpiady – tym więcej wątpliwości nami targało. Jest miejsce, mamy ludzi odpowiedzialnych za konkurencje, wszystko dograne. TYLKO ŚNIEG ZACZĄŁ TOPNIEĆ ! Przewidywaliśmy taki wariant, ale nikt na poważnie nie brał go pod uwagę. Do czwartku zostało trzy dni, a w telewizji mówią, że idzie ocieplenie. I że niby powinniśmy się cieszyć z tego powodu. Oglądam ze znajomymi prognozę pogody i słyszę: „Jutro będzie 7 stopni. Może padać deszcz.” Teoretycznie powód do radości jest. Jak ostatnio przyszedł facet z elektrowni (dom mam ogrzewany elektrycznie) to wyszło na to, że spaliłem średnią krajową w jeden miesiąc. Nieźle. Będzie cieplej, więc rachunek będzie mniejszy. Ale jakoś nie mogę zapomnieć o tym, że na czwartkowy poranek potrzebuję dużo śniegu. I to najlepiej puszystego. Ta błotnista breja za oknem do niczego mi się nie przyda…

We wtorek podejmuję decyzję. Przenosimy się z imprezą na halę sportową (pomysł z armatkami śniegowymi jakoś nie przypadł mi do gustu). Tylko jak na małej hali zrobić szereg konkurencji dla 300 dzieci. I to tak, żeby wszystkie odbywały się jednocześnie. Mamy tylko dwie i pół godziny na rozegranie wszystkich konkurencji, więc jest jasne, że wszystkie będą obywały się jednocześnie. Dzwonię do każdego z organizatorów i ustalam, co trzeba zmienić w ich konkurencji. Niektóre konkurencje można przenieść bez modyfikacji, ale wyścigi na sankach chyba nie przejdą na hali sportowej. Zastosujemy wysłużone obozowe materace. Też ładnie się ślizgają. Zamiast najwyższej śniegowej budowli – budowla z klocków (dobrze, że w hufcu mamy zapas), zamiast hokeja zagramy w Unihoka – da się grać na hali, a zamiast krążka można użyć specjalnej piłeczki. Zamiast rzutu śnieżką – rzucamy piłkami tenisowymi, a zamiast zjeżdżać na „jabłuszkach” – no właśnie, co? Zrobimy malowanie twarzy!

Honor harcerzy uratowany! Pozostała do dogrania tylko kwestia drugiego śniadania. Ale to tylko kwestia jednego telefonu. Zamiast gorącej herbaty będzie napój, a zamiast hamburgera – pączek i jabłko.

W czwartek dzieci przyszły w komplecie. I wszystkie naładowane energią, którą trzeba wykorzystać. Było naprawdę wspaniale. Dzieciaki biegały od jednej konkurencji do następnej. Od przeciągania liny do wyścigów na „kangurach”. Prawdziwą próbą cierpliwości byłą kolejka do malowania twarzy. Efekt widać było z minuty na minutę. Coraz więcej rozradowanych buziek z malunkami motyla, klauna czy wróżki można było zobaczyć na hali. I każda była inna. Bardzo miło było organizatorom, gdy wychowawcy poszczególnych grup przychodzili i wyrażali swój podziw dla całego przedsięwzięcia. Słowa: „Byliśmy w zeszłym roku, ale w tym jest o niebo lepiej” padały bardzo często (dobrze, że w zeszłym roku to nie my robiliśmy olimpiadę). Jedna pani „odgrażała się”, że zadzwoni gdzie trzeba i nas pochwali.

Podczas trwania każdej konku-rencji uczestnicy za zrealizowane zadania dostawali cukierki lub lizaki (a co lepsi – czekolady), a na koniec uroczyście wręczyliśmy dyplomy i słodkie nagrody za najlepsze rezultaty.

Serdeczne dzięki dla: Oli i Kariny, Ani, Oli, Izy i Michała, Sylwii i Maćka, Michała, Piotrka i Łukasza, Maćka, Piotrka i Jaśka.

Tomek

————————————————————–

Olimpiada okiem jednej z organizotorek, Kariny Zielińskiej:

Kiedy zebraliśmy się już wszyscy, wszystko zostało wniesione, uzgodnione itd., nastąpił chaos i wielki bałagan. Część tworzyła plakaty przedstawiające i reklamujące daną dyscyplinę, a część grała w Unihoka.

Ja oraz dh. Ola Wojciechowska prowadziłyśmy bieg z przeszkodami. Dalej była dh. Ania i jej rzut do celu, a za nią dh. Ola (ta druga) malowała twarze. Kolejne konkurencje to: wyścigi na materacach, wyścig w parach, przeciąganie liny, hokej oraz legoland. Dzieciaki bawiły się świetnie, a śmiechu i radości było przy tym co niemiara.

Także i nasza konkurencja cieszyła się dużym powodzeniem. W pewnym momencie dzieci zaczęły ustawiać się w ogonku, niektóre nawet kolejny raz, poto by sprawdzić swoją szybkość i sprawność. A przede wszystkim dla dobrej zabawy i dyplomu (oczywiście).

Po całej imprezie nastąpiło uroczyste rozdanie dyplomów, za zajęcie I, II oraz III miejsc w konkurencjach: przeciąganie liny, hokej, legoland, wyścig w parach oraz wyścigi na materacach. I tu radości końca nie było. Kiedy już wszystko się skończyło, wychowawcy zabrali dzieci, a my mogliśmy odetchnąć. Pozornie. A pozory lubią mylić. Zostało nam jeszcze sporo roboty. Sprzątnięcie sali, zebranie sprzętu, zjedzenie cukierków i pączków, wysłuchanie Tomka i pamiątkowe zdjęcie. Po wypełnieniu tego jakże męczącego obowiązku, rozeszliśmy się do domów.

Karina Zielińska

Nie zabrakło NAZ

PAP podał, że tej zimy harcerze zorganizują wypoczynek dla 100.000 dzieci. Nie ma drugiej organizacji, która organizuje zajęcia dla dzieci na taką skalę. Zobaczmy jaki wkład w tą liczbę mieli harcerze z parafii M.B. Częstochowskiej w Józefowie.

Przy naszej parafii działa od ponad 5 lat świetlica terapeutyczna Stowarzyszenia Forum Chrześcijańskiego.

Tej zimy harcerze z Józefowa tradycyjnie – jak co roku – postanowili przyłączyć się do zorganizowania ferii dzieciom.

Jednym z zajęć było stworzenie gazety. Dzieci wcieliły się w rolę redaktorów i pod czujnym okiem Ani Michałowskiej zebrały materiały gotowe do wydania specjalnego numeru gazety.

Zobaczmy jakie wrażenia zajęcia wywarły na dzieciach (oczami jednego z dzieci):

W środę odwiedziła nas druhna Ania – i powiedziała, że jest reporterką z harcerskiej gazety „Przeciek” i, że pisze artykuł o różnych ciekawych rzeczach, które dzieją się w ferie w Józefowie i usłyszała, że my tutaj mamy zajęcia z Fruciakami.

Wyobraźcie sobie, że nie wiedziała co to są Druciaki! Musieliśmy jej wyjaśnić, że Fruciaki to takie stworzenia, które jedzą owoce, zdrowo się odżywiają i nie lubią dymu papierosowego.

Potem druhna Ania pokazała nam gazetkę otwockich harcerzy – „Przeciek” i mogliśmy je sobie pooglądać.

Bardzo nam się podobała. Było w niej dużo zdjęć i artykułów i druhna Ania zapytała nas, czy chcielibyśmy zrobić i napisać taką samą gazetkę, tylko że o nas i Fruciakach?

Odpowiedzieliśmy, że TAAAAAAAAAAAAK! Później musieliśmy wymyślić nazwę dla naszej nowej gazetki i po paru kłótniach stwierdziliśmy, że będzie się nazywała „Fruciaczek”. Potem uczyliśmy się przeprowadzać wywiady i było bardzo śmiesznie! Po tym każdy z nas musiał napisać jakiś artykuł, albo coś narysować do tej gazetki. Te zajęcia bardzo nam się podobały i nie możemy się doczekać, aż zobaczymy wydrukowanego naszego „Fruciaczka”.

—————————————-

Ania Michałowska: Od kiedy działa ta świetlica i z czyjego ramienia? Kto ją założył?

Pani Lycyna (ze świetlicy): Jest to świetlica terapeutyczna Stowarzyszenia Forum Chrześcijańskiego, a działa już ponad 5 lat.

A.M.: Jak dużo dzieci tu uczęszcza?

P.L.: To zależy. Około trzydziestki podczas roku szkolnego, ale w ferie i w lecie jest ich dużo więcej.

A.M.: Jak długo trwa współpraca z józefowskimi harcerzami?

P.L.: Już chyba 2 lata, mniej więcej od zimy 2000 roku.

A.M.: Co sądzi pani o zajęciach prowadzonych przez harcerzy?

P.L.: Myślę, że są troszkę inne od prowadzonych przez nas i dla nas – nauczycieli mniej „dostępne”. My ograniczamy się bardziej do zajęć wychowawczych, pomagamy w odrabianiu lekcji. Oczywiście również prowadzimy zabawy, uczymy piosenek, organizujemy przedstawienia, konkursy, wystawy, ale nie stricte harcerskie. Sądzę, że celowe jest takie współdziałanie. Może dobrze by było, aby harcerze „wpadli” do nas równie ż w ciągu roku? Dzieci miałyby taką „odskocznię” i może wdrażały by się harcerskich metod.

A.M.: Czy była pani kiedyś harcerką?

P.L.: Tak, ale nie w Józefowie, lecz na terenie Częstochowy.

A.M.: Czy obecnie zauważa pani działalność harcerzy w Józefowie?

P.L.: W zasadzie praca harcerzy w Józefowie jest widoczna. Na 1 i 11 listopada, 3 maja, 1 września, inne uroczystości kościelne, czy państwowe- wszędzie gdzie jestem widzę aktywnie uczestniczących harcerzy.

A.M.: Co według pani harcerze mogliby zrobić lub zorganizować, aby ich zauważono w mieście?

P.L.: Trudno mi powiedzieć… może jakieś rajdy, ale z wyjściem na zewnątrz, nie tylko z drużyną, ale też z dziećmi. Czy jakieś biwaki 1-2 dniowe byłyby, myślę bardzo wskazane. Dzieci uczą się wtedy takiego harcerskiego życia , w spartańskich warunkach, a to jest potrzebne.

A.M.: Czy według pani harcerstwo jest pomocne w wychowaniu dzieci?

P.L.: Myślę, że tak. Trzeba zwrócić uwagę na może nie dyscyplinę, lecz konsekwencję w postępowaniu z małymi dziećmi. Przyda się trochę pokory, ale trzeba też umieć ustawić i zdyscyplinować maluchy.

A.M.: Dziękuję za rozmowę.

——————————

W gazecie „Fruciaczek” z pewnością nie zabraknie wywiadu z dziećmi:

Czy długo przychodzicie na świetlicę?

Taaak, już od jakiś 5 lat.

Bardzo długo, chyba od „gluta” (czyt. 'od małego’).

Czy wam się tu podoba?

Bardzo!

Nooo tak..

Czy harcerze prowadzili już tutaj kiedyś jakieś zajęcia?

Tak! Na przykład w tamte ferie! I zrobili nam Andrzejki!!! I bal !!!

A pamiętacie o czym były tamte zajęcia?

Rok temu były o takiej wróżce Witamince, i była zła wiedźma Grypa, i krasnal. I Andrzejki były bardzo fajne! Była taka wróżba z miską pełną „gluta” (tzn. kisielu) i tam pływały świeczki i pokazywały różne mądre zdania.

Czy lubicie tu przychodzić?

Tak, bardzo!!!!!

Co najbardziej lubicie tu robić?

Bawić się!, są różne konkursy i zawody! Spotykać się z druh-nami…(?)

Podobają się wam zabawy z Fruciakami?

Taaaaaaaaaaaaaaaak!

Bardzo.

Czy chcielibyście, aby harcerze jeszcze kiedyś tu przyszli?

TAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAK!

Dzieci wypytywała: Ania Michałowska

Renifery to rowery

THmmmmm… Z pewnością większość z Was (a może nawet i z nas) widząc za oknami piękne wiosenne słoneczko pomału zaczyna mieć w nosku mroźną Panią Zimę wraz z jej długaśnymi i równie mroźnymi wieczorami, a przy pierwszej lepszej okazji przed oczki swoje wspaniałe przywołuje cudownie kuszący obraz wakacji…

Jeżeli tak jest, to sądzę, że powinniście się poważnie zastanowić zanim przeczytacie „to krótkie coś, co znajduje się poniżej”; jest to bowiem kilka najmilej wspominanych – przeze mnie oraz przez harcerzy z „szóstkowych” i „jedynkowych” drużyn- wydarzeń z ZIMOWISKA (będącego prawie miesiąc temu- buu!!!!). No więc tak…

Zacznijmy od tego, że dzień wyjazdu – 25 stycznia – był wspaniale słoneczny i w jakiś sposób pod każdym względem niezwykły, co oczywiście niezawodnie sprawiło, że od samego początku wszyscy bez wyjątku chodziliśmy naładowani tzw. „pozytywną energią” (czyli, mówiąc w skrócie: mieliśmy superwielkiegopałeradopracy!). Nie wiem dlaczego, ale właśnie wtedy powstało ogólne założenie, że z pewnością przez cały czas będziemy mieli piękną pogodę, a co za tym idzie – sporo zajęć zgrabnie przerzuciliśmy Na Świeże Powietrze. Nie muszę chyba opisywać, jak niewiarygodnie wielkie było nasze zdziwienie, gdy następnego dnia z nieba lunął „deszczyk”, który, na domiar złego, utrzymał się do samego końca wyjazdu? I jak bardzo byłam „szczęśliwa”, gdy dzień po powrocie zostałam obudzona przez jaśniutki promień słoneczka padający na moją twarz z wyjątkowo NIE zachmurzonego nieba? Hmm… Było śmiesznie… Po mniej więcej dwóch dniach umieliśmy już dokładnie określić warunki naszej pracy. Na tablicy w kadrówce powstał tchnący optymizmem napis: presjonalizm- profesjonalizm pod presją.

To, co chyba najbardziej utkwiło mi w mojej czasem całkiem zawodnej pamięci, również miało miejsce dnia drugiego i było związane z tak „mało” ciekawym przedmiotem, jakim jest gwizdek druha oboźnego. Otóż bowiem w styczniu roku bieżącego, w miejscowości Stara Wieś pod Otwockiem, wyżej wspomniany gwizdek stał się obiektem pożądania niemalże każdego młodego harcerza. Rozpoczęła się walka. Ale druh oboźny nie zamierzał się poddawać- pierwsza osóbka, której udało się osiągnąć wymarzony przez wszystkich cel i pozbawić druha „hałaśnikowa” została zaszczycona alarmem ciężkim. Osóbka ta (Patrycja) miała niezwykle sprytny plan: na alarm ciężki stawiła się z dumnie podniesioną głową i… pustym plecakiem. Tuż przed odbyciem kary Patrycja oznajmiła wszem i wobec, że druh Paweł jest niezwykle naiwną osobą, jeżeli myśli, że ONA będzie na tyle głupia, żeby naprawdę się spakować! Ha! Chyba nigdy nie zapomnę wyrazu jej twarzy (zdziwienia i przerażenia zarazem- jak to, czyżbym wcale nie była taka sprytna?????), gdy jako pierwsze zadanie dostała od oboźnego polecenie wyjęcia mydła! „My-mydła…?”- wyjąkała, jakby pierwszy raz w życiu słyszała to słowo. Starsi dusili się ze śmiechu.

The second thing, which I remember is our Music’s Festival. Prowadziła go Magda. Zapowiadało się straszniście okropniasto, bo- po pierwsze: nie mieliśmy gitary, a po drugie, to gitara była potrzebna bardzo. Ale Magda, jak to Magda, wybrnęła z tego idealnie; i mimo że z Festiwalu Eskimoskiego Rocka w rezultacie powstał konkurs na znajomość repertuaru Ich Troje, to jednak były to dla nas wszystkich naprawdę niezapomniane chwile. Wtedy tak na dobre zatarły się ostatecznie granice pomiędzy „szóstką” a „jedynką”, siedzieliśmy w pół kręgu i śpiewaliśmy; nie potrzeba było gitary- muzyka grała nam w myślach. W pewnym momencie spojrzałam na te wszystkie marzące o byciu prawdziwymi harcerzami dzieciaki i zrobiło mi się strasznie ciepło na serduchu. A potem spojrzałam na siedzącą obok mnie Gosię Sawę i razem narzuciłyśmy kolejną piosenkę, na dźwięk której wszyscy wstali ze swoich miejsc: „Wstań, powiedz nie jestem sam…!”.

Renifery to bardzo fajne zwierzaki- stwierdziłyśmy z Gosią Osuch w trakcie przygotowywania naszych wspólnych zajęć. Przydałby się tylko jakiś równie fajny okrzyk… I stał się okrzyk- w postaci mniej więcej takiej, jak na samiusieńkiej górze tej strony…

W Starej Wsi biwakowaliśmy tylko pięć dni, ale te „tylko pięć dni” wypełnione było pełnymi wrażeń bardziej lub mniej harcerskimi zajęciami, mającymi na celu nie tylko poznanie paru technik, ale także poznanie siebie nawzajem oraz poznanie się na dobrej (bo oczywiście bardzo pożytecznej) zabawie. Staraliśmy się możliwie jak najwięcej skorzystać z pięciominutowych przerw w przeplatających się huraganach i ulewach; i mówiąc szczerze, wychodziło nam to całkiem nieźle (nawet trochę mniej „presjonalnie” niż na samym początku). W ten oto sposób na przykład udało się nam wraz z panem z Bazy Ekologicznej wyruszyć na wyprawę mającą na celu naukę rozpoznawania zwierzęcych tropów. Niestety, z pewnych Bardzo Tajemniczo Zakwasowych względów nie mogłam uczestniczyć w tej niezwykłej wyprawie, ale za to po powrocie dowiedziałam się od harcerzyków kilku istotnych informacji na wyżej wspomniany temat. Główną zapamiętaną przeze mnie wiadomością było to, że tak naprawdę, to oprócz tropów istnieją również ślady, i że jedne różnią się od drugich tym, że „na przykład do śladów królika, w które wszedł Kamil, należą na przykład królicze odchody”- co bardzo dokładnie zrelacjonowała mi Kinia.

Cała koncepcja naszego zimowiska oparta była na wiosce Eskimo-sów. Po dokładnym przestudiowaniu „Ana-ruka…” czuliśmy się wszyscy całkiem nieźle w tym temacie. Nastawieni na piękną i słoneczną pogodę (na Grenlandii!), mimo wszystko nie mieliśmy serca zmieniać tej wspaniałej, aczkolwiek nieco związanej ze śniegiem koncepcji, wymyśliliśmy więc, że w naszej Wiosce Ludzi Lodu mieszkańcy wyczekują lata! A lato, jak to lato, musi rozpocząć się jakimś „niesamowicie niesamowitym” wydarze-niem. U Ludzi Lodu wydarzeniem tym był wielki Turniej o zdobycie Złotej Czaszki polarnego niedź-wiedzia (która w niezwykły sposób nagle znikła i to akurat w momencie, gdy miała zostać wręczona zwycięzcom – potem dyrektorka szkoły przyznała się nam, że nie spodziewała się, iż takie paskudztwo może nam być do czegoś potrzebne i… wyrzuciła ją!). Paskudztwo??? Czaszka była wspaniała! No, może troszkę bardziej przypominała świnkę, ale tylko troszeczkę i była naprawdę cudowna! Ale cóż…Pani dyrektor podziękowaliśmy okrzykiem, a zwycięzcy musieli się zadowolić dyplomami…

Zimowisko minęło jak jeden dzień. Pod koniec, gdy wszyscy razem wspominaliśmy sobie chwile najbardziej „naj” nagle padło stwierdzenie, z którym zgodziliśmy się bez dwóch zdań, a które dało mi poczucie pełnego szczęścia i radości. „Tu jest tak, jakbyśmy byli z tysiąc kilometrów od domu! Tak strasznie fajnie! Nie wracajmy jeszcze do domu!”. Ale, niestety, wracać było trzeba…

(Za to następnego dnia z rana miałam ochotę rozszarpać słoneczko za to, że przez pięć dni chowało się Niewiadomogdzie, a gdy już kompletnie nie miało dla mnie znaczenia, czy jest, czy go nie ma, ono ukazało mi się w pełnej krasie i na dodatek z przewrotnym uśmieszkiem na buźce!)

Ita

P.S. Na zakończenie chciałabym w imieniu dzieci oraz całej kadry zimowiska serdecznie podziękować wszystkim tym, którzy poświęcili nam chociaż chwilkę ze swojego wolnego czasu i w jakikolwiek sposób przyczynili się do tego, że nasz wyjazd był tak wspaniałym i niezapomnianym dla nas wydarzeniem!

P.S.2. Tak sobie pomyślałam, że może kogoś na przykład zainteresował skład kadry…No więc- oto on: Kome(n)d(i)antka: Sylwia Czamara

GroźnyOboźny: Paweł Pa Pawłowski, WielcyMyśliciele: Iza Gołaszewska, Gosia Osuch, Magda Firląg, Iza Półchłopek

Harcerski Ośrodek Badania Opinii Społecznych

Pewnego razu zadaliśmy („my” – czyli Rada 5 D.H. „LEŚNI”) sobie pytanie: co tak naprawdę ludzie myślą o harcerstwie? Czy są to obiegowe opinie, które łatwo przewidzieć? Czy mieszkańcy mogą nas czymś zaskoczyć mówiąc o harcerstwie?

Doszliśmy do wniosku, że nie sposób na te pytania odpowiedzieć bez przeprowadzenia badania opinii wśród mieszkańców.

Ankieta była przeprowadzona 21 stycznia 2001 r. przed trzema największymi sklepami w Józefowie. Przy każdym z nich harcerze przez cztery godziny pytali klientów sklepów ich stosunek do harcerstwa. Odpowiedzi były wpisywane na specjalnym formularzu, który pozwalał zadać pytania w taki sposób, żeby odpowiedzi było można łatwo przeanalizować. Drugim powodem zastosowania takiego formularza było to, że chcieliśmy zabrać jak najmniej czasu „zakupowiczom”. Wiadomo – dzieci, obiad, inne obowiązki czekały. Przecież nikt wychodząc do sklepu nie spodziewał się, że spotkają go harcerze i będą chcieli zabrać mu trochę czasu.

Chcieliśmy, żeby nasze badanie było prowadzone zgodnie z metodologią stosowaną przy tego typu badaniach. Skonsultowaliśmy się więc z sobą, która zawodowo zajmuje się takimi badaniami. Dzięki Patrycji Szamańskiej (dzięki Patrycja!) uniknęliśmy kilku błędów.

Drugim tematem, o jaki pytaliśmy ludzi było to, czy harcerze w Józefowie są widoczni. I czy ta ew. widoczność ogranicza się do kilku spektakularnych akcji (święta kościelne i państwowe) czy też można ich spotkać na ulicy, w szkole – wszędzie tam, gdzie jest pole do harcerskiego działania.

Trzecia rzecz, jaka nas interesowała to czego mieszkańcy od harcerzy oczekują. Czy chcą, żeby harcerze organizowali wycieczki dla dzieci spoza harcerstwa, pomagali osobom starszym, opiekowali się przyrodą?

STOSUNEK DO HARCERSTWA

Z dużą satysfakcją stwierdziliśmy, że mieszkańcy Józefowa mają zdecydowanie pozytywny stosunek do harcerstwa. Liczyliśmy na przychylność, ale aż takie poparcie dla naszych działań nas zaskoczyło: 92% ankietowanych mężczyzn i 77% ankietowanych kobiet ma zdecydowanie pozytywny stosunek do harcerstwa. Stosunek „zdecydowanie negatywny” lub „raczej negatywny” ma odpowiednio 3% mężczyzn i 4% kobiet.

Nic dziwnego więc, że większość tych osób, które w młodości były harcerzami zachęca swoje dzieci do wstąpienia do drużyny harcerskiej.

OCZEKIWANIA

Na co liczą rodzice posyłając dzieci na zbiórki? Z pewnością na to, że instruktorzy prowadzący zbiórki będą ich wspierali w wychowywaniu dzieci. Tych, którzy byli tego zdania (byli „zgodni” lub „raczej zgodni” w tym, że harcerze są na zbiórkach wychowywani) było aż 76%. Czy harcerz możę być wzorem dla innych? Na to pytanie stanowcze „tak” odpowiedziało 82% badanych mieszkańców. W czym to by się miało wyrażać? M.in. w lepszych stopiach w szkole (47% odpowiedzi). Dziękujemy za takie zaufanie. Postaramy się go nie nadużyć…

Jakie działania harcerze powinni podjąć aby sprostać oczekiwaniom?

4% ankietowanych mieszkańców nie widziało żadnego pola do działania. Ale to zdecydowana mniejszość. Czego oczekiwała większość? Głównie tego, że harcerze będą pomagali: młodszym, rówieśnikom, osobom starszym, ludziom biednym, zwierzętom, władzom Józefowa. Działalność charytatywna była wśród odpowiedzi zdecydowanie na pierwszym miejscu. Ale nie tylko. Mieszkańcy widzą harcerzy w roli organizatora imprez, wycieczek za miasto, uczestników uroczystości kościelnych państwowych. Często powtarzała się odpowiedź, że harcerze powinni więcej pokazywać się „na mieście”. Zapewniam, że przy organizacji tych właśnie imprez częściej będzie widać harcerskiej mundury…

Ważnym tematem, również często poruszanym była dbałość o tradycję narodową, miejsca pamięci, akcje propagowania naszej kultury.

WNIOSKI

Fakty badawcze dostarczyły nam materiału do wyciągnięcia konkretnych wniosków.

I tak harcerz stawiany jest za wzór osobowy, godny naśladowania. Również poziom akceptacji harcerzy jest dość okazały. Tak więc powinniśmy się cieszyć z tak dużego zaufania społecznego jakim obdarzają nas ludzie. Niemniej jednak prawdą jest, iż powyższa opinia opiera się na pozytywnym stereotypie harcerza jako osoby realizującej szczytne idee w duchu patriotyzmu, gotowej do poświęceń dla innych. Według mnie taka wiedza wśród społeczeństwa jest niewystarczająca. Brak znajomości celów, jakie stawiają drużyny ich problemów sprawia, iż wielu rodziców nie zdaje sobie sprawy jak wiele pracy instruktorzy poświęcają wychowaniu dzieci. Poza tym wiedza nie wykraczająca poza stereotyp nie pozwala na dostrzeżenie i zrozumienie ogromu zakresu dziedzin i aktywności, w jakich młodzi harcerze mogą się doskonalić i tym samym zdobywać niezbędną zaradność życiową.

Nasz drugi wniosek wypływa z faktu, iż harcerze postrzegani są jako grupa wybitnie elitarna. Z jednej strony to bardzo dobrze, ale istnieje ryzyko, iż potencjalni kandydaci na druhów zrażą się wrażeniem hermetyczności harcerskiej grupy i tym samym jej niedostępności.

Tu nasuwa nam się konkluzja kierowana głównie do osób planujących przyszłą politykę promocyjną harcerstwa, aby postarali się o większą otwartość w stronę ludzi.To dotyczy również rodziców. Dzięki temu harcerstwo przestanie być tak tajemnicze i odrealnione, a stanie się bliższe wszystkim.

Wśród odpowiedzi pojawiła jedna bardzo ważna. Otóż pewna osoba zauważyła, że harcerze zostaje się nie tylko dla innych ale też dla siebie samego. Uczestnicząc w życiu drużyny uczymy się przecież być coraz lepsi. A że samodoskonalenie najlepiej przebiega w obcowaniu z przyrodą harcerze powinni poznawać okolicę i naszą lokalną historię.

Czego dopilnować obiecują:

Tomasz Woj – Wojciechowski i Mirek Grodzki

P.S. Ankietę przygotowali lub przeprowadzili: Ania Michałowska, Beata Bejne, Daria Ładna, Jan Wojciechowski, Janek Brzeziński, Jurek Ołpiński, Karina Zielińska, Karolina Grodzka, Kuba Wojciechowski, Marek Rudnicki, Ola Wojciechowska, Tomasz Wojciechowski, Tomek Lach.

Dziękujemy harcerzom z 3 DH “Zawiszacy” za pomoc.

P. P.S. Więcej informacji o ankiecie i jej wynikach szukaj na naszej stronie internetowej: http://zhp.otwock.com.pl/szczep_jozefow/

Sylwestra i Melanii

31 stycznia 2001 r. / Poniedzialek / 1 dzien 53 tygodnia/ 365 dzien roku/ Imieniny Sylwestra i Melanii.

Sylwestrowe szaleństwa za nami, suknie, smokingi i przebrania śpią w szafie, odciski po nowych bajeranckich pantoflach też już odeszły w niepamięć… Cóż nam w takim razie pozostało? Miłe wspomnienia, które póki co jeszcze są tematem rozmów ze znajomymi, których spotykamy po raz pierwszy w nowym roku. Ten numer też jest pierwszym spotkaniem w tym roku, ale my opowiemy nie o sobie, tylko o tym jak Wy świętowaliście nadejście 2002 roku.

Na sam początek – zacny dh Komendant Hufca i dh Komendant Szczepu Józefów w jednej osobie, czyli Tomasz ze sławetnego klanu Grodzkich.

Cytuję: Sylwestra spędziłem w wyborowym towarzystwie żony, córki i psa. Byliśmy na górze, na pokazie sztucznych ogni. O północy wysłuchaliśmy noworocznych życzeń panów Piaseckiego i Manna, którzy przechodzą samych siebie. Potem obejrzeliśmy jakiś ciekawy film (nie pamiętam już jaki). Podsumowując: najlepsze sztuczne ognie w okolicy były gdzieś na Wale Miedzeszyńskim (zapewne w Revicie). Było ciepło i przytulnie, panowała prawdziwie domowa atmosfera. Tomek w swój osobisty plan pracy wpisał: dokonanie pewnych zmian w komendzie hufca oraz zgłębienie tajników of English speaking, reading and all that stuff 🙂

To był gość specjalny tego artykułu. A co tam u innych słychać?

Maryśka Mikulska spędziła hucznego sylwestra z klasą (z pewnością był z klasą, ale tu chodzi o ludzi ze szkoły) w domu u koleżanki. Owa impreza huczała w Wiązownie, a razem z nią huczały jeszcze Olka Kasperska i Iza Dmochowska. No to z pewnością było głośno i wesoło, toż to przeca nie som ciche kobitki:) Mary Meecoolsky nie chcąc zapeszyć nie powiedziała, co postanowiła. Oj, to w takim razie chyba coś, na czym jej bardzo zależy. Good Luck! (w dniu ankietowania O & I były unavailable, wiadomo mi, że były „na gimnastyce”, postanowienia w domyśle).

Niektórzy postanowili pobawić się jednak „u siebie”, czyli np. w Otwocku, a nie od razu gdzieś za granicę do Wiązowny lecieć 🙂 Iza Gołaszewska, znana czytelnikom jako Ita, balowała z koleżanką na dość dużej imprezie na Batorego, w Otwocku właśnie. Po wysłuchaniu jej opowieści domyślam się, że 1 stycznia obudziła się z niezłymi zakwasami tak tańcowały z koleżanką, że uo matko! Mając na uwadze nowe 365 dni Ita postawiła na rzeczy, do których potrzeba motywacji, ale równocześnie dają się zrealizować więcej nauki, mniej czekolady…;) Dobrze powiedziała, że bez sensu jest postanawiać coś, a potem na koniec roku smęcić, że znów to, czy tamto się nie udało i ponownie stawiać sobie nieosiągalne cele.

„Wojciech” Wojciechowski w obliczu klęski żywiołowej wody niebezpiecznie zbliżającej się do krawędzi wanny podzielił się ze mną swoimi wrażeniami na temat wspólnego (w dużym gronie znajomych) sylwestrowania u naszego kolegi Łukasza Śluzka. Było bardzo sympatycznie, w stylu UFO. Kosmiczna impreza! Zgadzam się z moim przedmówcą. Sponsorem naszej imprezy była folia aluminiowa i występujący w przewadze kolor srebrny. Wszyscy byli kosmicznie przebrani. Niektórzy dość wymyślnie. Swoją drogą szaleństwa w tym domu rzadko odbywają się w normalnych strojach.

Ja nie postanowiłam nic – nigdy tego nie robię. „Wojciech” natomiast w 2002 będzie robił papier na „cztery kółka”, uczył się html’a, zapisze się na Angielski i Francuski, a potem jeszcze wyjedzie do Wiednia. Powodzenia!

Miła-Starsza-Pani-z-Hufca powitała nowy rok w swoim mieszkaniu, w towarzystwie koleżanki. – To już nie te lata, żeby balować – powiedziała. 2002 rok rozpoczęła nie z postanowieniami, lecz z życzeniami lepszej przyszłości dla „młodych” i tego, aby te 365 dni było lepsze niż poprzednie co spieszę przekazać wszystkim Naszym Czytelnikom.

REDAKCJA DZIĘKUJE WSZYSTKIM, KTÓRZY PRZYCZYNILI SIĘ DO POWSTANIA TEGO ARTYKUŁU!!

P.S. Sprawdźmy jeszcze, co na temat tego przełomowego wydarzenia ma do powiedzenia Artur Stanaszek:

Sylwestra spędziłem na imprezie u znajomych, kameralnie, około 10 osób. Nie przywiązuję wagi do nocy sylwestrowej – to przypadek, że akurat tego dnia świętujemy koniec roku. Dlatego też nie podejmuję noworocznych zobowiązań, tak samo jak nie obiecuję sobie, że „od poniedziałku…”

Strz.

Kolędowanie w Domu Samotnej Matki

Kiedy Wy byliście ogarnięci szałem przedświątecznych przygotowań i zakupów, grupka harcerzy i harcerek (nieliczna), wybrała się aby urozmaicić „choinkę” organizowaną w Domu Samotnej Matki w Otwocku prowadzonym przez siostry Orionistki.



Wielu z Was może tylko pomarzyć o tym, aby znaleźć takie miejsce jak to! Zacznijmy jednak od początku.

Spotkaliśmy się w niedzielę, 23 grudnia w hufcu. Było nas sześcioro, a pieczę nad całym przedsięwzięciem sprawował dh Michał Łabudzki. O godzinie 16 00 skończył się szybki dobór repertuaru kolęd oraz jeszcze szybsza próba ( byliśmy już troszeczkę spóźnieni, ale co to dla nas 15 minut J ). Wsiedliśmy do „żelaznego rumaka” (upchani jak sardynki w puszce) i wyruszyliśmy na poszukiwania „zaginionej arki”! Z grubsza wiedzieliśmy tylko, że szukany przez nas budynek znajduje się gdzieś w okolicach Liceum na ulicy Słowackiego. Po zrobieniu kilku rundek po okolicznych uliczkach wybraliśmy pierwsze koło ratunkowe: TELEFON DO PRZYJACIELA! Okazuje się, że nie mamy przyjaciół ani w sieciach taxi, ani na Policji, ani w żadnym innym miejscu do którego postanowiliśmy zadzwonić. Od czego jednak są okoliczni mieszkańcy…

Po wielkich trudach odnaleźliśmy miejsce naszego przeznaczenia! Wchodzimy do środka, a tu już na nas czekają. Szybkie zapoznanie się, i zaczynamy kolędowanie. Oczywiście nie obyło się bez tzw. „podpowiadajek kartkowiczek”, repertuar kolęd był bardzo szeroki, począwszy od żelaznych standardów do kolęd mnij znanych (gratuluję Michałowi szybkiego opanowania chwytów!). Dzieciaki były za małe, aby z nimi popląsać, ale i tak narobiły trochę szumu.

W najmniej oczekiwanym momencie zgasło światło, a na korytarzu dało się słyszeć czyjeś kroki… Nigdy nie zgadniecie kto to był? – Święty Mikołaj!!! Iskierki zabłysły w oczach dzieci, kiedy to On zaczął rozdawać prezenty – lalki, samochody, piłki, klocki… a przy tym nam też się coś dostało! (Nie! To nie były rózgi!)…

Potem podzieliliśmy się wszyscy opłatkiem, składając sobie najserdeczniejsze życzenia Wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku. Zaśpiewaliśmy jeszcze kilka kolęd i niestety musieliśmy już wracać do codzienności…

Spotkanie było bardzo miłe i sympatyczne, jednak uświadomiło mi, że świat nie zawsze jest tak cukierkowy, jak nam się wydaje, oraz że nie wszyscy mają tyle szczęścia i mogą spędzić święta w tak rodzinnej atmosferze. Pomyślmy wszyscy o sposobach w jaki możemy pomóc ludziom potrzebującym – takich jak samotne matki.

P.S. Już na wiosnę planowane jest ognisko ze wspólnym udziałem mieszkanek domu oraz harcerzy. SERDECZNIE ZAPRASZAMY!

Słoń

Wigilia Instruktorska 2001

Już taką naszą tradycją jest, że zanim spotkamy się z naszymi rodzinami przy wigilijnym stole, dzielimy się opłatkiem (a w tym roku specjalnie na tę okazje upieczonym chlebem) na sali lustrzanej MDK.

Tegoroczną Wigilie Instruktorską rozpoczął element artystyczny – wigilia w pewnym domu. Zobaczyliśmy Michała Łabudzkeigo w roli Tadzika – biznesmena, ojca rodziny i szczęśliwego posiadacza telefonu Nokia 6210 i nieubranej choinki. Na rodzinkę składała się jeszcze mama – w tej roli niezrównana Gosia Osuch (ciekawe, co na to Iza?), która nie miała się w co ubrać, Babcia – Magda Firląg i dwójka dzieci – dobra córka i zły syn, który do swojej dziewczyny mówi „moja kotku”.

Po tym, jak Tadzik zmył się na spotkanie ze znajomym (wcześniej upewniwszy się, że to ona stawia kolację) a mama uznała, że nie ma w co się ubrać, uczestnicy otrzymali pierwsze zadanie – wymyślić argumenty, których ma użyć babcia, aby zmusić rodzinę do pomocy w przygotowaniach świątecznych. Chyba jedynym skutecznym byłoby wycięcie wszystkich – poza wnuczką – w pień i znalezienie jakiejś innej… W kolejnej odsłonie Tadzik powraca o domu, za to wnuczek ulatnia do swojej dziewczyny. Babcia przygotowuje wigilię, wnuczka jej pomaga a widownia ma za zadanie zrobić ozdoby na choinkę. Gdy drzewko jest ubrane, można siadać do wigilii. Jednak zanim to nastąpi, przychodzi Święty Mikołaj (jakiś dziwnie znajomy) i wręcza prezenty (książki). No a potem – jak nakazuje tradycja – łamiemy się chlebem, składamy życzenia i oczywiście pałaszujemy te pyszne paszteciki i inne smakowite różności.

Na koniec krąg i… już mamy święta. Przepraszam – mieliśmy. Nic tak nie przygnębia, jak myślenie o świętach po świętach…

Z tego miejsca chciałabym życzyć wszystkim Czytelnikom wszelkiej pomyślności w Nowym Roku, wytrwałości, zdanych matur, obronienia prac magisterskich, wyrośnięcia zębów, wyhodowania brody, zasadzenia drzewa, obiegnięcia Gołdapiwa w rekordowym czasie i czego tam sobie tylko chcecie. I pozdrawiam swoja panią od matematyki – ona chyba nawet nie ma pojęcia o Przecieku, ale dzień bez wazeliny jest dniem straconym. (Drużyna się rozpadła, powiedzenie zostało – życzę wam co najmniej tak trwałych śladów).

Ola Kasperska

Promocja Szczepu Józefów [1]

Na początku byliśmy na mszy. Potem rozdawaliśmy „Przecieki”. Niektórzy ludzie już je mieli, a więc nie brali ich. Potem spotkaliśmy Mirona i Sylwię.

Potem, jak skończyły się „Przecieki” zaczepił nas pewien Pan, który dał nam kasety i książkę dla Mirka. Pobiegliśmy doń i wręczyliśmy przesyłkę. Ogólnie było super. Z jednym małym wyjątkiem, przemoczyliśmy skary.

Maciek „Bysior” Lach

Michał Gwardiak

5 D.H. “LEŚNI”

Promocja Szczepu Józefów [2]

Na początku ja z Robokopem (Andrzej Prokop) byliśmy w sklepie, t.zn. w barze, w którym kupiliśmy sobie frytki. Zaraz później poszliśmy do sklepu meblowo-spożywczego, gdzie zrobiliśmy malutkie zakupy – dwie gumy “Bobal-coś tam”.

Następnie poszliśmy przed kościół na Błotach. Nie byliśmy na mszy, bo stwierdziliśmy, że pójdziemy na 18.00. Gdy zostało 20 min. Do mszy poszliśmy na spacer i pozjadaliśmy trochę ciastek Prokopka. Gdy mieliśmy mało czasu wróciliśmy pod kościół. Jak się skończyła msza wyszło tylko kilka osób. Daliśmy im Przeciek. Okazało się, że po mszy śpiewa sobie jakiś chórek. Po 45 min. wyszli wszyscy ludzie. Rozdaliśmy Przecieki.

Moje wrażenia z tej wyprawy były słodkie, bo prawie przez cały czas jedliśmy coś słodkiego.

Paweł „Anioł” Gwardiak

5 D.H. “LEŚNI”

BŚP 2001

23 grudnia 2001 roku przekazałem Betlejemskie Światełko pokoju na ręce ks. proboszcza parafii p.w. Św. Maksymiliana Kolbego. Odbyło się to podczas Msmizy Św.


O godzinie 9.00. Przed rozpoczęciem mszy nie zostały zapalone świece i paschał. Ubrany w mundur wszedłem razem z ministrantami i księdzem; opowiedziałem zgromadzonym parafianom o Betlejemskim Światełku Pokoju, przekazałem życzenia i światełko księdzu, od naszego światła zapalony został paschał i świece na ołtarzu.

Marcin Marczak
5 D.H. „LEŚNI”

Pewnego zimowego wieczoru padał śnieg. Ale nie to było największą atrakcją tego dnia. Bardziej istotne było przekazanie Betlejemskiego Światełka Pokoju uczniom Szk. Podst. w Michalinie. Razem z Magdą Traczyk (obie jesteśmy z zastępu „Friendsi Przyrody”) dostarczyłyśmy go p. Grzegorzowi Kopańskiemu, dyrektorowi szkoły.

Działo się to tak: zadzwoniłam do Magdy i mówię jej o co chodzi. Ona skapowała i zgodziła się pójść razem ze mną. Następnie wzięłam cały sprzęt do przekazania i pobiegłam na ul. Graniczą 26 (adres szkoły). Magda już na mnie czekała. Chciałyśmy zrobić fotki. Miały być harcerskie, więc w jako tło wybrałyśmy krzaki. Po sesji zdjęciowej był czas na „szopkę całościową”. Dyrektorowi bardzo się podobało (plik kartek, karteczek i karteluszek szczególnie). Na koniec uśmiechnął się i powiedział: Czuwaj!

Karolina Grodzka
5 D.H. „LEŚNI”

Na początku (na kilka dni przed misją) zadzwonił do mnie Miron (Mirek Grodzki) i powiedział, że jestem jestem jedną z „WYBRANYCH”. Mojej radości końca nie było. Do czasu aż dowiedziałam się o co chodzi (a na to długo czekać nie musiałam).W ów czas nie radowałam się już tak bardzo, ale duma mnie i tak rozpierała.

Misja polegała na zaniesieniu ŚWIATŁA POKOJU do stacji CARITAS przy kościele w Józefowie. Po wyjaśnieniu mi zadania, powiadomił mnie, że mogę sobie wybrać (lub nie) kogoś kto pójdzie ze mną i, że mam do wyboru dni takie i takie. Wybrałam piątek (bo akurat wtedy miałam czas).

Po kilku dość „pouczających” dniach, nastał piątek. Tego samego dnia, w szkole powiadomiłam Dyniaka (alias Kuba Wojciechowski), że spotkał go zaszczyt towarzyszenia mi w Misji. Zgodził się, oczywiście (khe, khe, khe).

Wieczorem, około 18.15, wyruszyliśmy, zabierając ze sobą Mysz Aleksandrę (Aleksandrę Wojciechowską), na spotkanie z przeznaczeniem. Po drodze spotkaliśmy Mirona, Sylwię Strz. i don Wieprza (Jaśka Wojciechowskiego) jadących na Wigilję hufcową. Miron podrzócił nas do siebie, dał nam świczuszkę, życzeń nam nie dał, bo się skończyły i pouczył nas co mamy zrobić, gdyby nikogo nie było w CARITAS-ie. No o poszliśmy…

W CARITAS-ie nie było nikogo (no bo po co?), więc (podłóg wskazówek Mirona) poszliśmy do księdza proboszcza!!! Ale i tu była trochę „kiszka”, bo zamiast proboszcza powitał nas pleban i było jakoś tak nie fajnie, ale lepiej opowiem jak to było (ale krótko).

Umówiliśmy się, że Dyniak walnie jakąś pseudo dyplomatyczną gatkę, Mysza złoży życzenia od drużyny, hufca i całego ZHP, a ja wręczę Światełko i będę siedzieć cicho. Kiedy już znaleźliśmy się na miejscu, wyciągnęłam zapałki i zapaliłam świczkę trzymaną przez Olkę, a Dyniak zadzwonił do domofonu. Odebrał kapelan [który później okazał się być moim katechetom, ale mnie nie poznał (na szczęście)] i powiedział, że u nich harcerze już byli, po czym padło chóralne „Eeeee… Ale jak to?!”. Ksiądz pośpieszył z wyjaśnieniem, że byli tu harcerze z Józefowa, a Dyniak walnął (wielce „dyplomatycznie”), że to pewnie jakieś podrobione lamy z… (tu Olka szeptem nakazała mu się zamknąć-i dobże). Końcem końców ksądz nas wpuścił i odstawił wieeeeeelką plamę chcąc odpalić od nas swoją świeczkę nie biorąc tej, którą my chcieliśmy mu wręczyć. Gdy mu wyjaśniliśmy w czym rzecz, stwierdził, że możemy sobie ją wziąć na pamiątkę, po czym przyjął świeczkę właściwą i wręczył nam swoją. A potem Mysza Aleksanderka wyskoczyła z życzeniami, potem ksiądz się z nami pożegnał i „kazał” nam sobie pójść, bo jest zajęty (kurcze! :<).
Po wykonaniu misji byliśmy wielce zawiedzeni.Nie dość, że proboszcz nie przyszedł się z nami przywitać (pleban nawet się nie trudził, by zawiadomić go o naszym przyjściu), to wszystko było nie tak.Spodziewałam się trochę więcej, zwłaszcza, że to Światło ma nieść radość i pokój, nie niezadowolenie, że się komuś przeszkadza.

Mimo wszystko jednak uważam, że to bardzo piękny zwyczaj i szczerze życzę jego pomysłodawcom wszystkiego najlepszego.

CZUWAJ I SŁAWA!!!
Dużo uśmiechu (i powodów do niego) i radości
oraz wszystkiego najlepszego w Nowym 2002 roku życzy Wam

Ciocia Karinka
5 D.H. „LEŚNI”