Otwoccy harcerze w pałacu

Do końca sierpnia 2002 w Pałacu Kultury i Nauki (wejśćie od Marszałkowskiej) otwarta jest wystawa „Kamyk na szańcu” poświęcona Aleksandrowi Kamińskiemu, szefa „Biuletynu Informacyjnego” (największego organu prasy pozdiemnej na świecie) z czasów okupacji hitlerowskiej, twórcy metodyki zuchowej.

Na wystawie można zobaczyć m.in. proporzec otwockiej 77 Drużyny Harcerskiej im. Alka Dawidowskiego z Hufca ZHP Otwock (tak, tak, była kiedyś taka drużyna). Bohaterami wielu starych otwockich drużyn byli harcerze Szarych Szeregów.

Dziękujemy druhowi Władysławowi Setniewskiemu za informację o wystawie.

Redakcja

Świdrowanie Świdra

Harcerze z 5 D.H. “LEŚNI” i 17 D.H. “WIDNOKRĄG” 18 czerwca 2002 wzięli udział w akcji ekologicznej poświęconej naszej rzecze – Świdrowi.

Akcja była zorganizowana przez Urząd Miasta Otwocka.

Gośćmi byli obaj Panowie Prezydenci.

Wzięli w niej udział przedstawiciele Otwockiego Klubu Ekologicznego “Otwockie Sosny”.

Niektórzy mieli okazję popływać łódką po rzece, a niektórzy… pozbierać śmieci nad brzegiem Świdra.

miroslaw.grodzki@zhp.otwock.com.pl

Kochani!

Choć jestem dużo starsza od Was i Waszych Przełożonych, to oglądając Wasze strony – wróciłam do czasów gdy miałam lat „naście” i zielono w głowie.

Też byłam czynną harcerką i pełniłam różne funkcje, a nawet gdy byłam już mama tez byłam w harcerstwie. Dzisiaj jestem już Babcia, lata minione nie wrocą. Miło mi oglądać Wasze zdjęcia, opisy, itp.

Łza się kreci w oku bo widzę „SOSNY”, one przypominają mi moje OTWOCKIE sosny, pod którymi rosły moje Dzieci. Otwock ten stary bez betonowych bloków to miasto młodości mych pradziadkow, dziadkow, rodzicow moje i mych Dzieci. OTWOCK to moja miłość i tęsknota za poszumem polskich sosen i śpiewem polskich ptaków.

Ja i moje dzieci jesteśmy dumni z tego, że jesteśmy Polakami, a i moja Wnuczka Danusia urodzona tu na obczyźnie kocha wszystko to co polskie pisze i czyta po polsku. Ma lat 12,5 chodzi do 6-ej kl. gimnazjum chętnie poznała by koleżanki i kolegów – z Otwocka. Można do Niej pisać listy – adres podam lub wysyłać maile podam 2 adresy.

Kochani cieszcie się, że jesteście POLAKAMI. Kochajcie Swą Ojczyznę nie tylko wtedy kiedy przechodzi wzloty ale i w czas upadków.

Kochajcie OTWOCK za Jego niepowtarzalny urok. Pozdrawiam Was serdecznie z OBCZYZNY. Życzę dobrych wyników w nauce i osobistych sukcesów w życiu.

Na pewno w tym roku tez wyruszycie na obóz, więc życzę Wam wielu przygód i mile spędzonych chwil przy ognisku „Płonie ognisko i szumią knieje” itd. Znacie to na pewno.

Oto adres mojej Wnuczki:

Danuta Irena ARMADA

Wasserburger Land str.46

81825 MÜNCHEN-BRD

marzena_armada@yahoo.de

Jeśli macie ochotę napiszcie też do mnie na adres danuta_armada@yahoo.de.

Danuta Armada

Niemcy

S.D.M. – Starzy Dobrzy Maruderzy

Jaka epoka? – historycy określą
jaki wiek? – XXI
jaki rok? – 2002
jaki miesiąc? – czerwiec
jaki dzień? – 4
i jaka godzina? – w okolicach 19.30

W tej przestrzeni czasowej znalazł się ktoś, kto pomógł nam się spotkać pod wielkim dachem Liceum Ogólnokształcącego im. K. I. Gałczyńskiego w Otwocku. Ten „ktoś” to Komenda Hufca ZHP Otwock.

W jasny, nowy dzień na schodach liceum ustawiła się tłumna kolejka o łagodnych, romantycznych duszach z biletami również romantycznymi: z widokiem na połoninę wetlińską. Byli tam (na schodach) harcerze oraz byli harcerze, ich rodzice, krewni i znajomi w wieku każdym. Niektórzy nawet z dalekiej Warszawy. Ruszyli znad Wisły, szli, biegli, poprzez śniegi, deszcze, blaski oraz cienie, nie dali się i zdążyli. Pewnie dlatego, że koncert miał prawie pół godziny opóźnienia.

Żądni ukojenia rozklekotanych hałasem nerwów, spragnieni wolności od miecza ognistego, który praca/szkoła codziennie nad nimi zawiesza, rozsiedli się na niżu (ponad 300 krzeseł) i wyżu (z tyłu na szkolnych ławkach), aby z Nimi w dali zniknąć cicho i zapomnieć wszystko. Przez niebo przeszedł dreszcz niepokoju, czy dla wszystkich starczy miejsca. Starczyło.

Mikrofony rozgrzewały tubylcze talenta: „Szczyt Możliwości” (w składzie, jak należy się spodziewać, byli też oczywiście harcerze). Przy harmonijce, 4 instrumentach strunowych szarpanych (w tym mandolina) i smyczkowym (skrzypce nowej członkini, Justyny) Łukasz Kostrzewa i Maciek Siarkiewicz śpiewali o miłości smutno, wesoło, z nadzieją, z wyobraźnią, czasem za cicho – przynajmniej tak byli „słyszani” w ostatnim rzędzie. Gdy support słusznie i sowicie oklaskany rozszedł się po polach, błoniach i wygonach znalazłszy się w 1. rzędzie widowni, przyszli Mistrzowie: 3 gitary, mandolina, harmonijka, cymbały i inne instrumenty trudne do klasyfikacji.

Ku naszym uszom płynęły żelazne: „Jak”, „Błogo będę sławił..”, „Obudź się”, „Metamorfoza”, „Majka” (z koncertową modyfikacją: „w majtkach”), „Nie rozdziobią nas kruki”, „Nie brukliński most”, „U studni”, „Opadły mgły…” (w atmosferze unoszącego się dymu scenicznego), „Czarny blues” (po wybiciu godziny 4.00 na cymbałach), „Bieszczadzkie Anioły” (przy tej piosence naleśniki z jagodami w „KREMENAROSIE” w Ustrzykach Górnych smakują najlepiej, czyżby SDM śpiewało do naleśnika?). Poza tym moc innych piosenek bardziej, czy mniej znanych nawet dla nich samych: piosenkę o Tymbarku zaśpiewali (dwa razy) przy pomocy tomiku wierszy trzymanego przez Izę.

Ten zawodzący śpiew potrafił lepić serca w proch potrzaskane, roztańczyć, rozklaskać, rozbujać, ośmielić do wtórowania. Noga sama stukała rytm. Tylne rzędy śpiewały trochę mniej. A nawet przez pierwsze piosenki dały się słyszeć ściszone śmiechy i dyskusje („co tam u Bronki?”). Trochę mnie to zdziwiło. Czy wszyscy tutaj rzeczywiście mają poetyczne dusze? Gdzie magia? Czar? Odpowiedź: w rzędach bliżej sceny. Tam publika reagowała typowo koncertowo. Również na wiersze Adama Ziemianina, którymi sam autor wiódł nas, niósł nas przez strony swojego tomiku (do kupienia po koncercie) w przerwie między częściami koncertu. Metafora o balkonie była genialna. Kto chciałby ją poznać donoszę, że widziałam jak Pani Bibliotekarka z Michalina kupuje ten tomik.

Stare Dobre Małżeństwo od kilku lat corocznie pojawia się u nas z okazji Dni Hufca ZHP Otwock. Wyraźnie widać, że czują się wśród żywicznych iglaków (na zewnątrz i na scenie) jak u siebie. To cieszy!

Tylko, niestety chwilami odnosiłam wrażenie, że jestem na konkursie młodych talentów. Artyści trochę sobie „odpuścili”? Gitara pobrzękiwała, skrzypce nie grały takich pięknych „solówek” do jakich przyzwyczaiły mnie kasety, niektóre piosenki przez to brzmiały beznamiętnie.

Serce ściskało się z żalu i strachu, że chyba stanęłam nad przepaścią lukrowaną i SDM nie jest już w stanie mnie zachwycić. A przecież przy ich piosenkach zdobywałam średnie wykształcenie, uczyłam się do matury (rocznik: 199… ha! nie powiem), potem do sesji. SDM znali/ją wszyscy studenci: kasetę „Dla wszystkich starczy miejsca” przegrałam od Maxwela – czarnoskóry, rodowity Zimbabwejczyk bez polskich korzeni!!! Czy to wina mijającego czasu, czy Pana Akustyka?

Ale próżne żale. Mam nadzieję, że za rok Komenda Hufca też się postara o Starych Dobrych Maruderów, którzy jednych wzruszą, drugim podarują stan jakby biedronki nimi powoziły, a trzecich wpędzą w refleksję. Poruszą emocje; o to w tym wszystkim przecież chodzi.

MS

S.D.M. – wypowiedź drugorzędna

Jak to na początku czerwca zwykle bywa, harcerze z otwockiego hufca świętują tzw. Dni Hufca. Tradycyjnym elementem obchodów stał się koncert zespołu Stare Dobre Małżeństwo.

Okazało się, że nie tylko harcerze lubują się w poezji śpiewanej – dowodem na to jest kilkaset sprzedanych biletów. Trzeba dodać, że rozchodziły się jak świeże bułeczki – jednego dnia udało mi się sprzedać 50 biletów w przeciągu 2 godzin i to nie ruszając się z miejsca.

Upalnego, czwartego dnia czerwca, w porze Dobranocki przed LO im. Gałczyńskiego zebrał się przeogromny tłum. Mniej więcej pół godziny później zgromadzenie przeniosło się do środka, do przygotowanej auli. Z lekkim, acz nie denerwującym poślizgiem w końcu ruszyło. Jako support wystąpił grający mniej więcej w stylu SDM „Szczyt możliwości” – czterech młodych chłopaków oraz jedna młoda dama. Część z nich to harcerze.

Po kilku utworach okraszonych aktorskimi popisami jednego z wokalistów, nareszcie pojawili się Najbardziej Tego Wieczora Oczekiwani: Krzysztof Myszkowski, Wojciech Czemplik, Roman Ziobro i Ryszard Żarowski, czyli Stare Dobre w pełnym składzie. Nie obeznanym wymienienie tytułów kolejno pojawiających się podczas koncertu piosenek i tak nic nie rozjaśni, a obeznanym z repertuarem SDM wystarczy jak powiem, że zagrali swoje najlepsze utwory.

Podczas przerwy na deskach pojawił się Adam Ziemianin wraz ze swoim nowym tomikiem wierszy (niestety nie do nabycia w księgarniach). Po występie poety muzycy w doskonałych nastrojach powrócili na scenę. Grali, grali, potem kilka razy bisowali… a wszystko skończyło się 60 min przed godziną duchów.

W pierwszych kilku rzędach słuchacze bawili się chyba najlepiej, bo gwiazda wieczoru była na wyciagnięcie ręki, bo wszystko było dobrze słychać (na końcu sali chyba dolby surround siadło, bo krzyczeli: „głośniej!!!”), bo SDM grali to co znane, więc można było razem pośpiewać. Na dodatek co chwila ktoś wstawał i wywijał biodrami ósemki i gdyby nie ławki, to kto wie co by się tam, pod samą sceną działo :).

I ja tam byłam, dobrze się bawiłam, chrypy nabawiłam, zgrzałam, a potem daleką drogę do domu na piechotę pokonałam.

Fanka z podłogi

Świąteczne oberwanie chmury

W zeszłym roku na Święto Chorągwi mieliśmy Zimne Doły, natomiast 8 czerwca 2002 roku mieliśmy mokre buty.

Tego „pięknego” czerwcowego poranka w strugach ulewnego deszczu odbył się uroczysty apel na pl. Piłsudskiego (to tam, gdzie jest Grób Nieznanego Żołnierza). Podobnie jak większość hufców z Ch. Stołecznej my też mieliśmy swoich reprezentantów. Już dzień wcześniej prężna grupa „naszych” pojechała do Warszawy, do Harcerskiego Ośrodka Specjalnościowego (nie mam pewności co do ostatniego słowa skrótu) nad Wisłą, gdzie pod czujnym okiem Michała Łabudzkiego do późna, po kałużach i przy silnym wietrze (co nie ułatwiało życia pocztowi sztandarowemu) ćwiczyli równy krok. Wypada wspomnieć, że większość „brygady reprezentacyjnej” stanowiła 7 DH, pozostali to pojedynczy przedstawiciele różnych drużyn naszego hufca.

Zdawało się, że wisiała w powietrzu mała obawa, że przy tak dużej liczbie nie-drepczących-wcześniej-w-100DH może wydarzyć się coś zupełnie niespodziewanego, bo musztra w każdej drużynie jest trochę inna, a nie wszyscy potrafią się przestawić. [„Nowi”! Nie obrażajcie się, ja jednego roku na Głodówce potknęłam się o własną pałatkę i idąc w szyku odstawiłam łapami wiatraka ;)]

Wszystkie obawy – jeżeli w ogóle były – szybko się rozwiały jak już przyszło co do czego. Podczas apelu, idąc z przodu, mogłam tylko słuchać, czy idziemy równo… i szliśmy! Ale jak! Do tego jeszcze nasz wygląd – wszyscy w pałatkach i identycznie zielonych beretach. Aż na zapominało się o bajorze w butach. Po apelu zebraliśmy nawet kilka pochwał. Z resztą czujny obiektyw George’a Fox’a z pewnością uchwycił nasze piękno.

A skoro o pochwałach mowa, to „dostało się” jeszcze dhowi Komendantowi oraz dh Uli Bugaj.

Druhna Ula otrzymała Srebrny Krzyż Za Zasługi dla ZHP, a druh Komendant list gratulacyjny od Wojewody.

Po apelu, świętowanie miało być kontynuowane w Łazienkach Królewskich – miasteczko zuchowe, zawody w ratownictwie medycznym, koncerty etc. Niestety z przyczyn meteorologicznych – wspomniana ulewa – zuchowe miasteczko, koncerty i inne występy przeniesiono do szkoły na ul. Długiej. Grę medyczną tego dnia odwołano zupełnie.

Po długim moknięciu najbardziej ucieszył mnie fakt znalezienia się w suchym i ciepłym budynku, że mogę zdjąć nasiąknięty, mimo impregnowanej pałatki, mundur i że częstują grochówką!

Ale jeśli ktoś by mnie zapytał, co tego dnia rozbawiło mnie najbardziej – odpowiedź brzmiała by: peleryny przeciwdeszczowe rozdawane wewnątrz, w szkole. A tak na marginesie, to jak szliśmy na „azymut dom” – przestało lać.

Pozdrawiam Michała eŁ.

Strz

Majowy atak glonów

Tegoroczna Majówka rozpoczęła się od spotkania o godz. 8:30 – tradycyjnie już pod pomnikiem znanym wszystkim jako „Opaska” na skwerze Szarych Szeregów.

Było nas trochę, a najbardziej licznie w tym roku stawił się kolor żółto – granatowy (gratulacje dla protoplasty Rodu)*. Z zaplanowanych 9 zastępów powstało 8 – po prostu, tak się stało, że niektórym się nie chciało!!! Połączonymi szczęśliwcami (jak się później okaże) były zastępy Ani Kozy i Ani P.

Zasady gry były bardzo proste: dotrzeć do wyznaczonych 6 punktów w odpowiednich przedziałach czasowych. Każdy zastęp sam miał zdecydować, skąd zacznie swoją grę i w jakiej kolejności będzie zaliczał pozostałe punkty- nie ukrywajmy, liczył się tu spryt i taktyka, opracowana zresztą doskonale prawie w każdej grupie.

Punktem, który przysporzył wiele dobrej zabawy był punkt pod Biedronką, na którym czekali na uczestników Marysia M. oraz Michał Ł. Zadanie było proste: przekazać sobie wiadomość alfabetem Morse’a stojąc po przeciwnych stronach ulicy. Wszystko byłoby OK., gdyby nie to, że sobota jest dniem licznego przybywania ludzi na bazar „okołobiedronkowy”. A robili oni wszystko, żeby nam przeszkodzić: chodzili z tymi zakupami w jedną i drugą stronę, w jedną i w drugą…, otwierali bagażniki samochodów zasłaniając wszystko skutecznie (specjalnie oczywiście?), stawali na linii przekazu. No tak, trzeba przyznać, że wzbudzaliśmy powszechne zainteresowanie machając do siebie rękami wyposażonymi w chusty i przeszkadzając w handlu okolicznym hodowcom truskawek.. Jednak wszystkie zespoły dały sobie jakoś radę – jedni lepiej drudzy gorzej, ale jakoś poszło.

Emocje sięgnęły zenitu, gdy rozpoczęliśmy mecz w „nogę” na OKS-ie. W większości przeciwnikami (których musieliśmy sami zorganizować z obecnych tam osób) byli zawodnicy mierzący metr wzrostu i grający w ligach, o których nie mam pojęcia. Wyglądali jak seria ślicznych laleczek w takich samych kolorowych koszulkach. Jak mylące są jednak pozory?!? Ci mali spryciarze prawie za każdym razem wygrywali pozostawiając na boisku „naszych” z niezłymi palpitacjami i zadyszką. Gra nie odbywała się jednak zwykłą piłką do nogi, lecz taką gumową do skakania. I w tym miejscu należą się słowa uznania dh. Kostrzewowi Jr- owi za nadmuchanie piłek do gry – muszę przyznać, że chwalił się tym tak, że nie sposób o nim nie wspomnieć! Rolę sędziego sprawowały dh. Karolina Ś. i dh. Żaba, które momentami okazywały się wyjątkowo okrutne, dokładając karne minuty meczu konającym już na boisku harcerzom. A ci wykazali się i tak hartem ducha grając w jakże odpowiednich do tego glanach i przewygodnych mundurach (patrz: Mały).

Po wysiłku fizycznym można było odsapnąć tworząc arcydzieło „Glonojada” (w niektórych przypadkach śmiało można użyć zwrotu anty dzieło) na punkcie u Magdy G. i Agnieszki F. Jak się okazało, nawet przy takiej „lekkiej” czynności można było dostać punkty karne w postaci zgniłych pomidorów- co udało się m.in. zastępowi Jaśka W.- gratulacje!!! Trudno nie dodać, że porządku na punkcie pilnowała mająca nad wszystkim kontrolę Julka G.

Gdy szukaliśmy następnego punktu spotkaliśmy zastęp Pawła P. i jego orłów, którzy pytali nas o datę zburzenia Muru Berlińskiego, po czym pobiegli dalej. To był dopiero początek. Następne pytania, z każdą minutą wbijały nas coraz głębiej w ziemię: co to jest Meduza w motoryzacji? Prezydent USA w 1945, przyczyny wojen, inny tytuł „Kamieni na szaniec” itd. Słowem: Milionerzy w wydaniu Ewy K. i Asi K.- była nawet szansa skorzystania z telefonu do przyjaciela! Łukasz K. i Rafał U. kazali nam się podzielić na 2 grupy: fizycznych i jakby to powiedzieć…mniej inteligentnych (myślących inaczej?). Ci pierwsi poubierani w peleryny i maski gazowe nieśli ze sobą wiosła i narty, maszerując w samym centrum Otwocka, w okolicach przystanków PKS-u, szukając sklepu, do którego mieli się udać. Druga część zastępu miała odpowiedzieć na pytania o Otwocku. Można sobie wyobrazić reakcję ludzi na tak poprzebieranych harcerzy: i my i oni śmialiśmy się z siebie nawzajem. Oni, bo myśleli, że jest to objaw naszych zaburzeń psychicznych, a my bo wiedzieliśmy, że tak nie jest.

Zabawa była dla jednych i dla drugich wyśmienita.

Kolejnego punktu strzegł druh Adam Ż. Miał on ze sobą specjalną grupę wsparcia: Anię i Agatkę, które dzielnie pomagały tacie na punkcie, z tematyką, która jest postrachem większości, a mianowicie: historia ZHP, odznaczenia i pochodne tych tematów. Po przebrnięciu przez ostatni punkt = sałatkowy, którego” bronili Wielki Gloo i Maja „Majewski” i który okazał się szczytem higieny: „czyste ręce, warzywa, widelce z gałęzi…itd” zaczęliśmy przygotowywać się do apelu.

Uroczysty apel kończący grę odbył się z udziałem władz miasta – Przewodniczący Rady Miasta Lech Barszczewski, wiceprezydent Otwocka Artur Brodowski, pani komisarz Barbara Kosiorek, którzy z braku czasu – bardzo napięty grafik imprez, na które zostali zaproszeni, musieli szybko się z nami pożegnać.

Druh Komendant postarał się jednak, by smutek po rozstaniu nie trwał zbyt długo i wręczył drużynowym koszulki na otarcie łez /żart autora/. Ponieważ Kuczyn* krzyczał najgłośniej, że on ma już dosyć za dużych koszulek, dostał taką, w którą musiał zostać „włożony”- tak, to już znane powszechnie wyczucie tego druha.

Na apelu zjawiły się również zuchy, które przy ognisku patrzyły na grającego dh Michała z otwartymi buziami, podczas gdy starsi śpiewali znienawidzony już „…rajd, rajd bieszczadzki rajd, hej…” Po podsumowaniu punktów okazało się, że pierwsze miejsce zajął zastęp „PUMEX” (Ania Koza, Mały, Jasiek L., Agata B., Ania P.) , drugie – „SŁONIE” (Kinga D., Julka D., Kostrzew jr, Dodo, Asia), a trzecie „ŻÓŁWIE” (Kasia S., Ewa G., Karolina, Basia, Maksym).

Wszyscy uczestnicy jednak dzielnie walczyli i mam nadzieję, będą to robić dalej i będzie im się chciało (a to jest najważniejsze), bo przecież równie ważna jest zabawa jak praca. Do następnej majówki w 2003 r.

Dr.

Kurs brązowych medykuff

W tytule mowa oczywiście o kursie na brązowa odznakę ratownika medycznego ZHP. Kurs odbył się tradycyjnie w dwóch weekendowych odsłonach: 26 28 kwietnia w SP nr2 w Otwocku oraz 10 12 maja w Starej Wsi. Zajęcia prowadzili „srebrni”, czyli druhna i druhowie, którzy są bardziej już obeznani w temacie. [Diana, Kuba, „Dery”, Krzysiek i „Chorzel”] „Srebrni”, ponieważ zdobyli srebrną odznakę ratownika medycznego ZHP.

Był to już kolejny taki kurs w naszym hufcu. Tym razem powołany do życia został przez Anię „Kózkę” Michałowską i Pawła Pawłowskiego, a uczestnikami kursu byli wyłącznie harcerze z naszego hufca. Podczas pozoracji nadstawiającymi karku byli „wykładowcy” i inni, już „brązowi”, statyści z otwockiego hufca. Program kursu obejmował szeroko pojęta pomoc przed medyczną, czyli potocznie zwaną pierwszą pomoc. Kursanci otrzymali niezbędną wiedzę w bardzo skondensowanej formie wykłady; mniej lub bardziej spodziewane pozoracje; ćwiczenia z transportu nasobnego (na sobie) i badania komple-ksowego (jest to 20 sekund, podczas których ratownik rozpoznaje urazy poszkodo-wanego); trenowanie resus-cytacji krążeniowo – oddechowej (czyli ma-sażu serca + sztucznego oddychania) na fanto-mie… etc.

Pierwszy weekend kursu, to wykłady, ćwiczenia, pozoracje, wykłady, ćwi-czenia, pozoracje, wykłady, ćwiczenia, pozoracje… i tak do późnej nocy. Po długim majowym weekendzie kursanci w nieco okrojonym, z własnej woli, gronie spotkali się ponownie. W sobotę, 11 maja, po śniadaniu i jednym wykładzie odbył się egzamin pisemny. Pozostałe dwie części resuscytacja na fantomie + symulacja na „żywym okazie” odbyły się po obiedzie. Bardzo niewiele osób zdało części praktyczne już za pierwszym razem. Poprawki trwały do późnego wieczora w sobotę i jeszcze w niedzielę.

Nie szkodzi, że nie wszyscy zdali egzamin i zdobyli odznakę. Samo uczestnictwo w takim kursie to już bardzo dużo, bo przecież niewielu „zwykłych” ludzi ma możliwość szkolenia i doskonalenia się za tak niewielkie pieniądze.

Strz

Zaproszenie na warsztaty

Zanim po raz pierwszy pojawiłam się na zajęciach z pracy – techniki na APS wydawało mi się, że będzie to wyglądało podobnie jak w szkole podstawowej.

Tymczasem miło się „rozczarowałam”. Zajęcia odbywały się w przystosowanej do tego pracowni. Drewniane stoły, imadła, szlifierka, przyrząd do cięcia metalu, wiele drobnych narzędzi tj. kombinerki, nożyczki, obcęgi oraz inne bliżej mi nie znane narzędzia, ściany i półki bogate w prace starszych studentów.

Poznałam tam różne fantastyczne techniki, które jak przypuszczam na stale już zagoszczą w moim życiu. Praca z różnymi metalami, ze szkłem (witraż) oraz wiele, wiele prac ze zwykłym blokiem, wełną, muliną. Przypuszczam że nawet nie wyobraźcie sobie ile różności można wykonać z tych materiałów. A co najważniejsze nie jest to takie trudne, jakby się mogło wydawać. Materiały zaś można nie tylko kupić, ale także zdobyć bądź znaleźć. Bardzo często ludzie wyrzucają stare okna, druty i inne urządzenia, które można zwyczajnie rozebrać, a pewne części wykorzystać. Oczywiście nie można tu mówić o rozbieraniu rzeczy właściwie działających. Często też w naszych domach, zapomnianych strychach, komórkach, piwnicach i innych zakamarkach można znaleźć prawdziwe skarby. Ja mogę być tego najlepszym przykładem. Do swej piwnicy nie zaglądałam wieki. A tymczasem odnalazłam w niej mnóstwo świetnych materiałów: kolorowe druciki, miedziane płytki, kolorowe butelki, słoiki, starą siatkę na ryby, telewizor, potłuczone bombki, sznurki i inne. Materiał to właściwe sprawa drugorzędna. Najważniejszy jest pomysł. I to chcę Wam uświadomić. Możecie zrobić bardzo wiele i zaoszczędzić miliony złotych na prezentach dla rodziny lub przyjaciół (w przeliczeniu na lata). Tylko pomysł musi być. A one zazwyczaj nasuwają się bardzo szybko. Uwierzcie tylko w swoją twórczość, bądźcie kreatywni! Największą frajdą zaś jest zrobienie coś z niczego.

Ktoś niedawno powiedział mi, że to wcale nie talent, ale praca jest właściwą sprawcą sukcesu. „Praca to talent” – dlatego z góry nie przesądzajmy nigdy, że się do czegoś nie nadajemy. Ja powiem szczerze: odnalazłam się w tej pracowni. Uwielbiam tam realizować swe pomysły, a jest ich coraz więcej.

W połowie maja poprowadzę w naszym hufcu warsztaty dla drużynowych, na których będę się chciała z Wami podzielić swą pasją. Znajdziecie na nich ciekawe pomysły, które można wykorzystać w deszczowe dniach obozie bądź na zbiórce w ciągu roku. Twórczość jest jedną z form swobodnego wypowiadania się którą u dzieci we własnych drużynach możecie zaszczepić. Pozwoli to rozwinąć zdolność myślenia, konstruowania i działania, usprawnia manualnie, wyrabia też smak artystyczny. Ponadto kształtuje zaradność życiową. Być może ktoś z Was odkryje wówczas swe powołanie? A może po prostu będzie to dobry pomysł na nudę i poszerzanie swych zainteresowań. Nie pozwólcie na to by utracić w tym wirze postępu wrażliwość na piękno otaczającego nas świata. Pozwólcie sobie na chwilę zadumy. Wasza twórczość może być taką chwilą. Czy warto jednak przyjść? Najlepiej sami się o tym przekonajcie. Jeśli jest coś co choć trochę Was zainteresowało to mam nadzieję, że się spotkamy.

Kasia Kołodziejczyk

Wiosenny bal zuchowy

Niedawno druhna obiecała nam, że zrobi dla nas bal i będziemy mogli się bawić.

No i wreszcie nadszedł ten dzień.

Była to piękna słoneczna sobota 11 05 2002 r. Spotkaliśmy się przed Miejskim Ośrodkiem Kultury w Józefowie bo właśnie tam dzięki zgodzie pani dyrektor odbył się nasz bal.

Miał się rozpocząć o godz. 9 00 ale pan, który miał nam otworzyć MOK piętnaście wcześniej (żebyśmy zdążyli się przebrać w nasze stroje) chyba trochę zaspał i przyjechał później no ale w końcu była sobota. Ale kiedy już się przebraliśmy druhna zaprosiła nas do sali, gdzie wisiało dużo obrazów i przywitała 2 przybyłe gromady: 5 GZ „Leśne ludki” i 65 GZ „ Mali Globtroterzy” którzy przyjechali aż z Otwocka no i oczywiście nas 3 GZ „Zawiszątka” my na szczęście mieliśmy blisko.

Prawie nikt z nas się nie znał, tylko kilka osób, które były na koloni zuchowej, dlatego zrobiliśmy sobie wizytówki, żebyśmy wiedzieli jak mamy na imię. Ale później kiedy tańczyliśmy to nam spadały.

Druhna Sylwia powiedziała, że będą nas obserwować dobre duszki i będą patrzeć jak się bawimy, a na koniec balu dadzą nam nagrody.

Później druh Maciek włączył nam muzykę zaczęła się zabawa. Na początku nikt nie chciał tańczyć bo się wstydzili, ale druhny zrobiły z nami kółeczka i zaczęliśmy szaleć fajnie było, ale nagle muzyka ucichła i druhna powiedziała że będziemy prezentować nasze gromady (mieliśmy takie zadanie do wykonania przed balem i musieliśmy wymyślić jak przedstawimy naszą gromadę).

Fajnie wymyśliły „Leśne ludki” bo mieli takie tabliczki, z których wyszła ich nazwa, a zuchy z Otwocka i my śpiewaliśmy nasze piosenki. A na cześć każdej gromady krzyczeliśmy okrzyki, a później znowu mogliśmy tańczyć i tańczyć.

Był konkurs „Macareny”: dobre duszki wybierały kto z nas wszystkich tańczy najładniej, a później tańczyli na scenie i my wybieraliśmy kto z nich tańczy najładniej: Gosia, Anetka, Iga czy Mikołaj. Ale wszyscy bardzo ładnie tańczyli więc razem mieli I miejsce i dostali nagrody.

Na sam koniec balu duszki wybrały osoby, które się najfajniej bawiły i jedną która miała najfajniejsze przebranie, a była to Kinga z 5 GZ, a nagrodę za najlepszą zabawę otrzymała Iga z 3 GZ, a wyróżnienia Gosia i Ewelina z 65 GZ.

Bal bardzo nam się podobał, ale był trochę za krótki. Mamy nadzieję, że niedługo znowu będzie bal albo coś innego, żebyśmy mogli się spotkać z innymi zuchami. Może na kolonii?

A właśnie zapomniałam: druhna. Sylwia prosiła żeby podziękować druhowi Maćkowi za pomoc w zorganizowaniu muzyki.

Zuchna z 3GZ „Zawiszątka”