Światło Betlejemskie w Pałacu Prezydenckim

Betlejemskie Światło Pokoju dotarło dzisiaj(17.12.2002) do pałacu prezydenckiego. Jolanta Kwaśniewska podkreśliła, że chciałaby, aby ten płomyk miłości zagościł w każdym polskim domu.

Jolanta Kwaśniewska odebrała światełko od przedstawicieli Związku Harcerstwa Polskiego w imieniu swoim oraz prezydenta, który nie mógł być na spotkaniu z harcerzami.

– Chciałabym, aby ten płomyk miłości, pojednania i wzajemnej życzliwości zagościł symbolicznie w każdym polskim domu, by dawał Polakom poczucie bezpieczeństwa, jedności i miłości – powiedziała prezydentowa.

Betlejemskie Światło Pokoju u Prymasa

Przedstawiciele Związku Harcerstwa Polskiego przekazali w dniu 16.12.2002 prymasowi Polski kardynałowi Józefowi Glempowi Betlejemskie Światło Pokoju, które zostało przywiezione z Groty Narodzenia Pańskiego w Betlejem.

Naczelnik ZHP harcmistrz Wiesław Maślanka zaznaczył, że „harcerstwo to nie tylko wezwanie do poszanowania świata wartości, ale także do działania, do służby”. – I to światło ma nas przygotować do tej służby w naszym środowisku – powiedział.
Nawiązując do hasła tegorocznej akcji Betlejemskiego Światła Pokoju, „Bądźcie świadkami Bożego miłosierdzia”, Maślanka przypomniał, że harcerze przynosząc Światło przychodzą z tym hasłem do naszych domów, szkół, świątyń, szpitali, domów dziecka.

Prymas dziękując harcerzom za przyniesione światło podkreślił, że zostało ono przyniesione z tych miejsc, które są dziś bardzo uważnie obserwowane ze względu na niepokój, na nieład, na brak miłości, na nienawiść, na zatwardziałość serc. – I dlatego przyjęcie Światła Betlejemskiego ma niezwykłe znaczenie. Światło to ma przenikać ciemności – mówił.

Wezwał harcerzy, aby szli ku prawdziwemu światłu, jakim jest Duch Święty.

Betlejemskie Światło Pokoju już w Polsce

Betlejemskie Światło Pokoju po raz 12. zawitało do Polski. Ogień z Groty Narodzenia Pańskiego z Betlejem przynieśli dzisiaj przed południem słowaccy skauci na przejście graniczne na Łysej Polanie w Tatrach.

Do oficjalnego przekazania Betlejemskiego Światła Pokoju doszło podczas mszy świętej w harcerskim ośrodku na Polanie Głodówka koło Bukowiny Tatrzańskiej.

W imieniu polskich harcerzy odebrał je od słowackich skautów naczelnik ZHP harcmistrz Wiesław Maślanka.

Przekazanie BŚP polskim harcerzom od słowackich skautów. Fot. Ł. Korzeniowski; Nasz Dziennik

Akcja zainicjowana w 1986 r., w tym roku przebiega pod hasłem: „Bądźcie świadkami Bożego Miłosierdzia”. Ogień, tradycyjnie zapalany przez austriacką młodzież w Grocie Narodzenia Pańskiego w Betlejem, dotarł do Polski już po raz dwunasty.

Najwcześniej ogień z Betlejem zapłonął w podhalańskich domach, kościołach i instytucjach. W ciągu najbliższych dni, podobnie jak w poprzednich latach, trafi do szpitali, domów dziecka, szkół, instytucji i urzędów w całej Polsce.

Jutro przekażą ogień prymasowi Polski, a dzień później prezydentowi i premierowi RP. Światełko trafi również do Sejmu i Senatu, otrzymają go ministrowie, władze samorządowe oraz przedstawiciele organizacji pozarządowych.

Harcerki i harcerze z przygranicznych hufców ZHP przekażą także płomyk pokoju, miłości i radości na Białoruś, Litwę, Ukrainę oraz do Rosji.

Święto Niepodległośći według Mikołaja

Po atrakcjach soboty i niedzieli nadszedł wreszcie poniedziałek…
O 6.30 zwlekam się z łóżka, jem śniadanko, ubieram się w mundur i muszę wychodzić.
O 6.59 jestem przed hufcem uff… nie spóźniłem się. Przed hufcem jest już pokaźna grupa ludzi wszędzie widać znajome twarze. Od tego momentu byłem pozbawiony zegarka więc nie będę podawał godzin.

Po paru minutach zaczyna się dobieranie rynsztunku, niestety dużo pałatek okazało się za małych, a beretów za ciasnych. Na szczęście po paru wymianach prawie wszystko było w porządku. Zaraz potem zaczyna się zbiórka, a po minutce ćwiczenia „chodzenia” druh Michał potrafił nas zmobilizować. Nie tylko nas karał bieganiem ale również postawił swój samochód na to że nie uda nam się wykonać nawet najbardziej trudne manewry za pierwszym razem. Niestety samochód nie zmienił właściciela…

Po godzince, może dwóch, wyruszyliśmy równym krokiem, po ulicy do urzędu miasta. Pod tą instytucją odbyła się uroczystość odsłonięcia tablicy pamiątkowej. Uroczystość była niezbyt długa ale ciekawa dowiedzieliśmy się kim byli i jak zginęli żołnierze AK, którym poświęcony był nowo odsłonięty pomnik.

Oczywiście nie obyło się bez składania kwiatów i podziękowań. Nie myślcie, że to koniec. Najlepsze było jeszcze przed nami. Spod urzędu ruszyliśmy w kierunku obelisku żeby przećwiczyć kolejną ceremonie. Tym razem nasze zadanie było odrobinę trudniejsze, tym razem niektórzy z nas musieli stać na warcie (tymi zajął się druh Marek Sierpiński, pseud.”Gruby”) inni wciągać flagę a jeszcze inni „tylko tupać” i robić dobre wrażenie. Zrobiliśmy jakieś trzy próby zanim druh drużynowy zarządził wymarsz do kościoła gdzie zaczynała się prawidłowa uroczystość z okazji odzyskania niepodległości przez Polskę w 11.XI.1918. W kościele nie było najgorzej-nikt nie zemdlał ani nawet nie miał zamiaru. Nie było też innych niespodzianek typu nieoczekiwany koncert chóru kościelnego.

Po mszy nasza dzielny Drużynowy poprowadził cały orszak pod obelisk. Nadeszła chwila prawdy: na przedzie wyżej wymienionego orszaku, z głośnika leci „Pierwsza Brygada”, idziemy równo, w końcu z ust Druha Michała wydo0była się komenda „równaj krok” i wszystkie harcerskie buty zaczęły stukać o Otwocki beton i to równo!!! Jednym słowem udało nam się wejść bez obciachu, zatrzymaliśmy się też w miarę równo, reszta uroczystości nie wymagała ode mnie czynnej aktywności. Jak zwykle uroczystość skończyła się złożeniem licznych wiązanek kwiatów pod obeliskiem i jeszcze liczniejszymi podziękowaniami była też pewna „bombowa niespodzianka”.

Na koniec zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie (z obecnym prezydentem Otwocka!) i około 12.00 zaczęliśmy wracać do MDK-u. Po drodze mieliśmy masę atrakcji w tym: przemarsz przez rondo i skrzyżowanie ze światłami, masa żartów i jedna starsza pani chyba pomyliła nas z wojskiem. A na samiutkim końcu w hufcu czekała na nas słodka niespodzianka. Była to dopiero połowa dnia a już było fajnie!!!

Mikołaj Fedorowicz

Urodziny „ZWIEWNYCH”

Na początku „nowi” mieli mini-grę terenową, której momentem kulminacyjnym było otrzymanie chust próbnych. Potem już tylko szybki powrót do harcówki…

W blasku świec „starzy” wspominali minione lata. Potem nastał czas na życzenia od przyjaciół drużyny. W końcu dziewczyny zaczęły częstować tortem, który Noemi kupiła w Sheratonie… Był taki dobry, że nawet te, które się odchudzały nie odmówiły sobie tej przyjemności.

Wreszcie nastał czas na zabawy, które sprawiły, że uśmiech nam nie schodził z twarzy. Kiedy Tomek zaczął grać nikomu nie chciało się wracać do domu…

Jako osoba, która świętowała urodziny po raz pierwszy, muszę przyznać, że było naprawdę „cieplutko”. Fajnie, że Kuczyn wziął kamerę, będzie z czego się pośmiać, kiedy obejrzymy to być może w nasze czwarte urodziny…

Co wydarzyło się w pewną piątkową noc?

W piątek 25. 10. 2002 (a.d.) w nie tajnej kwaterze rady drużyny 5 D.H. „LEŚNI” odbyło się wcale nie tajne zebranie. O godzinie 19. 15 wszyscy weszli do kwatery i zajęli miejsca obrad. Jedni myśleli że stanie się coś nadzwyczajnego, drudzy rozważali o tym i o owym, a ja myślałem po co trzeba było przynieść ceramiczny kubek (z halogenami).


Obrady rozpoczęliśmy od kubka herbaty. Największym problemem było to że przez oszczędność (druha Mirka Grodzkiego) była ona gorzka. Po opiciu się tej… herbaty zaczęliśmy porządnie pracować. Pierwszym punktem obrad było sprawdzenie list obecności swoich zastępów. Naszym celem było znalezienie problemów, z którymi boryka się nasza drużyna. Znalezienie problemów i sposobów jego rozwiązania. Szczegółów nie mogę Wam zdradzić, bo przysięgałem zachować tajemnicę.

Po burzliwych dysputach na te i inne tematy została chwila na rozmowy i rozważania. Padł nawet pomysł (tego proszę nie mówić Tomkowi G. ) żeby druh Mirek założył „Hufiec Józefów” i został jego komendantem.

Gdy kończyliśmy obrady nie mogliśmy przełknąć śliny z żalu (lub przez herbatę), że to już koniec. Jednak to nie wszystko. Gdy Mirek odwoził mnie, Borowego i Olkę do domów, porobiliśmy kilka kółek na rondzie w samochodzie Mirka. Zabawy mieliśmy po pachy.

Jeżeli chcecie odbyć „wycieczkę ”po rondzie w Michalinie to musicie zapisać się na listę u druha Mirka.

Piotr Jagodziński

Sztandarowa w Wilczkowicach

Po raz pierwszy w tym roku harcerskim odbyła się zbiórka Drużyny Sztandarowej naszego hufca. Nie do końca można powiedzieć, że była to zbiórka, ponieważ nie uczestniczyli w niej wszyscy członkowie drużyny. Celem spotkania było przedyskutowanie co dalej będzie z tym hufcowym ciałem. Równocześnie miał, wspólnymi siłami, powstać plan pracy.


Wszystko to można było załatwić przy okazji jednego dłuższego posiedzenia w pomieszczeniach hufca, ale wtedy każdy byłby zobowiązany czymś co miało by nastąpić następnego dnia, nerwowe spoglądanie na zegarek i stres, że jeszcze tak daleko do spania.

Drużynowy Michał „Cztery Płomienie” Łabudzki wymyślił „ubranko” dla tych narad. Postanowił zabrać harcerzy do Wilczkowic (jakieś 40 km od Otwocka) do domu po swojej Babci i tam zrobić dokładnie to samo, co by było w hufcu. Inne lokum dawało oczywiście wiele nowych możliwości.

Aby wydostać się z MDKu (tam spotkali się wszyscy wyjeżdżający) należało poradzić sobie z kilkoma niekoniecznie łatwymi zadaniami. Siedzisz na krześle, jesteś do niego przywiązany, ręce masz z tyłu, zbliża się do Ciebie tarantula, a na dodatek przy drzwiach wszystko się pali…. masz tylko kilka prostych przedmiotów do dyspozycji ale jesteś w stanie ich użyć dopiero po wyswobodzeniu rąk. Ha! [zadanie z komputerowej gry Broken Sword II. Wykonywane oczywiście na komputerze.] Następne zadanie było pomieszaniem gry z rzeczywistością. Bohater z PC musiał użyć telefonu, jednak wcześniej musiał zdobyć numer, pod który miał zadzwonić. W rzeczywistości też należało wykonać telefon. Czekało tam hasło (w formie zagadki) otwierające Wordow’y plik z ostatnimi instrukcjami.

Nnnn(…)noo. Udało się jakoś. Pod tzw. ”Gałczynem” czekały 3 samochody. Tylko „organizatorzy” znali cel podróży, co nie koniecznie wiązało się ze znajomością drogi.

(jedziem, jedziem, jedziem) n

Żeby nie było za kolorowo, niewtajemniczeni dostali zdjęcie domu Babci Michała, zostali wysadzeni w środku pola i… „Do zobaczenia na miejscu!”. Było ciemno, ale drogi nie więcej niż kilometr.

Już na miejscu, podzielono zadania: rozpalenie pod kuchnią (węgiel, drewno itd.), zmontowanie i rozpalenie grilla przed domem i przygotowanie w środku miejsca na posiłek. Najedzeni zasiedliśmy w pokoju rozgrzewając się przed obradami. W niedługim czasie rozmowa przeniosła się na główny wątek spotkania. „Co z 100DH?” Koniec końców powstał całoroczny plan pracy, chociaż chwilami było ciężko. Kilka godzin po północy odbyła się przebieżka po niedalekim skansenie (czołgi, katiusze i takie tam). Po powrocie znaczną większość zmogło i poszli spać. Reszta wygrzewała się jeszcze w kuchni (+26oC), gdzie trwały śpiewanki, klawiaturo_klepanki, plano_układanki i pstrykanie zdjęć. „Kuchnia” poszła spać o 5.30, a o 7 rano przywitał wszystkich piękny poranek. Niektórzy marzyli o deszczu, bo wtedy nie trzeba kopać ogródka. A w końcu był kopany o czym z żalem zawiadamia autor tego tekstu.

STRZ

P.S. Gorąco pozdrawiam Timura i jego drużynę.

Wensz w szyku! Czyli na siagę przez Kampinos [Palmiry 2002]

Na początku napiszę, dlaczego chciałam napisać relację z tegorocznego rajdu „Palmiry ’2002”.

Otóż uważam, że ten rajd był naprawdę jednym z najbardziej udanych w ostatnim czasie/ roku.

I od razu chciałam podziękować Zuzi i harcerzom z 126 DH za organizację oraz Markowi Rudnickiemu za ‘czuwanie nad nami’ i za … hmmm…. ‘mniej lub bardziej ambitne’ pomysły i ‘niespotykane’ poczucie humoru…

Otóż wszystko zaczęło się, gdy pewnego wczesnego czwartkowego popołudnia wyruszyliśmy (my – czyli 3 DHS) wraz z 126 DH i 17 DH (dowodzoną przez Jaśka Wojciechowskiego)

z Józefowa/Michalina/Otwocka w kierunku wsi o wdzięcznej nazwie Kampinos, leżącej również w Kampinosie (cóż za dziwna zbieżność nazw…). Po dotarciu na miejsce, nastąpiło jeszcze tylko szybkie uzupełnienie zapasów w sklepach, które autentycznie nazywały się „piekło”, „raj”, itp., i już mogliśmy ruszyć w dobrze znanym kierunku – wsi o wdzięcznej nazwie „Małocice”.

Po przejściu „iluśtam” kilometrów (których cały czas zostawało 7…), unikach i ucieczkach przed „spadającymi z nieba” (z niewielką pomocą Jaśka i Marka) butelkami po Lifcie (z budzącą zgrozę zawartością mieszaniny resztek picia i kamieni), lecącymi prosto na nas, dotarliśmy wreszcie do „wymarzonej, wyczekanej, wyśpiewanej” szkoły.

Jeszcze tylko szybkie mycie się, przyrządzanie i spożywanie (a właściwie „pochłanianie”) kolacji i już można było rozpocząć mecz w „skarbola” (dla niewtajemniczonych, lub niedomyślnych wyjaśnię, iż ta dyscyplina nie różni się dużo od tradycyjnej gry w nogę, no, może poza główną atrakcją, którą nie jest rzecz jasna piłka, lecz para zwiniętych, mniej lub bardziej ‘zawiewających’ skarpet.

Prawie wszyscy uczestniczyli w nim do końca, wychodząc z obrażeniami o różnej skali…

Na szczęście nic oprócz plastrów i czasami wody utlenionej, nie było potrzebne…

Ta noc obyła się niestety bez „nocnego zawodzenia”, gdyż nikt z nas nie grzeszył przezornością i każdy liczył, że gitarę weźmie ktoś inny… i tak to się zawsze kończy… ale może to i dobrze, bo następny dzień rozpoczął się dla nas bardzo wcześnie, z racji tego, iż był to piątek i trzeba było zwolnić szkołę uczniom przychodzącym do niej już z samego rańca (chyba od 7).

Wyruszyliśmy ‘bladym świtem’ (przynajmniej jak dla mnie…) w kierunku sławetnej szkoły w Górkach. Odcinek ten na mapie wyglądał tak niepozornie, że Marek i Jasiek zgodnie stwierdzili, że chodzenie prosto do celu jest bezsensowne i, że „pójdziemy trochę naokoło, odbijemy w prawo, później w lewo, później znowu gdzieś skręcimy”… i ten sposób powinno to zająć nam więcej czasu.

Pomysł mieli dobry, ale nawet mimo najszczerszych chęci, częstych postojów na jedzenie i prawie

2-godzinnego postoju na nasze ulubione zabawy (w „słonia”, „przerywane wojsko”, „rugby” czy

w ‘kręcioła’, który był o tyle śmieszniejszy, że bawiliśmy się w niego na terenie „nieco” pofałdowanym -co tylko potęgowało wybuchy śmiechu u osób przypatrujących się (później, już idąc, niektórym nadal było trudno złapać równowagę…), przybyliśmy do szkoły bardzo wczesnym popołudniem (ok.14).

Mimo pozornie (!) długiej i nudnej trasy, ‘atrakcji’ nie zabrakło. Jedną z nich było z pewnością (słynne już chyba do końca wyjazdu, a pewnie i dłużej…) znalezisko Marka.

W tym roku idąc drogami przez Kampinos, można było naprawdę co krok natknąć się na potrącone, bądź przejechane różne płazy i gady, najczęściej żaby i zaskrońce, co pewnie większość z uczestników rajdu zaobserwowała.

I taką właśnie żabkę i węża znalazł Marek. Niby nic specjalnego, ale…zależy dla kogo.

I już do końca rajdu przelatywały nad nami, uwiązane na sznurku.

W sumie niezły patent na „poganianie”… Wszyscy ze strachu, żeby nie dostać nimi po głowie, pędzili równo…. Każdy na komendę: „Wensz w szyku!” łapał się za głowę i biegł do przodu, żeby przypadkiem do niego nic nie doleciało i nic na niego nie spadło… Ale zdarzało się i tak…

W biegiem czasu żabka (o wdzięcznym imieniu, którego jednak nie przytoczę) i zaskroniec (lub padalec) stracili nieco na swym wyglądzie i atrakcyjności, ale cóż…

Po przybyciu do szkoły, dobrze znanej już z poprzednich lat, po tradycyjnych czynnościach typu mycie, jedzenie, sprzątanie, z powodu zakazu wstępu na salę gimnastyczną, podzieleni na grupy (o dźwięcznie brzmiących nazwach wymyślanych przez Marka, typu: leszcze, ) wypełniliśmy sobie czas zabawami, o różnym stopniu ‘mądrości’.

Na pierwszy ogień poszły kalambury z hasłami wymyślanymi przez nas (mnóstwo było przy tym śmiechu, biorąc pod uwagę zdolności aktorskie i rysunkowe niektórych…).

W między czasie do szkoły zawitały drużyny; 7 i dwie 33.

Potem c.d. zabaw, kolacja, nicnierobienie, kolejne „skarbole”, zabawy i spać (przynajmniej niektórzy…).

Reszta (ta co nie poszła spać) zasiadła na korytarzu, schodach, na siedząco i stojąco, aby pograć i pośpiewać (na szczęście inne drużyny okazały się bardziej przezorne i zabrały ze sobą gitarę, a nawet dwie…)

W między czasie miał miejsce jeszcze alarm ciężki robiony przez Jaśka i rewia mody w wykonaniu harcerek z 33 DH pod wodzą Arka Królaka. Postarały się dziewczyny… dźwigać taką ilość rzeczy…

Szczerze podziwiam za wytrwałość…

Jednak mimo bardzo późnej pory (a w pewnym momencie już bardzo wczesnej) spora część (obsiadających schody, krzesła i biurka – co nie zawsze się jednak dobrze kończyło…) długo wytrzymała rozmawiając i śpiewając chyba do samego rana.

Również następnego dnia (w moje urodziny) wstaliśmy wcześnie, choć nie taką „pogańską porą” jak wczoraj. Jak zwykle nastąpiło szybkie pakowanie się, zbieranie manatków, śniadanie i już można było ruszyć w kierunku cmentarza w Palmirach.

Droga jak zwykle była bardzo wesoła, Paweł M. dorwał się wreszcie do upragnionej gitary, więc umilał nam marsz różnymi piosenkami. I jak wczoraj czuwała nad nami żabcia Marka (wąż niestety nie wytrzymał wczorajszej wędrówki…).Co prawda nieco inna niż wczoraj (ale każdy by wyglądał nieco inaczej, wisząc całą noc za nogę za oknem…).

Co do samego cmentarza, to co roku robi on na mnie takie samo wrażenie, ale też z roku, na rok wydaje mi się coraz mniejszy.

Obeszliśmy go jak co roku i poszliśmy jeszcze obejrzeć zbiory w muzeum, znajdującym się obok.

Potem na plac do Pociechy, gdzie przybyliśmy również strasznie wcześnie i szczerze mówiąc nie było tam za bardzo co robić (tradycyjnie zresztą…).

Również byliśmy trochę rozczarowani jeżeli chodzi o „blachy” z rajdu. Nie było ich do sprzedaży, jak co roku, tylko trzeba było składać zamówienie i blachy mają przybyć dopiero za „jakiśtam” czasie do nas do Otwocka. Ale grochówka była jak co roku…

Ze względu na psującą się z minuty na minutę pogody, jak i na fakt, że na apel poległych trzeba by było czekać 4 godziny, podzieliliśmy się. My, ale beze mnie i Zuzi (tzn. 3 DHS bez nas) została, żeby czekać na apel, a my (zniechęceni wizją czekania tyle czasu w miejscu) ruszyliśmy wprost do Truskawia.

Zarówno na PKS, jak i później w W-wie, na tramwaj nie musieliśmy w ogóle czekać, ale w trakcie jazdy pogoda zepsuła się już na dobre i zaczęło lać jak z przysłowiowego cebra. Zaczęliśmy się trochę obawiać o tych, co zostali, ale jak się później okazało, niepotrzebnie, bo w sumie podobało im się.

Ale wszystko co dobre szybko się kończy.

Ostatnie wspólne chwile w strugach lejącego deszczu spędziliśmy w Mini-busie, relacji Warszawa -Otwock i później trzeba było się już pożegnać.

Jak to na koniec bywa, należało by napisać ogólnie jak było, ale mam nadzieję, że z całej wcześniejszej części mojej relacji wynika, że podobało mi się naprawdę bardzo!!!

Mam nadzieję, że całej mojej drużynie (a szczególnie tym, będącym na tym rajdzie po raz pierwszy) podobało się również, i tak samo jak ja, uważają ten rajd za niezwykle udany !!!

I jeszcze jedno – dzięki dla tych, którzy pamiętali o moich urodzinach (choć z początku zastanawiałam się czy to rzeczywiście tak dobrze, gdy nie będę mogła siedzieć przez najbliższe kilka dni…)

Anna „Kózka” Michałowska

Spotkanie w sprawie zimowiska i ksztalcenia

Dziś (10/10/2002) w lokalu Komendy naszego Hufca o godz. 19.00 odbędzie się spotkanie spotkanie w sprawie zimowiska i ksztalcenia. Na spotkanie zaprasza hm. Magdalena Grodzka (Przewodniczaca Komisji Stopni i Ksztalcenia w Hufcu ZHP Otwock)

Osoby bezpośrednio zainteresowane dostały wiadomość mail’ em.

Jeżeli Ty nie należysz do tego grona, a chcesz coś wiedzieć więcej na ten temat – przyjdź na spotkanie lub szukaj inforamacji po spotkaniu na naszych stronach.

Mirek Grodzki

Harcerze wzięci za grupę przestępczą

Harcerzy wziętych omyłkowo za grupę przestępczą uzbrojoną w karabiny maszynowe, zatrzymali po pościgu łomżyńscy policjanci. Broń okazała się atrapami, bo harcerze wracali z manewrów.

Harcerzy za przestępców wzięła obsługa stacji benzynowej koło Miastkowa – poinformował w niedzielę Jacek Dobrzyński z zespołu prasowego podlaskiej policji.

Pracownicy stacji zauważyli bowiem busa, w którym było kilku mężczyzn w kominiarkach na głowach. Samochód powoli podjechał i zatrzymał się. Gdy jeden z podróżujących nim mężczyzn wysiadł z kałasznikowem w ręce i zniknął za budynkiem stacji, przerażeni jej pracownicy zabarykadowali się w środku i zawiadomili policję w Łomży.

Natychmiast wyjechał patrol na sygnale, który na trasie dogonił furgonetkę.

Jechało nią ośmiu harcerzy w wieku 16-23 lata, którzy – jak się okazało – wracali z harcerskich manewrów technicznych w Nowym Młynie koło Łomży. Jak dodał Dobrzyński, w samochodzie mieli osiem kominiarek, dwa duże noże i dziesięć atrap karabinów maszynowych, które służyły do ćwiczeń.

Jechali do Koszalina. Po wyjaśnieniu pomyłki, pojechali dalej.

Źródło „www.onet.pl”