Kilka dni temu obchodziliśmy rocznicę przystąpienia Polski do UE. Było to okazją do dyskusji na temat naszego rzekomego powrotu do Europy. Przytaczamy fragment ostatniej książki Jana Pawła II, który jest głosem w tej dyskusji i traktuje o miejscu i roli Polski w Europie?
„Po upadku komunizmu w Polsce zaczęto lansować tezę o konieczności powrotu do Europy. Oczywiście, były uzasadnione racje, które przemawiały na rzecz takiego postawienia kwestii. Niewątpliwie bowiem system totalitarny narzucony ze Wschodu oddzielał nas od Europy. Tak zwana „żelazna kurtyna” była tego wymownym symbolem. Równocześnie jednak, z innego punktu widzenia, teza o „powrocie do Europy” nie wydawała się poprawna, również w stosunku do ostatniego okresu naszej historii. Chociaż bowiem politycznie zostaliśmy oddzieleni od reszty kontynentu, to przecież Polacy nie szczędzili w tych latach wysiłku, aby wnieść własny wkład w tworzenie nowej Europy. Jak nie wspomnieć w tym kontekście o heroicznej walce z nazistowskim agresorem w roku 1939, a także powstania, jakim w 1944 roku Warszawa zareagowała na horror okupacji. Znaczący był potem rozwój „Solidarności”, który doprowadził do upadku systemu totalitarnego na Wschodzie – nie tylko w Polsce, ale i w krajach sąsiednich. Trudno więc zgodzić się bez uściśleń z tezą, według której Polska „musiała wracać do Europy”. Polska już była w Europie, skoro aktywnie uczestniczyła w jej tworzeniu. Mówiłem o tym na wielu miejscach podczas moich podróży do Polski. Mówiłem o tym przy różnych okazjach, w pewnym sensie protestując przeciw krzywdzie, jaką się wyrządza Polsce i Polakom poprzez fałszywie rozumianą tezę o „powrocie” do Europy.
Ten protest skłania mnie do spojrzenia na dzieje Polski i zapytania, jaki był wkład narodu w formowanie tak zwanego ducha europejskiego. Sięgając w daleką przeszłość, można powiedzieć, że to współtworzenie zaczęło się już od chrztu Polski, a zwłaszcza od Zjazdu Gnieźnieńskiego w roku 1000. Przyjmując chrzest z pobratymczych Czech, pierwsi władcy Polski piastowskiej tworzyli w tym miejscu Europy strukturę państwową, która pomimo swoich historycznych słabości zdołała przetrwać napór z Zachodu (niemiecki Drang nach Osten). Żyjące na ziemiach na zachód od Polski plemiona słowiańskie uległy tej presji. Polska zaś była zdolna przeciwstawić się i stała się wręcz bastionem dla różnych zewnętrznych naporów.
My, Polacy, współtworzyliśmy zatem Europę, uczestniczyliśmy w rozwoju historii naszego kontynentu, broniąc go również zbrojnie. Wystarczy przypomnieć choćby bitwę pod Legnicą (1241 r.), gdzie Polska zatrzymała najazd Mongołów na Europę. A co powiedzieć o całej sprawie krzyżackiej, która znalazła swój rezonans na Soborze w Konstancji (1414-1418)? Jednakże wkład Polski nie miał wyłącznie charakteru militarnego. Również na płaszczyźnie kultury Polska wniosła własny wkład w tworzenie Europy. Bardzo często w tym wymiarze przypomina się zasługi szkoły w Salamance, a zwłaszcza hiszpańskiego dominikanina Francisca de Vitorii (1492-1546) w opracowywaniu prawa międzynarodowego. Słusznie. Nie można jednak zapominać, że dużo wcześniej Paweł Włodkowic (1370-1435) głosił te same zasady, jako fundament uporządkowanego współżycia narodów. Nie nawracanie mieczem, ale przekonywanie – Plus ratio quam vis – to złota zasada Uniwersytetu Jagiellońskiego, który dla kultury europejskiej miał olbrzymie zasługi. Na tym uniwersytecie wykładali wybitni uczeni, na przykład Mateusz z Krakowa (1330-1410) czy Mikołaj Kopernik (1473-1543). Trudno tu nie przypomnieć jeszcze jednego faktu historycznego: w okresie kiedy Europa Zachodnia pogrążała się w wojnach religijnych po reformacji, którym usiłowano zapobiegać, przyjmując niesłuszną zasadę: Cuius regio eius religio, ostatni z Jagiellonów, Zygmunt August stwierdzał uroczyście; „Nie jestem królem waszych sumień”. Istotnie, nie było w Polsce wojen religijnych. Była natomiast tendencja ku porozumieniom i uniom: z jednej strony, w polityce, unia z Litwą, a z drugiej, w życiu kościelnym, unia brzeska zawarta pod koniec XVI wieku pomiędzy Kościołem katolickim a chrześcijanami wschodniego obrządku. Chociaż o tym wszystkim bardzo mało się wie na Zachodzie, nie można nie uznawać istotnego wkładu Polski w kształtowanie chrześcijańskiego ducha Europy Dzięki temu właśnie wiek XVI słusznie jest nazywany „złotym wiekiem” Polski. Wiek XVII natomiast, zwłaszcza druga jego część, odsłania pewne znamiona kryzysu zarówno w polityce – wewnętrznej i międzynarodowej – jak też w życiu religijnym. Z tego punktu widzenia obrona Jasnej Góry w 1655 roku ma nie tylko charakter pewnego cudu historycznego, ale także może być interpretowana jako ostrzeżenie na przyszłość w sensie wezwania do baczności wobec zagrożenia, które pochodziło z Zachodu zdominowanego zasadą cuius regio eius religio, a także ze Wschodu, gdzie coraz bardziej umacniała się wszechwładza carów. W świetle tych wydarzeń można by powiedzieć, że jeżeli Polacy zawinili w czymś wobec Europy i ducha europejskiego, to zawinili przez to, że pozwolili zniszczyć wspaniałe dziedzictwo XV i XVI stulecia.
Wiek XVIII jest okresem wielkiego upadku. Polacy pozwolili zniszczyć dziedzictwo Jagiellonów, Stefana Batorego i Jana III Sobieskiego, Nie można zapomnieć o tym, że jeszcze pod koniec XVII wieku właśnie Jan III Sobieski ocalił Europę przed zagrożeniem otomańskim w bitwie pod Wiedniem (1683). To było zwycięstwo, które oddaliło od Europy niebezpieczeństwo na długi czas. W pewnym sensie powtórzyło się pod Wiedniem to, co wydarzyło się w XIII wieku pod Legnicą. W XVIII wieku Polacy zawinili tym, że nie ustrzegli dziedzictwa, którego ostatnim obrońcą był zwycięzca spod Wiednia. Wiadomo, że powierzenie narodu królom z dynastii saskiej dokonało się pod presją zewnętrzną, zwłaszcza Rosji, która dążyła do zniszczenia nie tylko Rzeczypospolitej, ale także tych wartości, których była ona wyrazem. Polacy w ciągu XVIII wieku nie zdobyli się na to, aby ten proces rozkładowy zahamować, ażeby obronić się przed niszczącym wpływem liberum veto. Szlachta nie zdobyła się na przywrócenie praw stanu trzeciego, a przede wszystkim praw wielkich rzesz chłopów polskich przez uwłaszczenie ich i uczynienie obywatelami współodpowiedzialnymi za Rzeczpospolitą. To są starodawne winy społeczeństwa szlacheckiego, a zwłaszcza znacznej części arystokracji, dygnitarzy państwowych i niestety także niektórych dygnitarzy kościelnych.
W tym wielkim rachunku sumienia z naszego wkładu do Europy trzeba więc w szczególny sposób zatrzymać się na historii wieku XVIII. Pozwoli nam to z jednej strony zdać sobie sprawę, jak rozległy jest bilans win i zaniedbań, z drugiej jednak – uświadomić sobie to wszystko, co w wieku XVIII było początkiem odnowy. Jak nie wspomnieć na przykład Komisji Edukacji Narodowej, pierwszych prób zbrojnego oporu wobec zaborców, a przede wszystkim wielkiego dzieła Sejmu Czteroletniego? Szala win i zaniedbań była jednak przeważająca i dlatego Polska upadła. Jednakże upadając, zabrała ze sobą w testamencie to wszystko, co miało się stać zaczynem odbudowy jej niepodległości, a także jej późniejszego wkładu w budowę Europy. Ten następny etap miał się jednak rozpocząć dopiero po upadku XIX-wiecznych systemów i tak zwanego Świętego Przymierza.
Po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku Polska mogła znowu aktywnie uczestniczyć w współtworzeniu Europy Dzięki niektórym politykom, a także wybitnym ekonomistom było możliwe osiągnięcie w krótkim czasie wielkich rezultatów. Wprawdzie na Zachodzie, zwłaszcza w Wielkiej Brytanii, patrzono na Polskę z powątpiewaniem, jednak naród z roku na rok stawał się coraz bardziej godnym zaufania partnerem w powojennej Europie. Był to także partner odważny, co stało się jasne w roku 1939: kiedy demokracje zachodnie łudziły się, że mogą coś uzyskać, paktując z Hitlerem, Polska zdobyła się na stawienie czoła wojnie, która z punktu widzenia sił militarnych i technicznych była bardzo nierówna. Władze polskie uznały, że w tym momencie było to nieodzowne, ażeby obronić przyszłość Europy i europejskości.
Kiedy wieczorem 16 października 1978 roku stanąłem po raz pierwszy na balkonie Bazyliki św. Piotra, aby pozdrowić rzymian i pielgrzymów zgromadzonych na placu w oczekiwaniu na wynik konklawe, powiedziałem, że przychodzę z „dalekiego kraju”. W gruncie rzeczy ta odległość w sensie geograficznym nie była tak wielka. Samoloty pokonywały ją zaledwie w dwie godziny. Mówiąc o dalekości, miałem na myśli istniejącą jeszcze w tamtym momencie „żelazną kurtynę”. Papież, który przychodził spoza „żelaznej kurtyny”, w prawdziwym sensie tego słowa przychodził z daleka, chociaż w rzeczywistości przychodził z samego centrum Europy. Przecież geograficzne centrum Europy znajduje się właśnie na terenie Polski.
W latach istnienia „żelaznej kurtyny” zapomniano o Europie Środkowej. Stosowano dość mechanicznie podział na Zachód i Wschód, uznając Berlin, stolicę Niemiec, za miasto-symbol, przynależące jedną swą częścią do Niemiec Federalnych, a drugą do Niemieckiej Republiki Demokratycznej. W rzeczywistości ten podział był całkowicie sztuczny. Służył celom politycznym i militarnym. Wyznaczał granice dwóch bloków, ale nie liczył się z historią ludów. Polakom trudno było przyjąć do wiadomości, że należą do Wschodu, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, iż właśnie w tych latach granice Polski zostały przesunięte na Zachód. Przypuszczam, że tak samo trudno było to zaakceptować Czechom, Słowa kom czy Węgrom, a także Litwinom, Łotyszom czy Estończykom.
Z tego punktu widzenia powołanie papieża z Polski, z Krakowa, mogło mieć wymowę niejako symboliczną. Nie było to jedynie powołanie konkretnego człowieka, ale całego Kościoła, z którym był on związany od urodzenia; pośrednio było to także powołanie narodu, do którego należał. Zdaje mi się, że tę sprawę szczególnie jasno widział i wyraził kard. Stefan Wyszyński. Osobiście byłem zawsze przekonany, że wybór Polaka na papieża tłumaczył się tym, czego Prymas Tysiąclecia wraz z Episkopatem i Kościołem polskim potrafili dokonać w warunkach ograniczeń, ucisku i prześladowań, jakim byli poddani w tamtych trudnych latach.
Chrystus powiedział kiedyś do Apostołów, posyłając ich na krańce ziemi: „Będziecie mi świadkami” (Dz 1, 8). Wszyscy chrześcijanie są wezwani do świadczenia o Chrystusie. W szczególny sposób są do tego powołani pasterze Kościoła. Powołując na Stolicę Rzymską kardynała z Polski, konklawe dokonało znaczącego wyboru: tak jak gdyby zażądało świadectwa Kościoła, z którego ten kardynał przychodził – jakby go zażądało dla dobra Kościoła powszechnego. W każdym razie wybór ten miał dla Europy i dla świata szczególną wymowę. Do tradycji bowiem należało, od prawie pięciu wieków, że rzymską Stolicę św. Piotra przejmowali kardynałowie włoscy Wybór Polaka nie mógł nie oznaczać jakiegoś przełomu. Świadczył o tym, że konklawe, idąc za wskazaniami Soboru, starało się odczytywać „znaki czasu” i w ich świetle kształtować swoje decyzje.
W tym kontekście można by się także zastanawiać nad wkładem Europy Środkowo-Wschodniej w tworzenie się dziś Europy zjednoczonej. Mówiłem na ten temat przy różnych okazjach. Jak mi się wydaje, najbardziej znaczącym wkładem, jaki narody tego regionu mogą zaoferować, jest obrona własnej tożsamości. Narody Europy Środkowo-Wschodniej pomimo wszystkich przeobrażeń narzuconych przez dyktaturę komunistyczną zachowały swoją tożsamość, a poniekąd nawet ją umocniły. Walka o tożsamość narodową była dla nich walką o przetrwanie. Dzisiaj obie części Europy -zachodnia i wschodnia – ponownie się zbliżają. To zjawisko, samo w sobie jak najbardziej pozytywne, nie jest pozbawione ryzyka. Wydaje mi się, że podstawowym zagrożeniem dla Europy Wschodniej jest jakieś przyćmienie własnej tożsamości. W okresie samoobrony przed totalitaryzmem marksistowskim ta część Europy przebyła drogę duchowego dojrzewania, dzięki czemu pewne istotne dla życia ludzkiego wartości mniej się tam zdewaluowały niż na Zachodzie. Tam żywe jest jeszcze na przykład przekonanie, iż to Bóg jest najwyższym gwarantem godności człowieka i jego praw. Na czym wobec tego polega ryzyko? Polega ono na bezkrytycznym uleganiu wpływom negatywnych wzorców kulturowych rozpowszechnionych na Zachodzie. Dla Europy Środkowo-Wschodniej, w której tendencje te mogą jawić się jako rodzaj „promocji kulturowej”, jest to dzisiaj jedno z najpoważniejszych wyzwań. Myślę, iż właśnie z tego punktu widzenia toczy się tutaj jakieś wielkie duchowe zmaganie, od którego zależeć będzie oblicze Europy tworzące się na początku tego tysiąclecia.
W roku 1994 odbyło się w Castel Gandolfo sympozjum na temat tożsamości europejskich społeczeństw (Identity in Change). Pytanie, wokół którego toczyła się debata, dotyczyło zmian, jakie wydarzenia XX wieku wprowadziły w świadomości tożsamości europejskiej i tożsamości narodowej w kontekście nowoczesnej cywilizacji. Na początku sympozjum Paul Ricoeur mówił o znaczeniu pamięci i zapominania, jako dwóch przeciwstawnych sil działających w historii człowieka i społeczeństw. Pamięć jest tą siłą, która tworzy tożsamość istnień ludzkich, zarówno na płaszczyźnie osobowej, jak i zbiorowej. Przez pamięć bowiem w psychice osoby tworzy się poniekąd i krystalizuje poczucie tożsamości.
Pośród wielu interesujących stwierdzeń, które wówczas usłyszałem, jedno szczególnie mnie uderzyło. Chrystus znał to prawo pamięci i w momencie kluczowym swego posłannictwa do niego się odwołał. Kiedy ustanawiał Eucharystię podczas Ostatniej Wieczerzy, powiedział: „To czyńcie na moją pamiątkę” (Hoc facite in meam commemorationem: Łk 22, 19). Pamiątka mówi o pamięci. Tak więc Kościół jest poniekąd żywą „pamięcią” Chrystusa: Chrystusowego misterium, Jego męki, śmierci i zmartwychwstania, Jego Ciała i Krwi. Tę „pamięć” realizuje się poprzez Eucharystię. Wynika stąd, że chrześcijanie, celebrując Eucharystię, to jest przywołując na „pamięć” swego Pana, nieustannie odkrywają swoją tożsamość. Eucharystia wyraża coś najgłębszego, a zarazem najbardziej uniwersalnego – świadczy o przebóstwieniu człowieka i nowego stworzenia w Chrystusie. Mówi o odkupieniu świata. Ale ta pamięć odkupienia i przebóstwienia człowieka, tak bardzo dogłębna i uniwersalna, jest równocześnie źródłem wielu innych wymiarów pamięci człowieka i ludzkich wspólnot. Pozwala ona człowiekowi rozumieć siebie w jakimś najgłębszym zakorzenieniu, a zarazem w ostatecznej perspektywie swego człowieczeństwa. Pozwala ona również rozumieć różne wspólnoty, w których kształtują się jego dzieje: rodzinę, ród i naród. Pozwala też wnikać w dzieje języka i kultury, w dzieje wszystkiego, co jest prawdziwe, dobre i piękne”.
Jan Paweł II, Pamięć i Tożsamość, ZNAK
PUBLICYSTYKA
Biała Sowa: Dywizje Jana Pawła II
Czy wiemy o Kogo chodzi? Pytanie chyba retoryczne… Całe życie, całego pokolenia Polaków, upływało pod znakiem Papieża, też Polaka. Tego, co z dalekiego kraju przybył do Rzymu i sprawił, że pokochał Go cały, chrześcijański świat.
Czy tylko chrześcijański? Wiemy dobrze, że nie tylko. Wyznawcy islamu, starozakonni, wreszcie bezwyznaniowcy uznali w nim także Wielkiego Człowieka. To On przełamał odwieczne bariery między różnie czczącymi wyznawcami Tego Samego Boga.
Ale nie wszyscy Go kochali! Już po kilku latach pontyfikatu próbowano Go zgładzić! Wiedzieli bowiem specjaliści od władania masami, że masy bez wodza są tylko masami! Wódz tworzy z nich świadome swej godności narody. On był WODZEM! Jego największą bronią była modlitwa.
W jakich miejscach się modlił, aby zwrócić na nie uwagę ludzkości? Nie będę tu przypominał modłów w Jerozolimie, czy innych zakątkach świata, ale muszę wspomnieć np. modlitwę przy grobie zamordowanego przez oficerów SŁUŻBY BEZPIECZEŃSTWA Polski LUDOWEJ, księdza Jerzego Popiełuszki, którego niewybaczalną winą było służenie członkom „Solidarności” Huty „Warszawa” i wygłaszanie patriotycznych kazań.
Wspomnę także modły przy Pomniku „Poległym i pomordowanym na Wschodzie”. Tam zwrócił uwagę świata na problemy wynikające z sąsiedztwa Polski z Rosją. Datę 17.IX.1939 na tarczy Białego, oplątanego więzami Orła, zobaczyli na ekranach telewizorów widzowie na całym świecie. Fakt rozstrzelania dwudziestu kilku tysięcy polskich oficerów w kwietniu 1940 roku na rozkaz samego Stalina dzięki Niemu został przypomniany i nadal woła o pomstę do nieba!
On poświęcił Pomnik Polskiego Państwa Podziemnego i Armii Krajowej, odsłonięty (o 50 lat za późno!!!) przed Sejmem Rzeczypospolitej. Jego modły w tym miejscu, to nie tylko uczczenie faktu istnienia w okupowanej Europie jedynego państwa niezależnego od Hitlera, ale przykładowo także zamordowanego w Moskwie Leopolda Okulickiego, ostatniego Komendanta Armii Krajowej.
On pierwszy wyartykułował to, o czym nawet baliśmy się myśleć. Jego wołanie: „NIECH ZSTĄPI DUCH TWÓJ I ODNOWI OBLICZE ZIEMI, TEJ ZIEMI!”
Spełniło się szybciej, wbrew oporowi wielu, niż ośmieliliśmy się pomyśleć!
Józef Stalin zapytał kiedyś: „Papież? A ile om ma dywizji?”
No właśnie! Czy mogę PAPIESKĄ DYWIZJĄ nazwać tych spośród Was, którzy zwołani meilami i esemesami zgromadziliście się w otwockim parku, by, w jakże dostojnym milczeniu przejść ulicami miasta do świątyni? A następnego dnia trwaliście z pochodniami na uroczystej mszy świętej?
Któż inny ze współczesnych miałby taką charyzmę i moc oddziaływania, że mieszkańcy krakowskich akademików ułożyli by mu wielkie krzyże ze swoich okien? Kto kierował tymi odruchami serc? No właśnie! Tajemnica wiary!
Co dalej Druhny i Druhowie? A może któregoś obozowego dnia SPECJALNE OGNISKO, ze specjalnym akcentem o 21.37?
A może zaczniemy czytać Jego homilie? Może obejrzymy filmy z Jego wędrówek po Polsce? Może przypomnimy sobie Jego nauczanie o DEKALOGU? Może podejmiemy jakieś postanowienia w Jego intencji?
Odszedł nasz, dla jednych, kochany Dziadziuś, dla innych Tata, odszedł Ten, któremu ufaliśmy, ale być może, nie zawsze Go słuchaliśmy, nie mieliśmy czasu, by zgłębić Jego nauczanie.
JEST JESZCZE CZAS, BY TO NAPRAWIĆ, BO WSZYSCY CZUJEMY, ŻE TAK BYĆ POWINNO.
Wasza Biała Sowa
Otwock pożegnał Papieża
W środę, 6 kwietnia 2005 prawie 10 tys. osób z zapalonymi świecami przeszło ulicami miasta Otwocka spod liceum im. K.I Gałczyńskiego do kościoła Św. Wincentego A`Paulo. Do późnych godzin wieczornych trwały modlitwy, których zwieńczeniem był Apel Jasnogórski i uroczysty akt zawierzenia Najświętszej Maryi Pannie.
Tysiące świec zapalono by uczcić papieża wszechczasów. Marsz był wynikiem spontanicznej reakcji trzech kobiet, które drogą sms -ową wezwały młodzież do oddania hołdu Ojcu Świętemu i uczestnictwa w Apelu Jasnogórskim. Kobiety zawiadomiły o pochodzie otwocką policję. Marsz spontanicznie poprowadziło kilkudziesięciu harcerzy.
Wspólna modlitwa była w pełni spontaniczna. Atmosfera tożsama z atmosferą podczas licznych papieskich pielgrzymek, tak, jakby papież nadal był obecny. Przejmujące „Abba Ojcze” odśpiewano przy falujących i wzniesionych do góry rękach. Na koniec słychać było głośne wymowne oklaski. – Duc in altum, czyli wypłyń na głębię głosił w jubileuszowym przesłaniu Ojciec Święty – mówił proboszcz Bogusław Kowalski. – Cieszę się, że nauka wielkiego Polaka, Piotra naszych czasów pozostała w naszych sercach.
www.powiat-otwocki.pl
Czym jest życie?
„(…)Nie bądź pewny że czas masz bo pewność niepewna
zabiera nam wrażliwość tak jak każde szczęście(…)”
ks. Jan Twardowski
Przyszło nam żyć w dziwnych czasach. Na naszych oczach dokonuje się globalizacja. Możemy być jej przeciwnikami lub zwolennikami, jednak nie zmieni to faktu, że postępuje ona nadal i wkracza w coraz to bardziej intymne dziedziny życia człowieka.
Świat zamienia się w „globalna wioskę”, gdzie informacje z jednego jej końca na drugi przekazywane są dosłownie w ułamkach sekund. Pewne, kiedyś można by rzecz lokalne problemy staja się zagadnieniami nad którymi pochyla się cały świat. Każdy chce mieć zdanie na każdy temat, nawet taki, który nie dotyczy nas bezpośrednio.
Bardzo ważną rolę w tym wyścigu do wszelkiego typu informacji odgrywają dziś media. To głownie telewizja, radio i gazety są źródłem informacji o otaczającym nas świecie. Wszystko staje się „medialne”. Niestety nawet zagadnienie tak tajemnicze i mistyczne jak odchodzenia, umieranie człowieka może być medialne, o czym mieliśmy szanse przekonać się bezpośrednio przed Wielkim Tygodniem i w jego trakcie. W każdych wiadomościach telewizyjnych, w każdym serwisie informacyjnym w radio, w każdej gazecie i na stronie każdego portalu internetowego pojawiały się coraz to nowe informacje dotyczące Terii Schiavo. Po 15 latach życia, dzięki aparaturze sztucznie podtrzymującej jej istnienie, amerykański sąd – na prośbę jej męża, a przy ostrym sprzeciwie jej rodziców i rodzeństwa, nakazał odłączenie Terii od aparatury i tym samym skazał ją na śmierć głodową. 15 lat to bardzo długo, niektórzy z was żyją niewiele dłużej. 15 lat cierpienia jej najbliższych i jej samej. I finał tej historii o tyle tragiczni jeszcze bardziej bolesny, że to sąd musiał decydować o śmierci lub życiu człowieka. Że instytucja, której zdaniem jest wymierzać sprawiedliwość tym razem decydowała o życiu lub śmierci osoby, która nie uczyniła nic co by było sprzeczne z prawem.
Wiem, że zgodnie z nauką Kościoła Katolickiego należy ratować życie ludzie za wszelką cenę i do samego końca. Tylko, czy osoba która pozostaje w stanie wegetatywnym „żyje”? Czym jest „życie”?
Absolutnie nie jestem zwolenniczką eutanazji, ale z kiedy patrzę na to jak medycyna rozwija się na przód to ogarnia mnie przerażenie. Boję się tego, iż może kiedyś ja znajdę się na miejscu Terii i wiem, że chciałabym aby pozwolono mi odejść. Odejść tam gdzie czekają już na mnie najbliżsi z rodziny i znajomi. Śmierć nie jest dla mnie końcem, ale bramą przez którą wchodzę w życie wieczne. Nie chciałabym aby ktoś zatrzymywał mnie tutaj za wszelką cenę. Nie chciałabym aby moi najbliżsi patrzyli na mnie jak cierpię, jak ich nie poznaje. Wolę aby pożegnali mnie ze świadomością, że to pożegnanie nie ma wydźwięku „żegnaj”, ale „do zobaczenia”. Chciałabym, aby zapamiętali piękne chwile jakie razem było dane nam przeżyć, a nie to jak bardzo jak z dnia na dzień zamieniałam się w kogoś im obcego.
Kiedy pisze ten tekst z pokoju obok dobiega głos spikera, który z relacjonuje jak miliony Polaków i ludzi na całym świecie pogrążeni są w modlitwie o zdrowie Ojca Świętego, bo chcieliby aby został z nami jak najdłużej. Też bym chciała aby był z nami jak najdłużej, ale chciałaby także umieć odejść z tego świata jak Jan Paweł II. Gasnąć spokojnie i z ufnością. On wie, że to nie jest koniec, ale dopiero początek jego właściwego życia, do którego każdy z nas został powołany.
Nie ważne czy wierzymy, że po śmierci trafimy na łono Abrahama czy przed oblicze Allacha. Każda religia, każde wyznanie mówi człowiekowi, ze śmierć nie jest końcem, ale początkiem nowego życia. Niektórzy wierzą, że narodzą się na ziemi ponownie, inni że zjednoczą się ze swoim Bogiem. Ale nigdy nie jest to absolutny koniec po którym nic już nie następuje.
Papież Jan Paweł II był osobą niezwykłą, nam – Polakom szczególnie bliską i kochaną. Potrafił przezwyciężać podziały i rozumiał świat jak mało kto. Budował ekumenizm i głosił Ewangelię w duchu miłości i pojednania z innymi religiami. W liberalnym świecie jasno podkreślał co jest dobre, a co złe, był konserwatysta nie zmieniającym poglądów a potrafił zjednać sobie rzesze młodych. Udowadniał, że Bóg jest Miłością, i obdarza nas miłością bezwarunkową.
Niedawno przeżywaliśmy Wielki Tydzień i Dzień Zmartwychwstania Pańskiego. Byliśmy świadkami tego jak Jezus cierpiał psychicznie i fizycznie. Jak szedł, i upadał pod krzyżem w drodze na Golgote, aby tam po raz kolejny udowodnić nam jak bardzo kocha nas Bóg.
Przeżywaliśmy śmierć Jezusa, ale potem radowaliśmy się Jego zmartwychwstaniem. Święta Wielkanocne są najważniejszymi świętami dla chrześcijan, gdyż namacalnie pokazują sens naszej wiary. W to że i my zmartwychwstaniemy.
Nie bójmy się więc mówić o śmierci. Jest ona wpisana w nasze życie, tak ja narodziny zaczynają nasza ziemska podróż, tak ona jest porostu jej kresem.
Marysia Mikulska
17 DH Widnokrąg
Biała Sowa: został już tylko luty
W numerze 6 Przecieku, z lutego bieżącego roku, z dużym zainteresowaniem przeczytałem felieton Marysi Mikulskiej, którego tytułem była wypowiedź Jerzego Berkeley: „Mało ludzi myśli, ale każdy chce mieć swoje zdanie”. Jest w nim o rewizjonizmie historycznym, o trudnościach związanych z dążeniem do obiektywizmu w pracy historyka, a praktycznie o niemożności dojścia do jednej, absolutnej Prawdy. Truizmem będzie twierdzenie o słuszności tych spostrzeżeń.
W moim bloku mam wspaniałego sąsiada, z którym często dyskutujemy, a właściwie wzajemnie się utwierdzamy w słuszności naszych poglądów na historię, politykę, polityków, aktualne wydarzenia. Mam też wielu innych sąsiadów, z którymi próbuję czasem rozmawiać na różne tematy, ale po przemyśleniu treści i sensu tych rozmów, dochodzę do wniosku, często, nie da się ukryć, przy wydatnej pomocy żony, że czas poświęcony tym rozmowom był czasem bezpowrotnie straconym. Zatem, w kolejnej rozmowie na klatce schodowej z moim wspaniałym sąsiadem, nie bardzo zaskakuje mnie jego odkrycie, że któryś z naszych sąsiadów ma zupełnie inny pogląd, np. na dokonania SOLIDARNOŚCI. Właśnie kilka dni temu, widząc mnie schodzącego po rower do piwnicy oświadczył, że sąsiad IKS stwierdził, że tych SOLIDARUCHÓW to najchętniej by powywieszał na suchej gałęzi za to, co zrobili z Polską. Za to rozprzedanie za grosze majątku narodowego, za stracone kopalnie, huty i banki, za penetrację zagranicznego kapitału, za kolosalne bezrobocie.
Nie po raz pierwszy usłyszałem te argumenty, bo często słucham nie cenzurowanych wypowiedzi słuchaczy znanego radia z Torunia, którzy bardzo często wypowiadają te same zdania na antenie, śmiało można powiedzieć ogólnoświatowej. Na cały świat rozchodzą się fale radiowe niosąc cytowane wyżej oskarżenia pod adresem SOLIDARNOŚCI, Wałęsy, Krzaklewskiego, całego ruchu zainicjowanego w Sierpniu 1980 roku.
Dlaczego piszę nazwę miesiąca z wielkiej litery? Bo nie mogę zmusić moich palców, by uderzyły w małą czcionkę bez jednoczesnego naciśnięcia klawisza CAPS LOCK. Tak samo piszę o Maju 1791, Listopadzie 1830, Styczniu 1863, Listopadzie 1918, Wrześniu 1939, Sierpniu 1944, czy Grudniu 1970. Niektórzy dodają Marzec 1968, Czerwiec 1976, a już nikt nie pisze o Październiku 1917!
Uważny, lub złośliwy czytelnik stwierdzi, że już tylko luty nam został do pisania małą literą. Ale zostawmy te miesiące, bo należałoby rozpocząć nowy wątek.
Wróćmy do rozważań o SOLIDARNOŚCI i jej dokonaniach, bo coraz częściej przekonuję się, że pamięć ludzka jest niesamowicie wybiórcza, zwłaszcza po 25 latach! Tak, tak Gerwazeńku, to już ćwierć wieku minie w sierpniu bieżącego roku od tamtego zrywu narodu, który w ostatecznym efekcie zmienił świat! Ówcześni przedszkolacy przekraczają dzisiaj trzydziestkę. Ówcześni decydenci są czcigodnymi staruszkami, lub ich już nie ma na tym najlepszym ze światów, ale zdążyli zdrowo namieszać w głowach moim rodakom przez te dwadzieścia pięć lat, korzystając z wywalczonej wolności słowa, której przeciwnikami byli przez całe swoje życie. Niejaki Jerzy Urban, osławiony rzecznik prasowy ówczesnego rządu nie próżnował, wydając niemniej osławione NIE. Nie próżnowali ówcześni politycy pisząc pamiętniki wydawane w dużych nakładach przez wydawnictwo BGW i wiele innych.
Zatroszczyli się także o utrzymanie w swoich rękach najpotężniejszego medium, jakim bezsprzecznie jest telewizja. Po pozbyciu się z niej tzw. pampersów Walendziaka, zostali „sami swoi” (czyli ludzie z przeszłością w komunistycznym systemie) dzięki m. in. prezesowi Kwiatkowskiemu i jemu podobnym orędownikom poprawności politycznej. A któż powołał pana Kwiatkowskiego? Osobiście prezydent wszystkich Polaków, cieszący się ogromnym uznaniem narodu. Wystarczy spojrzeć na wyniki sondaży (Ostatnio Aleksander Kwaśniewski traci w sondażach. Niektórzy przy tej okazji mówią, że na szczęście, inni, ze niestety. My niestety mówimy, że na szczęście – przyp. Redakcji).
Do tematu SOLIDARNOŚCI wrócę, bo muszę to uczynić w roku jubileuszu Sierpnia 1980. Bardzo bym chciał poznać Wasze sądy o tym ruchu, o wydarzeniach mu towarzyszących, o ich konsekwencjach. Zatem do spotkania na łamach kolejnych numerów Przecieku.
Wasza Biała Sowa
Z listu abp. Józefa Życińskiego na drugą niedzielę Wielkanocy:
W sierpniu Polska będzie dziękować Bogu za przemiany zapoczątkowane przez sierpniowy zryw robotników Wybrzeża oraz powstanie „Solidarności”.
(…) Niestety, nie wszyscy potrafią docenić wielkość tego dziedzictwa. Spotykamy komentarze sugerujące, iż przemian tych dokonali głównie tajni współpracownicy i agenci służb specjalnych. W imię chrześcijańskiej odpowiedzialności za prawdę nie traktujmy serio tych komentatorów, którzy utrzymują, że dla polskiego przełomu ważniejsze były spiskowe kontrakty niż działanie Ducha Świętego rozpalającego w utrudzonych duszach poczucie godności, wolności i męstwa. (…)
Niewątpliwie w powojenne dzieje Polski wpisany jest również dramat zdrady. Niemoralne pozostają działania tych, którzy usiłowali robić kariery, pisząc donosy na bliskich. Za ujawnieniem dokumentów ukazujących te bolesne karty opowiadali się polscy biskupi już dziesięć lat temu (…). Wiele środowisk ujmuje życiowe tragedie w kategoriach sensacji, nie zwracając uwagi na to, iż nie wolno nam nikogo oceniać tylko z tego powodu, że jego nazwisko znalazło się w katalogu, w którym wymieszane są nazwiska zarówno bohaterów, jak i oprawców oraz zwykłych donosicieli.
(…) Zechciejmy dostrzec osoby, które czekają na gest solidarnej miłości. W małych miasteczkach klimat podejrzeń może narastać wokół osób, które mają nieszczęście nosić takie samo nazwisko jak ktoś wymieniony w rejestrze w internecie. Trzeba wyrazić naszą solidarność z nimi. Inną grupę wymagającą chrześcijańskiej troski stanowią osoby, które pod wpływem szantażu lub zastraszenia podjęły niemoralną współpracę z organami władzy, potem zaś odważnie ją zerwały. Nierzadko całe ich życie bywa oceniane z perspektywy okresu, który one uznały już za swą winę. Gdyby równie krytyczny styl ocen przyjęto w Ewangelii, syn marnotrawny pozostałby na zawsze czarnym charakterem, w stronę jawnogrzesznicy skierowano by natomiast kamienie, nie zaś krzepiące: „Idź i od tej chwili już nie grzesz”. Przypowieść o zagubionej owcy, której odnalezienie przyjmują z radością pasterz i cała wspólnota, uczy nas przebaczenia dla skruszonych.
Przed ew. zmiana Bohatera Hufca
Gdy po ostatnim Zjeździe Hufca dowiedziałem się, o uchwale, która w konsekwencji może spowodować zmianę naszego Bohatera Hufca, zadumałem się. Informację tę przyjąłem z mieszanymi uczuciami. Dlaczego?
Sam zadałem sobie to pytanie. Przecież nigdy nie czułem z tym bohaterem większej więzi emocjonalnej. Ten bohater „był”, nosiło się plakietki na mundurze informujące, „Hufiec Otwock im. Bohaterów 1 Praskiego Pułku Piechoty, ale nie prowadzono, przynajmniej w drużynie do której należałem, większej akcji propagandowej na jego temat.
W hufcu chyba również nie, ponieważ nie przypominam sobie by na licznych Manewrach Techniczno Obronnych, w których brałem udział zadawano wnikliwe pytania związane z Bohaterem Hufca. Z tego powodu moja wiedza ograniczała się właściwie do tego, że 1 Pułk Piechoty wchodził w skład 1 Dywizji im. T. Kościuszki, pod dowództwem płk. Zygmunta Berlinga. Złożył przysięgę w rocznicę bitwy pod Grunwaldem tj. 15 lipca 19943r, na front wyruszył w rocznicę napaści hitlerowskiej na Polskę tj. 1 wrześnie 1943, a swój szlak bojowy rozpoczął od „zwycięskiej” bitwy pod Lenino 12 października 1943r. Z poległych w bitwie potrafiłem wymienić mjr Lachowicza, kpt. Wysockiego, por. Pazińskiego, któremu Otwock poświęcił ulicę gdzie obecnie mieszkam. Kpt. Wysocki za postawę w walce wśród przyznanych mu odznaczeń otrzymał Tytuł Bohatera Związku Radzieckiego. Po latach, czytając jakiś artykuł w prasie o stoczonych potyczkach żołnierzy polskich z wkraczającymi na nasze tereny wojskami sowieckimi we wrześniu 1939r. natrafiłem na nazwisko kpt. Wysockiego, d – cę kompanii CKM, który walkami podjazdowymi dał się mocno we znaki najeźdźcy ze wschodu. Wtedy pomyślałem sobie, że może to właśnie ten Wysocki spod Lenino. Jeśli tak, to jego historia ułożyła się w typowo pogmatwany sposób dla wielu tysięcy Polaków w tamtym okresie.
Dalej moja wiedza na temat 1 PPP dotyczyła jedynie wiadomości o 1 Dywizji Piechoty im. Tadeusz Kościuszki, w której składzie znajdował się i w szeregach której pułk walczył: o Warszawę, Wał Pomorski i Berlin. Same anonimowe lakoniczne informacje. Zacząłem więc trochę poszukiwać by poszerzyć zakres wiadomości w danej dziedzinie i dowiedziałem się np., że walki o warszawską Pragę rozpoczęte 10.09.1944 były następnym po Lenino poważniejszym zadaniem bojowym pułku. W cztery dni później pododdziały dotarły do Wisły w rejonie mostu Kierbedzia. Rozkaz nr 0375 Naczelnego Dowództwa Armii Czerwonej z dnia 20.11.1944r, nakazał by 1 pułkowi piechoty Armii Polskiej, który wyróżnił się w bojach o opanowanie twierdzy Praga, nadać nazwę „Praski” i odtąd nazywać go Praski Pułk Piechoty. Rozkaz podpisał Naczelny Wódz Armii Czerwonej Marszałek Związku Radzieckiego J. Stalin. I tu dodatkowa ciekawa informacja, że ranni w walkach o Pragę żołnierze 1 PPP byli leczeni w otwockich szpitalach. Jeśli tak to na naszym cmentarzu muszą znajdować się groby tych, którzy zmarli z ran zadanych w walce. Grobów żołnierzy 1 Armii Wojska Polskiego jest w Otwocku 330. Ilu z nich służyło w 1 PPP ? Dysponując imienną listą odznaczonych, harcerze 123 DH idąc od nagrobka do nagrobka spróbowali odszukać ich nazwisk. Wśród odznaczonych Brązowym Medalem „Zasłużonym na Polu Chwały” znależliśmy 6 nazwisk: szer. Bielkowicz Mikołaj szer. Grzesiak Antoni, szer. Grablewski Mikołaj, chor. Marciniszyn Stanisław, szer. Romaniuk Jana, st. szer. Tereszczuk Wasyl. Kim byli? Za co otrzymali odznaczenia bojowe? W jakich okolicznościach odnieśli śmiertelne rany? Nie wiemy. Jedno tylko jest pewne, że ci, których wymieniłem z późniejszymi niechlubnymi działaniami pułku nie mieli nic wspólnego.
Na bitewnym szlaku od Lenino do Berlina poległo 793 żołnierzy pułku, w tym 542 szeregowców, 178 podoficerów i 73 oficerów. Zmarło z ran 145 żołnierzy w tym 97 szeregowców, 28 podoficerów i 20 oficerów. Zmarło z chorób 28 żołnierzy, w tym 16 szeregowców, 9 podoficerów i 3 oficerów. Zaginęło bez wieści 627 żołnierzy, w tym 522 szeregowców, 91 podoficerów, 14 oficerów. Łącznie pułk stracił bezpowrotnie w ciągu wojennych dwóch lat 1593 żołnierzy.
Odznaczono:
– Krzyżem Virtuti Militari V klasy – 35 żołnierzy,
– Krzyżem Grunwaldu III klasy – 39,
– Krzyżem Walecznych – 593 w tym 102 dwukrotnie i 2 trzykrotnie.
– Złotym Medalem „Zasłużonym na Polu Chwały”- 3,
– Srebrnym Medalem „Zasłużonym na Polu Chwały”- 263 w tym 44 dwukrotnie i 2 trzykrotnie,
– Brązowym Medalem „Zasłużonym na Polu Chwały” – 1224 w tym 301 dwukrotnie, 60 trzykrotnie i 2 czterokrotnie.
– Tytułem Bohatera Związku Radzieckiego –2,
– Orderem Czerwonego Sztandaru- 14,
– Orderem Wielkiej Wojny Narodowej II stopnia – 20,
– Orderem Czerwonej Gwiazdy- 24,
– Medalem „Za Odwagę” – 36,
– Medalem „Za Bojowe Zasługi” – 22,
– Orderem Aleksandra Newskiego – 1,
– Orderem Sławy III stopnia – 7,
– Medalem Zwycięstwa – 34.
Dlaczego o tym wszystkim piszę? Przecież mnie też jest bliżej do bohaterów „Kamieni na Szaniec”, „Zośki”, „Parasola” czy innych pozytywnie zapisanych na kartach naszej historii i noszących Krzyż Harcerski. Mam jednak ogromne wątpliwości, co do ewentualnej decyzji zmiany Bohatera Hufca. Uważam, że „rany” II Wojny Światowej są zbyt jeszcze świeże. Bo jak powiedzieć rodzinom tych, którzy polegli czy stali się kalekami walcząc w szeregach 1 PPP, że my otwoccy harcerze przestajemy uważać ich za wystarczająco„dobrych” i że ich Krzyże Virtuti Militari czy Krzyże Walecznych nic nie znaczą?! Przecież to nie numer i nazwa pułku są naszym Bohaterem Hufca lecz ludzie, którzy w wielu wypadkach w walce z okupantem oddali swe, na ogół bardzo młode, życie. Może pora byśmy tych bohaterów poszukali.
W końcu oprócz gen. Juliana Filipowicza i żołnierzy poległych we wrześniu 1939 r. właśnie ci z 1 PPP leżą na naszym otwockim cmentarzu. Jeśli my zapomnimy o grobach tych, którzy tu spoczywają, to pamięć o 1 PPP zniknie na zawsze. Może tylko ktoś od czasu do czasu napisze w prasie lokalnej, że na otwockim cmentarzu znajdują się mogiły żołnierzy 1 Armii WP, żołnierzy zapomnianych z pusto brzmiącymi nazwiskami na tabliczkach nagrobnych., Zapomnianych, bo mieli nieszczęście oddać życie służąc nie w tej armii, co trzeba.
W zawiłościach dziejowych państwa polskiego Polacy walczyli tak dla słusznych jak i niesłusznych spraw. I dlatego zależnie od sytuacji dokonujemy uproszczonej kategoryzacji, że ci to „Polacy dobrzy”, a ci to „Polacy źli”. Weźmy np. Przewrót Majowy J. Piłsudskiego w 1926 r. Czy dobrymi Polakami były wojska, które opowiedziały się po stronie marszałka, czy wojska wierne konstytucji i legalnemu rządowi? Po obydwu stronach były ofiary. Innym przykładem są Legiony Dąbrowskiego użyte do tłumienia powstania murzynów na San Domingo. Czy w oddziałach tych służyli dobrzy Polacy? Są to smutne i tragiczne losy naszego kraju i narodu. Takich przykładów można przytoczyć wiele.
Intencją mojego artykułu, przed podjęciem ewentualnej decyzji odnośnie zmiany Bohatera Hufca, jest chęć podjęcia polemiki na ten temat. Chciałbym byśmy uczciwie rozważyli wszystkie za i przeciw. Na tyle na pewno żołnierze 1 PPP zasłużyli.
Kończąc przytoczę wycinek artykułu ppłk w st. spocz. Mieczysława Brzezińskiego piszącego: „My, Polacy nie sfałszowaliśmy tysięcy polskich grobów rozsianych po calutkim świecie. A że bijąc się „za naszą i waszą”, niekoniecznie wywalczyliśmy swoje i dla siebie. To jest polityka, na którą żołnierz wpływu nie miał i po dziś dzień nie ma.”
Pwd. Michał Bany
Kochać… jak to łatwo powiedzieć…
Co prawda mamy już marzec, a dzień zakochanych był w połowie lutego, ale ja uważam, że o miłości można pisać cały rok. Nie wiem, jaka pogoda będzie, jak będziecie to czytać. W momencie, kiedy to piszę, na dworze jest -15 stopni, a więc nie za ciepło. Ważne jednak, że serducho mam gorące.
Bardzo lubię słuchać historii o miłości. Mam nadzieję, że Wy też, bo to będzie właśnie taka historia. Z góry przepraszam tych, którzy po przeczytaniu mojego artykułu będą rozczarowani. Nie jest to bowiem porywająca historia o namiętności i pasji, która połączyła dwoje młodych ludzi z dwóch skłóconych rodów ( o ile mi wiadomo, to coś takiego ktoś już napisał i był to Szekspir). Ale bez wątpienia jest o miłości.. To może od początku…
Tak się stało, że musiałam zmienić szkołę i to w ostatniej klasie gimnazjum. Okazało się jednak, że miało mnie spotkać coś naprawdę wspaniałego – miłość… Można powiedzieć, że na początku ja i ON przez przypadek (a później za karę) siedzieliśmy w jednej ławce. Mieliśmy dużo czasu, żeby lepiej się poznać i dokładniej się sobie przyjrzeć. Tamten rok był wyjątkowy, bo wszystko było nowe. Po raz pierwszy ktoś zaprosił mnie na randkę, dostałam pierwszą walentynkę (a właściwie sześć walentynek!), i pierwszy bukiet róż. Wiem, że cokolwiek by się nie działo w moim życiu, na zawsze będę miło wspominać tamten czas. Sama nie wiem, kiedy się zakochałam. Pewnego dnia po prostu uświadomiłam sobie, że ON bardzo wiele dla mnie znaczy. I że to, co nas łączy nie jest jedynie przyjaźnią (choć opiera się przede wszystkim na niej).
Czym jest dla mnie jego miłość? W tej chwili jest wspólną rozpaczą (niedawno szukaliśmy miejsca na biwak dla naszych kochanych dzieci i musieliśmy pogodzić się z tym, że wszyscy mają nas w … nie są nam życzliwi…). Jest myślą, że także teraz sobie poradzimy. Miłość jest spojrzeniem w oczy, które każe wierzyć, że będzie dobrze, choć dobrze nie jest. Ludzie rodzą się, żyją i starają się być szczęśliwymi ( z różnymi efektami). Ludzie umierają. Na moim ostatnim dyżurze stało się coś, czego bałam się najbardziej. Spotkaliśmy się następnego dnia. Widział moją rozpacz, bezsilność i te głupie łzy, które zawsze biorą się nie wiadomo skąd i po co. Dla mnie miłość jest świadomością, że kiedy wszystko traci sens, mogę ukryć twarz w jego ramionach i po prostu płakać. I ta myśl, że jest na świecie ktoś (oprócz mojej kochanej mamy, którą bardzo serdecznie pozdrawiam), komu na mnie zależy. Ktoś, o kogo i ja mogę się troszczyć. Nasza miłość jest również każdą wspólną chwilą radości (które odwrotnie do smutków, gdy dzielimy, to się mnożą)! Chodzimy do tej samej szkoły i każdą wolną chwilę spędzamy razem. Dementuję plotki- nie jesteśmy idealną parą (nie uwierzylibyście, ile razy coś takiego słyszałam!). Kłócimy się prawie codziennie, a już na pewno raz w tygodniu! A jak miło jest się później godzić… Wspólnie uczymy się patrzeć na świat oczami dorosłych ludzi, starając się rozumieć to, co już na starcie okazuje się być niemożliwe do zrozumienia.
Są czasem takie chwile, kiedy mam wrażenie, że jesteśmy z zupełnie innej bajki. Że choćby pocałował mnie tysiąc razy to ja i tak pozostanę żabą i nie zmienię się w królewnę, na którą on czeka, mój rycerz w lśniącej zbroi (oczywiście, na białym koniu!)… A może to ja jestem księżniczką? Jestem przecież rozkapryszona i próżna, więc chyba bym się nadawała? Wszystko zależy od punktu widzenia.
Bardzo się stara, żebym myślała, że jest zupełnie nieromantyczny. Jednak ja i tak wiem swoje – w końcu po coś kobiety mają tą swoją intuicję 😉 Z resztą nie mogę myśleć inaczej skoro wieczorem dostaję takie sms-y :,,śpij smacznie aniołku i niech pluszowe misie utulą Cię do snu…” Mała dygresja skierowana do facetów: po takiej wiadomości nie można po prostu zasnąć! Ale za to można rozpłynąć się w objęciach Morfeusza, a to jest o wiele przyjemniejsze.
Podziwiam go. Jest bardzo mądry. Jest odpowiedzialny i troskliwy, czuły i wrażliwy, ambitny, świetnie tańczy i… ma co najmniej 50 innych zalet!
Jego rodzice naprawdę świetnie go wychowali i mam nadzieję, że są z niego bardzo dumni.
Nie oszukujmy się, ideały nie istnieją, ale gdyby istniały, ON byłby jednym z nich (musiałby jednak najpierw przestać tak szybko się obrażać!). Takich ludzi nie spotyka się często. A jeszcze rzadziej można się pochwalić, że są częścią naszego życia. Mam wielkie szczęście!
Guśka
P.S. Tak na zakończenie, życzę wszystkim aby wytrwale poszukiwali szczęścia i zawsze mieli odwagę o nie walczyć! Krótko mówiąc :kochajmy się! „Próżno uciec, próżno się przed miłością schronić, bo jak lotny nie ma pieszego dogonić”
P.P.S. Pozazdrościłam Kasi i chcę, żebyście wiedzieli, że my też bawiliśmy się w styczniu na studniówce!
W dość hermetycznym środowisku
…Głównie wśród harcerzy mamy swoich znajomych i przyjaciół. Ale czy w pewnym momencie nie staje się to minusem?
Na co dzień żyjemy w dość hermetycznym środowisku. Nasi znajomi wywodzą się głównie z harcerstwa, ze szkoły czy potem z pracy. Jak mocno cenimy sobie harcerstwo mogliśmy się przekonać podczas zabawy na warsztatach, gdzie większość z nas przy eliminacji odpowiednich grup społecznych najpierw wyrzuciła „znajomych i przyjaciół” a potem dopiero „harcerstwo” – uznając, że w sumie są one tożsame, bo głównie wśród harcerzy mamy swoich znajomych i przyjaciół.
Ale czy w pewnym momencie nie staje się to minusem? Czy nie macie czasem wrażenia, że omijają nas jakieś inne rzeczy, których moglibyśmy spróbować? Mówimy, że harcerstwo to jest sposób na życie, że ideały w nim zawarte są uniwersalnymi drogowskazami. Z tym się zgadzam, są one dla mnie drogowskazami, ale nie drogą. Drogę wytyczam ja sama kierując się nimi. Czasem bywa ona bardziej kręta, ale przez to staje się „moja”. Nie powielam schematów, uczę się na własnych błędach. Sama podejmuje decyzje, co i kiedy robię. Prawo jest dla mnie ideałem, do którego dążę cały czas, ale nie zawsze go osiągam.
Mając 16 lat nie umiałam sobie wyobrazić jak to będzie, kiedy Iza już nie będzie siedzieć ze mną w jednej ławce na studiach, a z Olką nie będziemy prowadzić drużyny. Jeszcze większą abstrakcją było dla mnie myślenie o założeniu własnej rodziny. Dzisiaj Iza jest w Białymstoku na studiach, Ola studiuje na SGH i nie działa w harcerstwie, a nasze kontakty mają czystko nie-harcerski wydźwięk. Owszem nasze przyjaźnie dopełniły się na płaszczyźnie harcerskiej, ale teraz nie są z nią zupełnie związane. Kiedy się spotykamy to nie planujemy zbiórek, ale nasze życie. Mówimy o tym, co chcemy robić za kilka lat i są to opowiadania, których tematy przewodnie są bardzo różne. Każda z nas, inaczej wyobraża sobie swoje życie.
Harcerstwo było i jest dla mnie ważną częścią mojego życia, ale nie najważniejszą. Jest miejscem, gdzie szukam swojego miejsca w społeczeństwie, a nie gdzie je znajduje sensu stricte. Bo moje miejsce w społeczeństwie to będzie rola żony, matki, nauczyciela (o ile się uda 😉 ) a harcerstwo będzie tylko dodatkiem do normalnego życia. Nie chce tworzyć sobie harctrixu, w którym będę mówić swojemu dziecku i mężowi, że nie mam czasu, bo musze iść na zbiórkę.
Harcerstwo jest i pozostanie moją pasją, ale nie sensem życia.
Tak samo sensem życia nie jest dla mnie ciągłe robienie kariery, pogoń za pieniędzmi. Niestety dzisiejszy świat nie rozpieszcza nas pod tym względem i tylko nieliczne osoby mogą pozwolić sobie na to, aby ich żony nie pracowały w ogóle, z założenia. Może uznacie, ze jestem jakaś staroświecka, ale ja tęsknię za czasami, kiedy żona mogła spokojnie wychowywać dzieci a mąż mógł zarobić tyle, aby żyli na przyzwoitym standardzie. Nie miejcie wyobrażenia, że chciałabym tylko prać, gotować, sprzątać i rodzić dzieci. Bo rola żony i matki to nie jest tylko poświęcenie, jak to się zwykło dzisiaj przedstawiać. W mediach lansuje się pogląd, że kobieta rezygnuje wtedy z siebie, ze swoich planów, że poświęca się dla dobra mężczyzny i dzieci, a sama staje przez to nieszczęśliwa. To nie do końca tak jest. Prawie wszystkie dziewczyny i kobiety, jakie znam i z jakimi rozmawiałam na ten temat uważają podobnie jak ja. Że fajnie byłoby móc wyjść za mąż, wychować dzieciaki i dopiero później móc pójść do pracy. Bo czy po części goniąc za pieniędzmi i karierą możemy przegapić dzieciństwo naszych dzieci i najpiękniejsze chwile w naszych małżeństwach?
Owszem są też i takie dziewczyny oraz panowie, którzy przed założeniem rodziny uważają, że powinni zrobić karierę. Ze dopiero po osiągnięciu pewnego statusu majątkowego, pewnej pozycji „w branży” można myśleć o rodzinie, bo są w stanie sfinansować wszystkie jej potrzeby. Może faktycznie będą mieli pieniądze na zapewnienie rodzinie wszystkiego, ale czy będą mieli czas na to, żeby cieszyć się tym wszystkim z nimi? Czy nie będą musieli zbyt szybko wrócić na swój tor w wyścigu szczurów zanim ktoś ich wyprzedzi, zajmie ich miejsce?
Dzisiaj każdy z nas chcąc nie chcąc musi brać udział w tym wyścigu. Ale umyśle, że to tylko od nas zależy, w jakiej kategorii w nim wystartujemy i które miejsce zajmiemy.
Moim zdaniem harcerstwo to takie miejsce, gdzie obowiązują zupełnie inne zasady niż w „szczurzym świecie”. Tutaj robimy wszystko społecznie, uczymy się dawać, a nie tylko brać. Niestety, co raz mniej osób przychodzi do nas i chce spróbować żyć, choć przez moment według naszych zasad, tak jak my. Trudno jest, choć przez chwilę dążyć do ideałów, które są tak zupełnie inne niż te, które lansują media. Nie palić, nie pić, nie przeklinać, mówić prawdę, być bezinteresownym, po prostu starać się być dobrym to wcale nie jest takie łatwe jak nam się wydaje. Nie jest łatwo odmówić piwa na imprezie, gdzie wszyscy piją i wyszydzą Cię potem od „harcerzyków”. Nie jest tez łatwo, kiedy na zbiórce drużynowy, drużynowa zacznie mówić tego Ci nie wolno, tamtego Ci nie wolno…
A może lepiej przestawmy się na tryb „nie powinieneś tak, bo…”, „szkoda, że nie było Cię na zbiórce, ale masz racje, że szkoła/studia są ważniejsze” itd. Bądźmy wyrozumiali dla naszych harcerzy, bo ich życie wcale nie jest lżejsze od naszego, a może czasami bywa nawet i trudniejszym. Pamiętajmy, że zazwyczaj obracają się oni wśród nastolatków, gdzie każdy chce być „swój”, chce być w pełni zaakceptowany, a większość z ich rówieśników to nie są harcerze. I pamiętajmy, że mamy im pomagać szukać miejsca w społeczeństwie, a nie wytyczać im te miejsce. Nie przedstawiajmy naszej drogi, którą my szliśmy jako tej jednej właściwej. Dawajmy im drogowskazy i pozwalajmy na wytyczanie własnych ścieżek. Bądźmy z boku i patrzymy na to, co robią. Służmy im pomocą, ale niczego nie narzucajmy. Uczmy się też od nich, bo i oni mają nam wiele do zaoferowania.
Życzę sobie i Wam tego, abyśmy umieli tak postępować. Ja ciągle się tego uczę, tak jak ciągle wytyczam swoją niepowtarzalną harcerską ścieżkę na mojej drodze życia.
Marysia Mikulska
W przeddzień warsztatów
Główną inspiracją powstania niniejszego tekstu była rozmowa z Mirkiem Grodzkim, którą miałam przyjemność przeprowadzić drogą on-line przez GG, 10 lutego 2005, a więc w przeddzień rozpoczynających się warsztatów. Generalnie nasza rozmowa przypominała miejscami raczej mój monolog, niemniej jednak wyjaśniła mi pewne rzeczy, a w pewne ugruntowała.
Nie ukrywam, że moje nastawienie do tych warsztatów dalekie było od euforii towarzyszącej innym kursantom, nie mniej jednak nie było ono też tak mocno pesymistyczne jak niektórzy usiłowali mi to wmówić. Porostu było raczej sceptyczne, a to dlatego, że miałam poczucie, że mało nowych rzeczy się dowiem. A ja jadąc na warsztaty nie oczekuje już przede wszystkim zabawy i śpiewania do rana, ale nastawiona jestem raczej na zdobywania nowej, konkretnej wiedzy która będę mogła potem przełożyć na prace w drużynie. I nie zrozumcie mnie tutaj źle, ja lubię spotykać się z Wami wszystkimi, owszem z jednymi mniej a z innymi więcej, ale te towarzyskie spotkania nie mogą przysłonić tego po co przyjechałam na warsztaty. I dlatego dobiła mnie sytuacja, kiedy cześć z kursantów nie wróciła na zajęcia Nestorki, bo była zmęczona. A dlaczego była zmęczona? Bo zamiast spać w nocy, jak Pan Bóg przykazał, to budowali swoje bujne życie towarzyskie. Owszem budowanie wspólnoty hufcowej jest ważne, no ale czy ma się ono odbywać w taki sposób? Może lepiej zróbmy sobie biwak hufcowy poświęcony w całości na integracje i zabawy i nie doprawiajmy wtedy do niego jakiś otoczek warsztatowych, bo jeżeli istnieje potrzeba integracji to ją wpierw zaspokójmy. Natomiast jeżeli przyjeżdżamy na warsztaty nastawieni na zdobycie pewnej wiedzy, to postępujmy tak, aby nasze mózgi były w stanie normalnie funkcjonować na zajęciach.
Nie wszystkie zajęcia były porywające. Jedne były bardziej stateczne, inne mniej, ale to nie zmienia faktu, że porostu niekulturalnie jest leżeć u kogoś na zajęciach, zwłaszcza gdy jest to osoba od nas starsza i w stopniu harcmistrza. To nie są jakieś moje wymysły, ale podstawowe zasady savoir vivre’u, które mino naszego zmęczenia należy przestrzegać.
To tyle o moich spostrzeżeń na samo zachowanie kursantów, a teraz pozwolicie, że napisze jak ja jako drużynowa, chciałbym aby wyglądało kształcenie w naszym hufcu.
Przede wszystkim chciałabym, aby zajęcia prowadziły osoby odpowiednio do tego przeszkolone. Posiadające nie tylko pewną wiedze teoretyczną, ale także umiejące ją przekazać, a więc osoby które wzięły udział w kursie kadry kształcącej lub mające bardzo duże (podkreślam bardzo duże) doświadczenie w prowadzeniu zajęć. Myślę, że zgodzicie się w ze mną w tej kwestii, iż zajęcia powinny być prowadzone porostu przez osoby kompetentne. Jeżeli nie mamy ich w hufcu ostatecznie dużo, to zwróćmy się o pomoc do innych hufców. Nie jest wstydem prosić o pomoc. Jesteśmy stosunkowo małym hufcem, i dlatego zawsze będą u nas braki kadrowe. Jest to rzeczą naturalną i nie powinniśmy mieć z tego powodu kompleksów. Natomiast w związku z tym powinniśmy bardziej stawiać na jakość, niż na ilość.
Przed Zespołem Kadry Kształcącej stoi niewątpliwie bardzo trudne zadanie. Ale przy naszej pomocy i zaangażowaniu w jego prace ma on szansę wywiązać się z niego bez zarzutów.
Może teraz będzie lekko sentymentalnie, ale co tam mam. Pięć lat temu, w ferie 2000 roku odbył się kurs drużynowych „Twoja Kolej” przedsięwzięcie wspominane zawsze z dużym sentymentem przez kursantów, którzy mieli okazję w nim wziąć udział. Dlaczego je tak dobrze pamiętamy, wręcz gloryfikujemy? Ponieważ to tam zdobyliśmy swoje pierwsze szlify metodyczne, które były dla nas swoistego rodzaju „olśnieniem”, a przy okazji ponieważ było to zimowisko spędziliśmy ze sobą mnóstwo czasu i mieliśmy okazje naprawdę dobrze się poznać. Był więc czas i na zabawę i na naukę, a wszystko to w odpowiednich proporcjach dawało nam niesamowite wspomnienia.
Może i teraz także potrzebujemy takiego zimowiska, dłuższej formy szkolenia, która przy okazji zaspokoi także owe potrzeby towarzyskie.
Marysia Mikulska
17 DH „Widnokrąg”
Lista Wildsteina – Biała Sowa
Lista Wildsteina? Co to takiego? Może i lepiej, że nie wiesz! Posłuchaj: – dawno, dawno temu, kiedy papier toaletowy był rzadko osiąganym rarytasem, a mortadela najlepszym przysmakiem pod słońcem, kiedy na założenie telefonu czekało się kilkanaście lat, a mniej telefonów od Polaków mieli tylko Albańczycy, kiedy najlepszym samochodem była M-20 Warszawa.
Potem był Fiat 125p i Polonez, byliśmy najszczęśliwszym narodem pod słońcem. To cóż, że wszystkiego brakowało, nawet wyobraź sobie, ludzi do pracy. Tak! Znaleźć dobrego, skrupulatnie pełniącego swoje obowiązki pracownika, było bardzo trudno! A pracujący głosili hasło: CZY SIĘ STOI, CZY SIĘ LEŻY, DWA TYSIĄCE SIĘ NALEŻY. O każdego z nas troszczyło się PAŃSTWO. W poważnym, PAŃSTWOWYM Urzędzie każdy aktywny Polak miał osobistą teczkę, a w teczce wszystko co mu się przytrafiło, było skrupulatnie opisane. Niektórzy mieli je cieńsze, a niektórzy grubsze. Niektórzy musieli je mieć z założenia, np. księża. Nazywało się to TECZKA NA KSIĘDZA. Materiały w teczkach służyły PAŃSTWU w jego codziennej trosce o dobro swoich obywateli. A słowo OBYWATEL, pochodziło wtedy od ” OBYWAĆ SIĘ”. Bowiem umiejętnością rodaków było obywać się, bez wielu dzisiaj używanych rzeczy.
W tamtych czasach nasi generałowie szykowali się do uszczęśliwienia ludu Danii, aby i on też poznał szczęście posiadania teczek. Na ćwiczeniach sztabowych wojsk Układu Warszawskiego, polski generał grał rolę gubernatora Jutlandii..!!!, a największym wrogiem było NATO!!! i Wspólnota Europejska!!!
Niektórzy Polacy, jak np. Pani Anna Walentynowicz, suwnicowa w Stoczni Gdańskiej, uwierzyli w postanowienia ówczesnej Konstytucji, że każdy OBYWATEL ma prawo do…., jak się uważnie czytało, to do wszystkiego! Skoro ma prawo, między innymi do zrzeszania się, to założyli Wolne Związki Zawodowe. No i zaczęło się! PAŃSTWO zapytało: Obywatelko Anno, a dlaczegóż to przystępujecie do WZZ? Czyżby mało Wam było jednej legitymacji związkowej? Było to pytanie retoryczne.
Działania Pani Anny opisano w jej teczce i odpowiednie organa zapewniły Jej pełną izolację od takich pomysłów. Że to szkodziło Jej zdrowiu fizycznemu?, cóż…. Ale jak wspaniale pomagało jej zdrowiu politycznemu! Po latach takich kuracji zdrowie Pani Anny jakby odeszło, ale co najgorsze, wredny duch pozostał. Duch Wolnych Związków Zawodowych. Cała zawierucha w Sierpniu 1980 roku zaczęła się właśnie przez panią Annę. Załoga Stoczni Gdańskiej przerwała pracę, żądając przywrócenia swojej suwnicowej. Co było dalej, to wiemy. Na końcu runął Mur Berliński i rozpadł się Związek Radziecki.
A gdyby nie było teczek? Nadal byśmy stali w kolejkach po papier toaletowy……
A teraz o autorach teczek: byli nimi funkcjonariusze Służby BEZPIECZEŃSTWA. Ci sami, którzy zapewnili BEZPIECZEŃSTWO księdzu Jerzemu Popiełuszce i setkom innych, ale oni sami nie nadążali pisać i prosili o pomoc innych OBYWATELI. Chętnym nadawano pseudonimy, żeby ich nikt nie rozpoznał, np. BOLEK, a także nazywano ich TAJNYMI WSPÓŁPRACOWNIKAMI, czyli TW. W naszym mieście też było ich sporo. Wejdźcie na stronę www.listawildsteina.com i zobaczycie setki tysięcy nazwisk, ale pomieszano współpracowników, pokrzywdzonych i funkcjonariuszy. Ale jestem dobrej myśli. Odchodzące w niesławie ze sceny politycznej SLD, o którym tak pięknie śpiewa Kukiz, (służę stroną!!!) chyba nie zdąży zniszczyć Instytutu Pamięci Narodowej, a on, mam przynajmniej nadzieję, pokaże nam prawdziwe oblicze PEERELU. Im szybciej zakończy się proces lustracji, tym lepiej dla nas wszystkich. Należy ZŁO nazwać ZŁEM, a DOBRO DOBREM i tyle!!!
Jest tyle innych, pięknych tematów! Nadchodzi wiosna!!
P.S. Ostatnio Pani Anna wygrała proces z PAŃSTWEM i otrzymała 70.000 złotych za swoją kurację zdrowotną w latach osiemdziesiątych. Ta kwota zdrowia jej nie przywróci, ale na leki na razie wystarczy.
Wasza Biała Sowa
1PPP i „Obława Augustowska”
W poprzednich odcinkach przedstawiałem Wam historię Bohatera naszego Hufca – 1 Praskiego Pułku Piechoty. Mogliście się dowiedzieć skąd brali się Polacy w głębi ZSRR w czasie wojny oraz jak bardzo skomplikowane były losy zarówno pojedynczych żołnierzy jak i ich dowódcy. Dziś pora na najważniejszą dla mnie część wiadomości o 1 PPP. Na tą, która była powodem rozpoczęcia akcji związanej z Bohaterem.
Powodem była t.zw. „obława augustowska” z lipca 1945 roku. Był to przykład działań typowo eksterminacyjnych przeprowadzanych przez NKWD, UB i LWP skierowanych przeciwko oddziałom AK.
Zacznijmy jednak od kilku słów wprowadzenia.
II Wojna Światowa zaczęła się dla Białegostoku dużym ruchem wojsk i bombardowaniami częściowo tylko zakłócającymi tryb życia miasta. W wyniku napływu uchodźców liczba ludności wzrosła kilkakrotnie. Wojska niemieckie wkroczyły do Białegostoku 15 września 1939, jednak nie na długo. W wyniku paktu Ribbentrop-Mołotow z 23.08.1939 w dniu 22 września miasto zostało przekazane Armii Czerwonej i wcielone do Związku Radzieckiego.. Sowieccy okupanci w okresie 19-miesięcznego pobytu w Białymstoku wymierzyli szeroko zakrojone akcje represyjne właściwie przeciwko wszystkim mieszkańcom miasta (nawet harcerzom i zuchom). Kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców zostało zesłanych w głąb ZSRR, na Syberię i do Kazachstanu, z czego 90% zginęło w sowieckim łagrach, a także padło ofiarą mordu dokonanego na polskich oficerach w Katyniu.
Pomimo represji ze strony obu okupantów w mieście istniał silny ruch niepodległościowy, kierowany przez Armię Krajową , która przeprowadziła wiele udanych akcji dywersyjnych. Ważną rolę pełniło tajne nauczanie w obliczu zakazów prowadzenia szkolnictwa polskiego (wydanych przez obu okupantów).
Przez 3 lata miasto było we włądaniu Niemców. Pod koniec lipca 1944 roku do Białegostoku wkroczyły oddziały Armii Czerwonej. Po zakończeniu II Wojny Światowej ważyły się losy przynależności państwowej Białegostoku. Nie było pewne, czy pozostanie on na terenie Polski czy też będzie wcielony zo ZSRR. Ostatecznie jednak miasto przejęła administracja związanego ze Stalinem Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego.
W czasie trwania akcji „Burza” na terenie Białegostoku skoncentrowane odziały różnych formacji polskiego państwa podziemnego atakowały tylne straże wojsk niemieckiech oraz RONA (Ruska Oswaboditielnaja Narodnaja Armia, tzw. „Własowcy”) pod Jesionówką, Andryjankami, Czarną Cerkiewną, Oleksinem.
Wobec szybko zmieniającej się sytuacji militarnej, oraz szczupłości sił, do współdziałania taktycznego oddziałów Armii Krajowej z Armią Czerwoną nie doszło. Pierwsze zetknięcie się oddziałów AK ppor Gołaszewskiego „Ostoi” z wojskami sowieckimi pod Dołubowem zakończyło się aresztowaniem dowódcy i rozbrojeniem żołnierzy, których następnie skierowano na punkt zborny do Milejczyc. Po drodze, we wsi Lipiny, wszyscy zbiegli.
Nastąpiły dalsze rozbrojenia.
Z uwagi na to, że były one dokonywane przez sowieckie jednostki frontowe, które w szybkim tempie posuwały się naprzód, przeważająca większość oficerów i żołnierzy uniknęła na razie aresztowania. Inaczej rzecz się miała, gdy na teren powiatu weszły oddziały NKWD z osławionym „Smierszem” gen Sierowa na czele.
4 sierpnia 1944 roku dowództwo 65 Armii I Frontu Białoruskiego zaprosiło ujawnioną kadrę obwodu na rozmowy do Brańska, gdzie miano omówić m.in. zasady formowania nowych jednostek. Tam oświadczono zgromadzonym oficerom, że żadnego „dagawora” nie będzie. Następnie według sprawdzonego wzoru w Wilnie, Lwowie i innych miejscach, NKWD aresztowało 12 oficerów komendy obwodu. W tym komendanta obwodu por. L. Miniakowskiego „Kmicica”, por. M.Ciepłucha „Józefa”, por. A. Pucka „Bruździcza”, por. F. Kozłowskiego „Barkasa”, ppor. J. Siergiejuka „Waha”. Aresztowanych oficerów deportowano do ZSRR i internowano w obozie w Ostaszkowie.
W Białymstoku nie zaprzestano walki zbrojnej wobec narzuconej Polsce ze wschodu władzy. Wiele osób za patriotyczną działalność zostało skazanych na karę śmierci, ciężkie więzienie czy zesłanie na Syberię. To właśnie na białostocczyźnie trwał najdłużej zbrojny opór przeciw okupantowi.
Pomimo końca wojny terror i grabieże ze strony sowieckiego okupanta w Białymstoku nie ustały, a wręcz nasiliły się, gdyż wojska sowieckie traktowały Białystok na równi z miastami niemieckimi, wywożąc urządzenia przemysłowe i rabując mieszkańców.
Władza komunistyczna już na początku napotkała poważne kłopoty kadrowe, w związku z czym do służby w „bezpiece” praktycznie przyjmowany był każdy, kto się zgłosił. Nie miało znaczenia wykształcenie, lecz dobre chęci i deklarowane sympatie, na zasadzie późniejszego powiedzenia „Nie matura, lecz chęć szczera, zrobi z ciebie oficera”. Przyjmowano zarówno absolwentów siedmioklasowej szkoły powszechnej, jak i analfabetów oraz pospolitych złodziei. A nad wszystkim czuwali „doradcy” z ZSRR, tzw. sowietnicy, którzy nie tylko szkolili polskich funkcjonariuszy, ale przede wszystkim pilnowali ich roboty, sprawdzając, czy wszystko jest „jak należy”.
Wiosną 1945 roku major Franciszek Piątkowski, ówczesny szef Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Białymstoku narzekał, że co prawda jego podwładni to „ludzie oddani sprawie demokracji, ale częstokroć kompletni analfabeci; agentura słabo zorganizowana; pracujący już agenci często uchylają się od dalszej współpracy, widząc rosnącą siłę band i naszą w stosunku do nich słabość”.
„Bandy” o których mowa to oddziały AKO (Armia Krajowa Obywatelska), które powstały na bazie oddziałów AK, które nie zdecydowały się na ujawnianie nowej władzy. Oddziały te liczyły na bliski konflikt między ZSRR i zachodem i działały w ukryciu, w lasach. Ich zadaniem była m.in. ochrona ludności cywilnej przed terrorem nowego okupanta.
Oddziały te stanowiły dość dużą siłę i stanowiły spory problem dla nowej władzy (patrz. cytowany raport).
W związku z tak dużymi siłami postanowiono zorganizować w lipcu 1945 roku na terenie Suwalszczyzny, Augustowszczyzny oraz części Białostocczyzny dużej akcji masowych zatrzymań miejscowej ludności. Część zatrzymanych osób nigdy nie powróciła do domu. Operacja ta przeprowadzona została przez wojska sowieckie oraz przez współdziałające z nimi formacje polskie: jednostki LWP (1 Praski Pułk Piechoty), Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego i Milicji. Działania skierowano przeciwko członkom i sympatykom Armii Krajowej oraz innych organizacji niepodległościowych.
Świadkowie śledztwa prowadzonego przez IPN w tej sprawie wskazują , że po zatrzymaniu aresztowani byli umieszczani w tymczasowych, tworzonych w warunkach polowych miejscach odosobnienia, pełniących rolę obozów filtracyjnych. Zatrzymanych poddawano przesłuchaniom połączonym z biciem i torturami. Przesłuchujący, wyłącznie oficerowie sowieccy, zmierzali do ustalenia, czy zatrzymani byli członkami Armii Krajowej bądź innych organizacji o charakterze niepodległościowym, a także uzyskania danych innych osób należących do tych organizacji. Po upływie paru dni następowała kolejna selekcja zatrzymanych i osoby te były przewożone do nowego miejsca odosobnienia. Tam kontynuowano przesłuchania, konfrontacje, okazania i prowadzono dalszą selekcję.
Osoby co do których władze sowieckie powzięty uzasadnione, w swym mniemaniu, podejrzenie o przynależności do organizacji podziemnych były przewożone do trzeciego w kolejności miejsca uwięzienia, pozostałe zaś osoby po upływie kilku do kilkunastu dni były zwalniane do domu. Za znamienne należy uznać, iż pierwsze i drugie z miejsc odosobnienia nie były utajniane przed członkami rodzin osób zatrzymanych. Mogli oni dostarczać uwięzionym żywność i ubrania, przy czym w pierwszym miejscu odosobnienia zwykle pozwalano im kontaktować się z bliskimi, w drugim zaś paczki dostarczane były za pośrednictwem strażników pilnujących więźniów. Natomiast trzecie miejsce odosobnienia było utajnione i nieznane członkom rodzin zatrzymanych. Wyjątek stanowi tu Augustów, bo z racji na wielkość miasta nie udało się zachować tajemnicy, co do uwięzionych tam osób.
Trzeci obóz filtracyjny – jest ostatnim miejscem, w którym zdołano potwierdzić obecność zaginionych. Stąd więźniowie byli wywożeni w nieznanym kierunku. Można zakładać, że miejscem kaźni były okolice Grodna.
Na terenie Suwalszczyzny i Augustowszczyzny uczestniczyły regularne oddziały Armii Radzieckiej 1 Frontu Białoruskiego4, jednostki 62 dywizji strzeleckiej (piechoty) NKWD dowodzonej przez generała brygady Byłaga oraz wydzielona 110 osobowa formacja 1 Pułku Praskiego dowodzona przez porucznika Sznepfa. Rola tej jednostki była ograniczona do miasta Suwałki i północnych granic powiatu suwalskiego.
Bezspornie ustalono, że działania w terenie były kierowane i koordynowane przez doradców sowieckich przy poszczególnych Powiatowych Urzędach Bezpieczeństwa Publicznego.
Dotychczasowe śledztwo pozwala na podanie, że zachowane polskie archiwalia wskazują, iż od dnia 10.07.1945 r., do dnia 25.07.1945 r., jednostki Armii Czerwonej, NKWD, 1 pułku praskiego LWP oraz UBP i MO zatrzymały w sumie blisko 1878 osób. Brak jest jednak informacji jaka część z tych osób została zwolniona, jaka przekazana jednostkom sowieckim oraz kto konkretnie był zatrzymany i przez jaką jednostkę.
W postępowaniu przygotowawczym ustalono bowiem personalia 550 osób zaginionych, oraz potwierdzono ich zatrzymanie w wyniku prowadzonej „obławy”. Uzyskano również dane kolejnych 84 osób, wobec których należy jeszcze zweryfikować informacje o ich zaginięciu w wyniku przeprowadzanej pacyfikacji. Osoby te prawdopodobnie zostały zamordowane.
Fakt uczestnictwa żołnierzy 1 Praskiego Pułku Piechoty w działaniach przeciwko polskiemu podziemiu na terenie objętym obławą nie budzi wątpliwości. Potwierdzają to dzienniki bojowe tej formacji, których częściowy zbiór znajduje się w Centralnym Archiwum Wojskowym w Rembertowie.
W latach 1944-1956 w białostockim więzieniu wykonano około 300 wyroków śmierci. Liczby więźniów zakatowanych w śledztwie, samobójców, zmarłych z ran i wycieńczenia oraz tych, których śmierć czekała podczas pobytu w więzieniu lub areszcie, podlegających białostockiemu UB, wciąż nie jesteśmy w stanie określić, nawet w przybliżeniu… Badania na ten temat prowadzi Oddział Białostocki IPN.
W Białymstoku nie zaprzestano walki zbrojnej wobec narzuconej Polsce ze wschodu władzy. Wiele osób za patriotyczną działalność zostało skazanych na karę śmierci, ciężkie więzienie, zesłanie na Syberię. Na Białostocczyźnie właśnie trwał najdłużej zbrojny opór przeciw okupantowi.
Tzw. „Obława Augustowska” stanowi jeden z elementów martyrologii narodu polskiego już po oficjalnym zakończeniu działań wojennych w Europie.
Dla nas o tyle przykry jest to element, że brali w nim udział żołnierze, których formacja stała się Bohaterem naszego Hufca.