EUROWIZJA 2004 (Turcja)

Czytając różne zapowiedzi tegorocznego przerwankowego lata, „słonecznego” lata postanowiliśmy nie ryzykować… wsiedliśmy do samolotu i odlecieliśmy do ciepłego kraju. Zamieszkaliśmy w nowiutkim hotelu Sah w nadmorskiej miejscowości – Side.

Greccy koloniści przybyli tu w VII wieku p.n.e., lecz nazwa tego miasta nie pochodzi z greki, ale od anatolijskiego słowa oznaczającego granat. Side było ruchliwym portem, popularnym ze względu na obecność piratów i odbywające się tu targi niewolników. W mieście znajduje się wiele zabytków takich jak rzeźby, świątynie, kolumny i teatry. Dzisiejsze Side to małe i przytulne miasteczko z pięknym wybrzeżem, nowoczesnymi hotelami, gajami pomarańczowymi, polami uprawy bawełny, barami, restauracjami i kawiarniami nad brzegiem morza.
Pierwszego dnia spaliliśmy sobie ramiona i stopy no i musieliśmy poszukać miejsc w Turcji gdzie słońce praży troszkę słabiej. I tak udaliśmy się na naszą trzydniową wycieczkę…

Kapadocja leży około 600 kilometrów na północny wschód od Side, i jest jednym z najbardziej niezwykłych miejsc na ziemi. Kraina ta jest uważana za jeden z cudów natury. Przed 5mln lat wulkany Melendiz Dagi, Erciyas i Hasan wyrzuciły płonące masy lawy. Teren został pokryty popiołem, a zastygająca lawa dala w efekcie skale tufowa. Te dziwaczne wytwory natury przypominają olbrzymie palce wystające z ziemi, bądź monstrualne grzyby. Czasem masz mieliśmy wrażenie, ze widzimy olbrzymią twarz, innym razem wielbłąda, lub całą wioskę krasnali czy Smerfów. Można tutaj zobaczyć po prostu wszystko, co podpowie Ci tylko wyobraźnia.

Podziemne miasta, głębokie na 70 metrów w głąb ziemi, które były zamieszkiwane przez pierwszych chrześcijan. Podziemne korytarze ciągną się kilometrami – nie sposób ich wszystkich odkryć. To niesamowite co człowiek jest stanie stworzyć w chwili zagrożenia – miasta te były skonstruowane w ten sposób, ze można było w nich przebywać nawet pół roku. Było tutaj wszystko – spiżarnie, kuchnie, pomieszczenia gospodarcze dla zwierząt, pokoje mieszkalne, studnie. Trudno sobie wyobrazić mieszkanie wbite w ziemie na jakieś 6 pięter… ale tak właśnie jest. W Goreme, najstarszym mieście tego regionu, znajdują się setki kościołów, kaplic i klasztorów, które zostały setki lat temu w tych niezwykłych skalach. W pewnym momencie nie wiedzieliśmy gdzie zatrzymać wzrok – czy na niesamowitych kształtach skał, czy tez na przepięknych freskach znajdujących się w ich wnętrzach…
Spędziliśmy tam 3 urocze dni, i uważamy że to stanowczo zbyt mało.
Wróciliśmy do naszego hoteliku, a następnego dnia – na plażę. Przecież nie mogliśmy wrócić do domu bez opalenizny ;-))

Następne piękne dni w zupełnie w innym zakątku Turcji spędziliśmy w Pamukkale, miejscu wartym bliższego poznania. Naszym oczom ukazał się jedyny w swoim rodzaju krajobraz. Starożytne ruiny Hierapolis, amfiteatr sprawiającym wrażenie przed chwilą opuszczonego i basen Kleopatry z wodą termalną (ciepła!) wprawiły nas w szczególny nastrój. A spacer po białych skałach, po kostki w ciepłej wodzie, w połączeniu z burzą i padającym deszczem (zimnym) zostawił niezastąpione wspomnienia. Cóż tego niesamowitego miejsca nie da się opisać, dobrze, że aparat fotograficzny spisał się na medal. Wieczorem dojechaliśmy do 3* hotelu, o nim nie będziemy opowiadać, takie nasze schronisko, tylko parterowe ;-), ale jaki ma basen!!!! Nie każdy był tak dzielny żeby się wykąpać w basenie, w którym była woda cieplejsza niż w wannie, a wypływała ze skał.

Po powrocie zostały nam tylko dwa dni do końca naszych cieplutkich wakacji w środku polskiej wiosny. Spędziliśmy je w morzu słonym tak, że po wyjściu z wody kryształki soli były osadzone na każdym kawałeczku naszych opalonych już ciał ;-)).
To nasze najdalsze wyprawy. Resztę opowiemy w następnym Przecieku… A może jeszcze w następny o innych wakacjach ;-))
JA

P.S. Zespół „Blue Cafe” pobytu w Turcji dobrze wspominać nie będzie. W Przeciwieństwie do nas.

Wędrówki dalekie i bliskie…

Jak pewnie część z Was wie jesteśmy dość dynamicznymi ludźmi, których często trudno zastać w domu. To nie tylko efekt obowiazków, ale również nieustannej chęci poznawania świata tego najbliższego jak i tego dalszego. Często mamy problem ze znalezieniem czasu na wyjazd na krótki urlop i tak tez bylo i w tym roku.

Jeszcze w marcu okazało się że prawie wszystkie weekendy i możliwe terminy są już zajęte jakimiś harcerskimi wydarzeniami, także musieliśmy czym prędzej podjąć jakieś decyzje aby nie okazło się że w tym roku ze wspólnego urlopu nici (w zeszlym roku odpoczywałam jednynie ja z Julką).

Jak był juz orientacyjny termin to zaczął się problem z wyborem miejsca. Może góry, może morze, najbardziej jednak ciagnęło nas do Rzymu… No cóż … ten plan się nie powiódł trzeba było skonstruować coś innego i tak po internetowym poszukiwaniu ciekawych miejsc nad Bałtykiem padł wybór na Karlskronę i Trójmiasto. Mieliśmy wielkie plany i tylko pięc dni by je zrealizować.
Pierwszy dzień poświęciliśmy na zwiedzanie Gdańska. Julka zapoznała się z Neptunem oraz niezliczoną rzeszą gołębi (mieliśmy spory problem wychowawczy aby ją przekonać do opuszczenia całkiem owojonego stada 😉 ) Potem byl prom i nocna podroz do Karlskrony – tam tez spedzilismy dwa urocze dni, by na zakończenie krótkiego wypoczynku jeszcze raz odwiedzić Trojmiasto tym razem Sopot i Gdynie.

Wyjazd byl krótki, ale udalo nam się zwiedzić i zobaczyć całkiem dużo. Mi juz jako nastolatce Szwecja zaimponowała porządkiem i ciszą. Teraz wywarło to na mnie nie mniejsze wrażenie. Czyste ulice bez dziur i łat, drogi proste i szerokie. A poza tym piękne krajobrazy choć to też pewnie specyfika tego rejonu, który odwiedziliśmy Blekinge i poludniowo wschodnie wybrzeże Szwecji – mnóstwo malowniczych wysepek i półwyspów połączonych mostami, czyste lasy, urocze zatoczki i pozosałości umocnień i fortyfikacji tego rejonu.

Na Tomku największe wrażenie zrobiły chyba drogi i oczywiście samochody – większość z nich to nowe modele Volvo. Ugruntowaliśmy też swoje zdanie o kierowcach BMW, szczególnie tych straszych modeli. Jest to chyba taki szczególny typ ludzi, że nawet narodowość nie ma tu znacznia – huk silnika i dym z rury wydechowej to chyba ich znaki szczególne.
Jeśli będziecie kiedyś w tych okolicach – co Wam serdecznie polecam – to koniecznie mysicie odwiedzić Marinmuseum czyli Muzeum Morskie, którego budynek umieszczony jest na wodzie, i w którym można zobaczyć wiele wspaniałych eksponatów, rekonstrukcji żaglowców. Ja niespotkałam się w żadnym naszym muzeum z takim sposobem prezentacji. Muzeum położone na Stumholmem zaskoczyło nas na przykład tym, że można było zwiedzić fragment łodzi podwodnej, wejść do niej i popatrzec przez działający peryskop, czy tez posłuchać nasłuchu sonarów. Bardzo żałowaliśmy, że tego dnia była kiepska przejrzystość wody, gdyż kolejną atrakcją tego muzeum jest możliwość obejrzenia pozostałości wraku żaglowca, spoczywającego pod wodą. Mimo kiepskich warunków przeszliśmy się podwodnym tunelem i nawet widok tych paru belek, które udało nam się dostrzec w mętnej wodzie robiła wrażenie.

Polecam Wam też wyprawę na wyspę Aspö. Dotrzeć można tam tylko drogą morską. Co godzinę kursuje tam miejski, bezpłatny prom. Jej główną atrakcję jest wielka i świetnie zachowana twierdza Drottningskär. Stojąc na je murach można podziwiać przepiękne widoki na okoliczne wyspy i zatoczki.
Niezapomnianych widoków dostarczyła nam też wyprawa na wyspę Oland, na którą doatrliśmy z Kalmaru mostem o długosci 6km.
Bardzo miłe wrażenie wywarli na nas również mieszkańcy – bardzo przyjacielscy i uczynni, zawsze starali się nam pomóc jeśli tylko o coś pytaliśmy.

Wszystkim, którzy by się tam wybierali na jakąś krótką wycieczkę polecamy zabrać troszkę naszego jedzonka – szczególnie pieczywa, które jest tam kosmicznie drogie a niezbyt smaczne, kilka filmów do aparatu i „troche” koron na wstepy do fantastycznych muzeów. W gratisowe mapy mozna się wyposażyć w loklanej informacji turystycznej, czy tez w hotelach.
„Bałtycką” wyprawę zakończyliśmy już w inncyh mniej surowych klimatach turlając się w cieplych sopockich piaskach i dokarmiając zwierzątka w oliwskim „Małym ZOO”.
Jeśli chcielibyście się tam wybrac to dużo informacji mogą Wam dostarczyc strony: www.karlskrona.se/default____2339.aspx i http://cityguide-europe.com/se/karlskrona/.

Przewiani wiatrem i zauroczeni ciszą i spokojem
Magda Tomek i Julka

Karlskrona od 1998 roku jest na liście światowego dziedzictwa UNESCO.Miasto łączy tradycje zwiazane z budową jednostek pływających oraz otwarcie się na sąsiedzkie kontakty.
Król Karol XI w 1680 roku założył Karlskronę uznając, że pierścień kilkudziesięciu wysp stanowi doskonałą ochronę dla floty wojennej.Karlskrona leży na 33 wyspach należących do archipelagu Blekinge. Na wyspie Trossö, zbudowano centrum floty królewskiej.Na uwagę zasługują unikalne rozwiązania architektoniczne.Szerokie ulice, którymi dawniej maszerowały parady wojskowe powstały z inspiracji klasycyzmem i barokiem.Miasto było podporządkowane potrzebom floty. Pod koniec epoki Gustawa III zbudowano tu wiele jedostek pływających pod kierownictwem wielkiego kostruktora Fredrika Henrika af Chapmana.

Archipelag Karlskrony można porównać do zielonego wianka wysepek otoczonych niebieskim i błyszczącym Bałtykiem. Jest otwarty dla wszystkich, można go podziwiać z łódki, jeżdżąc rowerem, samochodem lub odbyć pieszą wędrówkę. Kiedy znajdziesz się na plaży z koszykiem z kawą , z pewnością pomyślisz sobie, iż „ Życie na wyspie jest o wiele łatwiejsze”. Zwiedzający wspaniały archipelag mają do wyboru niezliczoną ilość wysp, każda innego charakteru, każda z ciekawymi miejscami. Większe, zamieszkane przez rybaków i rolników, mniejsze z pięknymi widokami i możliwościami obcowania bezpośrednio z naturą. Nowe przeżycia czekają praktycznie wszędzie.
Rejsy wycieczkowe zaczynają się na Fisktorget, niektóre także z mostku przy Marinmuseet. Możliwe są wycieczki kombinowane. Wszystkie wyspy są dostępne i w ciągu jednego dnia można odwiedzić wiele z nich. Rejsy są organizowane nawet jesienią i zimą ale po sezonie statki odpływają z Handelhamnen w Karlskronie lub z Yttre Park niedaleko Torhamn (miejscowość na wschód od Karlskrony ). Jeśli ktoś pragnie zostać na wyspie dłużej i być przez chwile sąsiadem morza, nie stanowi to problemu. Może przenocować na większości zamieszkanych wysepek.

Najlepszym sposobem na zobaczenie wszystkich interesujących miejsc jest przejażdżka rowerowa. Ne zapomnij więc wziąć ze sobą dwukołowca! Biura turystyczne doradzą w wybraniu wspaniałych ścieżek rowerowych i dostarczą map. Największe wyspy, Hasslö Tjurkö,Tjurkö, Senören mają połączenia z lądem więc dostępne są dla zmotoryzowanych.
Hasslö – Wyspa Hasslö posiada swoisty charakter. Jest łatwo dostępna i ma wiele wspaniałych miejsc widokowych. Życie skupia się tutaj wokół rybołóstwa.Na wyspie znajdują się dwa porty Garpen i Hallarna , który jest jednocześnie portem gościnnym. Hasslö jest miejscem urodzenia Fabiana Månssona, pisarza i polityka szwedzkiego żyjącego na przełomie XIX i XX wieku. Ku jego pamięci postawiono pomnik i otwarto muzeum. Na wyspie znajduję się wędzarnia, kawiarnia, restauracja, stoiska z rękodziełami i schronisko młodzieżowe z salą konferencyjną. Oprócz tradycyjnej łódki, dojazd możliwy także samochodem lub liniowym autobusem.

Aspö – Znajdująca się na Aspö twierdza Drottningskär pochodzi z XVII wieku. Jej grube mury warowne, armaty i niepowtarzalne widoki rozciągające się wokół budowli pobudzają wyobraźnię zwiedzających. W twierdzy można dobrze zjeść w restauracji a w niektóre dni nawet zamówić nocleg z wieczornym programem. Drottningskär zostało wybudowane na Aspö, jednej z większych wysp nie posiadających stałego połączenia z lądem. Aby tam dotrzeć, trzeba skorzystać z darmowego promu odchodzącego z Handelshamnen. W sezonie letnim na Aspö kursują także statki pasażerskie z Fisktorget. Wyspa posiada bardzo zróżnicowany krajobraz: lasy, białe plaże oraz wiele miejsc kąpielowych. W samym środku leżą osady mieszkalne. Żeglarze przybijają zazwyczaj w Lokanabban , porcie zarówno rybackim jak i gościnnym, lub w Djupvik. Na zachodniej stronie wyspy znajduje się uroczy mały kościół, pole golfowe oraz rancho gdzie chętni mogą pojeździć na koniach. Nocleg możliwy jest w starej wieży ze wspaniałymi widokami. Obok znajduje się galeria sztuki, kort tenisowy i sklepy.
Fort Kungsholmen – Wraz z twierdzą Drottningskär, przez 300 lat Fort Kungsholmen strzegł Karlskronę przed ewentualnymi najeźdźcami z morza. Kungsholmen jest wciąż eksploatowane przez flotę. Ta okrągła majestatyczna budowla jest od wielu lat uważana za symbol Karlskrony. W ogrodzie, wśród otaczających murów, rosną egzotyczne rośliny pochodzące ze wszystkich zakątków świata. Dotarły one na pokładach HMS Alvsnäbben i HMS Carlskrona. Na wyspie znajduje się muzeum, które przedstawia historie fortyfikacji.

Powrót na szlak Sterna hirundo

„Do Gór, Świętokrzyskich Gór,
wzywa nas ciepły wiatr.
Do Gór, Świętokrzyskich Gór,
wzywa nas wędrówki czas.”


… a skoro nas wzywa, wybierzmy się.


Góry Świętokrzyskie … większości z nas kojarzą się z pierwszą wycieczką szkolną, pierwszą wspinaczką, pierwszym zdobytym szczytem, pierwszymi zakupionymi pamiątkami. To często one wywołują wspomnienia o naszych pierwszych, dziecięcych podróżach, wędrówkach. To zapewne dzięki nim wielu z nas zaczęło odkrywać ciekawe zakątki świata, zaczęło podróżować.



Góry Świętokrzyskie to tajemnicza kraina pełna urokliwych miejsc, łącząca w sobie tak mocno piękno krajobrazu, mnogość zabytków, atrakcji i imprez turystycznych. Kraina, która z roku na rok staje się coraz bardziej atrakcyjna, coraz ciekawsza, przyciągająca coraz większą grupę turystów i to nie tylko amatorów górskich wędrówek i narciarstwa, ale i miłośników przyrody i zabytków kultury.


Specyfiką tych malowniczych gór jest sezonowość, (z czego większość turystów nie zdaje sobie sprawy) – są tu zarówno bardzo dobre warunki do wspinaczki, ale i narciarstwa zjazdowego i biegowego. Warto się wybrać w te góry na małe, zimowe szaleństwa, z dala od tłoku i ścisku tatrzańskich i beskidzkich szlaków. Spośród wyciągów narciarskich z pewnością polecić można wyciągi na Telegraf, Tumlin, Górę Pierścienia, Mąchowice, Górę Radostową.


Wiele magicznych zakątków tych gór można zwiedzić podczas jednodniowych wycieczek. Polecam dwa świetne szlaki. Pierwszy biegnie najwyższym pasmem górskim Łysogórami. Wiedzie z Łysicy, przez Łysą Górę (warto wstąpić do zespołu klasztornego Św. Krzyża) na Górę Świętego Krzyża. Jest to zdecydowanie najpopularniejszy szlak, ale i najłatwiejszy.


Drugi wybiega daleko poza obręb gór. Biegnie przez Dolinę Opatowską i malownicze wąwozy lessowe od Opatowa do Sandomierza (przy okazji warto zawitać do tych miast i zatrzymać się na chwilkę). Jest to stosunkowo długa trasa, zdecydowanie dla amatorów kolarstwa.


Warto zaopatrzyć się w mapę w skali 1:150 000 (przypominam, że mapy można nabyć na miejscu po znacznie tańszej cenie!).


Monika Rybitwa

Podróże na dwóch – kołach

Witam wszystkich, którzy choć trochę interesują się dwoma kółkami.
Ostatnio zastanawiałem się od czego zaczęła się moja przygoda z jednośladami.
Często ludzie mnie pytają „czemu cię do tego tak ciągnie?”
To proste, kiedy moi rodzice się poznali jedynym ich środkiem lokomocji był motocykl mojego ojca (SHL Gazela). Jeździli na nim baaaaardzo długo.
Kiedy mama był w ciąży to wbrew radom całej rodziny, do siódmego miesiąca ciągle jeździła z tatą jako „plecak”.

Niektórzy naukowcy twierdzą, że już w brzuszku u mamy kształtują się przyszłe gusta małego człowieczka. Coś w tym jest.

Kiedy miałem 3 lata miałem swój pierwszy mały kask i jeździłem z rodzicami gdzie się dało.
Później zacząłem chodzić do przedszkola (właściwie jeździć). Tato sadzał mnie przed sobą prawie że na zbiorniku i fruuu.

Teraz po latach przyznam się, że byłem dumny, że jako jedyny jestem przywożony motocyklem.

Od najmłodszych lat ciągnęło mnie do wszystkiego, co jeździ i ma nie więcej niż dwa koła.

Jako czterolatek dostałem od chrzestnego pierwszą hulajnogę, później był rower, ale to nie to samo 😉
Potem mijały lata, a pociąg do jazdy na stalowym rumaku kiełkował jak ziarenko na żyznej ziemi.
Koledzy mieli motorynki i tym podobne sprzęty, ja niestety nic (brak funduszy).

Pewnego dnia stało się… Tato kupił silnik do roweru
(W latach siedemdziesiątych był to dość powszechny wynalazek, ojciec też taki kiedyś miał, ba nawet dwa. Polski „Grom” montowany na przednim widelcu z gumową rolką napędzającą koło. Oraz niemiecki „Maw”, który poprzez dodatkowy łańcuch napędzał tylnie koło.)
Trochę trwała adaptacja „jednostki napędowej” do ramy, w końcu się udało i w ten oto sposób powstała „Srebrna strzała” zwana również „Piardopędem”.

Jeździłem na niej przez kilka ostatnich lat podstawówki.
Kiedy zdawałem do szkoły średniej odziedziczyłem po bracie „Romet’a 750 Kadet” czyli młodszego brata znanego wszystkim „Komara”.
Cały problem polegał na tym, iż była to rama z kołami i konopny worek z częściami silnika.
Tatko pomógł mi go poskładać poczym na moich oczach rozmontował i kazał samemu złożyć.

Udało się!

Jeździłem na nim przez kilka lat. Później z powodu braku czasu na naprawy odstawiłem sprzęt do garażu na dłuższy czas (wstyd mi).
Trzy lata temu zew powrócił.
Wyciągnąłem staruszka i zacząłem nieco modernizować. Założyłem inny zbiornik, który kolega pomalował mi aerografem, zrobiłem nową kanapę (dwupoziomową jak w chopperach 😉 ) Dodałem podnóżki dla pasażera i zamontowałem silnik od Simsona.
Znów przejeździłem na nim dwa sezony. Niestety malutka „pięćdziesiąteczka” była za słaba, żeby wozić mnie i pasażera. Wtedy to udało mi się zaoszczędzić troszkę pieniędzy i nareszcie zrobiłem prawo jazdy kategorii A (motocyklowe).
Teraz śmigam ojcową MZ TS „stopięćdziesiątką”.

W dniach 2-4 kwietnia jest otwarcie sezonu motocyklowego na warszawskim Bemowie.
Prawdopodobnie tam będę. Jak było? Dowiecie się z następnej dawki „Podróży na dwóch kołach”.

Pozdrawiam

Perkun

Foto by Strz oraz archiwum własne

Trójmiasto

„Cykl moich artykułów” – tymi słowami rozpoczął się mój listopadowy artykuł … niestety, czasem takie wynalazki techniki jak komputery lubią płatać nam figle, w związku, z czym piszę dopiero dziś.

A dziś … dziś, chciałam Was zabrać w niesamowite, pełne tajemniczości miejsce, miejsce, w którym zawsze, zarówno latem, jak i zimą, wczesnym rankiem i późnym wieczorem, panuje szczególna, bardzo specyficzna, jakże nietypowa atmosfera. Wybierzmy się do Trójmiasta.
Jadąc do tam, niełatwo podjąć decyzję, gdzie się zatrzymać na dłużej, co koniecznie zobaczyć, a z czego można zrezygnować. Czy może odetchnąć w zabytkowym Gdańsku, czy w pięknie położonej Gdyni? A może w kameralnym Sopocie …


Wiatr od morza … Sopot
Sopot warto poznać od nieco innej strony … może wyruszyć na wieczorny spacer. Wieczory są tu zwykle chłodne, o krystalicznie czystym powietrzu (wyraźnie „daje się we znaki” sopocka bryza morska), ale jakże jest wtedy nastrojowo … oświetlony deptak na Monte Casino powoli przestaje tętnić życiem, turyści znikają w malutkich kafejkach … Jesteśmy tylko my i malowniczy, kameralny Sopot, mamy wrażenie, że czas stanął w miejscu …

Poza tym, jest jeszcze molo, bez końca. Zawsze tłoczne, będące największą atrakcją dla turystów. Spacer po molo byłby równie przyjemny, jak po Monte Casino, gdyby nie liczne wycieczki i stragany z „pamiątkami”.
Gdzie jest Nemo?
… koniecznie wyruszamy na poszukiwania do Gdyni …
Polecam spacer na Kamienna Górę. Gdy pokonamy 52 m n.p.m.:-) roztoczy się przed nami piękny widok, nie tylko na miasto, ale i na Półwysep Helski i morze. Poza tym osławione Nabrzeże Polskie – główna aleja, malowniczo położona, uchodząca wprost do morza. To przy niej cumują ORP Błyskawica i Dar Pomorza, udostępnione dla turystów.

A jak Gdynia, to oczywiście Gdyńskie Oceanarium, zwane przez wszystkich, Akwarium. Między żółwiami morskimi, rekinami i piraniami, między tysiącami kolorowych ryb mamy szansę znaleźć sobowtóra Nemo (jeśli mamy, aż tak bogatą wyobraźnię:-). Ale naprawdę warto się wybrać – na mnie, wędrówka po oceanarium, wywarła iście podwodne, pełne barw, wrażenie.
Gniew Neptuna …
… wcale nie taki straszny, jak o nim mówiono i pisano :-).
Kolorowe, bogato zdobione kamienice, zabytkowy dwór Artura, Ratusz Miejski, Złota i Zielona Brama, stylowa poczta i oczywiście fontanna Neptuna oraz liczne zakamarki, to tylko niektóre z atrakcji gdańskiej Starówki. Dla wielu turystów, z pewnością największą atrakcją jest średniowieczny dźwig portowy, zwany Żurawiem, dostojnie stojący nad rzeką Motławą oraz wspinaczka po 400 stopniach Kościoła Mariackiego, po to, by móc podziwiać panoramę miasta.

I jest jeszcze ta najpiękniejsza, ta jedna, jedyna na świecie – ulica Mariacka. Pełna galerii, tajemniczych krużganków, latem pachnąca różami, zimą przyprószona śniegiem … taka cicha i kameralna.

I tak na koniec, kilka rad, przestróg i pomysłów:
– NIGDY nie wybierajcie się do Gdańska w okresie Jarmarku Dominikańskiego – warszawskie korki z dn. 12.01. 2004, to istna przyjemność
– warto wybrać się w jednodniowy rejs statkiem, wodolotem na Hel, Westerplatte – wypływają codziennie, w sezonie letnim znad gdańskiej Motławy
– znów powrócę do spacerów, tym razem plażą z Gdyni Orłowo na sopockie molo (lub odwrotnie), ok. 1,5 godz. lub z molo w Gdańsku Brzeźnie na sopockie molo (lub odwrotnie), ok. godz.
– Sopocka Opera Leśna – można ja zwiedzić za symboliczną złotówkę, a naprawdę robi wrażenie
– i poszperajcie troszkę w Internecie:
www.sopot.pl
www.trojmiasto.pogodzinach.pl
www.gdynia.pl
www.gdansk.pl

Monika Rybitwa

Podróże Na – skrzydłach białego orła

Nahojowski urodził się szlachcicem, chowany był od dziecka do konia i szabli, do chwały na polach bitewnych Rzeczypospolitej. Gdy był mały, słuchał nieraz opowieści starych żołnierzy o dawnych bitwach, pochodach i potyczkach. Wrócił z wielkiej podróży do Włoch, wrócił wprost ze szkół, jak na prawdziwego szlachcica przystało, cztery lata temu, na wieść, że zbuntowany Kozak Chmielnicki, a może, jak powiadali niektórzy – polski szlachcic – zniósł wojsko kwarciane pod Korsuniem, potem zaś pobił zebraną naprędce armię Rzeczypospolitej pod Piławcami… Nahojowski od razu zaciągnął się do wojska. Od razu pragnął przysłużyć się szablą Rzeczypospoliteji

„Wilcze gniazdo” Jacek Komuda

Rok temu dosłownie pożarłem tę książkę. Opowieści o rubasznej szlachcie, zawziętych kozakach oraz niepokonanych husarzach cwałujących po dzikich polach w obronie Najświętszej Rzeczypospolitej działały na mnie jak swoisty wehikuł czasu.
Czułem się jak bym tam był, trzymał szablę w ręku i wtedy to się zaczęło.
Fascynacja XVII wiekiem, zwyczajami, ubiorem a zwłaszcza orężem jakim była polska szabla. Trochę musiałem czekać aż spełni się moje marzenie, a było to tak…

Mglisty sobotni poranek, dojeżdżamy do Radzymina. Wąska kręta uliczka pomiędzy małymi domkami.

-to chyba tutaj

Wjeżdżamy w wąziutką bramę szkoły, teraz schodami na górę, zmieniamy butki i na sale.

-Ciekawe jak to będzie?

Zwykła sala gimnastyczna, kilka osób w środku każdy czymś wymachuje
Wymiana uprzejmości.

-cześć jestem Michał i prowadzę ten bałagan

Niepozorny chłopak ostrzyżony na jeża pracuje jako nauczyciel w tutejszym L.O.
Po pracy ma jednak niecodzienne hobby. Prowadzi treningi fechtunku polską szablą bojową.
Szybka rozgrzewka

Broń się!!

-Postawa!

Trener dokładnie objaśnia jak mamy ustawić stopy, kolana korpus.

-macie palcaty?? (drewniany odpowiednik broni białej używany do treningu)
-YYY nie
-dobra pożyczcie im coś

Poznajemy podstawową postawę i przechodzimy do poruszania się po sali (hehe i tu zaczęły się schody)

-przysiąść na nogach
-mniejsze kroki
-większa przerwa miedzy stopami, potkniesz się o coś a przeciwnik tylko na to czeka
-Nie skakać nie szurać
-Marek zabierz ich na korytarz, tam na śliskim zrozumieją czemu tak nie wolno robić

Obrona piątą zastawą

To fakt praca nóg to podstawa, należy przemieszczać się płynnie, szybko i w każdej chwili mieć możliwość wycofania.

-Teraz poćwiczymy zastawy (zasłony przed atakiem)
Tutaj dowiadujemy się jak ustawić szablę żeby nie dostać po głowie i nie tylko

Później podstawowe ataki, następnie łączymy chodzenie w pozycji, prosty atak prosta obrona. Ufff robi się ciepło, szybko wychodzą w praniu błędy o których mówił Michał(uderzenie drewnianą szablą po palcach (że o głowie nie wspomnę ) przypomina aby we właściwy sposób trzymać oręż

Spóźniona zastawa = guz na głowie

-Dobierzcie się w pary i zacznijcie powoli ćwiczyć ataki i zasłony PAMIĘTAJCIE POWOLI…
Zrobiło się jeszcze bardziej ciekawie niż dotąd , trener zwraca nam uwagę aby pozbyć się złych nawyków

-Nie tnij na szablę ale na głowę, jego zadaniem jest blokować cięcia i dbać o własną makówkę

-Nie walić z całej siły ale starajcie cię trafić, dzięki temu uczycie się prawidłowo uderzać a partner wie jak ma robić zastawę aby była skuteczna.

Wychodzi nam nawet nie źle (jak na zupełnych żółtodziobów), ale do Wołodyjowskiego to hu hu albo i jeszcze dalej…

Atak na głowę

Dwóch zawodników którzy są chyba tutaj najlepsi pokazało nam walkę prawdziwą żelazną szablą
Niezapomniany widok. Klingi w czasie zderzenia sypią iskrami i dzwonią w charakterystyczny sposób.
Szybkość, pewność, pełna precyzja to widać

Trener mówi że na razie my nie możemy walczyć ostrą bronią bo mogli byśmy sobie coś zrobić, Nikt nie zaprzecza (ciekawe czemu 😉 )

Wszystko co miłe szybko się kończy i tak tutaj niewiadomo kiedy trening dobiegł końca.
Za tydzień znów przyjedziemy

Jak mówi staropolskie przysłowie
„Ucz się szabli, siodła, dzbana a uznają w Tobie pana”

Perkun
Foto by Lestek

Podróże na dwóch – płozach

Sobota wieczór, siedzę w domku i myślę co by tu ciekawego zrobić… W TV nuda, książka skończona, a do komputera nie mam nawet chęci się zbliżać po tygodniu pracy.

Dzwonek do drzwi…Pewnie do mnie. Fakt, to Bodzio. Ma ten sam problem co ja. Hmmm, taka fajna pogoda, mróz, śnieg, aż grzech w domu siedzieć
– Może jakiś spacer ? -no tak szron na wąsach, przemarznięte palce i te same ścieżki.
– A może zrobimy jakieś przygody!!!
– Czemu nie? Ale właściwie co? Warunki są idealne do „białego szaleństwa”, ale przecież u nas jest płasko i jak tu na nartach jeździć (nie mamy biegówek)
– A może sanki??
– A masz??!!
-Hmmm, w tym jest problem ale …

Tu uruchomiliśmy machinę której nie dało się zatrzymać. Hasło „ZRÓBMY PRZYGODY ” odbijało się echem po domach znajomych. Znalazły się dwie pary sanek (jedne z nich mają swoją historie, jedna z naszych mam uczyła się na nich jeździć). Około godziny 19:00 zebraliśmy całą ekipę w umówionym miejscu i wyruszyliśmy w kierunku lasu. Po kilkunastu minutach byliśmy na miejscu.

Stara dobra „Snur góra”, teraz zasypana piachem i śniegiem jest idealna. Z jednej strony stromy, krótki zjazd – trzeba było pamiętać o hamowaniu, bo można było „zaliczyć” sosenki z zagajnika (przekonała się o tym moja kostka). Z drugiej strony natomiast – nieco łagodniejszy, ale dłuższy.

Zaczęło się. Najpierw nieśmiałe zjazdy i wymiana zawodników. Później nieco brawury i ruszyła ułańska fantazja. Dwie pary sanek i pięciu chłopa to troszkę nieproporcjonalnie, ale My umiemy „robić przygody”. W ruch poszły worki foliowe, stara walizka, latający dywan…
Wnet ktoś znalazł nieopodal fotel samochodowy (Polonez model 1985). Nie trzeba było czekać na efekt, w kilka chwil powstał „Rydwan śmierci” wersja alfa.
(Magic carpet + fotel od Poloneza) * fantazja = PRZYGODA
Nie ważne, że pojazd ciut nadsterowny, ale jaki komfort, jakie bezpieczeństwo. Paweł przekroczył dopuszczalną prędkość i skończyło się dachowaniem (koła, dach, koła, dach i stracił panowanie nad machiną). Wiadomo!Sprzęt bezpieczny nikt nie ucierpiał.

Radości i pomysłom nie było końca. Na czym się da, jak się da, na głowie, na plecach, na śledzia , na koguta. Wszystkie opcje sprawdzone po wielokroć. Padła nowa idea… Skocznia!!! W kilkanaście minut później nasza „mamucia” ze śniegu była gotowa. Czas na zjazd próbny na folii. Zostałem wytypowany na przed_ skoczka. Poszło gładko.

Dopiero teraz zaczęło się szaleństwo! Nie chodziło co prawda o odległość (średnio około 5 m), ale o styl i jakość skoku. Najlepiej „na śledzia”, bo nie cierpi przy tym mało szlachetna część pleców i kość ogonowa.

Podstawowe zasady to:
1.Trafić w skocznie (było już ciemno).
2. Nie zgubić sanek w locie.
3. Amortyzować przy lądowaniu rękoma.
4. Lądować na wydechu (w przeciwnym razie zatykało).

Dla ułatwienia zastosowaliśmy
„race naprowadzające” (zapalone zapałki lub małe papierki położone na szczycie skoczni).

Zjeżdżając, człowiek czuł się jak pilot myśliwca lądującego na lotniskowcu. Dwa małe świecące punkciki migoczą gdzieś w ciemności, prośba o pozwolenie na lądowanie, które ma dość ciekawą formę „UWAAAAGA!! Z DROGI!!”
Ruszam… „pamiętaj kieruj się na światło, kieruj się na światło, kieruj się na światło uuuAAAAAA” Lot… wydech… ŁUP… przyziemienie… Hamuuuuuj! Ogólna radość.

Z przygodą czas płynie szybko. Nie wiadomo kiedy zrobiło się późno. Czas do domu. Po drodze sprawdziliśmy, jak czują się polarnicy zasypani w śniegu. 23:00 – powrót do ciepłego domku.

W takich chwilach zastanawiam się czemu ludzi nudzą się w domach lub wydają ciężkie pieniądze żeby pojechać w góry i chodzić po Krupówkach z nartami na ramieniu. W naszej okolicy też są górki, nie duże to fakt. Ale odrobina dobrej woli, garść dobrego humoru i wszędzie można „robić przygody”.

Za tydzień atakujemy „Górę śmierci” 😉
Powodzenia wszystkim łowcom przygód

Perkun

Foto by Lestek

Podróże na dwóch kółkach

Sobota 8.11.2003. 8:00 rano. Budzik dzwoni bezlitośnie. Kto przy zdrowych zmysłach wstaje dobrowolnie o takiej porze w sobotę…?

Zwlekam się z łóżka, podchodzę do okna i odsłaniam żaluzje.
Tępym wzrokiem patrzę na świat za szybą… O nie mgła… Kiepsko to widzę, trzeba sprawdzić temperaturę. Człapie do kuchni włączam wodę na herbatę, rzut oka na termometr 3’C chłodno… Poranna toaleta . Kurcze czy warto??? Wracam do kuchni, robię herbatę. Kolejne spojrzenie na termometr 3,2 'C nie jest tragicznie, rośnie.
8:15 pierwszy telefon (to Adaś)
„Ty jak jest, w sumie trochę zimno nie??” Oczywiście jedziemy nie ma nie, jest już 3,4 'C i rośnie”OK Będę u ciebie za pół godziny”. Jem śniadanie

8:30 Telefon znów dzwoni (tym razem Tomek) „Nic się nie zmieniło?”No nie w końcu jesteśmy twardzi nie (krótka rozmowa, będzie u mnie niedługo)

8:45. Dzwonek do drzwi. Jest Adam. Szybka kawa i czas się przygotować. Wbijamy się w ciepłe kalesonki, skórzane spodnie , góra typowo na cebulkę (najważniejsze ubrać się ciepło i nieprzewiewnie). Gotowe .
Poruszamy się troszkę jak „miśki po siłowni” Tomek też już przyjecha.ł. Wystawiam sprzęt 😉 Stara MZ TS 150 ojca. Kilka komentarzy na temat stylistyki starszych motocykli.
Gdzie jest Bogdan?? Dzwonie po niego. ZASPAŁ!

9:00 szybka decyzja jedziemy po niego, zaoszczędzimy na czasie. Oho Mama Bogdana chyba jest zadowolona że wyciągamy jej syna w taką pogodę. Przyjacielsko grozi nam palcem i puka się w czoło (Luuubi nas 😉

9:15 Szybka kontrola sprzętu i w drogę. W sumie nie jest tak źle, do prędkości 70 zimno nie jest prawie odczuwalne. Jedziemy dwoma motocyklami Tomek na swojej XT 600 może jechać dużo szybciej ale dopasowuje tępo do nas. Trzeba jeszcze nakarmić rumaka i sprawdzić podkowy. Zjeżdżamy na stacje benzynową. Tankujemy, dopompować powietrza i w dalszą drogę

Na Czersk
Droga jest prawie pusta, jedzie my spokojnie jednym tempem. Oho Dziadek na komarku (też dwa koła) zgodnie z tradycją plecak (Adam mój pasażer) pozdrawia podnosząc rękę. Wyskakujemy na obwodnicę. Tu można przyspieszyć, szeroko i pusto. Prędkość około 80-90. Wyprzedziliśmy „Malucha” z czterema radosnymi panami upakowanymi w środku jak konserwy. Adaś krzyczy z radochy „Pierwszy zaliczony”. Dojeżdżamy do ronda . Lewo Mińsk Mazowiecki, prawo Góra kalwaria (Tędy). Hmmm… zamszowe rękawice to nie był dobry pomysł wiatr je przewiewa ciekawe ile wytrzymam. Adamowi wieje trochę po nogach. Przejeżdżamy przez Wisłę (tu zawsze jest chłodniej i bardziej dmucha). Rondo w Górze Kalwarii – Lewo Warka prawo Warszawa.. Panowie NA Warkę! Jeszcze chwila i na miejscu. Jest! Drogowskaz na Czersk.

9:45.Dojechaliśmy. Nie czuje palców lewej ręki ale humor dopisuje. Wszyscy mamy czerwone nosy i uszy. Panowie mam kawę, po łyku i na zamek. Pani nie bardzo chce się zgodzić żebyśmy postawili motocykle za kasą, cóż stawiamy przed. 4 studenckie proszę. Wchodzimy.
Zwiedziliśmy południową basztę, było przy tym trochę śmiechu i trochę drżących łydek. Tomek podobnie jak i ja ma lęk wysokości (weszliśmy obydwaj). Później baszta “bramna”. Na arsenał nie wchodziliśmy “nie dostępny dla zwiedzających”.

Około 11:00 zjedliśmy drugie śniadanie popijane kawką z termosu. Czas do domu. Droga powrotna przebiegała pomyślnie i bez żadnych zbędnych przygód (pomijamy to że temperatura spadła do 2’C).

Generalnie sezon motocyklowy 2003 nasza czwórka uważa za zamknięty. Jutro Tomek jedzie do Broku na ogólnopolskie zamknięcie sezonu i “pogoń za lisem”.

W skład ekipy jadącej do Czerska wchodzili:
kierowcy : Tomek i ja Perkun
plecaki: Bogdan i Adam

Podróże z rybitwą – Karkonosze

Cykl moich artykułów będzie poświęcony miejscom, które odwiedziłam, które wywarły na mnie niesamowite wrażenie, do których powracam nie tylko we wspomnieniach, do których i Was będę starała się przekonać.

Często jest tak, że nie brakuje nam chęci i zasobów finansowych (naprawdę za niewielką kwotę można pojechać w świetne miejsca), ale przede wszystkim pomysłów na „niezły wyjazd”, bo nad morzem byliśmy już trzy razy, a w górach w zeszłym roku, więc, po co jechać tam jeszcze raz, a jeśli w inne miejsce, to, w jakie itp. Zachęcam również i Was do podzielenia się takimi wrażeniami z pewnością „ktoś” i „kiedyś” tam pojedzie. Tak, więc nakłaniam do podróżowania i „zachęcania” do podróżowania:-).

Dziś chciałam Was „zabrać” w Karkonosze góry, które ilekroć przemierzam, zaskakują mnie swą różnorodnością i pięknem form krajobrazu. Przyciągają wzrok i budzą grozę potęgą swej jednolitości i wzniosłości. Zachwycają pięknem krajobrazów, zarówno w porze zimowej, jak i letniej, malowniczymi ruinami zamków (dawne siedziby Piastów Śląskich) oraz doskonałymi terenami narciarskimi i ciekawymi szlakami wędrówek.
To, co je wyróżnia z pozostałych Polskich gór to: oryginalne formy skalne np.: „Pielgrzymy”, „Słonecznik”, rozsiane po całym obszarze, stanowiące niepowtarzalną ozdobę karkonoskiego krajobrazu, cyrki lodowcowe (zwykle wypełnione wodą) Wielki i Mały Staw oraz mgły, które występują ponad 290 dni w roku.
Karkonoskie miasta
Zagubione między zamglonymi, górskimi kotlinami „osady”, które zarówno zimą jak i latem tętnią życiem. Mam na myśli Szklarską Porębę i Karpacz, które zachwycają nie tylko piękną, stylową architekturą, ale także, a może w szczególności, swoją „nieziemską” atmosferą.
O każdej porze roku można spotkać tu tłumy turystów świadczy to o nie najgorszej bazie turystycznej, szerokim wachlarzu usług, jakie te miasta świadczą, ale przede wszystkim o przepięknych widokach, jakich nam dostarczają.
Śnieżka (1602 m n.p.m.)

Niewielu chyba osobom Karkonosze kojarzą się z czymkolwiek innym. Mało jest masywów górskich, które posiadają tak jednoznaczny element krajobrazu. Przyćmiewa wszystkie pozostałe szczyty Sudetów, wyraźnie górując nad okolicą. Obecne na szczycie „dziwadło” w postaci trzech połączonych i połyskujących w słońcu spodków, które dzięki swemu wyglądowi stało się, chcąc nie chcąc, symbolem Śnieżki i całych Karkonoszy, to oczywiście schronisko. Istotnym uchybieniem schroniska z punktu widzenia turysty, jest brak miejsc noclegowych oraz świetnie zaopatrzony bufet, choć otwarty non-stop, z cenami produktów mających dwukrotne przebicie w stosunku do Karpacza…

Karkonosze polecić można o każdej porze roku. Nawet, jeśli ktoś już raz tam był, to z pewnością powtórka wyprawy nie powieli wcześniejszych wrażeń (poza ewentualnym zmęczeniem:-)). Kolosalną różnicę w ogólnym odbiorze gór dostrzega się zwłaszcza między porą letnią a zimową. Zmienia się przede wszystkim kolorystyka. Brak zieleni traw i żółtych porostów rekompensuje zimą, przy słonecznej pogodzie, głęboki błękit nieba. Pojawiają się wówczas interesujące formy, których sprawcą jest sadź, oblepiająca każdy wystający przedmiot. Każdy, kto przemierzy karkonoskie szlaki z pewnością doceni niezmienne pod względem swego uroku, tajemniczości i ciepła ludzi tam pracujących, schroniska: „Samotnię” (najpiękniejsze w Sudetach) i „Strzechę Akademicką”.

Polacy postrzegają Karkonosze jako namiastkę doznań, których mogą doświadczyć w Tatrach, poszukując gorączkowo łańcuchów, gzymsów i ostrych grani wywołujących drżenie serc u prawdziwych, złaknionych niebezpieczeństw turystów czyżby „godne” uwagi góry zaczynały się dopiero od 2000 m n.p.m.? Może warto przekonać się o tym, że tak nie jest:-)

Bez mapy „ani rusz”:
Warto zaopatrzyć się w plan miast ( najlepiej w skali 1:9 000 1:10 000), mapę Sudetów Zachodnich (1:75 000) i Karkonoszy (1:25 000). Zbędne wówczas będą przewodniki ( na każdej mapie szczegółowo opisane zostały wszelkie możliwe atrakcje regionu). Mapy można nabyć na miejscu po znacznie tańszej cenie.

Wiele praktycznych informacji (jak jechać, gdzie tanio nocować, co zwiedzić w danej porze roku itp.) znaleźć można na stronie:
http://karkonosze.info.pl/

Monika Rybitwa

Państwo Środka od środka


Bariera językowa dzieląca Chińczyków od turystów niejednego podróżującego przyprawiła o ból głowy. Trzeba być przygotowanym na to, że porozumienie się z Chińczykami będzie trudne.
W małych miasteczkach na południu nikt nie mówił po angielsku. Poza turystami. Jeżeli nauczysz się odróżniać Japończyków, okaże się, że każdy z nich mówi po angielsku, a czytanie chińskiego pisma to dla nich pestka – większość japońskich znaków jest podobna. Więcej…