To nudne będzie, jeżeli opiszę wszystko, co działo się w trakcie tego wyjazdu, krok po kroku. Dlatego podam kalendarz wyjazdu
22.12 wieczorem wyjechaliśmy spod Pałacu Kultury w Warszawie.4 autokary. Przed granicą jeden postój za Lublinem. Już wcześniej byłam chora, a tu wyskakuję bez płaszcza do stacji benzynowej. Stacja zamknięta, jest wieczór. Wokół nie ma drzew, ale z ułańską fantazją postanawiam sikać w polu. Wiatr mnie przewiał. Kaszlę niesamowicie.
Na ten głos przychodzi do mnie szefowa autokaru, Marynia Thum i proponuje gorącą herbatę i leki. Gripex noc, 4 ruthinoscorbiny. Taka dawka sprawia, że zasypiam. 3 godzin na granicy nie pamiętam. Budzę się rano. Opieka, troska. Trudno to nazwać. Dobrze się poczułam choćby z tego powodu, że ktoś się mną zajął.
23.12 13.30 Kijów i jego okolice
Dojechaliśmy na przedmieścia Kijowa. Miejscowość podobna bliźniaczo do Otwocka. Sanatoria ciągną się wzdłuż długich ulic nazwanych jak w Poprzeczne Aninie, Liniami. Nasze sanatorium MAJAK stoi na 11 linii. Inne autokary parkują wcześniej, przy 3 linii w sanatorium LIDER. Do samego Kijowa jedzie się około godziny marszrutką, a potem Metrem. W pokoju ląduję z Kasią ciemno i długowłosą dziewczyną. Pokój jest trzyosobowy, więcej wolnych dziewczyn nie ma. Więc na moją, żartobliwą propozycję zgłasza się Maks. Maks jest malarzem, kelnerem w restauracji na rynku w Kazimierzu, gdzie zgłębia techniki malarstwa i niezwykle uroczym człowiekiem. Trudno to opisać, ale trzeba uwierzyć. Maks ma duże poczucie wspólnoty, więc od tego momentu chodzimy wszędzie razem. Sama bym na to nie wpadła, ale on jakoś skutecznie organizuje nam czas. Decydujemy się wszyscy jechać do Kijowa. Mamy jeszcze pół dnia. Wyjeżdżamy dalej następnego dnia rano. Na spotkaniu dowiadujemy się jak dojechać, i że mieszkamy UWAGA! niech państwo zapiszą: w sanatorij Majak trietja linia. Jak to powiecie, to każdy was dowiezie. Taksówki nie są drogie, a autobusy jeżdżą do 22. Zapisaliśmy, a jakże. A że nie zgadzało się to z tym co napisałam powyżej? No, tego powyżej jeszcze wówczas nie wiedziałam. KIJÓW Europejska stolica!
Nigdy wcześniej nie byłam w Kijowie. Ale miasto robi wrażenie. Nie opiszę. Majdan Niezawisimosci czyli Plac niepodległości główny plac, który widziałam już wcześniej. Wtedy, gdy decydowałam się jechać na Ukrainę, na wybory. Patrzyłam wówczas na plac widziany z góry, wypełniony głowami ludzi. Niczym więcej. Myślałam wtedy nad piosenką, której dotąd nie mogłam zrozumieć tak dobrze:
„Widziałeś wczoraj znów w dzienniku, zmęczonych ludzi wzburzony tłum./ I jeden szczegół wzrok twój przykuł, ogromne morze ludzkich głów. / A spiker cedził ostre słowa, od których nagła wzbierała złość / i począł w Tobie gniew kiełkować, aż pomyślałeś, milczenia dość!”.
Wówczas zdecydowałam się jechać na wybory. Żeby to rzeczywiście przeżyć.
A dziś? na majdanie mało ludzi, zimno koszmarnie. Centrum miasta, naprawdę europejskiego. Naprawdę ekskluzywnego. A w tym centrum, na szerokiej ulicy odciętej od ruchu rozbity obóz. 500m obozu rozbite na ulicy. Namioty gęsto ustawione, śledzie wbite w asfalt, na styropianie. Sztabówki i małe igloo. Szczelnie ogrodzony. Wchodzimy okazując paszporty przez specjalną bramkę. Oprowadzają nas chętnie, w końcu przyjechaliśmy z tak daleka, specjalnie żeby poprzeć ich sprawę. W obozie obok zielonych płócien namiotów jest pomarańczowo. Poza obozem Kijów nie jest już tak pomarańczowy, jakby nam się wydawało wcześniej. Nawet ktoś spostrzegł, że w Warszawie ludzie mają więcej pomarańczowych symboli na ubraniu niż w metrze kijowskim.
Zapraszają nas do jednego z namiotów, w którym jest kuchnia. Jest tam kilka kuchni, bo cały obóz dzieli się na podobozy chyba. W obszernym namiocie (choć z zewnątrz wydaje się niewielki) stoją ławy i ławki. Jest herbata w termosie, zupa cebulowa z kaszą, puree ziemniaczane z parówką i chleb z masłem. Chleb właśnie przywiózł jeden mężczyzna. Jego żona została w domu na wsi, a on zdecydował się mieszkać na majdanie. Żona przez tydzień piekła chleb i przywiózł go prawie cały samochód. Częstują nas. Niewiele zjedliśmy, ale chleb rzeczywiście był wyborny. Wydawała go kobieta w rękawiczkach jednorazowych, białym fartuchu i maseczce na twarzy. Maski prawie nie zdejmowała. Powiedzieli, że takie przepisy. Inaczej wszyscy mogliby się pochorować.
Lądujemy zmarznięci w Mc Donaldzie. Na to nas na pewno stać. Tam na pewno jest toaleta. I jest ciepło. Nie tylko nasza trójka. Wokół wciąż gdzieś kręcą się ludzie z naszego autokaru. To straszny kontrast. Obóz, brudny, zmarznięty, na styropianie i starych szmatach. Tuż obok luksusowych sklepów, Mc Donalda i centrów handlowych.
Wracając wieczorem do sanatorium hotelu wysiadamy z Maksem i Damianem kolegami z autobusu na trietiej linii, skoro tak powiedzieli nam nasi organizatorzy. A tam ani widu ani słychu Majaka! Puste ulice, zarośnięte wysokimi drzewami. I tak odbyliśmy 1.5 godzinny spacer wzdłuż trasy marszrutki. Każdy napotkany z rzadka przechodzień, gdy już wiedział mniej więcej gdzie jest Majak mówił, oj, daleko, daleko. Było zimno, ludzie mili, spacer długi, ale ….. i tak było super!
24.12 autobus Kijów Charków /zapiski autentyczne, drżącym pismem w autokarze/
Obudziłam się, zdjęłam słuchawki i spojrzałam wokół siebie. To niesamowite, ale pól autokaru śpiewa! Ci ludzie się nie znają, ale śpiewają piosenki po ukraińsku znają słowa i nie fałszują. Ciekawa jestem, skąd oni wszyscy się tu wzięli. każdy ma swój cel w wyjeździe na Ukrainę. Każdy jest na swój sposób zakręcony, ma jakieś ciekawe życie, podróże na koncie. W końcu każdy musiał zrezygnować ze świąt, z Wigilii w domu. Kogo zostawili w Polsce?
Wszyscy inteligentni, zaradni. Nikt nie jest zdziwiony warunkami, nikt nie wybrzydza. Każdy czym innym się fascynuje, robi temu zdjęcia. Niepotrzebnie robią z nas, obserwatorów, bohaterów. Dla tych ludzi, którzy pojechali to nie jest duże wyzwanie. Oni jadą, bo mają cel, lubią to co robią. Niektórzy bardziej mają poczucie misji inni mniej, ale to ich wybór, a nie konieczność. Dla mnie to trochę przygoda, a trochę chęć, żeby tu, na Ukrainie było lepiej. Gdy śledziłam przebieg 2 tury wszystko się we mnie gotowało ze złości, że można tak bezczelnie okłamywać ludzi. Że można śmiać się milionom ludzi w twarz i udowadniać, że ktoś, że władza może więcej. I chyba dlatego tu przyjechałam.
Dziś wigilia. Znam tych ludzi 40 godzin i nie wiem jak złożyć im życzenia, choć większość z nich jest bardzo otwarta. Inni trochę mniej, ale wszyscy jakoś ciekawi. Pewnie znów jestem tu najmłodsza.
Organizatorzy, ludzie, którzy to organizowali robili to szybko i z pełnym zaangażowaniem. Sympatyczni i otwarci. Udało im się zrobić to niesamowicie. Dalej są na każde nasze wezwanie. Nawet Agata Buzek robi nam herbatę i kawę. Szefową naszego autokaru jest Marynia. Fajna, drobna, dobrze zorganizowana i energiczna.
Materiały i inne rzeczy są zapewnione, żadnych wpadek, bałaganu itd.
Cały czas gdy to piszę ci ludzie śpiewają! Kurcze, szkoda, że nie mogę do nich dołączyć. Nie znam piosenek po ukraińsku.
Jesteśmy 316 km od Charkowa. Zajazdy przy drodze, balkony bloków są na pomarańczowo. Nie wszystkie oczywiście.
notatki pisane w noc Bożego Narodzenia
Dojechaliśmy do Charkowa i od razu była Wigilia. Hotel pokroju Forum. Socjalizm, ale ekskluzywny. Wigilia coś niesamowitego. 200 zupełnie sobie obcych ludzi, którzy kolędują i cieszą się i śpiewają, łamią opłatkiem.
Myślę, że ta ekipa jest na swój sposób specjalna. Każdy z nas, gdy składał wniosek, to gotów był się poświęcić i jeszcze za to zapłacić. Nie mieliśmy pojęcia gdzie, jak, za ile i na ile, tylko wiedzieliśmy po co. Zgłosili się więc zupełni napaleńcy, gotowi na wszystko. Powiedziałabym, że harcerze jednym słowem.
Kasia koleżanka z pokoju mówi, że jest zaskoczona, że to przerosło jej najśmielsze oczekiwania. Ja nie wiem. Moje chyba też.
Potem pasterka. W dalekim kościele. Jechaliśmy 2 z 3 linii metra, na koniec Charkowa. (Charków jest trochę większy od Warszawy). Ewangelia po ukraińsku, rosyjsku, angielsku i po polsku. Księża polscy misjonarze. 'Ojcze Nasz’ też było w 3 językach. Gdy chórem zaczęliśmy po polsku zrobiło się naprawdę głośno w kościele. Ksiądz przełknął ślinę i łza mu się w oku zakręciła.
Wracaliśmy taksówką w nocy. Z przodu dwóch taksówkarzy, a my z tyłu w 4. Wieźli nas bocznymi uliczkami, bez świateł. Nie działały wycieraczki. Niezły ubaw.
Ukraina to nie to samo co Białoruś. Ludzie nie są tu tak bierni i bezwładni. To ich duży plus. Wiedzą, albo zaczynają wiedzieć czego chcą. Nie ma tu aż tylu miejsc zaniedbanych, bezmyślnie zlekceważonych jak na Białorusi. Albo nie rzuciło mi się to jeszcze w oczy. Kraj mocno podzielony między bogatych i biednych. Obok wielkopłytowców, które się powoli rozpadają buduje się ogromne bloki apartamentowe, w których mieszkania są drogie i wygodne. W hotelowym pokoju jest strasznie gorąco. Okna zabite gwoździami. Jest 3 w nocy. Idę spać.
25.12 Charków Zwiedziłyśmy Charków. Właściwie jego cząsteczkę. Przed nami jeszcze spotkanie przedwyborcze. Jeszcze raz dokładnie, czy znamy ordynację, na co zwracać uwagę itd. Robi się cieplej, a nawet wiosennie. Mimo to musiałam kupić czapkę, czerwoną, bo pomarańczowa, którą dostałam od siostry przed wyjazdem leży głęboko schowana w plecaku.
25.12 noc. Noc przed wyborami. Mały Meksyk w hotelu. Małe zamieszanie organizacyjne. Wczesnym rankiem każdy jedzie w inną stronę. Trzeba wziąć pieniądze dla kierowców, aktywować kartę sim do telefonu ukraińskiego. Dużo roboty. Będę spała 2 godziny. Więc….
26.12 WYBORY
Fiodor Kochan. Nasz kierowca. Mgła jest tak gęsta o 6 rano, że nie widać nic na 10 metrów. Jedziemy do Zołocziwa, powiatu na północ od Charkowa. 50km w jedną stronę. Tam mamy 4 komisje wyborcze, które odwiedzimy. Ja i Piotr. Witają nas raczej przyjaźnie. Dzień jest długi i ciężki. Wracamy w nocy, po zliczaniu głosów w małej wiosce. Komisja wyborcza w szkole stojącej 1km od granicy z Rosją. Za Juszczenko 30 głosów, za Janukowycza 241. W tej akurat komisji było dużo uchybień. Ale nie do nas należało ich naprawianie. Znaleźli się tam ludzie, którym na tym zależało, żeby ich nie było dwóch członków komisji było przywiezionych tego dnia ze sztabu Juszczenki. Tak pozwalała ordynacja.
Inna uwaga to frekwencja. Każda babinka, starsi ludzie o lasce, wnoszeni na krzesłach. Wszyscy przychodzili, żeby zagłosować. To też niesamowite. Przywozili całe wsie autokarami, gdy ktoś nie mógł dojść. A każdy chciał. Każdy czuł, że mu to potrzebne. I że to ważne dla niego.
Notatka z nocy po wyborach Na Ukrainie rodzi się demokracja. Tak naprawdę to nie jesteśmy tu potrzebni. Podnosimy tylko rangę tych wyborów. Jako ktoś z zewnątrz, kogo nie można przekupić. Tu w każdej komisji są ludzie od Janukowycza i Juszczenki. Muszą być, tak nakazuje ordynacja. Pół na pół. Oprócz tego po 4 obserwatorów z każdej strony. Oni sobie sami dobrze i dokładnie patrzą na ręce. Tu już nie da się oszukać tak prosto w oczy. Mam taką nadzieję.
Po wyborach.Następnego dnia wróciliśmy do Kijowa. Znów do sanatorium. Znów obejrzeliśmy Kijów. Tym razem tętniący pomarańczowym życiem. Znów majdan pełen ludzi. Następnego dnia rano mamy spotkanie podsumowujące wybory. Odwiedza nas tata Agaty Premier Jerzy Buzek. Miło z jego strony.
Wracamy do Polski, do Warszawy.
Warto było jechać. Bo ludzie byli niesamowici, bo mogliśmy zrobić coś, choć trochę, bo ja w końcu zrobiłam coś, na co miałam ochotę od dawna. Uwielbiam wschód, uwielbiam podróże i tak naprawdę nie mam wymówki na pytanie: To czemu tak rzadko podróżujesz na wschód? Więc zrobiłam to, i bardzo się z tego cieszę.
Anna Nowakowska
Hufiec Warszawa Praga Pd.
15 stycznia 2005 miałem okazję po raz drugi w tym roku świętować nadejście nowego Roku. Tym razem na Małance, czyli w otoczeniu tradycyjnych ukraińskich potraw, ukraińskiej muzyki i Ukraińców.
Atmosfera była gorąca, bo był to czas kampanii wyborczej Juszczenki. Nie pozwalali zapomnieć licznie tam zgromadzeni jego zwolennicy, którzy co jakiś czas śpiewali jakąś piosenkę wyborczą.
O ile karaoke z ukraińskimi kolędami wzbudziło moje zdziwienie, o tyle po zbiorowym odśpiewaniu ukraińskiego hymnu ze zdumienia i uznania szeroko otworzyłem oczy. Wyobraziłem sobie reakcję Polaków na propozycję, żeby na Sylwestrze o północy odśpiewać Mazurka Dąbrowskiego. W najlepszym razie bym wzięty za nudziarza, albo oszołoma z LPR…
MG