Rajd odbędzie się bez względu na pogodę (no chyba, że będzie świecić słońce), w okolicach Sandomierza w dniach 9-11 XI 2001r. Start: parking pod kościołem św. Katarzyny i Stanisława Biskupa, w Kleczanowie k. Opatowa. Zakończenie:…??? – a kto to wie!!! (może f niedzielę, a może na Księżycu)”
Tak brzmiały pierwsze linijki tekstu na ulotce informacyjnej IV Ogólnopolskiego Rajdu Harcerskiego KAMYK organizowanego przez harcerzy z Ostrowca Świętokrzyskiego. Jeżeli chodzi o ogół, to stało się dokładnie tak jak napisano. Nasz przypadek, czyli michalińskiej 5 D.H. „LEŚNI”, był trochę bardziej skomplikowany. Ale po kolei.
Pomysł tegorocznego wyjazdu urodził się 380-parę dni wcześniej, kiedy to byliśmy na III Rajdzie KAMYK. Rajd ten w odróżnieniu od innych nie ma stałej trasy. Zawsze jednak jest w świętokrzyskim. Warunkiem przyjęcia w poczet rajdowiczów – poza uiszczeniem stosownej opłaty itd. – jest wykonanie 3 zadań przedrajdowych (teraz 3; rok temu było 10 z 20!!!), czyli napisanie piosenki kamykowej, wykonanie plakatu na kampanię „Rzuć palenie – Zbieraj kamienie” oraz napisanie opowiadania pt.: „Królewna Ścieżka i siedmiu kamieniarzy na biegunie południowym”.
Niewyspani, ale w pełni przygotowani na tę imprezę turystyczną „ochoczo” stawiliśmy się w piątek na stacji o 5.30 [Zieeeeew]. W Warszawie przesiedliśmy się w pociąg pospieszny do Ostrowca, a stamtąd o umówionej godzinie mieliśmy być odebrani przez Zaprzyjaźnionych Organizatorów. Ale w życiu tak niestety czasem bywa, że nie wszystko dzieje się tak jak byśmy tego chcieli. Ha! Stało się! Kiedy siedzieliśmy już w pociągu, pan konduktor poinformował nas, że ów wehikuł nie dość, że nie zatrzymuje się w Ostrowcu, to w ogóle przez niego nie jedzie! [Dopiero później jeden z pasażerów wytłumaczył nam, że to dlatego, że powódź uszkodziła pewien odcinek trasy kolejowej]. W tym momencie w naszych głowach zaczęły rodzić się wysublimowane epitety pod adresem pani z informacji kolejowej, jak również wydawców sieciowego rozkładu jazdy PKP. Wyszło na to, że nie zdążymy na umówioną porę. No to, co? Dzwonimy! (nie ma to jak drużynowy i przyboczny z „komórką”) Ha! Kolejna katastrofa! „Nie wzięliśmy numeru!” Koniec końców, stosując wszystkie wpadające nam do głowy opcje, dodzwoniliśmy i umówiliśmy się. Później niezależnie od nas zaszły kolejne zmiany w planach podróży i znów przez długi czas nie mogliśmy się dodzwonić.
Uporawszy się wreszcie z problemami (tele)komunikacyjnymi, spotkawszy naszych „odbieraczy” i mając już ze dwie godziny „obsuwy” względem reszty, radośnie uznaliśmy rajd za rozpoczęty. „Ogór” Zaprzyjaźnionych dowiózł nas na pierwszy punkt trasy skąd już na własnych nogach podążyliśmy dalej.
Maszerowaliśmy jeszcze długo po zmroku, upewniając się w mijanych gospodarstwach „Czy do Sandomierza, panie, to w dobrą mańkę idziem?” W dobrą. Obydwie noce spędziliśmy w internacie przy Zespole Szkół Spożywczych w Sandomierzu.
Sobota upłynęła nam na zwiedzaniu Sandomierza. Ale nie tak zwyczajnie! Najpierw odwiedziliśmy Muzeum Jana Długosza. A już godzinę później… Na rynku robiliśmy tort, z Wieży Opatowskiej wypatrywaliśmy św. Mikołaja, który nie dość, że utknął nad Wisłą, to na dodatek popsuły mu się sanie i trzeba było mu je popchnąć. Na Zamku Królewskim, który na chwilę stał się sceną teatru amatorskiego, przedstawialiśmy sztukę pt.” Bitwa pod Grunwaldem inaczej” – punkt pod nadzorem dh. Jagiełły – dzień wcześniej zobowiązano nas do zorganizowania Dwóch Nagich Mieci. Hm… no było jeszcze kilka mniej lub bardziej harcerskich zadań, którym dzielnie stawialiśmy czoła. Na koniec gry każdemu wręczono kisiel. Była do tego „dorobiona ideologia”, ale już nie będę wnikać w detale. Dobry był w każdym razie.
Wieczory i noce upłynęły nam na kominkowaniu, śpiewaniu, popijaniu herbaty, rozwiązywaniu zadań praktyczno – techniczno – artystyczno – logicznych (trzeba było wytężyć obudzone specjalnie w tym celu o godzinie 2.00 mózgownice) oraz na festiwalowaniu, gdzie prezentowaliśmy zadania przedrajdowe. Wszystko co robiliśmy jako patrol, czyli kilkuosobowa grupa działająca jako zespół, było punktowane. Potem punkcik do punkcika i mając w załodze najmłodszych na rajdzie, ale dzielnych harcerzy, przegoniliśmy w punktacji nawet studentów z Krakowa.
W niedzielę rano na apelu końcowym uważnie nasłuchiwaliśmy kolejnych miejsc, jakie zajmowały patrole. Nie spodziewaliśmy się naszego w wyczytywanej pierwszej piątce i pojawiła się myśl, że pewnie jako patrol z dość małą średnią wieku zostaniemy po prostu wyróżnieni. No nie powiem, żebyśmy nie byli zaskoczeni. Na piętnaście patroli my, czyli patrol „Leśni” zajęliśmy pierwsze miejsce!!!!!!!! Wygrana była naprawdę duża. Było to (a raczej jest i stoi w naszej harcówce) wykonane z granitu 15 kilogramowe trofeum. Nagrodzono nas jeszcze kilkoma innymi drobiazgami, ale nie ładnie się chwalić. Do tych wszystkich przyjemności doszła jeszcze plakietka rajdowa do przyszycia na mundurze. A jak ktoś miał zbędne 3,50 mógł je przeznaczyć na zrobienie sobie koszulki pamiątkowej. Zanosiło się swoją koszulkę, a specjaliści malowali na niej farbą do tkanin logo tegorocznego rajdu – lilijka na tle muru + napis Kamyk 2001. Bardzo fajny pomysł, swoją drogą.
Tak właśnie w krótkich, żołnierskich słowach można by opisać ten wypad. Nie wiem jak inni, ale autor tego artykułu planuje za ponad 350 dni znów pojechać w tamte strony.
Staszek