Ulotna niczym chwila ciszy

Wena

Jest ulotna niczym chwila ciszy
Nieznana póki jej nie poznasz
Nachodzi Cię jak Śmierć, ale
zostawia po sobie spokój.

Bliska miłości i nienawiści
Przychodzi nieproszona..
Czuła jak żona.
Niełatwa do złapania

Ulotna chwila zapomnienia.
przyjemności, jak cielesnej.
Kochana i nieuchwytna
Jak kobieta .Kochanka Serca

Wypełnia i nasyca Duszę
By z odwagą stawiać czoło Złu
…tego świata przeklętego.
Jest jak uciekający Pegaz.
Niedokończonych.. myśli.

Nienawiść

Zrodzona z Bólu mego Serca
Niespokojna niczym Smok mej Duszy
Paląca co Dobre ,a żywiąca się Złem
Powstała z Mroku.Nieskończonego

Zalega w mym Sercu.już Wypalonym
Bez Nadzieji..pogrzebana i Niezrównoważona
Czeka! By wybuchnąć swą siłą.
niezmierzoną.

Czerwona, niczym Lawa Czarnego Serca
Tak biała że, aż Cię zaślepia.
Wrodzona w twe siły.na zawsze
Pozostaje spokojna, aż do wybuchu

Lecz krąży, jak Sęp Złości..
Niesyty… ,jak Glista Serca
Czająca się i czająca.na Ciebie
Aż postawisz pierwszy krok.

Cisza

Jest jak spokojny ocean
Próżnia czarnego serca
Niczym cicha toń umysłu
Pokazuje..to czego nie widać

Na zawsze w was ,czy dobra
czy zła,..spokojna.
Niespokojna i wściekła ale..
Wspaniała. Dająca Moc

Wyciszająca i nieposkromiona
Kocha i znienawidza
Jak kobieta i mężczyzna
Dobro i zło.

Nigdy do końca nie poznana
Próżnia dla serc,dusz i ciał

Niczym Cichy Las Serc
Niczym Spokojna Krypta Dusz
Skarb dla ludzi niespokojnych
Nieuchwytna ale i przyjemna jest.

PAlladyn

Moje zmagania z granatowym sznurem

Moje zmagania z granatowym sznurem….
czyli problemy jakie napotykam prowadząc drużynę… część druga

1. Jak nie tu, no to gdzie? Problem, z którym często się spotykam, to jednym słowem: „trudno im wszystkim naraz dogodzić”. Jedni (głównie płeć męska) chcą ciągle zbiórki na dworze połączone z bieganiem, po lesie. Drudzy (w tej roli panie) niechętnie są nastawione do jakiegokolwiek wysiłku fizycznego, i co gorsza, nie chcą też siedzieć w harcówce, hufcu czy parku, muzeum ZO… może zbiórki na Księżycu?

2. „Bo ja nie mam czasu…” Dzieje się wokół nas naprawdę wiele ciekawych rzeczy. Jest wiele pomysłów, na pożyteczne spędzanie wolnego czasu. Naprawdę może nas to rozwinąć… Jednocześnie możemy pomóc innym. Jednak do takich „imprez” wielokrotnie potrzeba ludzi, ale… tych ludzi nie ma. Są wiecznie zajęci. I to tak naprawdę boli, że nie potrafią, choć raz zrezygnować z jakiegoś spotkania itp., by przeżyć coś nowego. Trudno jest „wbić im do głowy”, że warto się rozejrzeć wokoło i dostrzec tych, którzy nas potrzebują, którym możemy pomóc.

3. Po co są stopnie…? Nie dotyczy to (na szczęście) wszystkich moich podopiecznych, ale są osoby z taką dolegliwością… Mianowicie, chodzi tu o zdobywanie stopni i sprawności. Są dwa tory, którymi idą. Pierwszy z nich, to: „po co mi to wszystko?” – nie chce mi się bawić w zaliczenia jak będę chciał coś zrobić, to zrobię”. Trudno jest wytłumaczyć harcerzowi z takim nastawieniem, że on to robi tylko i wyłącznie po to, by się rozwinąć. Próby układamy tak, by poszerzyć, doskonalić to, w czym jest się dobrym oraz spróbować tego, z czym się nigdy nie miało kontaktu, albo z czym się miało problemy. Drugim torem, którym idą, to zdobywanie stopni dla samego ich zdobycia. Nikt o tym wprost nie powie, nie przyzna się, ale niestety są takie przypadki (niewiele, ale jednak). Ta sytuacja jest o tyle trudniejsza, że wchodzi tu ślepa ambicja, która niektórym towarzyszy od dawna i mimo wszystko nie chcą się z nią rozstawać…
Jak temu zaradzić? Lekkim podstępem (ale nie jest to konieczne), trzeba sprawić, by wypłynęły na wierz słabości… że jednak samo „chcę mieć stopień i nic poza tym’ nie wystarczy.

4. „Mama mi nie pozwala” ciężki problem (znam z własnego doświadczenia). Gdy uda nam się wreszcie znaleźć wspólny termin np. na grę czy cokolwiek innego (czasochłonnego), bardzo często zdarza się, że zaraz po zgraniu terminów, miejsca, formy zbiórki, okazuje się, że: ten nie może, bo mama, ten nie może, bo tata… Ciężkie życie… Dlatego staram się jak tylko mogę utrzymywać dobre kontakty z rodzicami, co nie zawsze jest łatwe, tym bardziej, jak czasami harcerz sam nie wie, czego chce. Ja próbuję działać na jego korzyść, a on się wycofuje…

Następnym razem, więcej o moich problemach z samą sobą…

Kinga Duszyńska

Kocham Cię, życie

Nie sądziłam, że pisanie o czymś tak banalnym jak życie, może być takie trudne. To może po kolei. Mam 18 lat. W kwietniu 2005 roku będę zdawać maturę. Mam 32 godziny lekcyjne w tygodniu. W poniedziałki i środy po południu mam angielski, we czwartki fakultety z polskiego i z historii, w soboty zbiórki i próby chóru. Czasem w niedzielę mam spotkania Rady Parafialnej. A co robię w nocy z piątku na sobotę? Uczę się szacunku do życia.

Do tej pory w otwockim Pogotowiu spędziłam 66 godzin. Miałam szczęście, bo ciągle przede mną jest to, czego obawiam się najbardziej: bezsilność, zwątpienie, obawa i to przykre pytanie: czy aby na pewno zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy? Myślę, że nic nie jest w stanie przygotować mnie do łez matki, która dowiaduje się, że, gdy przyjechaliśmy, by pomóc jej dziecku, to było już za późno… Obcowanie ze śmiercią uczy pokory wobec życia. Znany rockowy wokalista, mama kolegi, starsza pani z bloku obok –jeździłam do różnych ludzi.

Jest jednak coś, co ich łączy: chęć życia za wszelką cenę. Niektórzy mówią, że wobec tej Siły medycyna jest bezradna.

Chciałabym studiować medycynę, ale wiem, że nie dam rady – nauczyłam się mierzyć siły na zamiary. Co więc robię w Grupie Ratowniczej? Dla mnie jest to coś jak zbieranie znaczków, mówiąc prościej- hobby. A nawet nazwałabym to pasją. Dyżury są tym, na co czekam cały tydzień (albo dwa). Zawsze chce mi się śmiać jak w sobotę o 7.50 rano wchodzę do socjalnego na Pogotowiu i mówię : dzień dobry!, a wszyscy(no, dobrze może nie wszyscy, ale na pewno 75 % obecnych) zastanawiają się co u diabła zmusiło mnie do przyjścia na dyżur w dniu, który ustawowo jest dla mnie dniem wolnym od zajęć. Już nawet nic nie mówią (choć przyznaję, brakuje mi tego: ,,czy tobie nie chce się spać?”). Pewnie to dlatego, że jest nas tak dużo. Obstawiamy przynajmniej 30 dyżurów w miesiącu, więc jesteśmy tam dość często, a na pewno tak często jak pozwala nam na to szkoła, praca czy nasi kochani rodzice (tu pragnę pozdrowić moją wspaniałą mamę!).

HGR jest szczególną grupą ludzi. Łączy nas nie tylko to, że mamy 5 kompletów strojów ratowniczych, którymi musimy się dzielić (czasem jeden nosi 5 osób – oczywiście, nie w jednym czasie!). Mamy wspólny cel –chcemy ratować i być w tym najlepsi. Jesteśmy nawet chyba trochę ,,zboczeni” na tym punkcie, bo kiedy się spotykamy, zaczynamy rozmowę od tego, co ciekawego mieliśmy na ostatnim dyżurze. Ostatnio mi się poszczęściło- miałam 13 wyjazdów! To było coś niesamowitego. Już od samego: ,,R, macie wyjazd” podskakuje mi poziom adrenaliny. Nie wspominam nawet o tym ,jak jedziemy przez miasto ,,na bombach”! To po prostu trzeba przeżyć. A wiecie, kogo spotkałam podczas ostatniej akcji oddawania krwi w otwockim szpitalu? Jednego z ratowników z Pogotowia. To naprawdę wyjątkowi ludzie i pomimo drobnych nieporozumień świetnie się z nimi współpracuje.

Po woli będę kończyć. Jest już 18, a mnie czeka dziś noc pełna wrażeń – mam dyżur (od 20.00 do 8.00)!!! I jeszcze jedno: to nie prawda, że życie jest banalne (pierwsze zdanie mojego artykułu to podpucha)! Jest ono niezwykłą tajemnicą, jest darem, jest szczęściem, przygodą… I może być wszystkim tym, czym chcielibyśmy, by dla nas było. Dla mnie jest cudem! Kocham, cię, ŻYCIE!

PS. Mamo, wiem, że wolałabyś, żebym w soboty siedziała w domu i przygotowywała się do matury, ale to, co robię jest dla mnie naprawdę bardzo ważne. Ja ratuję ludzkie życie…

Guśka

Zło dobrem zwyciężaj (3)

Tęsknię… Brakuje mi Ciebie
Jest mi źle gdy nie ma Cię przy mnie. Płaczę, gdy się gniewasz, smucę się jak się długo nie widzimy. Tak bardzo bym chciała się przytulić do Ciebie, porozmawiać z Tobą. Brakuje mi uśmiechów, szczęścia, radości z Tobą. Tak bardzo pragnę na Ciebie spojrzeć, mało tego, patrzeć na Ciebie cały czas i napawać się niepoprawną wręcz radością. Jesteś mi tak bliski, jak niewielu ludzi. Mało jest osób w moim życiu, dla których jestem w stanie zrobić tak wiele jak dla Ciebie. To znaczy, że… Zresztą sam wiesz, co to znaczy…

Tęsknić, marzyć, potrzebować… To uczucia nam tak bliskie, choć bardzo byśmy chcieli żeby były dalekie. Nie zawsze można mieć to, czego się chce. Nie zawsze do końca życia będziemy mięli przy sobie bliskich. Niestety często przychodzi taka biała postać z kosą, odwiedza, zabiera, nie zwraca… Szkoda, że jak przyjdzie i zabierze, często tych bliskich niestety, to już nie może ich oddać, nie może nawet na kilka minut pożyczyć. W jakiejkolwiek okoliczności by nie przyszła, to zawsze jest niechciana, jest nieproszonym gościem! Śmierć…

A kiedy zdarza się jakaś „głupia” sytuacja, coś złego zrobiliśmy, nieodpowiedniego, to też może sprawić, że nadejdzie rozstanie, ból, cierpienie, tęsknota. Wspomnienia zostaną, ale często nic poza nimi. Czy wspomnienia to nie za mało? Czy w ogóle warto było zachowywać się głupio? Czy warto było aż tak głupio, że rozstanie z kimś bliskim, pogorszenie kontaktów było konieczne…? Po co nam ta tęsknota? Po co to czekanie na…spotkanie?

Przygotowując się do pisania tego artykułu zadawałam wielu znajomym pytania o tęsknocie. Tęsknota jest kojarzona z bólem, cierpieniem, niespełnieniem, łzami… Można tęsknić za kimś bliskim, można też tęsknić za kimś, kto nie był dla nas ważny, ale jednak, tęsknota może pojawić się zawsze. Można zatęsknić za kimś/ czymś po 5 minutach nieobecności, braku… Ale ten czas może się wydłużyć nawet do roku! Nasuwa mi się w tym miejscu zabawna anegdota, która w oryginale dotyczy miłości: TĘSKNOTA jak sra**ka- przychodzi znienacka. Coś w tym jest.

Chodząc do hospicjum, bardzo dużo czasu spędzam z pewną artystką, ta Pani ma na imię Janina. W piątki wieczorami zwykle rozmawiamy o życiu, o jego sensie, problemach, jakie się w nim pojawiają… Dziś wspomniałam, że będę pisała o TĘSKNOCIE. Pani Janina zasygnalizowała mi, abym wspomniała również o NOSTALGII. Tęsknota za ojczyzną… Będąc na emigracji. Polacy są znani, poza granicami swego kraju, jako ludzie chorujący i stale cierpiący na emigracji… Chorują na -nostalgię- właśnie. Może nie każdy to odczuł, szczególnie ludzie młodzi, ale ci starsi… Ludzie pokolenia wojennego, przedwojennego i powojennego… Oni dobrze czują tego bluesa, dobrze czują smak i zapach ojczystych zalet, atutów itd. Zwróć uwagę, że wojna na pewno bardzo ich skrzywdziła, dużo zabrała. Ale i tak kochają tą ojczyznę, w której żyli, w której się wychowali. Podziwiam tę tęsknotę, za czymś, co mogłoby i miałoby prawo kojarzyć się źle, przykro, smutno.

Kolega z mojej klasy powiedział, że jemu tęsknota w ostateczności mogłaby kojarzyć się też z pewną pasją. Z czymś, co wciąga i pociąga tak bardzo, że cały czas można czuć niedosyt, cały czas tęsknić. A do czego? Tego to już nie wiem. Może tęsknić za zamiłowaniem, tak jak za narkotykiem.

Ta zła i niedobra tęsknota może się czasem przydać, można coś docenić dzięki tęsknieniu. Jak piękne jest spotkanie po długim rozstaniu.
Jak wiele można dostrzec i jak wiele można docenić, gdy czegoś/ kogoś zabraknie… (?)

Karolina Grodzka

Komendant kontra mafia cz 1

Odkąd nadeszła zima, Kaktusińska stała się dziwnie aktywna – przynajmniej raz w tygodniu chodziła na basen, siłownię, solarium i raz na jakiś czas na łyżwy. Wszystkich, którzy choć odrobinę znają naszą bohaterkę, z pewnością są niezwykle zdziwieni taką nagłą zmianą jej nastawienia do życia… No cóż, jak widać ludzie się czasem zmieniają i czasem na lepsze.

Tego dnia Kaktusińska nieco wcześniej skończyła zajęcia na siłowni bo miała w planie nadrobić zaległości w dziedzinie nauki języka szwedzkiego, na który zapisała się w tym roku. Ponieważ bardzo dbała o swoją kondycję, postanowiła odbyć uroczy, 5 kilometrowy spacer z siłowni do domu zamiast gnuśnieć w autobusie. Ledwo zdążyła wyruszyć, kiedy nagle minęło ją rozpędzone BMW Ryszarda. „Gdzie ten wariat tak pędzi?” Pomyślała zaintrygowana. Ale natychmiast porzuciła tę myśl – przecież tak bardzo sobie z Rysiem ufali!!! Wzięła kilka głębokich wdechów i natychmiast odzyskała równowagę wewnętrzną.

Ledwo jednak zakończyła wykonywanie zalecanych przez podręcznik „Joga dla początkujących” ćwiczeń, gdy minęło ją Alfa Romeo Przecinaka. Tym też się nie przejęła ale gdy zza rogu ulicy wyskoczyła prowadzona pewną ręką Xsara komendanta hufca… po prostu nie wytrzymała! Nie była to jednak oznaka słabości tylko wybitnych postępów w rozwoju osobowości – przecież należy być ciekawym świata i otwartym na wszelkie nowości. Dlatego, bynajmniej nie z pustej ciekawości, postanowiła dokładnie badać tę sprawę. Ale jak tu gonić samochód, a nawet trzy, na piechotę?! Ale Kaktusińska nie od tego miała głowę, komórkę i przyjaciół, żeby nie mogła dać sobie rady z tak drobnym problemem! Wystarczył jeden telefon i po pięciu minutach siedziała w samochodzie Eweliny. Ponieważ obie dziewczęta były na bieżąco po ponownej analizie wiekopomnego dzieła kinematografii amerykańskiej pt. „Szybcy i wściekli”, pościg za Ryszardem, Przecinakiem i komendantem dostarczył im niespotykanej przyjemności.

Po 15 minutach szaleńczej jazdy ulicami Otwocka i Józefowi, dotarli nad rzekę Świder. Kaktusinska z Eweliną zdecydowały się zaparkować samochód w zakrzaczeniu a resztę misji wywiadowczej odbyć na piechotę. Warto tu dodać, że Ewelina również od jakiegoś czasu oddawała się rozrywkom na basenie, siłowni itd… Jednak nie o zaletach fizycznych obu dziewcząt mamy tu mówić…. Oto na polanie nad rzeką, w świetle księżyca samochodu niewyraźnie rysowały się sylwetki pięciu facetów. Wprawne oko Kaktusińskiej, doświadczonej obserwatorki, bezbłędnie wyłowiło Ryszrda i chyba Przecinaka. Tego drugiego nie była już tka pewna, bo odkąd ostatni raz wypatrywała kogoś z krzaków w środku nocy minęło troche czasu, mniej więcej tyle, ile od momentu, gdy zaczęła jeździć na obozy jako kadra. Przydatność Eweliny w tym momencie była analogiczna.
– Widzisz coś?
– Nie, mam za słabe szkła… Czy tu musi być tak potwornie ciemno? Ugh… Chyba w coś weszłam…
– To tylko błoto, mam nadzieję, bo też w czymś stoję…
– Ćśśśś, bo nas usłyszą…
– No co ty, są zbyt zajęci!
– A tak w zasadzie, to co oni tam robią?
– Nie widzę zbyt dobrze… Tak jakby coś wyjmowali z bagażnika… Czekaj, ten jeden ma chyba łopatę w ręku…
– Gdzie jest komendant? Żebyśmy tylko na niego nie wlazły bo… a w zasadzie nic nam nie zrobi…

Ledwo Kaktusińska wypowiedziała te słowa dał się słyszeć jakiś trzask, łupnięcie o ziemię czegoś ciężkiego, jakby ktoś się przewrócił i kilka słów o których czynne użycie nigdy by nie posądziły komendanta.
– On chyba tez dawno nie stał na warcie ani nie podchodził żadnego obozu…
– Czekaj, co on wyprawia? On ma aparat! Przecież flesz będzie widać! Wiejemy!

[klik, klik, klik] [odgłosy zamieszania]

Kiedy dziewczyny, bynajmniej nie zdyszane, dopadły do samochodu, Ryszard i spółka z piskiem opon wpadli na ulicę.
– Ty, jak myślisz? Dopadli komendanta?
– A skąd ja mam wiedzieć, to twój facet… Wiesz co? Załatwmy to sposobem. J dzwonie do komendant i podpuszczę go, ze chcę mu zapłacić składki więc jeśli nic mu nie jest i aktualnie nie siedzi ani w kufrze samochodu ani w wykopanym przez nich dole, powinien się chętnie ze mną spotka a ty dzwoń to Ryśka i też coś mu ściemnij, np. że możesz wpaść do niego.
– dobra, dzwonimy…
Po chwili:
– I jak?
– Chyba mamy problem. Komendant powiedział, że właśnie jedzie do chorągwi coś załatwić. A co z Ryszardem?
– Powiedział, że jest teraz u Lola.
– To akurat może być prawda…
– Ale Lolo mieszka w Wołominie! Przecież się nie teleportował!
– Trzeba rozpocząć akcję ratunkową.

Ola Kasperska

Chcę pani kupić flagę?

Chcę pani kupić flagę?
Co, radio?
Bumbumbum (moje komórka dzwoniła a wibracje waliły ją o ścianę) i żem se wyłączyła myśląc ze to budzik, a tu patrzę “rozmowa zakończona MIREK” uuppsss;)

Zaraz zadzwonił drugi raz:

– A cześć!!! (jak można mieć taki wesoły głos o 7.00 rano!!!!!!)
– Słuuuucham?
– Gdzie macie zamiar sprzedawać?? no i od kiedy??
– Nieee wiem, chyba gdzieś w Falenicy od 10, blablablablabla
– No to część

Ja chce SPAĆ!!!!
I tak zaczął się już od początku mój okropny dzień!!!
8.00 Buuudziiik

Niewyspana wściekle ziewająca dowlokłam się do łazienki zastanawiając się po ulicha nastawiałam budzik na taką nieludzką godzinę??? Wreszcie mnie olśniło! 1 Maja!! Dzień Pracy!!! Wejście do Unii!!! Z tych okazji miałam wraz z Agatą sprzedawać polskie flagi. (1,5 godziny później) przyszłam na michaliński przystanek nieco wcześniej, więc postanowiłam nie tracić czasu i sama zaczęłam próbować sprzedać flagi…i przez jakieś pół godziny…nic…

Ale wreszcie zauważyłam idącą ku mnie Agatę, teraz razem poszłyśmy na michalińskie i falenickie ulice…
Postanowiłyśmy ze wpadniemy na chwilę do Dyniaka(może zechcę z nami sprzedawać??) w każdym razie na pewno kupi flagę, niestety w jego domu czekało nas nie ostatnie dzisiaj rozczarowanie, nie mógł z nami wyruszyć a co do flagi: -W ŻYCIU!! JA MA DO NICH URAZ…W ZESZŁYM ROKU JE SPRZEDAWAŁEM!!!! Poczym dał nam na pocieszenie jabłka i przestał się nami zajmować Niestety Jasiek zareagował tak samo….lecz dał nam chociaż radę: byśmy chodziły po domach
Poszłyśmy za jego radą i o dziwo sprzedałyśmy pierwszą flagę!!!! Później po kolei dzwoniłyśmy do domów…

Wersja 1.
Dig dong!! Ding dong!!! Jesteś upierdliwa!! Wcale nieeee.
– Czy chce Pan kupić polską flagę od polskich harcerek???
– A za ileeeee…..(Westchnienie)
– 20 zł
– Aaa za tyle pieniędzy?!?! Nie!

Wersja 2.
Ding Dongal!!! Ding Dong!!! Ding Dong!!!!
– Jesteś jeszcze bardziej upierdliwa!! Nie
– Czy chcą państwo kupić polską flagę za 20 złoty od harcerzy??
– Hmm….Chwilka zapytam się męża…Wiecie od jest kasjer (tfuuu kobiety zniewolone buntujcie się!!).
– Nie dziękujemy
(w chwili gdy odeszliśmy już parę metrów dalej)
– Zara zara, a pokażcie tą flagę?!
– Hmmm… 20??
– Tak a zysk idzie dla naszego ubogiego hufca!
– Chyba że tak bo sama flaga nie jest warta 5 zł…
Bo naszym dłużysz naleganiu wreszcie kupiła….

Wersja 3
Dingggg Donnnngggg!!!! Dinfgggggg Dongggggg!!!!Dinnnng Dooong!!!!(bez komentarza na temat mojej upierdliwości)
– Czy chce Pani kupić polską flagę od harcerek??
– Co Radio??-
– Ehhhemmm
– Nie FLAGĘ. POLSKĄ!
– A nie…..flagi nie chcemy

Wersja 4
Diinnng Dooonng!!! Cisza. Diinng Doong!!! Cisza. Diinng Dong!!! Cisza
Dinng Doongg!!! Cissz… aaa ktoś wychodziJ
– Ehemm…Nie chcę flagi. Ale czy wiecie ze dzwonicie cały czas do jednego domu?? Upss…

W poszukiwaniu potencjalnych kupców wyruszyłyśmy w stronę Falenicy na bazarek. Po drodze oczywiście pytając ludzi, na przystanku.

Niestety naszym wspaniałym pytaniem przytaczanym już wielokrotnie rozbudziłyśmy pamięć pewnego starszego pana (z obleśnymi włosami wystawiającymi z jego nosa- fuuuj). Nawijał i nawijał i nawijał i nawijał i… przeszywając Wikę wzrokiem, słysząc tylko odpowiedzi: tak, hmm, eeee…., no, aha, oooo….niestety nic więcej nie mogłyśmy wydusić tzn. Wika bo ja się bawiłam patyczkiem po lodzie i patrzyłam w niebo podziwiając chmury :)), po czym biedaczka niewytrzymała:

– Proszę pana nasz drużynowy właśnie dzwoni że musimy iść!!!
– Oj przepraszam, już nic nie mowie, dowiedzenia, ale – i nawija i nawija i nawija…

A najciekawsze było to, ze ten Pan był lekkoatletą, mistrzem polski w skoku o tyczce i… harcerzem. Teraz pisze książkę… Oczywiście ja kupimy :-))!!
Więc po 40 minutowym staniu w pełnym słońcu postanowiłyśmy jedno- nigdy choćby nie wiadomo co nie pytać o nic starszych panów z przenikliwymi niebieskimi oczami i z tendencją do wspomnień – nigdy!!!

Po tym jakże fascynującym monologu pobłądziłyśmy gdzieś na koniec Falenicy gdzie kłębiło się od małych domków i działek po spędzeniu tam jakiś 3 godzin i obdzwonienia wszystkich domków (ostatni potencjalni kupcy słyszeli już ”czy chcę pani kupić czarno-białą flagę”?? lub w welsji strasnie sepleniacej) sprzedałyśmy prawie wszystkie flagi, zostały nam już tylko dwie (z 11) Okazało się jednak, ze właśnie tych dwóch ostatnich nikt nie chciał kupić, więc ze zrezygnowaniem postanowiłyśmy dobrnąć do jakiegoś punktu orientacyjnego i zadzwonić do Mirka by nas zawiózł do domu.

Weszłyśmy do Iglaka (naszego punktu orientacyjnego) że może, może jeszcze ostatnie flagi uda nam się upchnąć…No i oczywiście nasz czarujący uśmiech i błagalne spojrzenia zrobiły swoje – kasjer otworzył kasę i kupił od nas 1 pozostałego kłopotu.
Wtedy wzięła nas ambicja, a gdyby tak udało nam się sprzedać wszystkie flagi?? Zadzwoniłyśmy do domów koło sklepu w pierwszym nic, a w drugim pan stwierdził że już ma. Jednak po dłuższym zastanowieniu nam rzekł:
– Kupię od was tą flagę pod warunkiem (rzeczą grozić nam łopatą :)) że do końca życia będziecie porządne.
– Dobrze, to możemy przyrzec
– Ale ja wam nie wierze
– Hmmm
W końcu poszedł po portfel do domu i wtedy okazało się ze nie ma kasy ale powiedział ze sąsiad zapewne kupi:)
– Znacie tego i tamtego co tam mieszka? (faceta co grał jakąś role w “Czterej pancerni i pies”)
– Nieee
– To z was jakieś przebierance… a tego stamtąd?
– Tez nieeee.
– Wiecie co, jesteście DEBILNE!!!
– Eeeeee…

To stwierdzenie bardzo nas zmotywowało do odejścia jak najdalej od tego jakże uprzejmego pana. Po tym zdarzeniu odechciało nam się wszelkich dzwonków, flag, domofonów, psów i wszystkiego co z tym związane…odwróciłyśmy się by zawrócić do Iglaka a tam widzę… Mirona i paru harcerzy z naszej drużyny którzy słyszeli całe zdarzenie i śmiejących się z nas, oczywiście powitaliśmy ich tradycyjnym tekstem:”czy może chcecie kupić polską flagę”??

Wiktoria Michałowska 5 DHS “Leśni”
Agata Brzezińska 3 DH “Zawiszacy”

UKRAINA 2004 (Biała Sowa)

Kiedy piszę te słowa, w sąsiedniej Ukrainie miliony obywateli tego kraju czekają na drugą drugą turę sfałszowanych uprzednio wyborów prezydenckich. Jak się ma Ukraina i jej wewnętrzne problemy do polskich harcerzy? To bardzo proste!

Kiedy w lipcu i sierpniu 1980 roku strajki ogarniały stopniowo całą Polskę, kiedy z ekranów telewizorów i czołowych szpalt gazet szły na cały kraj hiobowe wieści o agentach amerykańskiego imperializmu usiłujących zburzyć idealny porządek socjalistycznego państwa, o straszliwym Kuroniu i bardziej straszliwych, utrzymywanych za amerykańskie dolary, Michniku i Gieremku, wielu zdezorientowanych rodaków przyznawało prasie i telewizji rację. Widziało jedyny ratunek w generale Jaaruzelskim i jego zwolennikach. I rzeczywiście, rok później, w grudniu 1981 roku, czołgi i bojowe wozy opancerzone generała wyjechały na ulice i place polskich miast. Zamilkły telefony i zgasły ekrany telewizorów. Działała jedynie słuszna prasa. Milicja obywatelska zwoziła tysiące ludzi do miejsc odosobnienia. Tak wyglądał mój kraj 13 grudnnia 1981 roku.

Druhno i Druhu czytający te słowa. Nie istnieliście jeszcze wtedy, nawet w zamiarach Waszych rodziców. Nie mogliście oglądać pustych sklepów i kartek na wszystko. Nie rozumiecie opowiadań starszych o tych czasach. Przecież to było tak dawno! Ja, niestety, pamiętam. Pamiętam załamanie postaw patriotycznych wśród wielu wspaniałych ludzi. Pamiętam wielki exodus rodaków na Zachód. Ucieczki w czasie wycieczek zagranicznych. Pamiętam wyprawę mojego syna, ówczesnego studenta, jadącego do Berlina, wtedy zachodniego, pełnym autokarem, a wracającego pustym, bo prawie wszyscy zostali na obczyźnie.

Stan wojenny cofnął rozwój mojego kraju na lata, pogrążył go w marazmie społecznym, politycznym i wpędził w katastrofę gospodarczą, której jeszcze Wasze wnuki będą ponosiły konsekwencje.
Dlaczego nie mówimy o tym, że dzisiejsze olbrzymie bezrobocie ma korzenie w stanie ówczesnej, tzw. socjalistycznej gospodarki??? To właśnie jest wodą na młyn Leppera i jemu podobnych polityków z liczących się partii.

A jakie nasuwają się analogie z wydarzeniami na Ukrainie do polskiego harcerstwa?
Młodzi Ukraińcy też chcą wolności i niezależności.
Nie byłoby wolnego ZHP, wolnego ZHR, bez „SOLIDARNOŚCI” i strajków 1980 roku. Bez Wałęsy, Gwiazdy, Walentynowicz, Bujaka, Kuronia, Michnika, Gieremka i tysięcy bezimiennych, im podobnych. Ich gwiazdka 1981 roku w więzieniach i miejscach internowania, ich kolędowanie z za krat, ich wola wytrwania, to przyczynek do naszej wolności, prawie bezkrwawo wywalczonej. Prawie, bo były ofiary. Dziesiątki zamordowanych skrytobójczo polityków i księży, Potworny mord na księdzu Jerzym Popiełuszce, księdzu Stefanie Niedzielaku, rozstrzelanie strajkujących górników kopalni „WUJEK”. Czy mordy ustały po stanie wojennym?

Oto wypowiedź Antoniego Zambrowskiego: „W styczniu 1989 roku w okresie przygotowań do zwołania konferencji „okrągłego stołu” pomiędzy rządem a opozycją solidarnościową siepacze z tajnego „szwadronu śmierci” Służby Bezpieczeństwa zamordowali skrytobójczo dwóch znanych kapłanów katolickich. W Warszawie 22 stycznia zginął proboszcz kościoła pw. św. Karola Boromeusza na Powązkach – ksiądz prałat Stefan Niedzielak – wieloletni kapelan Rodzin Katyńskich oraz twórca Sanktuarium Polaków Poległych na Wschodzie. Jak opowiadał mi przyjaźniący się z nim działacz opozycji niepodległościowej, śp. Wojciech Ziembiński, 75-letni ksiądz Niedzielak zginął wieczorem u siebie w mieszkaniu na plebanii od ciosu w kark zadanego przez ubeckiego karatekę. Jakiś czas przed śmiercią otrzymywał anonimowe pogróżki o czekającej go rychło śmierci.
Dosłownie kilka dni później również w nocy (z 29 na 30 stycznia) w swym mieszkaniu na plebanii przy białostockiej parafii pod wezwaniem Niepokalanego Serca Maryi został zamordowany miejscowy wikariusz i zarazem płomienny kapelan podziemnej „Solidarności” oraz nielegalnej Konfederacji Polski Niepodległej 30-letni zaledwie ksiądz Stanisław Suchowolec. By uciszyć organizatora nabożeństw za Ojczyznę, mordercy wywołali mały pożar w jego mieszkaniu, w wyniku którego śpiący ksiądz i pilnująca go suka Nika udusili się od czadu, czyli tlenku węgla zawartego w dymie. Początkowo władze PRL-owskie obarczały odpowiedzialnością za śmierć samego księdza, zwalając winę na uszkodzony termowentylator”

Druhno i Druhu! Czy dziwicie się teraz, że Ukraińcy nie chcą dłużej żyć w takim państwie, z nazwy tylko wolnym i demokratycznym? Mam nadzieję, że jesteście, że jesteśmy z POMARAŃCZOWYMI Ukrainy. Nie dla Wiktora Juszczenki, ale dla PRAWDY i SPRAWIEDLIWOŚCI.

Pomyśl o tym w dniu 13 GRUDNIA. Nie wyłączaj wtedy WIADOMOŚCI, ani FAKTÓW. Zerknij na ekran na panoszące się na polskich ulicach czołgi i pomyśl o tych, którycm zawdzięczamy wolność.

Twoja Biała Sowa

Przyrzeczenie na Torfach

20 listopada 2004 r, sobota
Za oknem widać jedynie dwa kolory – biały i ciemno granatowy. Pierwszy to śnieg, który okrył dosłownie wszystko, a drugi to niebo. Ludzie szybko uciekają do domów przed mrozem, napić się cieplej herbaty i posiedzieć spokojnie z książką w ciepłych bamboszach…. ale to nie dla nas. Nam nie jest straszny ani mrok, ani mróz, wręcz przeciwnie – tworzą one „klimat” dla naszej wieczornej wędrówki.

A dokąd powędrowaliśmy? Na Torfy. Miejsce może należy do oklepanych, ale przyznam się szczerze, ze po raz pierwszy byłam w tym lesie po zmroku i to w dodatku w zimę. Wrażenia było niesamowite. Dookoła biały las, otulony jakby kołderką ze śniegu, a nad nami ciemne niebo z jasnym okrągłym księżycem nad nami.
Oczywiście nie był to sobie ot, taki zwykły spacer, ale nie wszyscy od początku znali jego prawdziwy cel. A cel był jasny: dzisiejszego wieczory Paweł i Dorota mieli złożyć swoje Przyrzeczenie Harcerskie.

Co prawda trudno byłoby rozpalić ognisko na śniegu, na pomoście na Torfach, toteż zadowoliliśmy się dużą liczbą podgrzewaczy. Widok jeziora i gwiazd w tle też robił wrażenie…
Uroczystość odbyła się w niezbyt licznym, acz jakże elitarnym gronie, a o tym że się udała mogą świadczyć łzy wzruszenia Doroty, kiedy składaliśmy jej życzenia.

PS: Dziękuje Michałowi Łabudzkiemu, ze po raz kolejny poświęcił swój sobotnie wieczór mojej drużynie.

Marysia Mikulska, 17 DH Widnokrąg

Zadecyduj o losach świata

Tym razem przygotowałem dla Was coś bardziej praktycznego: grę planszową. Właściwie będzie to pomysł na grę, a jej dopracowanie zostawię Wam.


Punktem wyjścia do przygotowania tej gry był następujący fragment metodyki starszoharcrskiej:
„Harcerze starsi cenią swoją niezależność myślenia. Są dociekliwi i szukają własnego wytłumaczenia otaczającej ich rzeczywistości. Nie chcą, aby im cokolwiek narzucano. Zastanawiają się, co w życiu jest naprawdę ważne. Mają wątpliwości. Inaczej niż młodsi harcerze będą rozumieć także Prawo i Przyrzeczenie Harcerskie. Prawo i Przyrzeczenie mają pomóc harcerzom starszym wspinać się na ich własne szczyty, szukać własnych ścieżek. Harcerze starsi zaczynają postrzegać harcerskie wartości na swój własny sposób, może być tak, że nie zgadzają się z tym, jak ich drużynowy czy drużynowa interpretują harcerskie ideały, wręcz mogą buntować się”.
No to dajmy im szansę poszukania własnego wytłumaczenia.

„ZADECYDUJ O LOSACH ŚWIATA”
Rekwizyty: duża mapa świata, opisy problemów.
Czas gry: 1,5 godz.

Uczestników gry dzielimy na trzy grupy (zamiast dzielić możemy wykorzystać naturalny podział na zastępy): pacyfiści, militaryści i obserwatorzy.
W czasie gry harcerze będą odgrywali rolę komisji ONZ do spraw zdarzeń specjalnych zachodzących na naszej planecie.

W czasie posiedzenia komisji prowadzący grę będzie ogłaszał problemy, jakimi powinna zając się komisja. Problemy powinny dotyczyć różnych państw na różnych kontynentach.
Po ogłoszeniu problemy ogłaszana jest przerwa w obradach i dyskusja w podkomisjach. Każda z grup ma za zadanie przygotować projekt rozwiązania problemy zgody z ideologią stronnictwa, do którego należą: pacyfiści – w sposób pokojowy, militaryści – z użyciem siły. Po naradzie w podkomisjach wszyscy się zbierają i prezentują swoje sposoby rozwiązania problemu. Następuje dyskusja nad tym, które rozwiązanie wybrać. Po upływie czasu przeznaczonego na dyskusję obserwatorzy podejmują decyzję o wyborze rozwiązania. Może być to miks rozwiązania pacyfistów i militarystów.
Decyzję podejmują na podstawie argumentów, jakie padły podczas dyskusji i kryteriów wyboru, które opracowują przy ogłoszeniu każdego problemu (w czasie, kiedy inni pracują nas swoim rozwiązaniem).
Przy każdym punkcie może być różny limit czasu na dyskusje.
Można ogłosić ile czasu jest na dyskusje, albo zostawić to jako niewiadomą. Ogłoszenie końca czasu można umotywować tym, że pojawił się kolejny pilny problem, którym musimy się zająć.

Kluczowe w tej grze jest przygotowanie odpowiednich problemów.
Powinny być takie, żeby żadne ze stronnictw nie było faworyzowane. Powinny znaleźć się problemy, które powinno się rozwiązać tylko pokojowo (np. obecna sytuacja w Ukrainie), tylko siłowo (np. agresja jakiegoś państwa na inne) i pośrednie.
Gra polega na przekonywaniu się w czasie dyskusji do swojego rozwiązania,

Wariantem gry może być to, że po wybraniu rozwiązania prowadzący grę odczytuje, jaki był skutek przyjęcia tego rozwiązania. Może być mniej albo bardziej zaskakujący – taki, który pokaże wpływ naszych wyborów na to, co się stanie w dłuższej perspektywie.

Na koniec gry mówimy harcerzom, że każda trudna sytuacja dotykała tematyki jednego z punktów Prawa Harcerskiego. Niech harcerze (w grupach) przypiszą punkty do poszczególnych problemów, które napotkali w czasie gry.

Gra jest elementem wprowadzania w nowy program ZHP „2 do 100. Wasz ruch”

Mirek Grodzki

Związki partnerskie

Ostatnio postanowiłam sobie kilka rzeczy. Jedną z nich jest to, iż będę pisać do Przecieku felietony. Gdyby ktoś nie wiedział, co to takiego felieton już śpieszę z wyjaśnieniem. Otóż felieton to utwór publicystyczno-dziennikarski o tematyce społecznej, obyczajowej lub kulturalnej, posługujący się środkami prozy fabularnej.

Moje felietony mają dla mnie jedno zadanie – chce postawić w nich pytania, na które często może nie znajdziecie w nich odpowiedzi. Chciałabym, abyście po przeczytaniu moich wywodów postawili sobie pewne pytania i sami na nie odpowiedzieli. Nie zawsze będą to harc-tematy, wręcz chyba będę ich unikać, choć wiem ze nie zawsze mi się to uda. No więc skoro wszystko już jasne to do dzieła.

Temat, jaki chce dzisiaj poruszyć, może się wydawać dla niektórych z Was mocno kontrowersyjny. Niektórzy mogą nawet uważać, że Przeciek jako gazeta „hufcowa” i „harcerska” nie powinna poruszać takich tematów, Mam jednak nadzieje, ze Mirek zaryzykuje i nie ocenzuruje mnie zbyt mocno.

Jestem ciekawa jak wy jako ludzie młodzi, mający swoje drużyny, a więc pełniący role wychowawcy podchodzicie do spraw mniejszości seksualnych? Czy w ogóle poruszacie takie tematy na zbiórce?. Zdarzyło mi się raz to zrobić, i musze wam powiedzieć, że wywiązała się ciekawa dyskusja. Oczywiście padły takie słowa i wyrażenia jak: „zboczenie” czy też „choroba, którą trzeba leczyć”, Podczas zajęć staraliśmy się wspólnie odpowiedzieć na pytanie: gdzie leży granica pomiędzy tolerancją a akceptacją (a może tej granicy nie ma?)

Niedawno Senat RP przyjął Ustawę o Rejestrowanych Związkach Partnerskich autorstwa senator prof. Marii Szyszkowskiej. Wywołała ona burze wśród moich znajomych. Zdążyłam się już przyzwyczaić, do faktu iż na mojej uczelni studiuje kilku homofobów, ale prawdziwym szokiem była dla mnie rozmowa jaką przeprowadziłam z jednym znajomym podharcmistrzem. Stwierdził on, iż mniejszość narzuca wolę większości i że jest po pierwszy krok do tego aby homoseksualiści dostali prawa do wychowywania dzieci. Gdybym miała podsumować krasomówcze wypowiedzi panów – jest to kolejny spisek Żydów i masonów ( a może i także cykliści maczają w tym swoje palce?), którzy przecież uparcie dążą od lat do przejęcia władzy w naszym państwie.

Zadaje więc sobie w duszy pytanie – Co w tym złego, ze dwie osoby, które i tak na co dzień żyją razem, chcą dziedziczyć po sobie, móc odwiedzać się bez przeszkód w szpitalu czy też odbierać swoją pocztę? Na co dzień nie zastanawiamy się nawet nad tym, gdyż są to dla nas oczywiste sprawy . Niemniej dla wspomnianych mniejszości częstokroć są to problemy nie do przeskoczenia. A argument , że to pierwszy krok do tego, aby homoseksualiści dostali prawo wychowania dzieci należy schować głęboko między bajki, gdyż artykuł 12, ustęp 2 wspomnianej ustawy wyraźnie mówi: „Partnerzy nie mogą wspólnie przysposobić innej osoby”.

Wbrew pozorom ważne też jest nazewnictwo – nigdzie par homosekualnych nie określa się jako małżeństw, gdyż ten termin prawo polskie ma zarezerwowane dla związku kobiety i mężczyzny. Także nawet w tej kwestii nie dochodzi do jakiś kolizji.
Nie zamierzam zaglądać nikomu do łóżka, i mojego stosunku do drugiej osoby nie opieram na tym czy dzieli on je z osoba tej samej płci. Liczy się dla mnie to czy ten człowiek jest dobry, czy stara się postępować tak jak mu nakazuje serce.

Możemy zadać sobie pytanie jak mogę połączyć fakt, iż uważam się za osobę wierzącą, a stanowiskiem Kościoła Katolickiego jednoznacznie potępiającego takie związki. Niestety nie mam gotowej odpowiedzi, niemniej ciągle szukam i stawiam sobie pytania. A na to pytanie nie znalazłam jeszcze swojej własnej, prywatnej odpowiedzi. Może Wy ja macie, ja jeszcze nie…

Często zastanawiam się jakbym zareagowała gdyby jeden z moich harcerzy, harcerek oznajmił mi, że jest homoseksualistą. Na dzień dzisiejszy myślę, że przyjęłabym te informacje na spokojnie. A Wy, jakbyście zareagowali na taką informacje? Czy w takim razie drużyna ma prawo wiedzieć – przecież czasami śpią razem na biwakach, przebierają się? Czy fakt poinformowania o tym ogółu nie będzie stanowił naruszenia jego/jej wolności?
Dzisiaj nie potrafię odpowiedzieć sobie na te pytania.
Być może niektórym z Was ten felieton wyda się jednostronny, ale miał być on moim głosem sprzeciwu wobec homofobii.

Marysia Mikulska

PS: Jeszcze jedno małe wyjaśnienie – pod pojęciem „mniejszości seksualne” użytym w powyższym artykule rozumiem „mniejszość homoseksualną”, a „pedofilię” czy „zoofilię”, których nigdy nie zrozumiem i nie zaakceptuję.

Jeżeli macie inne zdanie niż moje, albo odpowiedzieliście już sobie na pytania, na które ja nadal poszukuje odpowiedzi to napiszcie mi o tym – marysiamikulska@o2.pl – chętnie z Wami podyskutuje.