Trzy twarze wędrowniczego zastępu

Czuwaj druhu! Siedziałeś kiedyś i zastanawiałeś się, dlaczego twoi wędrownicy nie wykazują chęci do działania, czasem nie przychodzą na zbiórki, bo mają coś ważniejszego do zrobienia. Borykałeś się z problemami, aby zebrać sensowną ekipę na rajd lub biwak. A może miałeś mało ludzi w drużynie lub zastępie. Też się kiedyś zastanawiałem nad tym i znalazłem rozwiązanie tak proste i oczywiste, że aż mnie to zdziwiło.

Grupa wędrownicza w drużynie harcerskiej i wielopoziomowej.

Od dobrych paru lat prowadzę drużynę, która w naturalny sposób ewaluowała z grupy młodych podwórkowych rozrabiaków do wydaje mi się całkiem niezłego środowiska harcerskiego. Swoją działalność jako drużynowy rozpoczynałem w harcerskim pionie wiekowym, prowadząc męską drużynę składającą się najpierw z jednego potem dwóch i trzech zastępów. Nowych harcerzy przybywało a starsza cześć w naturalny sposób wyrastała i wtedy skończyła się sielanka. Starzy harcerze zaczęli rościć sobie prawa do lepszego traktowania w drużynie, na zbiórki przychodzili niesystematycznie, pojawiły się problemy z piciem i paleniem, a co chyba najgorsze większość zbiórek stara ekipa rozwalała tak, że nie można było nic zrobić. Było kilka dróg, wszystkie z latami przetrenowałem i wyciągnąłem wnioski.
Pierwsze najprostsze rozwiązanie to usunięcie z drużyny wszystkich, którzy zaczęli przeszkadzać i tak stało się z pierwszą wychowaną przeze mnie grupą. To rozwiązanie z perspektywy czasu było najgorsze z możliwych, było zaprzeczeniem całej dotychczasowej mojej pracy w drużynie – ale stało się.

Ale dlaczego tak się stało, dlaczego ci, których wychowałem, nauczyłem harcerstwa przestali mnie słuchać, zaczęli psuć własną drużynę, w którą włożyli ogrom pracy. Wtedy tego nie wiedziałem i nie mogłem zrozumieć, byłem drużynowym, który bardziej czuł metodę harcerską niż ją rozumiał i znał. Z czasem pojąłem, że oferta mojej drużyny przestała być atrakcyjna dla nich to, co było przygodą i przysparzało przypływu adrenaliny w klasie czwartej było jeszcze do zniesienia w siódmej, ale zaczynało drażnić już pod koniec klasy ósmej. Pewna powtarzalność programu pojawiająca się wraz z nowymi członkami drużyny była nie do zniesienia dla harcerzy starszych. Gotowe pomysły na gry i zajęcia będące objawieniem dla młodszych były jakieś „niedopracowane” dla starszych, oni chcieli dołożyć coś od siebie, coś zmienić, zmodyfikować. Ja chciałem żeby byli dalej podobnie jak młodsi uczestnikami, odbiorcami a oni mieli już wiele do powiedzenia. Z ich strony sprawa przedstawiała się zupełnie inaczej, to ja według nich zatrzymałem się, nie traktowałem ich jak partnerów, nie dostrzegałem ich potencjału, zaangażowania, traktowałem jak „dzieciaki”. Skoro nie było ich udziału w tworzeniu propozycji programowych pozostawała im jedynie rola krytykantów i kontestatorów. Nasze drogi z dnia na dzień się rozchodziły coraz bardziej, oni jak i ja byliśmy dalej i dalej od siebie. Dziś powiedziałbym, że to stosowanie metodyki harcerskiej do staszoharcerskiego pionu wiekowego było błędem.

Po kilku latach znowu wyrosła grupa „buntowników” i trzeba było znowu stawić czoła temu, co dzieje się w drużynie. Założenie było dość jasne nie może powtórzyć się sytuacja sprzed trzech lat. Więc …?
Padł pomysł, aby wyrastających harcerzy przekazać do drużyny starszoharcerskiej, to rozwiązanie było całkiem niezłe. Do wyboru mieliśmy dwa środowiska, jedno odpadło z założenia, gdyż samo borykało się w wielkimi problemami, a drugie było takie sobie, ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Wspólne narada starszyzny, troska o drużynę i chęć zapobieżenia kryzysowi doprowadziła do decyzji o przejściu starszej części do drużyny starszoharcerskiej. Początki były całkiem niezłe, deklaracje obu drużyn o współdziałaniu i pomocy. Było nawet wspólne zimowisko. Co z tego, skoro proza życia okazała się zupełnie niesielankowa. Z czasem związki między obiema drużynami wygasły, zabrakło wzajemnego wspierania się, wspólnych wyjazdów i ciągłości pracy. Drużyna starszoharcerska żyła własnym życiem tracąc kontakt ze środowiskiem, które przekazało jej harcerzy. Dla, wtedy już, harcerzy starszych zmiana środowiska, drużynowego, podejścia do harcerstwa, atmosfery, charakteru drużyny, obrzędowości, odcięcie od korzeni miały wpływ na systematyczne wykruszanie się i odejście większości z ZHP.

Co się takiego zadziało, że nieźli harcerze nagle stracili chęci i ZHP przestało być ważne w ich życiu. Wydaje mi się, że wychowanie w określonym środowisku, a nasze było dość hermetyczne, w pewnej jasnej i bardzo określonej konwencji, wytworzyło w nich charakterystyczny obraz harcowania. Nie wyobrażali oni sobie innego harcerstwa, nie budowano w nich poczucia jedności ze starszą drużyną, nigdy nie stawiano ich za wzór i cel, do którego powinni zmierzać na swej drodze harcerskiej. Nie było też stałej współpracy pomiędzy drużynami, nie było wspólnych biwaków, szkoleń, gier i zajęć, nie istniała ciągłość wychowawcza. Każda drużyna miała odmienne zwyczaje, obrzędy a przejście z młodszej do starszej było jakby wstąpieniem do „innego” ZHP.

Miałem za sobą już utratę dwóch odchowanych grup harcerskich i nie można było kroczyć dalej drogą, która nie dawała szansy na zachowanie ciągu wychowawczego. Postanowiłem zmienić podejście do harcerzy starszych i uczynić ich funkcyjnymi, zastępowymi, przybocznymi. Wiedziałem jednak o tym, że gdy z drużyny znikali starsi harcerze prawie natychmiast na ich miejsce wchodzili ci nieco młodsi, którzy z powodzeniem ich zastępowali i dzięki temu szybko dorastali do objętych funkcji. Pozostawienie starszyzny w drużynie stwarzało jednak problem; bałem się, że sytuacja ta z czasem zablokuje rozwój młodszych, a kadry zacznie przybywać tak, że część funkcji może stać się czysto tytularna. Ten system organizacji drużyny miał jednak swoje plusy, zatrzymałem w drużynie kilka, potem kilkanaście osób na czas szkoły średniej, miałem dobrze prowadzone zastępy, wyszkolonych ludzi, mundury i sprzęt harcerski wędrował z pokolenia na pokolenie, przy organizacji wyjazdów młodsi harcerze byli dobrze przygotowani, sprawny podział obowiązków gwarantował zluzowanie mnie na biwaku a przede wszystkim na obozie. Świetną rzeczą były biwaki starszyzny, a najlepiej wychodziły wyjazdy na rajdy, wtedy powoływany specjalnie na ten czas zastęp, taka poszerzona rada drużyny, zbierał się bez większego problemu, aby móc wyjechać bez „młodych” i pokazać, co tak naprawdę potrafi. Podnosiło to rangę funkcyjnych w drużynie, bo gdy wracali pełni opowieści, przeżyć i trofeów ich oczy lśniły a młodszych harcerzy zazdrość ściskała, że oni jeszcze tak nie potrafią i motywowała ich do systematycznej pracy nad sobą.
Tak zorganizowana drużyna funkcjonowała całkiem dobrze przez parę lat, miała swoją specyfikę, duża rozpiętość wieku dawała możliwość uczestnictwa w ramach jednej drużyny starszemu i młodszemu rodzeństwu, rozwinęła się współpraca z rodzicami. Poprawiło się zdecydowanie morale wędrowników, stali się przykładem i wzorem do naśladowania dla młodszej części. Na wyjazdach, zajęciach terenowych, obozach nie było sytuacji trudnych, starsi byli wodzami, organizatorami, realizowali się w tym. A młodsi mieli świetne gry, ciągle wypełniony czas, zagwarantowaną przygodę i wytyczony cel, aby stać się takimi jak ich zastępowy czy przyboczny, szybko dojrzewali i wybijali się pozytywnie wśród rówieśników w szkole. Jedynym problem były wspólne zbiórki w harcówce, młodsi mieli w głowie grę i wygłupy, siła ich roznosiła a siedzenie było udręką, starsi za to chcieli planować, dyskutować, przegadać sprawy. To spowodowało, że z czasem zbiórki zaczęły przybierać inny charakter, starsi powołali własny stały zastęp, zaprosili do ściślejszej współpracy harcerki starsze z zaprzyjaźnionej drużyny, zastępy przekazali nieco młodszym, którzy deptali im już mocno po piętach. W ten sposób naturalnie staliśmy się drużyną o wydzielonych dwóch pionach wiekowych. Sytuacja ta miała swoje dobre strony, młodsza część drużyny usamodzielniła się, zaczęła się dynamicznie rozwijać, przecież nowi zastępowi też chcieli się wykazać. Po wyraźnym rozdzieleniu części na piony wiekowe pojawiła się dość znacząca zmiana, o której chcę wspomnieć. Była nią radykalna zmiana modelu zastępowego w grupie młodszej, zastępowym przestał być „starszy brat” a stał się nim kolega w tym samym wieku. Dla starszych harcerzy w dużej mierze atrakcyjność grupy rówieśniczej była ponad służbą zastępowego.

Wędrownicy zaczęli szukać swojej ścieżki, specjalności, nie wystarczało już im organizowanie zajęć dla młodszych zastępów, chcieli zaistnieć na polu hufca i nie tylko. Ciągnęło ich w świat do innych wędrowników. Przyszedł też czas na powołanie więcej niż jednego przybocznego, wzrastająca liczba harcerzy młodszych wymagała coraz więcej pracy. Po roku przemian i ciągłego rozwoju z jednej 23 Drużyny Harcerzy „Skaut” wydzielone zostały: gromada zuchów, dwie drużyny młodsze i jedna starszoharcerska. Tak w naturalny sposób przeszła drużyna od pracy z jedną grupą wiekową poprzez wielopoziomowość do drużyny starszoharcerskiej.

Jacy harcerze starsi zostali wychowani w mojej drużynie wielopoziomowej, jacy ludzie opuścili jej szeregi? Czas wielopoziomowości to wychowanie wędrowników, którzy byli dobrymi organizatorami, umieli zaopiekować się młodszymi, rozumieli, że młodsi to też członkowie drużyny, ale byli również przekonani o szczególnej swojej roli w środowisku. Ci wędrownicy mieli wiedzę harcerską na niezłym poziomie, ale do mistrzostwa to było dość daleko. Natomiast zawsze brakowało czasu na samorozwój, ciągle było coś do zorganizowania dla młodszej części, stała służba na funkcjach nie dawała wielkich możliwości do rozwijania pasji i zainteresowań. Specjalność puszczańska, która wtedy zyskała swoją naczelną pozycję w drużynie realizowana była dość powierzchownie. Sam program z natury rzeczy musiał być kompromisem łączącym elementy metodyki harcerskiej i starszoharcerskiej.

Z podziałem drużyny na kilka środowisk o bardzo określonych ramach wiekowych zaczął się raj. Również moja droga jako drużynowego zakręciła i poszła dalej wraz ze starszymi wychowankami do pionu wędrowniczego. Drużyny młodsze objęli moi przyboczni.
W drużynie miałem kilkanaście osób, znałem ich na wylot, byli dobrze umundurowani i wyrobieni harcersko – aż miło pomyśleć, ale o tym jak ułożyła się praca w tej nowej – starej drużynie już w następnej części.

hm. Krzysztof Manista HR
drużynowy 23 DSH „SKAUT”
Hufiec Krotoszyn

Na stronę dostarczył Michał Łabudzki

Komendant kontra mafia cz 2

– No to mamy niezły pasztet…. – powiedziała Ewelina do Kaktusińskiej, jak tylko obie usiadły na miękkich fotelach w swojej ulubionej otwockiej knajpie.
– Co z tym zrobimy?
– Mnie się pytasz? Przecież twój facet życia porwał komendanta….
– Może wcale nie porwał?….
– To w takim razie gdzie on jest?
– Kurczę, nie wiem, ostatnio oglądaliśmy z Ryśkiem Poranek Kojota, może pojechali do zoo?
– Do zoo? Raczej nie, już zamknięte. Zresztą, wcale nie tak łatwo wrzucić kogokolwiek do zagrody niedźwiedzi czy innych zwierząt. Zresztą komendant do słabeuszy nie należy i z misiem sobie dałby radę….
– Ewelina. Czy kiedykolwiek siłowałaś się z niedźwiedziem? Bo ja nawet żadnego z bliska nie widziałam ale sądząc po tym, co pokazywali na Animal Planet, te bestie mają niewiele wspólnego z pluszowymi misiami….
– To po co się robi dzieciom pranie mózgu kupując pluszowe misie?!
– To Roosvelt wymyślił…. No, nie wymyślił, tylko stworzył modę…
– Teraz mówi się trend a nie moda….
– Nie ważne!!! Chryste, my tu gadamy o pluszowych misiach a tam pewnie jakaś bestia pożera komendanta!
– Mówiłam ci, zoo już zamknięte…
– To co robimy?
– Jedziemy do kona na Wimbledon?
– ???
– Oj daj spokój, przecież już nie raz zdawało ci się, ze Rysio jest zamieszany w międzynarodowy terroryzm a potem się okazywało, że nic się nie stało.
– Ale coś mi mówi, że tym razem to poważniejsze. Przecież same widziałyśmy.
– Dobra, dzwonimy do komendanta….

Ale komórka komendanta nadal pozostawała głucha a Rysio nadal upierał się przy wizycie u kumpla.

– Ty, a tak w zasadzie, to co nasz komendant robił w tych krzakach? Po co on łaził za Ryśkiem?
– Dobre pytanie… Pewnie znowu mu się wydaje, że jest Sherlock Holmes i postawił sobie za punkt honoru zwalczenie przestępczości w mieście…
– Może ma jakieś zapiski? Dokumenty? Materiały?
– Tak, pewnie jeszcze książkę pracy i plan biwaku. Obudź się! Przecież ten człowiek ma awersję do porządkowania czegokolwiek. A poza tym – to tajna misja.
– Wiesz co? Skoro to tajna misja, to jeśli tylko ma jakieś papiery, to będą w hufcu.
– Racja. Tam nic nikogo nie zdziwi.

Dziewczęta, uradowane swoją przenikliwością, udały się do hufca. Po sforsowaniu wewnętrznego zamka, niezwłocznie dopadły biurka. Niestety, zawartość była mało interesująca – kilka zaginionych planów obozu, „Nauka pisania scenariuszy w weekend” z osobistą pieczątka komendanta książeczka KP drużyny nie istniejącej od pięciu lat i tubka plakatówki, najwyraźniej nieszczelna, po wszystkie wymienione przedmioty były lekko utaplane w żółtej farbie.

– Nic tu nie ma… Może odwiedzimy tego kumpla Ryśka?
– Po co?
– Musimy znaleźć jego samochód. Jeśli faktycznie porwał komendanta, to on powinien nadal być w bagażniku. Przecież nie odwiedza się kumpli ze związanym zakładnikiem pod pachą…. – wymyśliła nagle Kaktusińska
– Nie wiem, nie znam się na zwyczajach bandziorów.
– Co nam szkodzi? I tak nie mamy nic innego do roboty. A poza tym – to w sumie ciekawe. Jak u Chmielewskiej!!
– W sumie masz rację. Odrobina przygody nie zaszkodzi. W Ostateczności, zawsze możemy wezwać policję.
W tym momencie Kaktusińska posłała Ewelinie pełne pogardy spojżenie
– Policje? No co ty!!! Przecież Rysiek mnie zostawi jeśli wezwę na niego policję!!!

Ola Kasperska

Niby o statucie

No tak…W środę, 8 grudnia 2004r. odbyła się zbiórka hm… podobno o statucie. Nie no, niby była na temat, ale została przeprowadzona w bardzo nie typowy sposób… A zacznę od tego, iż zbiórkę przeprowadził Majak…(no tak… =D)

Zostałam powiadomiona w piątek o tej zbiórce, i Kinga (moja drużynowa) poprosiła mnie abym posła. Zrobiłam to z wielką przyjemnością, gdyż miałam ochotę na taką niby-zbiórkę. Przynajmniej się trochę pobawiłam.

Otóż tak: Wszystko odbyło się w harcówce w MDK-u, mieliśmy przyjść na 18.00, ale okazało się, że czekamy do 18.20, do przyjścia wszystkich. A potem było świeczkowisko i ja z Patrycją Zawłocką (jako goście) oraz Monika (księżniczka ciemności) rozpalałyśmy je. Wszyscy wyśpiewaliśmy „Płonie ognisko” i przystąpiliśmy do gry na temat zawarty w temacie :). Podzieleni zostaliśmy na 3 drużyny – PATYSIE, BKN no i oczywiście my, czyli TAK… I tak już pracowaliśmy do końca (w takim składzie). ŻIRI (dosłownie) był sam Majak, zaś EXpertem była Gośka Foryś.

Pytania były raz łatwe, raz trudne, np. jak się nazywa komendant naszego hufca i ile ma lat (…). Ale na kilku pytankach się żeśmy potknęli…Oczywiście akurat nie na tym. Była fajna atmosfera, wesoło było (jak to u Jajaka), no i Paweł brzydko mnie nazywał! Powiedział, że jestem…śmiał się ze mnie! Dobra, to pominę. Ale za to, co uczynił apeluję do komendanta, Tomka Grodzkiego (który ma 30 lat), aby narzucił Pawłowi Majkowskiemu karę, np. kupno czekoladowych Mikołajów dla wszystkich harcerzy naszego hufca…Sam druh na tym skorzysta! Proszę przemyśleć moją prośbę.

A teraz wrócę do zbiórki. Na sam koniec Gosia z Pawłem podliczyli punkty i wygrały Patysie…Wrrr, a my – TAK – zajęliśmy dopiero drugie miejsce…BKN zaś nie popisało się wcale a wcale…Mogło być lepiej! Trzeba się statutu nauczyć! No tak.
Rozwiązaliśmy krąg i rozeszliśmy się do domów.

Miałam tego nie pisać, ale napiszę: należą się ogromne podziękowania dla Majaka i Gosi, oczywiście, którzy bardzo się postarali i umilili nam czas. Wielkie THANKS ode mnie, czyli reprezentacji 7 ODH, no i zapewne od kilku innych osób, które tam były. Niom…A teraz czekam na dogrywkę, kiedy zespół TAK będzie mógł się zrewanżować Patysiom. Gorące POZDRO dla wszystkich, którzy tam byli.

Monika Siereńska

Instrukcja użytkowania zastępu harcerzy starszych

Zastęp to nic innego jak grupa ludzi spotykających się co jakiś czas w konkretnym celu, należących do jednej drużyny, wspólnie wykonujących określone zadania… A jak współpracować bez wzajemnego kontaktu i zrozumienia?

Kontakt
Ano nijak. Dlatego oprócz spotkań na zbiórkach dobrze byłoby, gdyby członkowie zastępu spotykali się też na stopie prywatnej. Kino? Spacer? Wieczór filmowy? Nieważne… Wspólnie spędzony czas – to jest naprawdę ważne!


Głowa rodziny
Czymże byłaby jednak najbardziej nawet zgrana grupa młodzieży bez osoby, która by nią kierowała i zbierała do kupy całą pracę? Nie zastępem. Wybór dobrego zastępowego i – przede wszystkim – pomoc kadry drużyny, która owego zastępowego wesprze w trudnych chwilach oraz odpowiednio pokieruje jego krokami są więc sprawami priorytetowymi.


To „coś”
„Coś”, co wyróżnia dany zastęp spośród reszty drużyny. „Coś”, do czego dostęp mają tylko jego członkowie. „Coś”, dzięki czemu mogą bardziej się zintegrować. Co „to” takiego? Właściwie nic odkrywczego. Nazwa zastępu, znak wyszyty na mundurze, okrzyk, kronika… Pomysłów jest wiele. Ale „to” musi być naprawdę jedyne w swoim rodzaju.


Zaangażowanie
Weźmy sobie pierwszy z brzegu przykład. Ot, powiedzmy, sześcioosobowy zastęp, a na zbiórkach, czy różnorakiej maści wyjściach pojawiają się 2 osoby… Tak być nie może. Decydując się na przynależność do drużyny włóżmy w trochę serca i wysiłku, aby ten raz w tygodniu ruszyć się z domu. To w końcu niezbyt wiele, a efekty w postaci integracji mówią same za siebie. 🙂


Kompromis
To już nie sielanka w DH, gdzie po prostu poddawaliśmy się decyzjom rady drużyny. Tu, w drużynie starszoharcerskiej, a szczególnie w zastępie mamy głos, a co za tym idzie stajemy się coraz bardziej samodzielni i (czasami) odpowiedzialni. Wyrywamy się spod opiekuńczych skrzydeł drużynowych, żeby wszystko robić… po swojemu? Nie do końca. Żeby po konsultacji z resztą zastępu i dojściu do porozumienia zrobić coś, czego chcą wszyscy. Zdolność dochodzenia do kompromisu to, oczywiście, sprawa prywatna, ale też niezastąpiona i ogromnie przydatna w pracy z resztą zastępu.


Cierpliwość, czyli chwila samokrytyki
My – harcerze starsi. Grupa trudna do rozpracowania i wymagająca anielskiej wprost cierpliwości. Dlaczegóż to? Bo ni to harcerze, ni to wędrownicy. Przeważnie zachowują się jak ci pierwsi, a żądają praw drugich. Nie do końca wiedzą co chcą robić, próbują wszystkiego po kolei (tu więc przydaje się ten starszy, mądrzejszy i bardziej doświadczony ktoś, który popchnie biednego, zamotanego harcerza w odpowiednią stronę) i sami nie potrafią zrozumieć siebie nawzajem, o całej reszcie ludności nie wspominając. I do tego właśnie potrzebują ZASTĘPU – swojej małej rodzinki, domu, w którym będą mieli schronienie. Ale ich wzajemne więzi także bez dużej dawki cierpliwości nie wytrzymają… No nie da się ukryć – ciężki z nas orzech do zgryzienia. Chwała więc tym, którzy jednak nas przygarniają.


Ola Bieńko

Przyboczną być… w 5 DHS „LEŚNI”

Nie ma ludzi idealnych. Nawet najzdolniejszym i tym najlepszym potrzebna jest pomoc. Taką pomoc w drużynie zapewnia min przyboczny. W tym numerze chciałabym rozpatrzyć tę funkcję z innego punktu widzenia. Zaczęłam na nią patrzeć pod kontem pełnionych obowiązków i rozwoju (czyt. po przez zdobywanie stopni)

Kim właściwie jest przyboczny, jaka jest jego rola w drużynie ŕ krótko mówiąc – z czym to się je?
Tak naprawdę nigdzie nie pisze się o funkcji przybocznych. Drużynowi owszem, ale nie przyboczni. Dlaczego? Ano dobre pytanie. Przejrzałam wiele stron i wciąż natykałam się: „Przyboczny nosi zielony sznur spod ramienia”. I na tym zazwyczaj koniec. Jednak nagle doznałam olśnienia. Kiedyś trafiła w moje ręce pewna książka: Przewodnik dla przewodnika. Właśnie ona stała się dla mnie inspiracją do napisania tegoż artykułu. To na niej będę się opierała.

Zacznijmy od zadań przybocznego. Niestety nie da się jednoznacznie ich określić. I to jest jak najbardziej zrozumiałe i oczywiste. Zależy to od drużyny, od jej specjalności i wreszcie od danej osoby. Każdy z nas jest inny, ma inne zainteresowania, potrzeby…jednak można przyjąć pewne kryterium, które każdy spełniać powinien.
Przyboczny – jego zadaniem jest przede wszystkim pomoc drużynowemu w prowadzeniu drużyny i jest on niejako jego prawą ręką. Wchodzi on w skład Rady Drużyny.
W zależności od tego, w jakim wieku jest przyboczny, oraz ile czasu pełni swoją funkcję ,ma różny zakres obowiązków.
Na pewno osoba, która została dopiero mianowana rozkazem drużynowego nie będzie jeszcze prowadziła zbiórek, jakiś jej element – owszem, ale nie całą zbiórkę. Często do zadań przybocznego należy prowadzenie dokumentacji drużyny (książki pracy, inwentarzowej, kroniki itp.), wspieranie zastępowych. Dla mnie przyboczny jest takim pośrednikiem między drużynowym a członkami drużyny.

Na jakiej zasadzie wybiera się przybocznych?
Taka nie istnieje, przybocznym może zostać każdy – a nóż wkrótce zostaniesz nim TY (czytelniku) 😉 tak samo jak wieku nie można określić, chociaż podobno najlepiej jest, gdy jest to osoba starsza od pozostałych członków drużyny a nawet pełnoletnia. Często jest to osoba, która ma za sobą już jakieś doświadczenie harcerskie (raczej nie będzie to świeżo nabyty harcerz). Na pewno to nie może być osoba z przypadku. Powinna ona mieć dobry kontakt z drużyną i w pewien sposób wyróżniać się na jej tle, to pozwoli uniknąć np. pytań – a dlaczego on/ ona, a nie ja!
Ostatnio będąc w Hufcu wdałam się w bardzo interesującą rozmowę z jednym z naszych instruktorów. Temat ten dotyczył właśnie funkcji przybocznego. Na ogół jest tak, że taki przyboczny w drużynie dorasta i często przejmuje funkcję po swoim drużynowym (ten wychowuje swojego następcę). I to jest dla nas normalne. Niegdyś było tak, że gdy przyboczny osiągnął pełnoletność lub po prostu nabrał harcerskiej wiedzy zostawiał drużynę i zakładał swoją. Takie przypadki zdarzają się także dzisiaj, jednak częściej, albo nasza droga harcerska wygląda tak, że jesteśmy w DH, później DHS i DW. A jak w którejś z nich pełnimy funkcję, to z czasem ją zdajemy i w najgorszym wypadku odchodzimy w „stan spoczynku”.

W zależności od potrzeb drużyny i jej liczebności w drużynie jest 1, 2 bądź 3 przybocznych. Na ogół więcej się nie spotyka (kadra nie może zdominować harcerzy). Tak się składa, że w 5DHS jest nas dwoje (ja i Mikołaj). To jest idealny układ. Zaleca się również, aby w drużynach koedukacyjnych jeden z przybocznych był innej płci niż drużynowy. Inny punkt widzenia jest tutaj niezwykle cenny w pracy z młodzieżą. U mnie tak jest. Ja na to nie narzekam, a dogadanie się z płcią przeciwną nie sprawia mi większego problemu.

Przyboczny to też harcerz. I o tym nie należy zapominać. Tak, jak dbamy o rozwój naszych harcerzy, tak przyboczny nie powinien zapominać o sobie. Mam na myśli zdobywanie stopni harcerskich i instruktorskich, a także kursy, szkolenia. Sama niestety o tym zapomniałam. Już zdążyłam posmakować harcerstwa, dlatego z dużą przykrością stwierdzam, że zaniedbałam ten element …….. stopnie. Miałam taki etap w mojej działalności, że niemal mogłam przenosić góry, nagle coś się zepsuło. Zauważyłam, że ten problem dotyka wielu młodych ludzi (w pewnym momencie coś zanika, powolutku gaśnie) a w takich sytuacjach dobrze by było, gdyby ktoś się tym zainteresował. A któż jak nie drużynowy ? to on chyba ma na nas najsilniejsze oddziaływanie. Często potrzebna jest motywacja, która jest nieodzownym elementem w pracy z harcerzami bez względu na pion metodyczny.

W najlepszym dla mnie czasie otworzyłam sobie próbę ma stopień instruktorski (PWD ŕ przewodniczka) byłam wtedy w trakcie zdobywania stopnia harcerskiegoŕ samarytanki. Później miałam przestój. Nadal jestem w trakcie zdobywania tych obu stopni. Jednak mam nadzieję, że niebawem uda mi się zamknąć samarytankę, a jestem na dobrej drodze. Już myślę o HO jednak nie wiem, jak to będzie wyglądało w praktyce. W tym roku mam maturę, co mnie specjalnie nie cieszy. Niestety, w dalszym ciągu nie znalazłam „złotego środka” na pogodzenie harcerstwa ze szkołą, co znacznie odbija się na moich stopniach. Jak to wszystko wyjdzie – okaże się w kwietniu.

Jesteś świeżym drużynowym? Zastanawiasz się nad swoim przybocznym? A może nie wiesz jak z nim postępować. Jak Twoje wątpliwości jeszcze się nie rozwiały, teraz masz możliwość to nadrobić. Autor wyróżnia etapy pracy z przybocznym. Pozwolę sobie je umieścić.

Etapy pracy z przybocznym

Wprowadzenie ( pierwsze zbiórki) – drużynowy zapoznaje przybocznego przed każdą zbiórką ze szczegółowym jej planem, przydziela proste zadania, wspólnie omawiają przebieg zbiórki.
ň
Poznanie możliwości (następne miesiące) – drużynowy daje przybocznemu coraz bardziej samodzielne zadania, udziela szczegółowych, praktycznych wskazówek, w przypadku trudności dyskretnie pomaga, ustala, jakie zdolności ma przyboczny.
ň
Pomocnik z ograniczonymi możliwościami (kolejne miesiące) – w tym okresie przyboczny powinien nabrać pewności siebie i pewnej rutyny.
ň
Koniecznie obóz (po pierwszym roku pracy) – nie wolno pozbawiać przybocznych przyjemności, które daje harcerstwo. Będąc z sobą 24 godziny na dobę, drużynowy i przyboczny lepiej się poznają. Czas obozu należy wykorzystać na zdobywanie przez przybocznego nowych umiejętności, realizowanie prób na sprawności i stopnie.
ň
Pomocnik do wszystkiego (po pierwszym roku pracy) – drużynowy wspólnie z przybocznym ustala przebieg zbiórki, bierze udział w planowaniu pracy drużyny. Przyboczny otrzymuje coraz trudniejsze zadania. Drużynowy podsuwa materiały programowe, prasę harcerską, pomaga w przygotowaniu się do zbiórki.
ň
Ostatni szlif (ostatni rok pracy) – przyboczny przygotowuje plany zbiórek, samodzielnie je prowadzi.
ň
koniecznie na kurs ( po drugim roku pracy) – przyboczny bierze udział w kursie drużynowych, przygotowuje się do zdobycia pierwszego stopnia instruktorskiego. Jeszcze ostatni wspólny obóz i ….
ň
Następca – drużynowy wychował drużynowego, który może być jego następcą, może również założyć nową drużynę.

A teraz drodzy przyboczni zastanówcie się, na jakim etapie jesteście? Możecie być równie mocno zaskoczeni jak ja…wiele etapów przeskoczyłam, do wielu już nie wrócę. I kolejny przykład, że z każdym przybocznym drużynowy pracuje indywidualnie. A jak już podjęłam ten temat.

Bardzo ważną (przynajmniej dla mnie), jak nie najistotniejszą rolę stanowi kontakt drużynowego z przybocznym. Bywa tak, że przełożeni nie wiele wiedzą o swoich podwładnych, czy tak być powinno? Otóż nie! Drużynowy wprowadza przybocznego w życie harcerskie. Jest on liderem, często także naszym autorytetem – tym samym uczy swojego podopiecznego jak się nim stać. „Przy nim nabierze doświadczenia, nie tylko w pracy z dziećmi, ale i w pracy nad sobą.” Harcerze zapytani o to, co znaleźli w harcerstwie, najczęściej odpowiadają – przyjaciół. Uważam, że właśnie takie relacje powinny panować między przybocznym a drużynowym. Słowa, które pozwolę sobie przytoczyć mówią chyba same za siebie: „Dobrze się poznać, to znaczy zaprzyjaźnić, a tego nie osiągnie się przygotowując czy przeprowadzając zbiórkę. Drużynowy powinien zabierać swojego przybocznego do kina, teatru, zapraszać do siebie. A przede wszystkim powinien z nim rozmawiać, niekoniecznie o harcerstwie czy szkole. Także o zainteresowaniach, o miłości, o książkach i ludziach, którzy wywarli na nas silne wrażenie, o swoich poglądach na świat…”

Drużynowi, do dzieła, rozmowa nic nie kosztuje, a często jej nam brakuje;-)
Pełniąc jakąkolwiek funkcję należy liczyć się z tym, że od tej pory będzie się na świeczniku. Tak, jak dotychczas patrzył(a)eś na swoich przełożonych, tak teraz na Ciebie patrzą inni, przede wszystkim harcerze. Naszym zadaniem jest świecić przykładem i być dla harcerzy a nie obok nich.

Patrycja Zawłocka, przyboczna 5DHS „LEŚNI”

PS. Być przyboczną to FAJNA sprawa 😉

Pożegnanie Jerzego Perki

Żegnamy dziś naszego kolegę – Jerzego. Druha z Szarych Szeregów, AK – owca, a także wzorowego męża, kochającego ojca i dziadka. Najlepszego syna tej ziemi.
Jurku – byłeś mi bratem. Z jednej miski jedliśmy w czasie okupacji.

Czy Ty pamiętasz naszą młodość tu, w Celstynowie, kiedy panowała hitlerowska przemoc w groziła śmierć?

Czy pamiętasz nasze spotkania na plebani u ks. Banasiewicza, tajne komplety M. Rękasa, ogniska nad stawem, śpiewanie zakazanych piosenek w alei brzozowej „Dziś do Ciebie przyjść nie mogę”, „Rozszumiały się wierzby płaczące”, grę w siatkę na placu Siedleckich, wyprawy na grób Nieznanego Żołnierza?

Ty byłeś w naszej grupie z Olkiem, Edkiem, Wackiem, Stachem, Teresą, Lidką, Elką, Marysią, Heleną i Baśką. Czy pamiętasz jak z Romanem Wyglądałą, Olkiem Książkiem i Twoim bratem Arkadiuszem czatowaliście w naszym ogrodzie nocą na pociągi niemieckie? Czy pamiętasz jak jeździłam do Ciebie do więzienia w Rawiczu i Wronkach, bo rząd PRL uznał Cię za wroga klasowego?
A po wyzwoleniu, pamiętasz nasze harcerskie wycieczki do Rokoli, nad morze z dh. Kulińską, nasze ogniska i biwaki na Mazurach? Czy pamiętasz naszą Maturę?

Dziś tu zebraliśmy się wszyscy, by Cię pożegnać. Dobry Boże – przyjmij naszego druha do siebie, „bo jeśli komu droga otwarta do nieba – to tym, co służą Ojczyźnie”. Życie naszego przyjaciela było taką szlachetną służbą dla Polski.
Żegnaj nasz druhu. Na tym cmentarzu i my z Tobą spoczniemy.
Rodzinie zmarłego składam wyrazy serdecznego współczucia.

Antonina Zajączkowska

Wspomnienia Jerzego Perki:
Mała osada na ważnej linii kolejowej Warszawa – Lublin. Już w pierwszym dniu wojny – 1 września 1939 roku, po południu przeżyliśmy bombardowanie stacji kolejowej. Zginęła nasza szkolna koleżanka. W listopadzie tego roku, z mgr. Michała Rękasa organizują się komplety tajnego naucznia. Był to jednocześnie początek powiązania młodzieży Celestynowa w zespoły koleżeńskie, w których intensywanie rozwijała się idea patrotyzmu narodowewgo.
Rozczytywaliśmy się w lekturze sienkiewiczowskiej.
Poznawaliśmy historię Polski w książkach Kraszewskiego. Wspaniałe lasy celestynowskie rozbrzmiewały „cichym” gwarem tejemniczych haseł i znaków harcerskich.

Pierwsza rocznica święta państwowego w niewoli hitlerowskiej była obchodzona 11 listopada 1939 roku. Licznie zebrana młodzież wieczorem przy grobach polskich żołnierzy poległych we wrześniu w lesie k/Dąbrówki odśpiewała Hymn Polski.

Tragiczny wieczór sylwestrowy 1939/40. Druga po Wawrze egzekucja mieszkańców Celestynowa. Byliśmy wstrząśnięci, zginął ojciec naszego kolegi.

Nasze zabawy w lesie zaczęły przybierać charakter jeszcze nie sprecyzowanej organizacji podziemnej. Poszukiwaliśmy sprzętu wojskowego, zbieraliśmy broń i amunicję.

W dniu 3 Maja 1940 roku w rocznicę Konstytucji udekorowaliśmy historyczny obelisk kamienny przy kościele. Biało-czerwone chorągiewki wzbudziły ukrytą radość i nadzieję wśród miejscowego społeczeństwa opuszczającego kościół.

We wrześniu 1942 roku p. prof. tajnego nauczania, mgr Zofia Kulińska, ps. „Hanka” inicjuje pierwsze konspiracyjne spotkanie chłopców uczęszczających na komplety tajnego nauczania w Celestynowie. Zawiązana została drużyna harcerska „Szarych Szeregów” im. Zawiszy w składzie:
Janusz Tomaszewski, ps. „Stuk” – drużynowy
Waldemar Czmitrzak, ps. „Vis”,
Janusz Nowakowski, ps. „Pat”,
Jerzy Perka, ps. „Czarny”,
Aleksander Rękas, ps. „Krzywonos”,
Edward Siedlecki, ps. „Tchórz”,
Ziemowit Szczakowski, ps. „Dan”,
Stanisław Szostak, ps. „Kuna”,
Wacław Zajączkowski, ps. „Sowa”.

Zbiórki odbywały się systematycznie w różnych punktach okolicznych lasów. Wkrótce otrzymaliśmy poważne zadania niszczenia urządzeń sygnalizacyjnych i łączności kolejowej na trasie Otwock – Pilawa. Do trudnych i niebezpiecznych przedsięzwieć było zanieczyszczenie piaskiem mazi kołowych wagonów kolejowych transportów wojskowych na front wschodni.
Naklejanie plakatów, ulotek i malowanie na murach budynków publicznych napisów przeciw okupantowi było dla nas wzniosłym i dumnym przeżyciem. Szczególnie kiedy na drugi dzień odbieraliśmy opinie mieszkańców Celestynowa, że nasza młodzież walczy z wrogiem.

Następnymi zadaniami naszej drużyny to była łączność miejscowego plutony AK, Szkolenie strzeleckie w warunkach konspiracyjnych, jak również szkolenie z programu ZHP prowadzone przez instruktorów Zdzisława Lipczyńskiego, ps. „Kier” oraz Feliksa Borodzina, ps. „Kujawiak”.

W roku 1943 przeżyliśmy drugą egzekucję oraz wspaniałą akcję Szarych Szeregów pod dowództwem „Zośki”: uwolnienie 49 więźniów z transportu kolejowego na stacji w Celestynowie. Przewożonych a zamku lubelskiego do Óświęcimia.
W listopadzie 1943 roku nasza drużyna została przydzielona do miejscowego plutony AK, jako oddział łącznikowy. Dowódcą plutonu był por. Zygmunt Szczakowski, ps. „Rawa”. Na strychu budynku szkoły powszechnej magazynowano broń, czyszczono i przewożono nocą transportem konnym do Karczewa, a następnie do Warszawy.
W tej akcji uczestniczyliśmy trzykrotnie jako ubezpieczenie konwoju.

Wczesną wiosną 1944 roku przez kilka dni dostarczaliśmy żywność dla czterech żołnierzy włoskich ukrywających się w leśnym domku majątku Jankocińskich na Skarbonce k/wsi Laser. W czerwcu 1944 roku przyjmowaliśmy z zakwaterowaniem w szkole powszechnej dzieci warszawskie w ramach RGO. Z naszej strony organizowaliśmy wspólne zabawy, gry sportowe, kąpiele w gliniankach. Z tego okresu do dzisiaj zawiązała się przyjaźń z najlepszym pływakiem Jurkiem Kieli, synem jednego z dowódców Śródmieścia w Powstaniu Warszawskim.

28 lipca 1944 roku Celestynów został wyzwolony przez Armię Radziecką i Wojsko Polskie. W euforii zwycięstwa cała nasza drużyna prezentowała się społeczności celestynowskiej z opaskami biało-czerwonymi na ramieniu i z przewieszoną bronią. Po kilku dniach nastąpiło zdanie całego sprzętu wojskowego i rozwiązanie naszego oddziału „Szarych Szeregów”.

Bezwzględnie do najciekawszych naszych akcji w ponurych dniach okupacji to były chwile nadziei dane ludziom dorosłym, starym i młodym, a nawet dzieciom. Kiedy w określone rocznice zawiedzone girlandy, proporce biało-czerwone na obelisku kamiennym przy kościele, przypominały o świętach narodowych, o tym, że Polska jeszcze żyje.
Zawsze z ukrywaną radością wszystkich mieszkańców były przyjmowane te wydarzenia. Nigdy nie dociekano kto to zrobił…

W naszych wspomnieniach z tamtych czasów często wracamy do wesołego wydarzenia. Na drugi dzień po malowaniu haseł na murach jeden z młodych mieszkańców wysoko ocenił wartość doskonałej farby przez dotyk dłonią napisu na murze ogrodzenia „Naród z Sikorskim”. Właśnie w tym miejscu ubiegłego wieczoru w połowie napisu farba nam się skończyła. Po uzupełnieniu pustego pudełka moczem malowanie zostało dokończone. Niewątpliwą pomocą dla nas były wewnętrzne emocje związane z faktem, że za ogrodzeniem stacjonowała jednostka niemieckiego wojska.

Opracowali: Jerzy Perka, Aleksander Rękas

Zbiórki naborowe – Zuchy

Dziś spróbuje dać wam przepis na dobry nabór go gromady zuchowej.
W gromadzie mam teraz 15 zuchów na każdą zbiórkę przychodzi jakiś nowy zuch.

Nabór robiłam w maju i czerwcu żeby przygotować szkolę i dzieci do tego że gromada zacznie działać w wrześniu. Nabór był w formie dwóch zbiórek ale nietypowo zuchowych. Pierwsza to „Podróż na Hollywood” a druga zbiórka to ”Ćwierćland”

Na każdą naborową zbiórkę przychodził około 20 dzieci.
A teraz podam wam Plan takiej zbiórki:

„Podróż do Hollywood”
Podróżujemy do Hollywood, pytamy się dzieci czy wiedzą co to jest Hollywood.
Następnie robimy bilety na lot do Hollywood-czyli wizytówki z własnym imieniem i przyczepiamy do ubrania.

1.Samolot
Wykonujemy gesty naśladujące włączanie silnikow samolotu, po całej Sali poruszamy się jak samoloty żeby do lecieć do lotniska w Hollywood.

2.Dojazd na lotnisko – okazało się że zgubiliśmy bagaże, chodzimy do koła
sali i dzieci wykonują polecenia prowadzącego zbiórkę: na początku patrzymy na stopy osób, które przechodzą obok nas, patrzymy coraz wyżej: na kolana, na tułów, a potem na twarze a później witamy się z osobami które chodzą blisko nas. Okazało się że znaleźliśmy bagaże.

3.Brama do Hollywood-Dzielimy dzieci na trzy grupy, w tych trzech grupach robimy. Bramę do Hollywood z własnych ciał, każda grupa prezentuje swoją bramę a pozostałe grupy kolejno przez nią przechodzą, aby wejść do legendarnego miasta.

4.Przeszlismy przez bramę i jesteśmy już w Hoolywood, możemy teraz zwiedzić to miasto.
Pierwszym studiem jakie odwiedzimy będzie to studio trików kryminalnych.
Każdy z uczestników jest agentem wysłanym za miasto w celu wyśledzenia niebezpiecznego szpiega. Chodząc swobodnie po sali w rytm muzyki – (muzyka z filmu ”Pantera”) wybiera on sobie osobę, którą podejrzewa o to, że jest szpiegiem i śledzi ją dyskretnie, poruszając się po całej sali. W pewnym momencie muzyka milknie i każdy łapie śledzonego przez siebie szpiega. Druga część zabawy jest podobna, tyle, że robimy to dwójkami.

5.Studio Techniczne.
Uczestnicy dobierają się dwójkami, miedzy sobą wybierają która osoba jest robotem a która mechanikiem. Mechanik chcąc uruchomić swojego robota dotyka go ręką w głowę, żeby robot się wyłączył głaszczemy go po plecach, żeby poszedł w prawo-dotykamy go w prawe ramie, a jeżeli chcemy żeby w skręcił lewo to dotykamy jego lewego ramienia. Później następuje zmiana ról, osoba, która była mechanikiem teraz jest robotem, a która była robotem jest teraz mechanikiem.

6.Studio figur woskowych
Uczestnicy podzieleni na dwie grupy, stoją po przeciwległych stronach sali.
Jedna grupa to „figury woskowe” każda przyjmuje jakoś pozę zastygając w bezruchu.
Druga grupa to konserwatorzy, którzy maja przeprowadzić ich konserwację. W tym celu przenoszą figury do innego przemieszczenia (czyli druga część Sali)
Figury są przenoszone w tej samej pozycji, którą przyjęły na początku zabawy.
Po przeniesieniu następuje zmiana ról.

7.Studio bajek
Wybieramy jedną osobę która będzie wiedźmą i będzie nas zaczarowywała, w rożne postacie z bajek, jak nas złapie dotyka nas i mówi w jaka postać nas zaczarowuje a my musimy przyjąć odpowiednią pozę, żeby oczarować taką osobę wystarczy tylko ją dotknąć.

8. Bufet – Dzieci już na pewno się zmęczyły, tu możemy zrobić z nimi ciasto z wafli tortowych
To bardzo proste, każdemu dziecku dajemy po jednym lub dwóch waflach i do tego rożne dodatki np. nutelle, bitą śmietanę, wiórki kokosowe itp
Później dziecko może to zjeść, dla zuchów to bardzo duża frajda.

9.Wielka Scena
Każdy z Uczestników ma możliwość poczucia się gwiazdą filmową.
Wchodzą na krzesło lub jakieś inne podwyższenie przedstawia się swoim imieniem
w sposób dla siebie wymyślony. (Np. z wykorzystaniem jakiegoś gestu, śpiewając
piosenkę)

10.Samolot
Powrót z Hollywood-robimy to co na początku.

To już cały opis pierwszej zbiórki naborowej, po mojej zbiórce dzieci były bardzo zadowolone na pewno się na niej nie nudziły i gwarantuje, że po takiej zbiórce na kolejną przyjdzie wam bardzo dużo dzieci.
Na drugą część zbiórki naborowej czekajcie, będzie w najbliższym czasie.
Życzę wam powodzenia w realizacji, do czego bardzo zachęcam!

Julita Woźniak
Drużynowa próbnej gromady zuchowej
przy sp. nr 1 w Otwocku

Zapiski Emigranta – C.D.N.(astąpił)

Minęły już trzy miesiące, od kiedy jestem we Francji. Nastała francuska, a raczej nantejska zima. Objawia się ona brakiem śniegu oraz dodatnia temperatura. Kiedy słońce mocno świeci, bywa nawet 12 stopni ciepła. Natomiast w okolicach Strasbourga (Alzacja) leży śnieg. A na południu Francji (Lazurowe Wybrzeże) temperatura jeszcze niedawno oscylowała koło 18 stopni.

Żyjemy w jednym kraju, a jednak możemy mieć zupełnie inne warunki pogodowe. Myślę o naszej “malej rodzinie” wolontariuszy, z którymi widziałem się na seminarium w Amboise, małym miasteczku na wschodzie Francji. Wspaniale było znów spotkać się w prawie 50 – cio osobowej, międzynarodowej grupie. Z niektórymi miałem okazje po raz pierwszy zamienić kilka zdań w języku francuskim. Niesamowite jest to, jak szybko można nauczyć się mówić w obcym języku, kiedy sytuacja zmusza do posługiwania się nim codziennie, od rana do nocy. Osoby, które jeszcze we wrześniu nieśmiało dukały “bonjour” pod koniec listopada prowadza już w miarę swobodna konwersacje.

Amboise jest znane przede wszystkim ze swojego zamku – Chateau d’Amboise – którego historia sięga VIII wieku. W tej malej miejscowości można tez podziwiać zamek Le Clos-Lucé, w którym ostatnie trzy lata swojego życia spędził Leonardo da Vinci. Dzisiaj można kontemplować – w przyległym do zamku parku – rekonstrukcje jego machin, które wyprzedziły swoja epokę o cztery wieki. Bez wątpienia atrakcja tego miasta są tez domy wykute w kilkunasto-metrowych ścianach skalnych. Podobno są bardzo drogie i wiele osób chciałoby taki dom mieć. Cóż, sprawdzone rozwiązania są najlepsze. A gdy spodziewasz się narodzin nowego członka rodziny, możesz sobie po prostu wydłubać nowy pokój…

Jakiś czas temu odwiedziłem Victora, Hiszpana (Galijczyka), który tez jest wolontariuszem, podobnie jak jego współlokatorzy – Marianna, Greczynka oraz Alexandro, Wloch. Mieszkają oni w Redon, które znajduje się kilkadziesiąt kilometrów na północ od Nantes. To miasto szczyci się swoim opactwem – L’Abbaye Saint-Sauveur – które dało początek miastu już w IX wieku, przez które to miast obecnie przebiega trasa pielgrzymki do Santiago de Compostella.

Także w Redon miałem okazje zjeść spaghetti, zrobione przez Alexandra. Nie musze chyba pisać, jak wielkie niebo w gębie to było. Od tamtej pory próbuję nieudolnie naśladować mistrza, przygotowując te potrawę w swojej kuchni. W każdym razie dobrze jest umieć zrobić cos innego do jedzenia, niż jajecznice.

Victora poznałem na początku pod koniec października w Grénoble, na swoim pierwszym seminarium wolontariuszy europejskich. Spędziliśmy tam dziewięć dni razem ze wspomnianym Vicorem, Teele z Estoni, Judith z Wegier oraz Maria I Eykiem z Niemiec.
Grénoble jest otoczone górami, przy dobrej pogodzie z punktu widokowego można zobaczyć szczyt Mont Blanc. Ze względu na swoje położenie geograficzne w lecie miasto przezywa 50 – cio stopniowe upały, wtedy tez ludzie uciekają w góry, gdzie powietrze jest chłodne I rześkie. Niestety nam nie udało się wybrać na dłuższy spacer po okolicy. Może innym razem.

Czas płynie mi bardzo szybko. Dużo czasu spędzam w swoim biurze i trochę żałuję, ze nie mam więcej wolnych dni na podróże. Ale tez dzięki tej pracy, a raczej służbie, jestem tutaj i mam wszystko, czego mi potrzeba. No, może prawie wszystko.

Michał Rudnicki

Na grobie Małkowskich

Dnia 2.10.2004 o 7.00 rano przybyłam na dworzec Wschodni do Warszawy. Kupiłam bilet i poszłam na peron. Na początku straciłam orientację i nie wiedziałam, z której strony przyjedzie pociąg. W momencie, kiedy nadjechał domyśliłam się, że to musi być ten. Dzień był dość pochmurny i wietrzny. Zabrałam plecak i weszłam do pociągu. Siadłam do przedziału, który był zupełnie pusty, bo tam miałam miejsca.

Do Krakowa dojechałam jak zawsze w 2,5 godziny, tam wsiadła taka pewna kobieta, która przez resztę drogi do zakopanego tylko jadła i spała, ale nie dziwie jej się, bo było strasznie nudno. W pewnym momencie zachciało mi się herbaty, więc poszłam do bufetu. Nie lubię miejsca, w którym oddziela się jeden wagon od drugiego, są tam dwie pary drzwi i platforma, która ciągle się rusza. Strasznie boję się tego miejsca, ponieważ uwalnia się tam moja straszna wyobraźnia. W momencie otwierania pierwszej pary drzwi nadwyrężyłam sobie mięsień, co mnie bardzo zezłościło. Dojechałam na miejsce około 14. Od razu poszłam zobaczyć, o której mam powrotny pociąg, ale po przejrzeniu rozkładów pociągów doszłam do wniosku, że szybciej będzie jechać autobusem do Krakowa, a potem pociągiem do Warszawy. Poszłam zobaczyć, o której mam autobus.

No nadszedł moment, aby znaleźć sobie nocleg, ponieważ niestety nie było już pociągu tego samego dnia ani autobusu, wolałam nie wracać w nocy. Poszłam się zakwaterować w pensjonacie Halny, na szczęście po za sezonem jest szansa znaleźć nocleg na jedną noc, ale po ulicach nie było zbytnio widać ze to okres po sezonie, ludzi było bardzo dużo jak na październik, szczególnie młodzieży. PO zakwaterowaniu wyruszyłam na poszukiwania grobu Małkowskiego poszłam najpierw na stary cmentarz parafialny, ale tam mi powiedziano, że oni nie wiedzą gdzie Małkowski leży i polecili mi, żebym poszła się spytać sióstr zakonnych w dużym kościele na Krupówkach, jak się okazało w sobotę nie było tam żądnej siostry, tylko jedna siedziała w sklepiku to poszłam się jej spytać, ona mi udzieliła informacji, że na nowym cmentarzu parafialnym są siostry i mogą mi w czymś pomóc, ale dopiero w poniedziałek, pomyślałam, że jeśli on tam leży to jak go znajdę skoro to taki wielki cmentarz.

Wtedy przypomniałam sobie, że przecież jest muzeum Olgi i Andrzeja Małkowskich.

Znalazłam ulice na mapie i poszłam tam. Przeszłam cała ulice i nic nie znalazłam, padał straszny deszcz a ja miałam nadzieje ze będzie jakoś zaznaczone gdzie jest muzeum, niestety. Wpadłam na pomysł, żeby się spytać jednego z mieszkańców, zadzwoniłam w domofon, zapytałam, a kobieta odpowiedziała, że nigdy o czymś takim nie słyszała i w ogóle nie wie, kto to jest Małkowski, więc lekko się zdziwiłam, bo kobieta nie była młoda nawet powiedziałabym, że w bardzo podeszłym wieku. No to już się załamałam spojrzałam tylko na jeden drewniany domek, który mnie jakoś dziwnie zaciekawił, podeszłam bliżej i jak się okazało na domku było jak na dłoni wypisane MUZEUM Olgi i Andrzeja Małkowskich tylko te napisy były wyryte na domku i nie było ich widać, bo było mokro, a co najdziwniejsze to muzeum znajdowało się tuż naprzeciwko domu tej starszej pani, którą pytałam gdzie ono jest.

Na drzwiach była tabliczka, że czynne do 16.00 miałam szczęście, bo była 15.50. Weszłam, było jakoś ciemno, ale zaraz pojawił się pan, który mi chętnie powiedział, że grób Małkowskiego znajduje się na nowym cmentarzu parafialnym i że jest tam dlatego, że władze miasta nie zgodziły się na umieszczenie go na starym cmentarzu. Pan pokazał mi zdjęcia i wytłumaczył mi dokładnie gdzie ten grób jest. Okazało się, że cmentarz leży 800 merów od muzeum. Robiło się ciemno, więc musiałam się śpieszyć, aby dojść tam i zrobić zdjęcia. Gdy doszłam tam zaczęło tak padać, że musiałam, się śpieszyć. Poprosiłam jakąś kobietę, aby zrobiła mi kilka zdjęć i poszłam coś zjeść po wyczerpującym poszukiwaniu. Gdy rano dość wcześnie wstałam zabrałam swoje rzeczy, oddałam pokój i poszłam na autobus.

Autobusem jechałam jakieś 2 godziny i przesiadłam się do pociągu w Krakowie. W drodze do domu w przedziale siedziałam z Anglikiem jakąś kobietą i jej chyba mężem, ale żeby się dostać na swoje miejsce to musiałam przeprosić Koreańczyka, który zajął mi moje miejsce, jak to pan z przedziału potem stwierdził „dzielnie przegoniłam żółte wojska” i tak mi mile upłynęło 2,5godziny do domu słuchając jak Anglik nic nierozumiejący po polsku rozmawia z Polakiem świetnie mówiącym po Angielsku. Anglik zachwalał nasz kraj, ale narzekał, że mało kto mówił biegle po Angielsku. Wyprawa była bardzo miła, ale wymagała małej cierpliwości i wytrwałości.

Daria Kłos 77 ODHS

W pogoni za… czym? (Bridget Jones)

Na wstępie chciałabym od razu zaznaczyć, że przed wejściem na salę kinową byłam nastawiona na obejrzenie zupełnie innego filmu i może stąd wzięła się moja niechęć do „W pogoni za rozumem”. W trakcie oglądania bowiem odezwała się feministyczna część mojej natury i zaczęła usilnie przekonywać mnie, że tytułowa Bridget Jones jest za głupia nawet na blondynkę.

Żarty żartami, ale jeśli ludzie naprawdę uwierzą, że kobiety potrafią prasować sobie włosy żelazkiem (wkręcanie ich w suszarkę i gubienie się w przychodni to już zupełnie inna sprawa…)?

Główna bohaterka (Renée Zellweger) jest zakompleksioną i samotną kobietą po trzydziestce, która po desperackich próbach znalezienia odpowiedniego dla siebie mężczyzny natrafia w końcu na znanego prawnika – Marka Darcy’ego (Collin Firth). I wszystko jest dobrze, dopóki Bridget nie zauważa, że jest on po prostu człowiekiem idealnym – a tacy przecież nie istnieją… I tu wszystko się komplikuje. Pojawiają się byli partnerzy, pseudo-partnerzy, przyjaciele, rodzice… Ale nawet z taką ilością postaci całość jest dość monotonna i kręci się wokół jednego tematu (nie powiem jakiego – za młoda jestem).
A teraz chwila koncentracji w ramach próby przypomnienia sobie muzyki filmowej. Wiem, że takowa istniała, ale jak wypadła? Podejrzewam, że nie była potwornie zła – w takim przypadku coś bym chyba pamiętała. Wiem tylko, że składała się głównie z przeróbek starszych hitów (coś nawet podśpiewywałam).


Najciekawszym zjawiskiem w kinie nie była, jak okazało się w trakcie seansu, sama projekcja, ale ilość oglądających ją przedstawicieli płci brzydkiej – może znalazłoby się dziesięciu. Właściwie nawet się im nie dziwię – komedia romantyczna to chyba nie jest to, co faceci lubią najbardziej, a nieciekawą komedią romantyczną przestają się interesować nawet kobiety. Jakby na to nie patrzeć film mi się nie podobał. Przesadzony, za bardzo odchodzący od książki i nie wypadający dobrze nawet w porównaniu z pierwszą częścią. Zakończenie też nie zaskakuje – wszyscy żyli długo i szczęśliwie…

Oczami płci brzydkiej

Już reklamy zwiastowały kataklizm, z Dąbrosem zostaliśmy zarzuceni stertą tamponów, podpasek i 18 rodzajami tuszów do rzęs i podkładów. Po 10 minutach oglądania tego typu reklamówek zdecydowaliśmy się na rzut oka w tył. Bosze!!! Same kobiety !!! no ale cóż …
Przygasają światła no i zaczyna się… cóż nie mogę o tym filmie dużo powiedzieć – był zupełnie nijaki, taka sobie komedyjka jak już wspominała Ola. Co do jednego się nie zgodzę my też lubimy komedie romantyczne, pod jednym warunkiem muszą być DOBRE. O „BJ: w pogoni za rozumem” nie można tego powiedzieć.
Po paru dniach odkryłem jednak, że film ten ma jednak jakiś cel i co więcej cel ten spełnia w 100%. „Film był super!!! Zobaczyłam że jednak nie jestem beznadziejna”, „Wow! Przy niej mój cellulit to nic” – zachwycały się moje koleżanki z klasy po wspólnym wyjściu do kina. Ja jednak seansu wyniosłem tylko środek prostujący włosy, którego reklamówki dorzucane były do biletów ( nie działa L ).
Podsumowując film nadaje się do wyjścia z mocno nie wierzącą w siebie dziewoją lub jako tło do jedzenia popcornu – nic ciekawego.

Ocena końcowa: ODRADZAMY

Ola Bieńko, 5 DHS „LEŚNI”
Kuba Borowy, 5 DH „LEŚNI”