Świąteczne życzenia

Nie zbyt przepadam za tzw. „okresem przed-świątecznym” dlatego że mam wrażenie, że Adwent zamienił się raczej w czterotygodniową kampanię reklamową podczas której ludzi interesuje tylko gdzie jest jaka promocja. Nie lubię też reklam świątecznych, które nachalnie wmawiają mi, że jeżeli nie kupie butelki Coca-Coli na stół wigilijny to moje spotkanie z rodziną będzie nieudane, bo ludzie mogą się uśmiechnąć dopiero wtedy, gdy wypiją trochę owego czarnego „nektaru”.

Po prostu mam wrażenie, że w szale zakupów i staniu w godzinnych kolejkach zaczynamy powoli zatracać idee Świąt Bożego Narodzenia.
Można zrzucić winę za to na charakter epiki w jakiej przyszło nam żyć, ale czy to właśnie nie my sami kształtujemy jej specyfikę? Czy naprawdę wszystko da się przeliczyć na pieniądze, bo „czas to pieniądz”. Czy istnieje tylko „kultura masowa” lansowana przez media, kultura uniwersalna, kultura która jest zrozumiała zarówno dla Amerykanina jak i Polaka, a jej znakiem rozpoznawczym ma być popcorn w multipleksie lub chamburger w McDonaldsie?
Jeżeli postmodernizm ma być po prostu plastikowym światem w którym nawet relacje między ludzkie staną się sztuczne, a nie naturalne i spontaniczne, to ja chyba zostanę Don Kichotem walczącym o to aby uchronić resztki „człowieka w człowieku”.

Zdobycze cywilizacyjne jakie oferuje nam dzisiejsza technika są oszałamiające. Ja sama mino, iż należę do osób, które bynajmniej nie są alfą i omegą jeżeli chodzi o komputer, chętnie korzystam z Internetu. I tak, w tym roku część życzeń do znajomych rozesłałam mailem i przez gadu-gadu, ale wysyłałam te życzenia indywidualnie. Słowa i myśli dobierałam tak, aby być jak najlepiej zrozumianą przez daną osobę. Sama także dostałam sporo takich „indywidualnych życzeń”, ale trafiły mi się także „masówki”, czyli życzenia które jedna osoba przesłała całej liście osób. Kiedy je czytałam miałam wrażenie, że jestem po prostu jakimś tam zbiorem znaków w czyimś komputerze a nie Marysią – osobą z krwi i kości. To było jedno z dziwniejszych uczuć jakie miałam okazje ostatnio doświadczyć.

Może ja także nie umiem składać życzeń, ale są to myśli które płyną prosto z serca. Kiedy musze złożyć życzenia osobie której nie znam czuje się jak manekin z gumowym mózgiem – po prostu powtarzam oklepane formułki. Na pewno to widać. Dlatego w tym roku aby uniknąć tych jakże sztucznych, wręcz „plastikowych” sytuacji zastosowałam metodę „selekcji życzeń”. Otóż owa metoda polega na tym, iż składałam życzenia tylko osobom, które są mi w jakimś stopniu bliskie. Wypróbowałam ją na czterech spotkaniach wigilijnych i musze Wam powiedzieć, że sprawdziła się całkowicie. Nie miałam potem żadnych wyrzutów sumienia, że znowu podeszłam odtwórczo do sprawy.

Możecie to uznać za coś dziwnego, bo przecież takie spotkania są właśnie po to, aby lepiej budować wspólnoty, np. wspólnotę naszego hufca. No cóź… dla mnie jest to po prostu męczarnia, kiedy musze wymyślać życzenia dla osób o których tak naprawdę wiem bardzo mało, wręcz nie znam ich.

Po lekturze tego felietonu może wydawać się Wam, że nie lubię Świąt albo spotkań wigilijnych. Otóż lubię, pod warunkiem że mają one swój określony klimat, kiedy nie jest to zbiorowisko przypadkowych ludzi.

Marysia Mikulska

Zimowa wyprawa po nadzieję…

Czy możemy wyobrazić sobie Święta Bożego narodzenia bez światła z Betlejem? Czy tak niewielki płomyk światła może zmienić coś w naszym życiu? Czy ludziom potrzebne jest światło? Na te i wiele innych pytań próbowałem znaleźć odpowiedź w czasie organizowania przekazania Betlejemskiego Światełka Pokoju.

Podejmując się tego przedsięwzięcia pomyślałem: „a co to takiego, tylko Msza Święta i po robocie”. Lecz gdy zbliżał się wielkimi krokami dzień przekazania uświadomiłem sobie, że to nie tylko Msza i zapalenie swojej świeczki od przywiezionego światła, lecz trud wielu ludzi. Trud i wiele miłości włożonej w utrzymanie tak kruchej rzeczy, jaką jest płomień.

17 grudnia 2004 roku wybrałem się z dwiema dziewczynami z mojej drużyny: Agatą i Marleną po to tak oczekiwane przez wielu Światło z Betlejem. Uroczystość miała się rozpocząć 16.25. O godzinie „s” 15.25 spotkaliśmy się na przystanku-Hoża -ja byłem prosto z klasowej wycieczki z Warszawy więc czekał mnie powrót do naszej kochanej stolicy, a Marlena z Agatą były po szkole. Oczekując na niezawodną linię Mini-Bus podzieliliśmy się wrażeniami z dnia nauki. lecz po upływie kilku minut, gdy nadjechał Wilga-bus, większością głosów(jak na demokratyczną drużynę wędrowniczą przystało) zdecydowaliśmy, że wsiądziemy do niego. I opłacało się, ponieważ ten kierowca lubił wyścigi, zwłaszcza z innymi konkurencyjnymi autobusami, my trafiliśmy na Arkę.

Wyścig trwał do naszego końcowego przystanku Nowy Świat. Nie mając zielonego pojęcia gdzie dokładnie znajduje się Katedra Polowa Chorągwi Stołecznej udaliśmy się w stronę Starego Miasta. Po drodze udało nam się dowiedzieć gdzie jest ul. Piwna i owa Katedra. Jako delegacja Hufca Otwock stanęliśmy po drzwiami Świątyni o 16.24 i przywitała nas dh. Ela Pokropek. Gdy weszliśmy do środka, okazało się, że praktycznie nie mamy gdzie usiąść, lecz znalazłem „świetne” miejsce za filarem, gdzie widzieliśmy tylko mur. W trakcie uroczystości została odczytana Ewangelia wg. Św. Łukasza o narodzeniu Chrystusa, następnie krótka przemowa dh. Eli, jasełka w wykonaniu naszych „ukochanych” zuchów i wraz z Naczelnikiem ZHP udaliśmy się sióstr urzędujących w tej Katedrze.

Na ziemi harcerze z hufca Warszawa Centrum ustawili z płonących Betlejemskim światłem zniczy coś na kształt lilijki. I zaczęło się wyczytywanie delegacji hufców. Gdy padły słowa hufiec ZHP Otwock to moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa lecz mając przy sobie dwie druhenki ruszyłem po ogień z Groty Narodzenia Chrystusa. I właśnie ten moment spowodował u mnie chwilę refleksji, mały płomyczek migoczący w moich rękach przebył tyle drogi aby każdy człowiek mógł cieszyć się bliskością Boga w czasie wigilii.

Po zaśpiewaniu przez wszystkich kolędy krótka przemowę wygłosił Naczelnik ZHP dh. hm. Wiesław Maślanka. Następnie zawiązaliśmy ogromny krąg, w którym dh. Ela złożyła życzenia wszystkim hufcom. Po rozwiązaniu kręgu nadszedł czas na powrót ze Światełkiem do Otwocka, na szczęście przyjechał po nas mój tata i nie musieliśmy się obawiać o to, że po drodze zgaśnie nam Światełko.

I tak zakończyła się wyprawa po Światło nadziei. Czuwając w domu nad zapaloną świecą uświadomiłem sobie jak wielką „rzecz” mam w domu. Czuwałem nad płomieniem trzy dni aż do 19.grudnia, gdy nadszedł dzień przekazania Światełka mieszkańcom Otwocka i okolic.
Czy odnalazłem nadzieję? Myślę że tak… ale na jak długo nam jej starczy? Wszystko zależy od nas samych.

Piotrek Kostrzewa
209 DW

Wybaczam

„Najbardziej boskim zwycięstwem jest przebaczanie”
„Naukowcy potwierdzają: kto potrafi przebaczać, zmniejsza własny stres. Żyje bardziej zadowolony i jest szczęśliwszy, aniżeli ten nieprzejednany, który przez całe życie żywi urazy z powodu błędów swoich współbraci.”

Hamburski profesor psychologii, Reinhard Tausch, w swoim artykule pt. „Przebaczanie. Podwójne dobrodziejstwo” mówi o własnym doświadczeniu odnośnie przebaczania. W swoim empirycznym szkicu udowadnia, że ci pamiętliwi, nieprzejednani albo nawet mściwi, swoją postawą zatruwają nie tylko swój dzień powszedni, ale i szkodzą swojemu zdrowiu. Umiejętność przebaczania w sposób istotny przyczynia się do duchowego zdrowia. Ludzie, którzy umieją przebaczać, są bardziej zrównoważeni, wyrozumiali i zadowoleni.
„Przebaczcie, a będzie wam wybaczone. Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni” (ŁK 6,37)
„I przebacz nam naszą winę, jak i my przebaczamy naszym winowajcom” (MT 6,12)
Ktoś powiedział, czym dla niego jest przebaczanie: W przebaczaniu szukam pokoju…

Jest to szczęśliwe uczucie dla mnie, że udało mi się pokonać kawałek drogi. Nie jest to ofiarna motywacja, ale jednak wielki krok naprzód w porównaniu z zasadą: oko za oko, ząb za ząb.
Na początku zwykle jest rozpoznanie: wina i niewinność. Powinnam spoglądać na swoją część, ponieważ ona mnie dotyczy, a nie na część drugiej strony. Następnie wchodzę w położenie bliźniego. Sprawiłam mu ból – co by było, gdybym była na jego miejscu? Przez to wzbudzam w sobie skruchę… Poprzez którą doznaję w sobie bólu, jaki sprawiłam drugiej osobie. Skrucha jest wewnętrznym bólem. Sprawiłam cierpienie osobie, wobec której powinnam być życzliwa. Takie wewnętrzne poruszenie prowadzi do prośby o przebaczenie. A o ile ta osoba również mnie uraziła: przebaczam jej. Bo to, co mnie uczyniła, czyż ja nie uczyniłem tego uprzednio innym? I teraz to do mnie powróciło. Potem powinno nastąpić zadośćuczynienie…

Zbierając materiały do tego artykułu, dużo myślałam o przebaczaniu, wybaczaniu… Z wieloma ludźmi na ten temat rozmawiałam. Moja Mama, stwierdziła, że przebaczać trzeba umieć, a co za tym idzie, zapomnieć zło Zapomnieć, na pewno nie jest łatwo. Ale żeby naprawdę wybaczyć, to trzeba też naprawdę zapomnieć. Bo jakie to wybaczenie, jeśli pamiętam o tym, co się stało, cały czas mam to w sercu, ciąży mi to(?)
Mi nie jest łatwo przebaczać. Trudno jest zapomnieć, nie wiem jak wiele czasu potrzeba, aby „zneutralizować” złość i zdenerwowanie na kogoś, kto np. nas okłamał, powiedział coś przykrego, zranił…

Wiem, że są takie sprawy, których nigdy nie zapomnę, czy więc wiąże się to z tym, że nigdy nie wybaczę? Bardzo chcę wybaczyć, ale nie potrafię. Nauka przebaczania trwa długo, w wielu przypadkach nawet bardzo długo. Ale złapałam się też na tym, że zapomniałam o tym co się stało, jednak ból pozostał, taki niesmak do człowieka… To jest chyba przejaw bardzo złej cechy- zaciętość i upartość.

Warto chyba pracować nad sobą, aby umieć wybaczać. Bo jeśli umiem przebaczyć to umiem też przeprosić, potrafię zapomnieć, żyć szczęśliwie, mieć przyjaciół i być otoczona miłością. Bo przebaczanie jest przecież nowym życiem dla sercaJ (to taka moja wizja „przebaczania”)

„Miedzy miłością a nienawiścią jest przebaczenie”
Przebaczając pomagamy przerwać krąg nienawiści, złości a nawet okrucieństwa, które nękają ludzkość. Tak więc przebaczenie sprawia, że świat staje się lepszy. Wyobraź sobie, jaki byłby świat, gdyby wszyscy nauczyli się przebaczać.

Karolina Grodzka
(która chciałaby umieć wybaczać)

Moje pierwsze Zobowiązanie

Nie wiem jak to wszystko wyglądało ze strony Moniki, a to chyba jej wrażenia są w tym momencie najważniejsze, ale sam fakt, że to było „moje pierwsze” Zobowiązanie Instruktorskie (oczywiście w takim metaforycznym znaczeniu) sprawił, że byłam całego przedsięwzięcia ogromnie ciekawa.

Zaczęło się (nie lubię tak zaczynać, ale w końcu kiedyś „zaczęło się”!) pod podstawówką, gdzie czekała już garstka najwierniejszych harcerzy, którzy bez względu na pogodę dotarli na miejsce zbiórki. Doszłam na miejsce nawet przed czasem i spotkała mnie miła niespodzianka… Ziuuu!!! Piguła przeleciała mi koło ucha… No tak, tego jeszcze mi brakowało… Dwóch Bronków i Maćka, który pewnie żądał zemsty za obrzucanie go śniegiem po jednej ze zbiorek. Ech.. na moje szczęście (i pozostałych harcerek zbitych w kupkę pod barierką) pozapominali rękawiczek i po chwili łapki im skostniały hehehe.

Szczerze mówiąc trochę nas poprzeganiano… Na początku (jak przyszedł dh Marek) dowiedzieliśmy się, że nie możemy stać pod podstawówką, bo się rzucamy w oczy! Poszliśmy kawałek za skrzyżowaniem Mickiewicza i Moniuszki, by dowiedzieć się, że tutaj też jest niedobrze. Podjechał do nas Kazek żukiem i na początku wesoło, później trochę mniej, wepchnęliśmy się do środka. O matko! Człowiek na człowieku! Zaparowane szyby, zero widoczności. Poczułam, że odjechaliśmy, bo osobą która siedziała mi na kolanach nagle gwałtownie szarpnęło. Uchachani po pewnym czasie straciliśmy orientację. Wtedy okazało się, że jedziemy w stronę Góry Lotnika! Uaaa! No tak przecież cały czas ktoś o tym wspominał… Hmm… nie grzeszę umiejętnością kojarzenia faktów… ech…

Zatrzymaliśmy się na drodze na Górę Lotnika i dh Tomek Grodzki wystawił najstarszych spośród nas, abyśmy stanęli na punktach. Ja miałam ósmy, więc to już tak bliżej celu… Zostałam sama ze świeczką, paczką zapałek i tekstem do przeczytania Monice. Zapaliłam zapałkę… pst! Zgasła… następną… pst! Sytuacja się powtórzyła… po 10 to przestało być śmieszne… Wreszcie świeczka zapłonęła mile jasnym płomykiem… o nie! Zgasła… wrrr! Ukucnęłam i zasłaniałam świeczkę szalikiem – jakoś dotrwałam. „Brrr… jak zimno… kiedy ona przyjdzie…”. Jeden samochód… drugi… trzeci… „co to Marszałkowska?!” Podjechała Agatka i dała mi rękawiczki… „Ooo jak miło.” Nagle zobaczyłam podchodzącą Monikę, która ledwo do mnie doszła, a już zaczęła mówić „ojej, Daria…” itd. „O nie, tym razem to ja będę mówić!” Przeczytałam jej swój fragment. Był o miłości, wspólnocie, ludziach, motywacji do pracy, radości życia. Zobaczyłam łezki w oczach Moniki i pomyślałam „o nie Monika! Nie rozklejaj się! Tobie wypada, taka okazja… ja się zaraz popłaczę”, ale nic. Poczekałam na resztę i dołączyliśmy do ogniska.

Dh Magda Grodzka jak zwykle opowiedziała o powodzie naszego spotkania w tym gronie tak, że zarówno po mojej prawej, jak i lewej stronie usłyszałam pociąganie nosem… Jak zwykle ładnie, sympatycznie, ciepło, ale z humorem. I moment taki AKURAT: wigilia Wigilii. Bardzo się cieszyłam, że tam byłam i wydaje mi się, że ta radość, która biła z Moniki, udzieliła się wszystkim. Życzonka dla niej, które składałam z kilkoma innym Wędrownikami w pewnej małej grupce, po chwili wymknęły się spod kontroli i nawet nie zauważyłam momentu, kiedy to my słuchaliśmy, co ma nam do powiedzenia Monika, chociaż przynajmniej w takiej sytuacji powinno być odwrotnie.

Cóż mogę więcej dodać? Rozeszliśmy się w miłej atmosferze, a ja miałam poczucie bardzo ciepło rozpoczętych świąt. Mam nadzieję, że będzie więcej takich akcji:) Wniosek z tego taki: wszystkim w najbliższej przyszłości życzę podkładek!!!

uOwca

Mam do czego wracać… lub kogo

Czasami mam taki dzień, że na usta cisną mi się same „kolorowe” słowa… Mam ochotę podziękować za to, że PKP skróciło pociągi i przez 45 minut telepię się na boki przy akompaniamencie drzwiczek jakiegoś obleśnego WC-eta roznoszącego wszędzie urzekającą woń…

Chciałabym także podziękować, że przecież ZALICZYŁAM ten sprawdzian, a że na miernym poziomie, to profesorkę od chemii bynajmniej nie obchodzi… Nie obchodzi jej także los biednej dziewczyny, która musi zdążyć powiadomić o tej ocenie rodziców zanim nastąpi Sądny Dzień (czyt. zebranie).

Jak zdarzy się ów cudowny dzień, to przeważnie wszystkie przeciwności losu się na ten czas uaktywniają! Sorka od polskiego ma ochotę sprawdzić moje umiejętności (nie ona jedna!!!), ucieka mi pociąg (następny mam za min. 45 minut), gubię pieniądze, zapominam o umówionym spotkaniu, potykam się na schodach o własne nogi, a gdy wreszcie dochodzę do domu i trafiam na mamę, która ma wyjątkowo zły humor, siadam do lekcji, stwierdzam, że jest 20.00 (że żadnej książki i tak nie dotknę), idę spać… i okazuje się, że następne 2 godziny wiercę się, bo nie mogę zasnąć… Jejku… zdaję sobie sprawę, że żyję od weekendu do weekendu… Albo od zbiórki do zbiórki…:)

Ze znajomymi już się prawie wcale nie widuję, ale na zbiórkę zawsze znajdę czas (jakby harcerze to nie byli moi znajomi…ech:P)! To co, że się nie nauczę fizyki! I tak mi nic nie wychodzi… Jeżeli zaś mam do wyboru upojny wieczór z fizyką albo spotkanie z harcerzykami, oczywiście wybieram…! Nie… nie fizykę…

Piątek wieczorem to jeden termin… nieodwołalny! Czasem wypadnie jeszcze zbiórka zastępu, na którą oczywiście muszę iść, bądź ruszę się i idę na zbiórkę zuchową do Julity. Co prawda na razie byłam na takowej tylko raz, ale liczą się intencje:) Na tydzień przed świętami przypadały jeszcze dwie wigilie: szczepowa i hufcowa i z tego powodu ogólnie rzecz biorąc było bosko! Czas mile spędzony na śpiewaniu kolęd, podjadaniu, rozmowach o świętach i składaniu życzeń osobom, które widuję raz na pół roku… To co, że następnego dnia czekało mnie stanie na galowo w kościele (żeby tylko! Monika postarała się, żebym się nie nudziła!). W tych sprawach przejawia się jednak we mnie wyjątkowa anielska cierpliwość, której na co dzień zwykle mi brakuje…

To wszystko razem wprawia mnie ZAWSZE w dobry humor. No może czasem denerwują mnie zachowania niektórych chłopców… na przykład zabawa w „podaj dalej” kiedy to czuję się jakbym trafiła na mecz piłkarski, a nie na zbiórkę… Jestem jednak już przyzwyczajona, bo przecież nie raz mi także odbija… heh… Albo nie… raz na jakiś czas jestem normalna:P Zresztą nie wnikajmy w szczegóły…

Dzisiaj z kolei od rana cieszę się dobrym humorem. Mam już za sobą zbiórkę… (och, jak to cudownie brzmi)… 3DW (nie wiem czy już wolno mi tak mówić). Mówię dzisiaj, bo tak jak wczoraj się ona zaczęła, tak dzisiaj dopiero dotarłam do domu;) Zaczęła się natomiast bardzo klasycznie… Siarek wywalił na dywan masę flamastrów i karton, który potem naznaczyłyśmy z Agatą masą hieroglifów. Zawsze to samo! I weź tu człowieku myśl w szkole i jeszcze na zbiórce!!! Ale dobra… to była taka „robocza” zbiórka… spodziewałam się tego. Konstytucja, drużynowy, cele drużyny, po raz kolejny poczułam, że te wszystkie tematy przestają być głupią formalnością zapisaną małym druczkiem na stertach papieru, ale zaczęło mnie to coś obchodzić. Było pracowicie, chociaż nie miałam poczucia dobrze spełnionego obowiązku… Może dlatego, że pracowaliśmy w grupach, a ja byłam z makiem, której nie widziałam od Palmir!!!
Kiedy zbiórka dobiegła końca Monika wyszła z inicjatywą zaproszenia nas do siebie na noc na pogaduchy, w których zresztą nie brała udziału. O mały włos, a nie mogłabym przyjść, ale powiedziałam mamie, że kontakty z koleżankami może mi ukrócić, ale harcerstwa odmówić mi nie może!!! Tak więc ja, mak, Agatka, Julitka i Agata siedziałyśmy do szóstej i rozmawiałyśmy o wszystkim (poruszając tematy od wegetarianizmu po zoofilię, zahaczywszy o PO, sposoby opatrywania zwierząt, przymocowanych do naszych kończyn i wyższość rozmów nad korespondencją), od czasu do czasu wywołując kogoś na gg tekstem „trzecia w nocy, a ty śpisz??!!” lub podjadając przepyszne, robione przez mamę Rybitewek rogaliki i popijając je herbatą. Muszę dodać, że chyba pobiłyśmy wszystkie możliwe rekordy w wylewaniu herbaty na materace, łóżko, pościel, siebie…

To nie jest oczywiście jedyny powód, dla którego kocham harcerstwo! Powinnam teraz walnąć jakąś mądrą sentencję i zakończyć ten mój słowotok jakoś zgrabnie, ale… po prostu chciałam powiedzieć, że dobrze jest mieć do czego wracać. Zwłaszcza kiedy się wie, że bez względu na to, czy ma się zły humor, czy dobry, to zawsze przyjaciele przyjmą cię z takim samym ciepłem.

uOwca

Akcja „Mikołaj 2004”

W dniach od 10 do 24 grudnia 2004 w Szczepie Józefów odbyła się akcja „Mikołaj”.
Podobna akcja była zorganizowana przez nas rok temu. Celem akcji było przygotowanie paczek świątecznych dla najbardziej potrzebujących dzieci z Józefowa.

Paczki składały się z artykułów spożywczych (słodycze) zebranych w sklepie „OK” w Michalinie, Szkole Podst. nr 2 w Michalinie, Gimnazjum nr 1 w Józefowie i w obu bibliotekach.

Organizatorem akcji był Kuba Wojciechowski, a za poszczególne miejsca odpowiedzialni byli: Adam Dąbrowski (gimnazjum), Przemek Firląg (podstawówka) oraz Ilona Falińska (biblioteki).

Rezultatem akcji było skonfigurowanie 30 paczek, które zostały rozwiezione 24 grudnia rano. Dostały je dzieci, których adresy otrzymaliśmy od Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Józefowie. Paczek udało nam się zrobić dwa razy więcej niż przed rokiem. Osobami, które dostarczały paczki były: Kuba Wojciechowski, Andrzej Prokop i Mirek Grodzki.

Największa pochwała należy się Przemkowi Firlągowi, który samodzielnie przeprowadził zbiórkę w szkole podstawowej.

Wcale nie taki zły Mikołaj…

„Zły Mikołaj” to nie kolejna świąteczna komedia o radosnych przygodach spotykających przeciętną amerykańską rodzinę / świętego Mikołaja podczas przygotowań do wigilijnej wieczerzy / roznoszenia prezentów. Nie jest to także film o wesołym, brodatym staruszku z zaśmieconej i zasypanej reniferami Laponii.

Czym zatem jest? Konfrontacją ciepłej i rodzinnej atmosfery Bożego Narodzenia z życiem złodzieja i alkoholika, który przez cały grudzień udaje czerwonego świętego i znosi obecność rozkapryszonych dzieci na swoich kolanach tylko po to, aby 24. dnia ostatniego miesiąca każdego roku… wyjąć pieniądze z sejfu kolejnego supermarketu i przetrwać za nie do następnych świąt.

Willie (czyli właśnie główny bohater) nie działa jednak w pojedynkę. Jego wspólnikami są karzeł Marcus i jego żona Lois. I wszystko toczy się swoim niezbyt przyzwoitym, ale ustabilizowanym tempem, dopóki tytułowy Mikołaj nie spotyka na swojej drodze prześladowanego i – przyznajmy – niezbyt rozgarniętego ośmioletniego Thurmana i barmanki o imieniu Sue, dzięki którym tor jego życia powoli zaczyna zmieniać kierunek.

Nie da się ukryć, że film porządnie daje do myślenia. O znaczeniu świąt, o nędznym ludzkim żywocie, o dwóch rodzajach przyjaźni: tej bezinteresownej i pełnej poświęceń oraz o tej ulatniającej się przy pierwszej lepszej okazji, o zbawiennym wpływie dzieci na dorosłych i o tym, że miłość naprawdę jest ślepa.

Cały czas nie wiem jednak z której strony „Zły Mikołaj” jest komedią. Jest bowiem tylko jedna rzecz, która w filmie poruszającym tak poważną problematykę wywoływała we mnie niemalże ataki niekontrolowanego śmiechu – oprawa muzyczna. Kradzieże, przekleństwa, alkohol… a w tle usłyszeć można melodie znanych kolęd. Wiem, że to celowe, że niby takie podkreślenie granicy dzielącej dwa zupełnie różne światy, ale jakoś nie mogłam się powstrzymać. A skoro wspomniałam już o niestosownych wyrażeniach, to jeśli Drogi Czytelniku masz mniej niż 15 lat to przed seansem szczelnie zatkaj uszu watką. Słownik Mikołaja nie jest zbyt rozbudowany.

Końcowa ocena filmu wypada zdecydowanie dobrze. Dodam tylko jeszcze, że cały czas nie wiem co myśleć o zakończeniu. Z jednej strony było mało oryginalne i dość łatwe do przewidzenia, ale z drugiej właściwie nie dało odpowiedzi na wszystkie zadawane sobie podczas projekcji pytania. Zresztą zobaczcie sami. Chociaż z czystym sumieniem polecić „Złego Mikołaja” harcerzom nie mogę, bo zgodny z zasadami moralnymi to on na pewno nie jest.

Ola Bieńko

Objawienie…

Pewnego dnia, pewien stary profesor został zaangażowany, aby przeprowadzić kurs dla grupy dwunastu szefów wielkich koncernów amerykańskich, na temat skutecznego planowania czasu. Kurs ten był jednym z pięciu modułów przewidzianych na dzień szkolenia.

Stary profesor miał więc do dyspozycji tylko jedną godzinę by wyłożyć swój przedmiot. Stojąc przed tą elitarną grupą (która była gotowa zanotować wszystko, czego ekspert będzie nauczał), stary profesor popatrzył powoli na każdego z osobna, następnie powiedział: „Przeprowadzimy doświadczenie”.

Spod biurka, które go oddzielało od studentów, stary profesor wyjął wielki dzban (o pojemności 4 litrów), który postawił delikatnie przed sobą. Następnie wyjął około dwunastu kamieni, wielkości piłki do tenisa, i delikatnie włożył je kolejno do dzbana.

Gdy dzban był wypełniony po brzegi i niemożliwym było dorzucenie jeszcze jednego kamienia, podniósł wzrok na swoich studentów i zapytał ich:

– „Czy dzban jest pełen?”
Wszyscy odpowiedzieli: – „Tak”
Poczekał kilka sekund i dodał: – „Na pewno?”.
Następnie pochylił się znowu i wyjął spod biurka naczynie wypełnione żwirem.
Delikatnie wysypał żwir na kamienie po czym potrząsnął lekko dzbanem. Żwir zajął miejsce między kamieniami… aż do dna dzbana.

Stary profesor znów podniósł wzrok na audytorium i znów zapytał:
– „Czy dzban jest pełen?”
Tym razem świetni studenci zaczęli rozumieć.
Jeden z nich odpowiedział: – „Prawdopodobnie nie”
-„Dobrze”- odpowiedział stary profesor.

Pochylił się jeszcze raz i wyjął spod biurka naczynie z piaskiem. Z uwagą wsypał piasek do dzbana. Piasek zajął wolną przestrzeń miedzy kamieniami i żwirem.
Jeszcze raz zapytał: – „Czy dzban jest pełen?”
Tym razem, bez zająknienia, świetni studenci odpowiedzieli chórem:
– „Nie!”
– „Dobrze.” odpowiedział stary profesor. I tak, jak się spodziewali, wziął butelkę wody, która stała na biurku i wypełnił dzban aż po brzegi.

Stary profesor podniósł wzrok na grupę studentów i zapytał ich:
– „Jaką wielką prawdę ukazuje nam to doświadczenie?”
Niegłupi, najbardziej odważny z uczniów, biorąc pod uwagę przedmiot kursu, odpowiedział:
– „To pokazuje, że nawet jeśli nasz kalendarz jest całkiem zapełniony, jeśli naprawdę chcemy, możemy dorzucić więcej spotkań, więcej rzeczy do zrobienia”.
– „Nie”- odpowiedział stary profesor, „To nie o to chodziło”.
– „Wielka prawda, którą przedstawia to doświadczenie jest następująca: jeśli nie włożymy kamieni, jako pierwszych do dzbana, później nie będzie to możliwe”.

Zapanowało głębokie milczenie, każdy uświadomił sobie oczywistość tego stwierdzenia.

Stary profesor zapytał ich:
– „Co stanowi kamienie w waszym życiu? Wasze zdrowie, wasza rodzina, przyjaciele? A może zrealizowanie marzeń i robienie tego, co jest Waszą pasją, uczyć się, odpoczywać, dać sobie czas…? Albo może jeszcze coś innego? Należy zapamiętać, że najważniejsze jest włożyć swoje KAMIENIE jako pierwsze do życia, w przeciwnym wypadku ryzykujemy przegrać… własne życie. Jeśli damy pierwszeństwo drobiazgom (żwir, piasek), wypełnimy życie drobiazgami i nie będziemy mieć wystarczająco dużo cennego czasu, by poświecić go na ważne elementy życia. Zatem nie zapomnijcie zadać sobie pytania: Co stanowi kamienie w moim życiu? Następnie, włóżcie je na początku do waszego dzbana (życia)”.

Przyjacielskim gestem dłoni stary profesor pozdrowił audytorium i powoli opuścił salę.
(autor nieznany)



Gawędę, którą znajdziecie poniżej znalazłem przeszukując internet na kilka dni przed ogniskiem, podczas którego nasza otwocka wędrowniczka – Julita miała otrzymać Naramiennik. Gdy tę gawędę przeczytałem wrzuciłem wszystkie inne, które już wydrukowałem do szuflady i byłem na 100% pewien, że znalazłem to , czego szukałem. Mimo iż mnie bardzo korci aby przedstawić Wam moją jej interpretację, to myślę, ze każdy najlepiej sam zrozumie zapisane w niej słowa. Ja się cieszę, że kilka swoich życiowych kamieni znalazłem i na szczęście włożyłem je w odpowiedniej kolejności…
Cztery Płomienie

Magia Świąt Bożego Narodzenia

Święta Bożego Narodzenia są dla mnie czasem okazywania miłości i ciepła rodzinnego. Od najmłodszych lat święta te kojarzą mi się z zapachem pomarańczy. Kiedyś, gdy jeszcze sklepy świeciły pustkami, pomarańcze były marzeniem wielu dzieci. Dzisiaj, gdy półki sklepowe uginają się pod ciężarem towaru, to w portfelach niektórych rodzin jest pustka.

Oglądając kolorowe, świąteczne wystawy sklepowe i wędrujących po Warszawie Osobników w czerwieni z białymi brodami, ogarnia mnie, i pewnie nie tylko mnie, ta magiczna nostalgia. Słysząc niemalże ze wszystkich stron kolędy, myślimy o wigilijnym stole, życzeniach, Świętym Mikołaju… Każdy z nas odkrywa w sobie przyjemność obdarowywania podarkami drugiego człowieka. Bo co jest najsympatyczniejsze podczas świąt, jak nie widok uradowanego dziecka rozpakowującego prezenty? Ale czy wszystkie dzieci znajdują zawsze coś pod pięknie przystrojoną choinką?

Wykorzystujmy, więc ten czas na dzielenie się opłatkiem i drobnymi upominkami z ludźmi samotnymi i biednymi. Bo przecież święta są najbardziej odpowiednią porą na bezinteresowną pomoc. Wigilia to czas, w którym nikt nie powinien czuć się opuszczony, bez nadziei na lepsze jutro.
W naszym mieście każdy miał okazję spowodować uśmiech na twarzy dzieci z rodzin potrzebujących. W okresie przedświątecznym harcerze Szczepu Drużyn Harcerskich i Gromad Zuchowych im. por. Roberta George’a Hamiltona w Józefowie przeprowadzili akcję zbierania słodyczy. Inicjatywę powtórzenia akcji, wysunął druh Jakub Wojciechowski, który również i w tym roku koordynował całe przedsięwzięcie. Akcja została uwieńczona sukcesem. Udało nam się sporządzić 30 dużych świątecznych paczek.

My, czyli 3 DH Zawiszacy zbieraliśmy słodycze na terenie bibliotek w Józefowie i w Michalinie. Tydzień przed wigilią powiesiliśmy dużego rozmiaru afisze, których w żaden sposób nie można było przeoczyć. A w dniach 21 i 22 grudnia w godzinach pracy bibliotek, Czytelnicy mogli podarować różnorodne łakocie dla dzieci. Dziękujemy tym wszystkim, którzy nie pozostali obojętni wobec tego przedsięwzięcia: Czytelnikom, pani dyrektor Biblioteki Publicznej – Jadwidze Sikorskiej, jak również paniom pracującym w obu bibliotekach. Dzięki nim ludzie chętnie przynosili słodkie podarki.

W swoim imieniu podziękowania składam również harcerzom z 3 DH Zawiszacy druhnom Paulinie Pietryce, Aleksandrze Pucołowskiej, Katarzynie Socik oraz druhowi Łukaszowi Majewskiemu.
Ach te święta!!! Gdyby były kilka razy do roku, to wtedy może częściej mielibyśmy okazję widzieć uśmiech na twarzach dzieci i dorosłych.

Ilona Falińska

Oj, będzie się działo!

Piszę te słowa w piątek, a w niedzielę cała Polska usłyszy je z ust Mistrza Jerzego Owsiaka. Tysiące kwestujących wylegną na ulice wsi, miast i miasteczek, lokalni organizatorzy Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy uruchomią olbrzymią społeczną machinę, dzięki której wielu rodaków ten RAZ w ROKU poczuje się lepszymi, dowartościowani przez bezinteresowny dar.

Telewizja publiczna poświęci wiele godzin programu, jakże przecież kosztownego, ze światełkiem do nieba polecą dziesiątki, setki tysięcy złotówek. W wielu sprawozdaniach z przebiegu zbiórki usłyszymy ile zebrano i ile czego się zakupi, czerwonymi serduszkami przyozdobią się kurtki i płaszcze prawie wszystkich w zasięgu wzroku. Nie dać kwestującym tego dnia, to tak, jakby znieważyć własną mamusię….

Nie sądź Drogi Czytelniku, że chcę wyszydzić i ośmieszyć IDEĘ. Ani mi to na myśl nie przyszło. Ja tylko zastanawiam się, jak by zaoszczędzić. złotówki wydatkowane tego dnia i w procesie przygotowań.

Przyjrzałem się sposobowi gromadzenia darów przez „Caritas”. I cóż znalazłem w wyszukiwarce Gogle: Caritas utrzymuje tylko w diecezji warszawsko-praskiej 25 placówek. Najbliższe nam to:

Centrum Interwencji Kryzysowej – Dom Otwartych Serc
Tadeusza 12
05-400 Otwock
NoclegPosilek wiele razy dzienniePorady, konsultacje

Stacja opieki – opieka paliatywno-hospicyjna
ul. Ks. P. Skargi 24
05-420 Józefów

Świetlica socjoterapeutyczna
ul. Ługi 56
05-400 Otwock

Świetlica socjoterapeutyczna
ul. Tadeusza 12
05-400 Otwock

Przyznaj szczerze Drogi Czytelniku, czy zastanawiałeś się jak CARITAS gromadzi środki dla osiągnięcia swoich celów statutowych? Przysłowiowy wdowi grosz rzucany coraz skromniej na kościelne tace, będące, jakże często przedmiotem niewybrednych dowcipów, to jedno ze źródeł. Sprzedaż ŚWIEC WIGILIJNYCH we wszystkich kościołach chrześcijańskich, to znaczy katolickich, prawosławnych i protestanckich, kupowanych przeciętnie przez co dwunastego Polaka, to kolejne źródło. Puszki w świątyniach, praca tysięcy wolontariuszy, bez której ośrodki nie mogły by istnieć, to nie wysychające źródło wsparcia. Użyłem tu słowa wolontariat. To bardzo często używane ostatnio słowo zastąpiło pojęcie praca w czynie społecznym oraz harcerskie dobre uczynki.

Droga Druhno, Miły Druhu, rozejrzyj się dookoła, kto i gdzie czeka na Ciebie, na Twój uśmiech, na Twój czas wolny, na TWOJE SERCE. Nie, raz w roku, w blaskach jupiterów i hałasie orkiestr, ale w codziennym, szarym znoju i trudzie. Druhny i Druhowie, nie przechodźcie nigdy obojętnie obok znaku CARITAS.

Caritas to miłość, określony rodzaj miłości – miłość bratnia, podnosząca, wspierająca, akceptująca …
Caritas gromadzi fundusze nie tylko dla rodaków!
Wpłaty przeznaczone na pomoc poszkodowanym w Azji można przekazywać na konto:
Caritas Polska, Skwer Kardynała Stefana Wyszyńskiego 9,
01–015 Warszawa
PKO BP S.A. I/O Centrum w Warszawie
70 1020 1013 0000 0102 0002 6526
(USD) 65 1020 1013 0000 0202 0121 5011
wpłaty z dopiskiem: Trzęsienie ziemi w Azji
Oddziały Banku PKO BP S.A. nie pobierają prowizji.

Jednocześnie informujemy, że również Bank BISE SA oraz urzędy Poczty Polskiej w całym kraju nie pobierają prowizji od wpłat gotówkowych dokonywanych na konto Caritas Polskiej na rzecz ofiar trzęsienia ziemi.

CZUWAJ I DZIAŁAJ

Biała Sowa