Grudzień w HGR

Grudzień to okres wzmożonej pracy każdego szarego człowieczka. Przygotowania do Świąt Bożego Narodzenia, poprawianie ocen semestralnych w szkołach i masa innych zajęć, nie zawsze tych przyjemnych.

Nawał pracy końca roku nie przeszkodził jednak dwudziestoosobowej grupie otwockich harcerzy zgłębiać tajniki udzielania pierwszej pomocy w wypadkach tych prostszych, jak i tych zagrażających życiu. Umiejętności nabyte podczas kursów są niezastąpione i niezbędne.

Koniec listopada i początek grudnia to chwile, kiedy zorganizowana grupa naszych harcerzy uczestniczyła w kursie pierwszej pomocy według najnowszych standardów cywilizowanego świata i przejętych przez Harcerską Szkołę Ratowniczą. Te dwa weekendy to czas, podczas którego wielokrotnie ogarniało nas, organizatorów, jak i kursantów, przerażenie. Nawał pracy związanej przygotowaniem biwaków, zakupami potrzebnych do nauki materiałów oraz nauka. Kolokwialnie stwierdzając, każdy z nas przeżył pranie mózgu, każde z nas nauczyło się czegoś nowego oraz zdobyliśmy niezastąpione umiejętności. A na miejscu kręciło się i kręciło, i wszystko trzeba było trzymać by się nie rozlazło.

Pierwsza część, według najnowszych wytycznych, była czysto teoretyczna. Kursanci zostali poddani przez naszych instruktorów (których serdecznie pozdrawiam) masowemu wtłaczaniu wszelkich informacji dotyczących funkcjonowania ludzkiego organizmu i tego, co może się w nas „popsuć”. Jednym słowem: atak padaczki, wstrząs anafilaktyczny i hipowolemiczny, resuscytacja i opaska zaciskowa przestały być terminami z podręcznika do biologii lub encyklopedii. Drugi biwak, dwa tygodnie później, organizowany również w Otwocku, pozwolił nam wszystkim na przełożenie wiedzy na praktykę, stąd były to trzy dni ciężkiej pracy umysłowej oraz fizycznej. Zajęcia praktyczne, utrzymane w konwencji symulacji z rozbudowaną fabułą pozwoliły się wczuć uczestnikom zajęć w rolę i jeszcze efektywniej wykonać powierzone zadania i funkcje. Mobilizacja otoczenia, pomoc i doskonała atmosfera pozwoliły wykonać zamierzony plan w dwustu procentach. Brązowe odznaki ratownika medycznego otrzymała znaczna większość z tych, którzy przystąpili do egzaminów. A poza tym, równolegle mógł odbyć się biwak Harcerskiej Grupy Ratowniczej, harcerzy, którzy kształcą siebie i innych w technikach ratowniczych oraz pełnią stałą służbę w otwockim pogotowiu.

Ze swojej i uczestników strony, chciałbym serdecznie podziękować instruktorom, którzy nieodpłatnie zgodzili się podjąć nauczenia nas czegoś nowego: Mariuszowi, Tarze, Kubie, Arkowi i Tomkowi, oraz dyrekcji dwóch szkół podstawowych w Otwocku, które zgodziły się wynająć nam pomieszczenia na organizację kursów: SP nr5 i SP nr12.

Dotarłem do źródeł mówiących, że gdyby każdy miał trochę większe niż żadne, pojęcie o funkcjonowaniu ludzkiego organizmu i udzielaniu pierwszej pomocy, rocznie na świecie, można by uratować milion osób. Najnowsze wydarzenia w Polsce i na świecie uzmysławiają nam, jaką cenę ma ludzkie życie. Bo jest to największa wartość i nic nie powinno stać na drodze do jego ratowania.

Organizator

Ps. W chwili oddawania tego tekstu do numeru, szykowałem się do dyżuru na pogotowiu.

Pps. Pozdrawiam swoją dziewczynę.

Biwak „LEŚNYCH”

Pomysł na „produkcję” biwaku narodził się w naszych (moim i Marysi Lipińskiej) krótkich rozumkach tuż po kursie na Brązową Odznakę Ratownika Medycznego. Z początku, właściwie, miała to być nawet tylko niedługa gra ratownicza, ale nie ma gdzie i nie ma kiedy, czyli same musimy coś zorganizować.

Zaraz po pomyśle powstał bardzo wstępny program wyjazdu, który został przekazany wyższym władzom (czyt. MG ). Zaczęłyśmy rozmyślać nad czasem i miejscem akcji.

Termin ustaliłyśmy dosyć szybko prawie od początku stawiałyśmy na koniec stycznia. Z miejscem było trochę więcej problemów. Od razu odrzuciłyśmy Gimnazjum nr 1 i SP nr 2 w Józefowie. Ośrodek „Jędruś” odpadał z powodu remontu, a w SP nr 5 w Otwocku już na wstępie powiedzieli, że nie ma mowy i nie da rady. Dopiero w otwockiej „dwunastce” usłyszałyśmy, że czemu by nie, ale trzeba przyjść po Nowym Roku.


Na początku stycznia wysłałam więc na zwiady uczącą w wyżej wymienionej szkole ciocię, która przekazała mi informację, że należy odwiedzić dyrekcję i złożyć podanie. No więc poszłyśmy i z pomocą Karoliny G. udało się. Budynek miałyśmy już zapewniony. Potem czekało nas już tylko wyciągnięcie pieniędzy od chętnych do wyjazdu harcerzy (tu podziękowania w stronę Bovera i Dyniaka) i przygotowanie zajęć na biwak.

Podzieliłyśmy się pracą, każda wykonała swoją część i 28.01.2005 r. pełne obaw wyruszyłyśmy w stronę Otwocka. Tuż przed naszym odjazdem okazało się, że jeden z punktów programu nie wypali z powodu braku potrzebnej do niego uczestniczki. Natomiast po przyjeździe na miejsce dowiedziałyśmy się, że pracujące tam panie woźne nic o naszym biwaku nie wiedzą i że „ta kartka to chyba o nas była”, po czym po krótkim, acz zwięzłym monologu jedna z nich pokazała nam sale, w których mieliśmy nocować.

Kiedy w końcu wszyscy znaleźli się w budynku i rozlokowali w odpowiednich klasach udaliśmy się na kolację, po której nastąpił jakże pouczający kominek zajęcia dotyczące Bohatera Szczepu Józefów i integracji międzydrużynowej (bo takie też były przewodnie tematy biwaku). Około północy rozpoczęły się tzw. Zajęcia w podgrupach i korepetycje dla młodszych harcerzy, którym nie bardzo chciało się spać, a po czwartej nad ranem… Przez dziurę w ścianie wpadli na korytarz szkoły lotnicy, których samolot rozbił się gdzieś w pobliżu i którzy zdecydowanie potrzebowali pierwszej pomocy.

Rano pomagaliśmy wspomnianym wyżej biedakom znaleźć ładunki samolotu, które pogubili w lesie (a przynajmniej się staraliśmy), a po skończeniu i wypiciu ciepłej herbaty przystąpiliśmy do dalszej integracji i opracowaliśmy trasę lotu Liberatora B 24. Później już tylko wielkie sprzątanie, pożegnalny krąg i rozeszliśmy się do domów.

A teraz moment refleksji. Organizacja biwaku wcale nie jest taką prostą sprawą, jak mogłoby się wydawać i trzeba zająć się nią odpowiednio wcześnie. Dobrze by było zapewnić też sobie sposób na zapchanie krótkich dziur w programie (w tym miejscu następuje mrugnięcie oczkiem do wszystkich Leśnych, którzy załapią jokersa). Ogólnie więc rzecz ujmując patrząc na wszystko z perspektywy sześciu godzin znalazłybyśmy parę rzeczy, które następnym razem (jeśli taki będzie) trzeba zmienić. I właściwie… Jak na pierwszy raz chyba nie poszło nam tak najgorzej?

Ola Bieńko

Rocznica wyzwolenia Auschwitz

27 stycznia był dniem wyjątkowym. Mijała 60 rocznica wyzwolenia obozu Auschwitz. Rocznica zarazem smutna i radosna. Smutna, bo wspominaliśmy miliony ofiar II wojny światowej nie tylko obozów koncentracyjnych i obozów zagłady , a radosna dlatego że w końcu dym z krematoriów przestał unosić dusze ludzkie do nieba.

W związku z tą rocznicą odbyło się wiele spotkań „na szczycie”, organizowano konferencje, spotkania z ocalałymi ofiarami i wszyscy jednym zgodnym głosem wołali, aby taka tragedia się nigdy więcej na ziemi nie powtórzyła.
Nie powtórzyła….
Ale czy ona nie dzieje się ciągle?
Czeczenia, Afryka, Chiny, Korea Północna, Bliski Wschód…

Studiuję historię. W mojej grupie mam niesamowicie różnych ludzi, o różnorodnych poglądach i przekonaniach. To sprawia, że nasze dyskusje na ćwiczeniach czasami są bardzo burzliwe, ale zawsze odbywają się w poczuciu poszanowania dla drugiej osoby.
Ostatnio dyskutowaliśmy o rewizjonizmie historycznym. Rewizjonizm to dążenie do zmiany jakiegoś systemu naukowego, doktryny, poglądu w wyniku ich ponownego zbadania, nowej interpretacji danych. Zastanawialiśmy się czy taki proces ma miejsce w Polsce, w Europie i w ogóle na świecie. Czy może być on możliwy, czy nie jest to bardziej nagonka medialna związana z okrągłymi rocznicami pewnych wydarzeń.

Zastanawialiśmy się także czy historyk może być do końca obiektywny i czy jest wstanie poznać Prawdę. Tę jedyną, bo czy nie jest przypadkiem tak, że każdy ma swoją prawdę, a skoro każdy ma „swoją prawdę” to w takim razie nie ma tej jednej, obasolutnej Prawdy. Bo czy prawdą jest sam suchy fakt? Czy zawsze coś może być ocenione w kategorii dobro zło?
Każdy z nas ma troszkę inny system molarny, owszem kształtowany głownie na Dekalogu, w którym zawarte jest całe Prawo Boskie, ale jednak jest on indywidualny. Czasem zbieżny z kimś innym, ale epoka uniwersalizmu moralnego skończyła się w średniowieczu. A co z narodami i religiami, które mają inny system wartości niż my… czy mamy prawo oceniać ich zachowania według naszych norm?

Historyk, ale także normalny, myślący człowiek interpretując dane ocenie je. Ocenia je według swoich przekonań, według wiedzy jaką na daną chwile posiada. Czasami pewne fakty inaczej ocenią ludzie młodzi a inaczej starsi, którzy mają większy bagaż doświadczeń życiowych i którzy już nie są odpowiedzialni tylko ze siebie, ale także za swoje rodziny.

Każdy podręcznik do wstępu do badań historycznych mówi, że jedną z cech historyka powinien być obiektywizm. Że dążąc do prawdy należy wyzbyć się wszelkie subiektywności. Ale czy do końca jest to możliwe? Każdy z nas przez całe zdobywa pewne doświadczenie życiowe, staje wobec dylematów, które kształtują jego postawę. Czy w takim razie jest możliwe aby w ciągu kilku minut pozbyć się ich całkowicie i stać się tabula rasa? *

Chyba do końca nawet nie zdajemy sobie sprawy jaki wpływ mamy na kształtowanie się postaw historycznych i patriotycznych naszych harcerzy. Ze czasami podświadomie „przemycamy” im do głów nasze poglądy…

Marysia Mikulska

* tabula rasa – czysta, nie zapisana karta; umysł (dziecka) nie tknięty jeszcze przez wpływy zewn. (wg Locke’a).

Historia – cz. 1

Życie jest jak mgła ..błądzisz szukając odpowiedzi na swoje pytania.
Wszyscy starają się dojść do wyznaczonego celu, lecz zdarza im się zbłądzić…



W życiu jest tak, że to problemy Cię znajdują, choćbyś nawet uciekał na kraniec świata . Czasami to jednak nie my rządzimy…. Zdarza się czasami, że jesteśmy jak ziarenka zbóż i ktoś rządzi naszym życiem…


Tak właśnie było w przypadku wojownika, który w czarnej zbroi na karym rumaku o czerwonych oczach wyłonił się z mgły. Mgły podobnie rzadkiej jak jego życie. Niegdyś był szlachcicem z pięknym zameczkiem w śród wzgórz. W zimę pokryty ciepłym płaszczykiem bieli, a w lato i wiosnę przystrojony w piękne kwiaty wiśni. Wszystko by było piękne gdyby nie to, że pomógł pewnemu dziwnemu biedakowi o szarej cerze. Ubrał go,oporządził i nauczył dworskich manier. W zamian on…nauczył go jak być nim…


Z bólem wdzierającym się w jego trzewia wspominał swoja przemianę i to, co później uczynił. W szale przemiany pozabijał swoich najbliższych, a jedyne co pamiętał to tryskająca krew z tętnic rozrywanych przez niego samego… Po roku osoba, którą ugościł opuściła go mówiąc że wszystkiego go nauczył. Wtedy to postanowił przywdziać zbroje i miecz, który był wyrabiany przez dwóch duchowych mistrzów . Który podobno posiadał ogromna moc świata żywych i umarłych… Postanowił odjechać by wszystkim zapomnieć …ale nie zawsze potrafił.


Teraz jadąc na swym zmienionym wojennym koniu ze swych stajni wybierał się w poszukiwaniu tego , który go zmienił. Była ciemna księżycowa noc. Czasami księżyc przesłaniały ogromne ciemne chmury. A wszystko to z mgłą tworzyło upiorną atmosferę. Jego rumak powoli postukując podkowami wjechał do małego miasteczka zaścielając go mgłą. Wojownik skierował go do najbliższej tawerny. Bezszelestnie zszedł i skierował się do wejścia. Kiedy stanął w wejściu wszyscy na Sali ucichli. Wiedzieli kim jest i dla swojego dobra się nie odzywali . On już wiedział jak działa na ludzi. Wiedział że gdy wszedł tu powiało chłodem jakby mgła wdarła się do budynku…


Palladyn

WOŚP 2005. Podsumowanie

Podczas XIII Finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy zebrano w Otwocku i okolicach 65 550 zł, oraz oddano 14,4l krwi. To dużo, więcej niż w zeszłym roku.


Z jednej strony możemy być z siebie dumni. Udało nam się pobić lokalny rekord, zaplanować bardzo dużą imprezę o zasięgu powiatowym, przeprowadzić ją bezpiecznie, ugotować grochówkę w wielkich kotłach, zachęcić do przyjścia i oddania krwi kilkadziesiąt osób. W pewnym sensie WOŚP wpisała się w kalendarz stałych imprez w Otwocku. To dobrze. Choć może warto zmienić formę w przyszłym roku, skoro frekwencja nie była zbyt wysoka – może za mało atrakcyjny był program? Te pytania postawi sobie na pewno przyszłoroczny Szef Sztabu .


Może warto większą liczbę mieszkańców Otwocka wciągnąć do organizacji? Przygotowując i planując WOŚP liczyliśmy na większy oddźwięk wśród naszej, lokalnej społeczności. Koncerty w hali sportowej Klubu Start niestety nie okazały się aż tak atrakcyjne, by wyciągnąć w niedzielne popołudnie mieszkańców Otwocka z domów. Aczkolwiek, Ci, którzy byli, postarali się bardzo, nadrabiając hojnością za nieobecnych. Pokaz ratownictwa medycznego zaciekawił i przyciągnął widzów. Samochody, które zostały wykorzystane w trakcie pokazu zostały sprezentowane przez firmę “BINOL” za co im serdecznie dziękujemy. W pokazie uczestniczyła również Straż Pożarna – dziękujemy za zaangażowanie i liczymy na was w przyszłym roku.


Największą atrakcją okazał się jednak pokaz sztucznych ogni – „Światełko do Nieba”, które mogliśmy zorganizować dzięki pomocy finansowej z Urzędu Miasta jako głównego sponsora tegorocznego finału WOŚP. Przyciągnął on widzów, którzy przyjechali wyłącznie na sam pokaz. Przyjechali i nie zawiedli się, bo był naprawdę udany.


W sztabie do późnych godzin pracowali harcerze i wolontariusze, którzy późnym wieczorem dotarli do studia TVP 2 i przekazali zebrane pieniądze, oraz mieliśmy swoje 30 sekund w trakcje transmisji telewizyjnej.


Na szczęście w tym roku obyło się bez przykrych incydentów podczas kwestowania. Wszyscy cało i bezpiecznie docierali do sztabu. A to dzięki współpracy ochrony i policji, która w ten sposób włączyła się w organizację Orkiestry. W tym miejscu pragnę podziękować Policji i firmie ochroniarskiej EURODAN.


Panie z Banku PKO BP i PEKAO SA pomagały przy liczeniu pieniędzy harcerzom. Serdecznie dziękujemy im za włożony wkład pracy i zapraszamy do współpracy w przyszłym roku. Praca sztabu zakończyła się poźną nocą, trzeba było jeszcze doprowadzić budynek MDK-u do używalności, ponieważ następnego dnia odbywały się w nim zajęcia. Jak co roku dyr. Czesław Woszczyk oddał nam do dyspozycji cały budynek i serdecznie mu za to dziękuję.


W imieniu organizatorów chcę podziękować sponsorom, bez których nie odbyłby się Finał oraz ludziom, którzy przybyli i wsparli Orkiestrę. Do zobaczenia w przyszłym roku!


Adam Żórawski
Anna Pietrucik

Studniówka 2005

Temat może i niezbyt pasujący do harcerskiej gazety, ale ponieważ harcerz też człowiek i coś od życia mu się należy, to ma również prawo iść na własną studniówkę. Poza tym obiecaliśmy, że coś napiszemy, to trzeba się z tego wywiązać, wspominając wydarzenia z 22 stycznia, które miały miejsce w najbardziej elitarnej szkole w Otwocku.


Na początku zaczęliśmy od prób poloneza, na których zwykle nie było połowy osób, więc szło kiepsko. Ale im bliżej studniówki, tym było coraz lepiej, a już zwłaszcza na próbie generalnej. Klęska totalna. Wszystkim udzieliło się ogólne zdenerwowanie, przez które co chwilę myliliśmy kroki i zapominaliśmy o kolejności figur. My na szczęście byliśmy na 6 parze, więc nasze pomyłki nie rzucały się tak bardzo w oczy.


I w końcu nadszedł ten Wielki Dzień. Fryzjer, kosmetyczka, przymierzanie sukni, wiązanie krawata (faceci zawsze mają mniej przygotowań)… Na koniec jeszcze tylko kilka fotek i byliśmy gotowi. I wtedy zaczął padać śnieg, a poza tym zapomnieliśmy zaproszeń i musieliśmy wrócić się do domu.


Później już na szczęście wszystko było ok. Polonez w całej klasie wyszedł ładnie, chyba nawet nikt ani razu się nie pomylił. Po przemówieniach, podziękowaniach itp. zaczęliśmy zabawę. Muzyka była w porządku, więc szaleliśmy stale na parkiecie, co zresztą można zauważyć na filmie (ma się jednak tą siłę przyciągania kamer :). Jedzenie też było niczego sobie, a towarzystwo to już chyba wiadomo. Część poległa przed północą, inni trochę później. Jedynie z garstką pozostałych można było normalnie dogadać się przez całą noc.


Dzielnie wytrwaliśmy do końca imprezy, ale za to całą niedzielę snuliśmy się nieprzytomni ze zmęczenia. I trzeba było wracać do normalnego życia. Następna studniówka w Gałczynie. Już za niecały rok!


Kasia i Piotrek

Nie warto się spieszyć

Dziś trochę inaczej. Zbliżają się Walentynki, więc będzie o miłości. A ponieważ kiepski ze mnie poeta, przebieranie uczuć w słowa trudno mi przychodzi, będzie to artykuł o miłości fizycznej…


Chyba bez wstępu.
Powtórzę więc. Nie warto się spieszyć. Nie warto „lizać się” i „bzykać się” z chłopakiem/ dziewczyną bez zastanowienia. I nie chcę moralizować. Nie powiem, że duże jest ryzyko ciąży, że trzeba się zabezpieczać, że choroby się przenoszą, że trzeba się dobrze poznać, że nie należy przed ślubem, że…..
Postaram się obronić tezę, że to się zwyczajnie nie opłaca!


Naprawdę ważne z kim….
Czy czujesz jakiekolwiek podniecenie w autobusie, gdy wokół jest wielu ludzi? A czy dotyk lekarza, który bada twoje np. stłuczone kolano jakoś na ciebie działa? Ale gdy człowiek, który ci się podoba, którego kochasz zbliża się na 5 metrów czujesz jego obecność w powietrzu. Wdychasz jego zapach choć jest tak daleko, że nie sposób go czuć. A gdy zbliży się do ciebie bardziej? Wszystko zaczyna nagle wirować. Gdy przypadkowo wasze dłonie się spotkają czujecie jakby przeszedł was dreszcz. Iść i trzymać go za rękę to niesamowite uczucie bliskości. Jesteście blisko siebie, choć tylko trzymacie się za ręce.


Proponuję małe doświadczenie na sobie samym. Weź swoją dłoń i palcem wskazującym drugiej dotknij jej wewnętrznej części, delikatnie, powoli, bardzo powoli. To przyjemne, łaskoczące uczucie, które powoduje mrowienie podobne do tego, które odczuwasz powoli zbliżając się do kogoś. Uczucie, które odczuwasz za każdym razem, gdy TEN KTOŚ, ten, a nie żaden inny, lekko muśnie cię dłonią. Przyjemne uczucie, które pozwala się przekonać, że naprawdę ci na tym kimś zależy. Uczucie, które daje czas do namysłu. Bywa niesamowite.


Ale czy zawsze? Spróbuj teraz zrobić to samo jeszcze raz: znów otwórz swoją dłoń i palcem drugiej dotknij jej, szybko, bez namysłu, jakbyś chciał klasnąć. Jaki efekt? Pewnie żaden. Czasem na pewno zdarzy się tak, że czyjś dotyk, choć jego zdaniem czuły, powolny i delikatny nie robi na tobie żadnego wrażenia. To jest sygnał twojego ciała, że jego ręce są w niewłaściwym miejscu. Właśnie przekonujesz się na swojej skórze, że nic między wami nie ma magicznego. Że może nie warto iść dalej, skoro jego dotyk nie elektryzuje cię wcale.


Gdy zbliżasz się do kogoś bez zastanowienia, namysłu, zbyt szybko bardzo dużo tracisz. Tracisz tę magiczną chwilę przed. Te wszystkie etapy, które są w każdym związku najlepiej wspominane, najpiękniejsze i najkrótsze. Tracisz niepewność przed pierwszym pocałunkiem, drżenie rąk zanim po raz pierwszy się zetkną, dreszcz na plecach zanim po raz pierwszy obejmie cię czyjaś ręka. Wszystkie te etapy są ważne i bardzo przyjemne. Nie warto z nich rezygnować i przechodzić dalej zbyt szybko. Nigdy później nie będzie między wami tej niepewności, tej iskierki i dreszczyku, który towarzyszy przekraczaniu tych granic po raz pierwszy z osobą, którą się kocha.


Są one ważne jeszcze dlatego, że są sprawdzianem i barometrem waszych uczuć. Pozwalają się przekonać, że to, co się między wami dzieje jest naprawdę magiczne i czy warto iść o krok dalej.
Niektórzy szybkim skokiem pokonują te wszystkie etapy. Nie dają sobie czasu ani na przemyślenie, zastanowienie, upewnienie się, co do słuszności swoich działań, ani na cieszenie się każdą z chwil, które nadają całej sytuacji magii i uroku.


Pomyśl o pocałunku…. czy wkładanie komuś języka do ust nie jest dowodem jakiegoś zaufania? To wkroczenie w bardzo intymne ciało drugiego człowieka. A jednak ludzie pozwalają robić to komuś, kogo prawie nie znają.


Popatrz na budowanie bliskości między dwojgiem ludzi jak na drogę w górę. Nie warto jechać windą lub kolejką na szczyt. Nie warto rezygnować z tak dużej ilości przyjemności, nie warto iść dalej za szybko, bo sama droga do celu jest bardzo przyjemna. I im dłuższa, tym więcej namysłu nad tym, że cel jest wart tego, by do niego zdążać, i tym szczęśliwsi i pewniejsi ludzie dochodzą do tego celu. Zapewne dłużej tam zostają.


Anna Nowakowska
Hufiec Warszawa Praga Pd

Przeciek już nie bezpłatny?

Grafika ze strony www.NBP.plStraszyłem tym juz od września 2003 i w końcu stało się. W związku z tym, że nie mamy już możliwości bezpłatnego drukowania Przecieku i za jego drukowanie od najbliższego numeru będziemy musieli płacić – ogłaszam wszem i wobec:


Otrzymanie drukowanej wersji Przecieku możliwe będzie po uprzednim zamówieniu go u swojego drużynowego, tudzież innego szefa jednostki, do której się należy.
W wyjątkowych przypadkach zamówienie może być skierowane bezpośrednio do redakcji.


Drużynowi przekazują Redakcji zapotrzebowanie z liczbą egzemplarzy na tydzień przed ukazaniem się numeru. Data ta jest jednocześnie datą zamknięcia numeru.
Materiały dostarczone po tej dacie ukażą się w następnym numerze.
W tym roku harcerskim kolejne numery ukażą się: 7 lutego, 7 marca, 11 kwietnia, 9 maja oraz 6 czerwca.


Nie będzie możliwości dodrukowania dodatkowych egzemplarzy w późniejszym terminie.


Od zasady płatnego dostępu do wersji drukowanych nie będzie wyjątków. Dotyczy to również członków redakcji oraz Autorów.


Przeciek odbierany w Hufcu przez Drużynowych kosztował będzie 3 PLN za numer.
Jest możliwość dostarczania pocztą do domu. W takim przypadku doliczymy koszt wysłania, który na dziś wynosi 1,8 PLN.

Cena, jaką zapłacicie za Przeciek pokrywa tylko w części koszt druku. Pozostała cześć pokrywa redakcja z budżetu, jaki przeznaczyła na funkcjonowanie HSI Komenda Hufca.


Redakcja

W krainę szczęśliwości…

Z mojego pamiętnika…

„Pociąg ze stacji spóźnione nadzieje wjedzie na peron 2″… i wjechał.

Środek tygodnia, normalni ludzie siedzą w pracy, młodzież w domach i rozkoszują się chwilą spokoju od szkoły, a ja stoję z plecakiem i biletem w ręku na Dworcu Wschodnim w Warszawie (peron 2 – czyżby zbieg okoliczności)
Lada moment przyjedzie pociąg, który zabierze mnie w krainę szczęśliwości…
Tak zaczęła się moja przygoda…

Celem mojej podróży był Kraków. Ten kto był w tym mieście, wie doskonale, że jest w nim coś, co przyciąga niczym magnes. Każdy z nas ma takie miejsca, do których wciąż powraca. Ja również je mam.

28/12/2004 Wtorek
No i jestem w Krakowie. Myślałam, że umrę w tym pociągu. Wraz ze mną w przedziale siedziało 5 kolesi. Było tak nuudno, wszyscy spali. Taki jeden się na mnie gapił i czytał gazetę…a ja, wlepiłam nos w okno i podziwiałam piękne krajobrazy. Nawet widziałam 6 sarenek:-) No i śnieg ! Pewnie nikt mi nie uwierzy, że w grudniu widziałam śnieg:D
Tak naprawdę byłam troszkę zdezorientowana, nie wiedziałam w którą mam iść stronę, ale jakoś sobie poradziłam. Pierwszą rzeczą, którą zrobiłam tuz po wyjściu z pociągu był zakup planu miasta i – ofcorse obwarzanka;-)
Usiadłam na najbliższej ławce i próbowałam znaleźć Schronisko PTSM, ale jakoś nie najlepiej mi to wychodziło. W końcu wkurzyłam się, schowałam plan i ruszyłam przed siebie. Nagle wspomnienia wróciły. Uliczki, alejki stały się dla mnie bardzo jasne. Jakbym mieszkała tutaj całe życie.
Troszkę zgłodniałam, więc udałam się do Baru Grodzkiego na ulicy Grodzkiej poleconego mi przez Mirka Grodzkiego 😀 Później tak się plątałam po tych ulicach. Posiedziałam sobie na Rynku, obeszłam Sukiennice. Dość szybko się ściemniło, więc ruszyłam do Schroniska. 15 min spacerkiem i już byłam:-)
Teraz leżę sobie na łóżeczku. Zostałam przydzielona do 16 osobowego pokoju. Na razie są takie dwie dziewczyny i ja. Schronisko samo w sobie jest nawet, nawet. Teraz wiem, gdzie będę zatrzymywała się, jak będę tu przyjeżdżała. Buuu, skończyłam czytać książkę;-( no i co ja będę robiła wieczorami, przecież po mieście włóczyć się nie będę(!).
E tam, idę na świetlicę, może w TV będzie coś ciekawego, a może…poznam kogoś fajniusiego;-)

29/12/2004 Środa
Dzisiejszy dzień był bardzo ruchliwy 😀 cały czas na nogach, nawet nie wiem, czy usiadłam na 5 min. chyba dopiero teraz. Ale było fajnie.
Rano wstałam o 8:00 – reszta spała (późnym wieczorem jeszcze dotarły dwie osoby, taki chłopak z dziewczyną – bardzo sympatyczni) szybko się ubrałam, umyłam i fruuu na miasto!
Cel- cmentarz wojskowy. Na nim znajduje się grób bohatera mojego szczepu por. Roberta George’a Hamiltona. Ku mojemu zaskoczeniu trafiłam bez problemu. Niestety nie zapłonęła znicz na jego grobie – zakaz:/ mówi się trudno. Sporo czasu spędziłam na tym cmentarzu. Później ruszyłam w dalszą drogę.
Cel 2 – Muzeum Narodowe. Usłyszałam – Pani, to w ogóle nie ten tramwaj, proszę wysiąść, wsiąść w „xx” potem w „yy” i jeszcze przejść na drugą stronę wsiąść w „zz” a na koniec podjechać ……oooooooo zgubiłam się!! Dobra, może Muzeum nie zniknie, dzisiaj rezygnuję. W samym centrum jest mnóstwo muzeów.
Ale się zdenerwowałam. Dorwałam plan i wypatrzyłam pomnik harcerzy poległych w latach 1939-45, no więc powiedziałam sobie – komunikacji miejskiej dziękuję – ruszyłam z buta. Idę, idę, idę…ale coś nie tak! Zaraz, ale czy ten pomnik nie powinien stać tutaj! Gdzie jest??! Okazało się, że nie ma:/
No nie! Idę na Wawel. Tak, to był trafny wybór. Połaziłam po Wawelu, odwiedziłam Smoka, przeszłam się hen, hen wzdłuż Wisły, w międzyczasie udałam się na Barbakan. Jednak wszystkie drogi prowadzą na Rynek.
Dzień nie był by udanym, gdybym nie udała się do Kościoła Mariackiego. A jak kościół to i Ołtarz Wita Stwosza (1489rok) – widziałam po raz pierwszy jego otwarcie.
Znowu jestem w Schronisku. Nie powiem, że dzień dzisiejszy należał do najcieplejszych. Brrrr jestem cała zmarznięta – i jeszcze jak na złość nie mam szalika:(
No to jest nas już wesoła 5. Śmiać mi się chce, jak ciągle mnie pytają o to z kim tu jestem, po czym widzę zaskoczenie w ich oczach! Tak, już wiem, że jestem odważna 😀 Fakt, iż tu jestem, wcale nie świadczy o odwadze. No, tak mi się wydaje.
____________

Jest taki dzień w roku, na który większość oczekują z utęsknieniem. I wbrew pozorom nie jest to Wigilia, czy też Dzień Dziecka – nie! Jest to dzień naszych URODZIN.
Niektórzy przywiązują do nich ogromną wagę, inni już ich nie obchodzą (…)
A ja?!

Jak byłam małą dziewczynką wyczekiwałam aż spadnie śnieg – i odliczałam dni do swoich urodzin..
Kiedy byłam osobą nieco starszą urodziny w dalszym ciągu były dla mnie ważne – 30.12 – wreszcie, jestem starsza(!)…
Teraz nadszedł taki czas, że do swoich urodzin nie przykładam dużej wagi… Dla mnie są to kolejne urodziny, kolejny dzień w roku, jeden z 365 (364) niczym nie różniący się od pozostałych. Dzień jak co dzień.

30/12/2004 Czwartek
Jest dopiero 18:00. Każdy dzień tutaj kończy się dla mnie w schronisku. No i jestem pełnoletnia! A dzisiejszy dzień zaczął się tak:

Obudził mnie dźwięk telefonu, jeden sms, drugi, kolejny. To był początek. No tak, dzisiaj mam urodziny.
Jak każda nastolatka wyobrażałam sobie swoją 18. Z zazdrością patrzyłam na innych… bo oni są już pełnoletni, a ja?!! Obiecywałam sobie, że będzie huczna impreza, miało być wesoło, tyyyle znajomych, muzyka…zabawa na całego. Z każdym rokiem te pomysły ulegały zmianom, aż ok. 3 lat temu narodził się zupełnie inny niż dotychczas. Wtedy to „odkryłam Bieszczady”. Od razu powiedziałam – Pojadę w Bieszczady. Miałam jeszcze takie dość ekstremalne (dla wielu) marzenie – ten dzień/ noc spędzę pod gołym niebem – później Sylwester, jak to Sylwester, będzie super. W związku z tym snułam ogromne plany. Jeszcze 3miesiące temu istniały TYLKO BIESZCZADY. Jednak z różnych przyczyn musiałam z nich zrezygnować. Wtedy jakby coś „pękło”. Jednak myśl chodziła mi po głowie – W domu siedzieć nie będę – co to to nie! Jak nie Bieszczady to musi być – Kraków!!! Choćby się ziemia waliła i tak tam pojadę. Po raz drugi nie zrezygnuję(!) Jak widać nie zrezygnowałam. Jestem TUTAJ.
Ten dzień zaczęłam wyjątkowo późno. Ponieważ mimo wczesnej pory (powiedzmy) jak wstałam, wyszłam dopiero ok. 11:00.

Jedna rzecz mnie trochę zasmuciła. Wiedziałam, że dzisiejszy dzień spędzę właśnie na Rynku. Jednak jak weszłam na plac, to okazało się, że czegoś brakuje. To nie było to samo miejsce, które zostawiłam wczoraj:-( Wszędzie barierki, policja, straż miejska, wielkie samochody, TV – gdzie ta magia Krakowa!?! Gdzie to miasto, które pokochałam?! A Adaś?! Do niego również nie ma dostępu;-(

…zabawa, znajomi, muzyka, noc pod gołym niebem – tego nie było. Byłam za to JA, Kraków (mimo iż w takim stanie) i święty spokój. Tylko ja ze swoimi myślami, marzeniami, planami. Nie było nawet tortu i już nie będzie. Pierwsze moje urodziny bez tortu, bez świeczek:P za to były z obwarzankiem.

W południe udałam się na mszę. Chyba tego mi było trzeba;-)
Później wpadłam do Empiku, trafiłam na taką fajną książkę (ech, nie ważne).

O jak śmiesznie, właśnie ktoś śpiewa „Sto lat…”, chyba nie jestem jedyną solenizantką w tym schronisku.

Była dzisiaj taka chwila, gdy moje oczy zaszły łzami, lecz to był moment. Czyżby czegoś, a może kogoś zabrakło… nie wiem! Może. Jednak ani na chwilę nie żałowałam że tu jestem…i myślę, że gdybym jeszcze raz miała obchodzić dzisiejszy dzień nic bym w nim nie zmieniła.

A MOŻE TO TYLKO SEN,
MOŻE NAPRAWDĘ TAK
PRZESZEDŁ DZIEŃ
DZIEŃ NIBY TAKI JAK INNE
DNI,
A JEDNAK DLA MNIE
COŚ BYŁO W NIM(…) (autor W.Z)

Dzisiejszy dzień nie różni się niczym od pozostałych, może jest nawet bardziej ponury…
Mimo fatalnej pogody – deszczu i silnego wiatru, mimo niskiej temperatury, mimo tego że nie było muzyki i wreszcie mimo tego że jestem tu sama – ten dzień na długo pozostanie we mnie. Gdyż tym sennym dniem są moje … 18 (już) urodziny.

Kurcze, nie wierzę, że tu jestem. Czy to możliwe?!
A jednak…

31/12/2004 Piątek
Jak mi się nie chce dzisiaj nigdzie ruszać. Wczoraj za bardzo zmarzłam, dzisiaj w nocy normalnie mną telepało:/ Ale, chyba trzeba iść. Ostatni dzień, w którym mogę coś zrobić, mam tyle miejsc do zwiedzenia, ale jak tak sobie myślę, to chyba wstrzymam się z tym do następnego razu. Chciałabym iść na Kazimierz, zobaczyć Skałki Twardowskiego (podobno są warte zobaczenia), ale mam za mało czasu:/

Ten dzisiejszy dzień był jakiś zakręcony, a jednocześnie nie działo się nic ciekawego. Trawają wilekie przygotowania do nocy Sylwestrowej, nawet nie wiem, czy co będę później robiła, może pójdę spać, a może na miasto(?) Nie wiem. I tak znam cały scenariusz dzisiejszego wieczoru, wiem, kto kiedy będzie śpiewał, kto co powie w którym momencie, nawet poznałam horoskop na przyszły rok:/
Ale ja jestem gamoń!! Ostatnio szukałam Muzeum Narodowego, a dzisiaj jak wracałam ze sklepu – ojej, a do tego też szłam kawał drogi, bo w pobliżu nie ma dobrze zaopatrzonego spożywczego, a nie chcę się faszerować kebabami – patrzę, a tu jak wół stoi co?! Muzeum!!! O nie, już nie poszłam. Za późno. A najzabawniejsze jest to, że ze Schroniska mam do niego parę metrów.

Oho, widzę, że wszyscy się szykuję do Sylwka. Nie wiedziałam, że tutaj jest tyle osób. Ruch jak na ulicach, wszyscy tylko: łazienka – pokoje, łazienka – pokoje itd. I wbrew pozorom nie ma zbyt wielu Polaków, a obcokrajowców (Włosi, Francuzi…nawet Koreańczycy). E tam, ja nie widzę w tym sensu, stawiam na naturalność.
Teraz idę coś zjeść. W końcu latałam tak daleko do sklepu.

01/01/2005 Sobota
Szczęśliwego Nowego Roku! Czas leci jak szalony, może ktoś wie, jak go zatrzymać(?)
Już jestem spakowana. Niebawem wybywam stad. Moi rodzice mają po mnie przyjechać, ale zrobili mi niespodziankę;-) ale to dopiero w południe.
No i byłam jednak na Rynku, bawiłam się wraz ze 170.000 tłumem. Muszę przyznać, że miejscówkę miałam dobrą, widziałam wszystko;-) Wróciłam po 2. O przygodach jakie mnie spotkały napiszę innym razem, teraz mi się nie chce:/ . Cóż, „komu w drogę, temu czas”. Idę zanim przyjadą rodzice, zdążę się jeszcze pożegnać z miastem.

Wcale nie zdążyłam się pożegnać, rodzice zrobili mi psikusa i przyjechali wcześniej. Oczywiście już tradycyjnie udaliśmy się na Wawel. Kupiliśmy zapas obwarzanków i zaprosiłam rodziców na obiad (ale ja jestem kochana). Niestety większość sklepów była pozamykana (z przyczyn oczywistych), nawet Sukiennice były nieczynne.
Nie pozostało nic innego jak wracać do domu, podróż upłynęła niesłychanie spokojnie i szybko.

Już minęło kilka ładnych dni od tego zdarzenia, a ja wciąż myślami powracam do chwil spędzonych w Krakowie, ale już mam powód do radości, niebawem szykuje mi się kolejny wyjazd – tym razem w większym gronie:-)

Wszyscy mnie pytają, jak jest być pełnoletnią? A jak ma być. Czuję się tak samo jak wcześniej, ten fakt nic nie zmienił. Jednym plusem pełnoletności jest to, że na rajdy, czy biwaki mogę jeździć jako opiekun;-) i nie latam do rodziców z papierami po podpisy.
Nie ma z czym się obnosić – przecież to normalne, że każdy z nas się starzeje, dziś ja, jutro ktoś inny będzie miał urodziny. Tak już jest skonstruowany ten świat…

Patrycja

No co jest? – Mikołaj 2004

Jak co roku – zbieraliśmy słodycze,
Jak co roku – robiliśmy paczki,
Jak co roku – woziliśmy je Mirkowym pojazdem
Jak co roku – bolał mnie brzuszek.

Ale bez zbędnych szczegółów.
Już rok temu wiedziałem, że powtórzymy naszą świąteczną „akcję”. Ale tym razem byłem bogatszy o doświadczenia. Np. nie radze dawać Prokopowi do namalowania plakatów – to się źle skończyć. Rok temu pobił rekord świata i wyprodukował 4 w niecale 15,4 s. przed W-F, a dzień później poinformowali mnie iż jest dy-grafikiem, dysortografikiem i dys… „wszystkim” co znał lub szybko wymyślił. Źle się to dla mnie skończyło (…)


Ale w tym roku wiedziałem co mamy do zrobienia i czego mogę się po ludziach spodziewać. Wyjątkowo dobrze spisał się Przemek Firląg (nielicznym znany jako Przemek). Sam zajął się zbiórką Szk. Podst. Nr 2 z bardzo dobrym rezultatem. Mocno zaangażowani w zbiórkę byli też Dąbros i Viktoria, ale nie obeszło się u nich bez niedomówień (…) Powiedzmy, że nie wyszło im tak jak powinno, ale i tak jestem im bardzo wdzięczy ponieważ.
Znowu najprzyjemniejszą częścią akcji było samo dostarczanie paczek. I znowu można było liczyć na „nieśmiertelnego” Mirka, z którym woziliśmy owe paczki woziliśmy.

W tym roku podczas rozwożenia Yagooda zastąpił Prokop.
Trzeba przyznać że podarcie pod te adresy, którymi dysponowaliśmy były nielada wyzwaniem, gdyż zgadzały się najwyżej trzy. Strasznie się nachodziliśmy przy tym roznoszeniu gdyż każdego domu trzeba było szukać oddzielnie pytając sąsiadów i przechodniów. Najbardziej zapadł nam w pamięci dom, w którym mieszkali: Adam lat 3, Bartek lat 2 i Wiktor lat 3. Jak stwierdził Prokop:”…to na pewno bliźniaki”. Ciekawym adresem była ulica Wiązowska 95/5/6. Trochę czasu zajęło nam odnalezienie owego mieszkania, ale na szczęście pomogli nam sąsiedzi.

Ostatniego adresata paczki odnaleźliśmy również z trudem. Niepewni zastukaliśmy do drzwi. Otworzyła nam niska nastolatka rozmawiająca przez komórkę i żując gumę. Przywitała nas słowami: no co jest? Oddaliśmy ostatnią paczkę i spełnieni z uśmiechem na pyskach wsiedliśmy do Mirkowego pojazdu i ruszyliśmy do naszych domostw, ażeby pomóc w domu w ostatnich przygotowań do Wigili.

Serdecznie polecam wszystkie tego typu inicjatywy bo to naprawdę świetna rzecz i naprawdę dużo człowiekowi daje. Szczególnie polecam wszystkim harcerzom starszym, którzy chcą w jakiś sposób działać.

DyniAk
(5 D.H.)
(5 J.D.W.)