Pierwszy porządnie zimowy piątkowy wieczór, a my pałętamy się wokół gmachu Sejmu i Senatu zaglądając w okna kończącym pracę urzędnikom. Po co to wszystko? Trzeba jakoś zabić nudę czekając na rozpoczęcie wyprawy…
Może zacznę od początku. Namówieni przez Karolinę Ś. postanowiliśmy wraz z Dorotką wziąć udział w organizowanych przez wspomnianą druhnę warsztatach wędrowniczych. Wreszcie nadszedł piątek 25.11.2005 – z mieszanymi uczuciami („Boże, kolejny zarwany łikend…”) spotkaliśmy się w Empiku i rozpoczęliśmy naszą 4 godzinną podróż na HOS „po drodze” minęliśmy wspomniany sejm, składnicę, spożywczaka „społem” i parę innych ciekawych miejsc. 16.30 – akurat czas na złapanie autobusu. Wysiadka pod Torwarem, chwila poszukiwań wraz ze świeżo poznaną koleżanką i wreszcie stanęliśmy przed odpowiednią bramą. Jeszcze tylko obowiązkowy zjazd z górki i zatopiliśmy się w ciepło, którym przywitał nas wspomniany ośrodek.
Chwila oczekiwania, załatwianie spraw formalnych, i startujemy: nasza wyprawa się rozpoczyna. Zakładamy nasz pierwszy obóz – poznajemy się. Wieczór upływa nam na zajęciach integracyjnych (troszkę za krótkich…) i poznawaniu idei wędrowania. Niby krótko, ale wszyscy padają. Krótkie podsumowanie dnia i do śpiworka.
Sobota zaczyna się wcześnie – szybkie śniadanie i startujemy z zajęciami… Ciężko psychicznie wytrzymać natłok informacji, ale pniemy się dalej. Zakładamy kolejne obozy. W między czasie nawet coś jemy?
Nawet się nie zorientowałem jak już budzono mnie w niedzielę rano. Formy pracy, zajęcia z konstytucji… Kolejna porcja przydatnej wiedzy. Końcowe podsumowanie i nagle okazuje się, że pierwsza część kursu za nami. W ręku trzymam teczkę pełną notatek, materiałów i na szybko zanotowanych zadań, nad którymi właśnie siedzę…
Zdobyta póki co wiedza na pewno się przyda. Troszkę tylko żal że nie były zrobione na naszym terenie tak by większa liczba wędrowników mogła wziąć w nich udział (wymagania były realnie nie do spełnienia przez większość – otwarte HO i pwd lub kurs drużynowych).
Kuba Borowy