Ponieważ nie jestem osobą, która pracuje na bieżąco z próbami na stopnie wędrownicze pomyślałem, że to co napiszę będzie bardziej wiarygodne, jeśli oprę się na tym, czego osobiście doświadczyłem. Stąd tekst poniższy ma charakter nieco ekshibicjonistyczny bo odsłania pewne moje własne przeżycia i różne – mniej lub bardziej mądre decyzje na mojej wędrowniczej drodze.
Kiedy działałem jeszcze jako członek drużyny harcerskiej (48 DH) obowiązywał w ZHP nieco inny system stopni i podział na dwie główne grupy – harcerzy i harcerzy starszych. Przyznam się, że na początku się starałem – pierwszy stopień – ochotnika, zdobyłem w roku 1987, kolejne (tropiciel i odkrywca) w następujących po sobie latach.
Przyszła w końcu jesień roku 1989-go, w którym (w okolicznościach tak bezsensownych, że szkoda tego opisywać) otrzymałem stopień wędrownika. Oznaczało się go wówczas jedną gwiazdką na naramienniku. Byłem bardzo dumny z tego stopnia – z tego co pamiętam było ich w hufcu totalnie mało. Do pełni szczęścia brakowało mi porządnej gwiazdki na naramiennik – z pomocą przyszedł Kuczyn, który przywiózł mi ten deficytowy produkt prosto z ZSRR (gwiazdka oficera Armii Radzieckiej!).
Piszę ten nieco historyczny wstęp aby uzmysłowić sobie i innym, że bardzo ważny jest pewien ciąg w zdobywaniu stopni. Takie parcie do góry, zacięcie i ambicja by rozwijać się coraz bardziej. Bo jak inaczej ukazać innym, że harcerstwo jest dla mnie ważne. Że nie jestem byle kim, że już dużo potrafię, znam różne techniki, jestem osobą która widziała niejedno i niejedną przygodę przeżyła. To takie zdrowe pochwalenie się swoimi umiejętnościami – nie ma ono nic wspólnego z samochwalstwem i puszeniem się. Bo przecież nie ja sam przyznaję sobie stopień ale inni – kiedy widzą, że tak podniosłem swój poziom, że jestem kimś innym (być może po prostu już lepszym i mądrzejszym człowiekiem). No i teraz robota dla drużynowego – co zrobić aby ten naturalny pęd u wędrownika wzmocnić, nadać mu mądry kierunek i nieprzemyślanymi działaniami i swoim lenistwem nie przygasić. Demotywujące będzie nadmierne przedłużanie prób, mnożenie zadań. Drużynowy musi stymulować wszystkich swoich podopiecznych aby otwierali próby, odbyć dużo indywidualnych rozmów, zwyczajnie znać wszystkich swoich współtowarzyszy. Oczywiście wędrownicy to nie dzieci i nikt ich na siłę za rękę nie powinien ciągnąć. Jak nie chcą prób otwierać – to ich sprawa. Ale będzie kiepski ten drużynowy, który nie zada sobie pytania „dlaczego”. Samo postawienie pytania to dużo ale jeszcze ważniejsze jest wspólne znalezienie odpowiedzi. I takie zdiagnozowanie sytuacji, które być może doprowadzi do momentu, w którym dana osoba jednak próbę otworzy i spróbuje swoich sił w realizacji bardzo indywidualnie ustawionych zadań.
W tym miejscu chciałbym wrzucić kilka technicznych uwag (w odniesieniu do obowiązującej metodyki) do tego, co do tej pory napisałem. Pamiętać należy, ze stopnie zdobywamy adekwatnie do wieku. I stąd wynika prosty wniosek, że w drużynach wędrowniczych pracujemy tylko nad HO i HR. Nawet osoba, która swą przygodę życiową w ZHP zaczyna w wieku lat 16-tu, startuje od razu z poziomu HO (rozszerzonego w tym przypadku o najważniejsze wymagania stopni wcześniejszych). Może to wydawać się czasem niesprawiedliwe dla osób, które dochodziły do swego stopnia przez kilka lat a inni otrzymują go nawet w niecały rok od założenia munduru. Sam tego doświadczyłem w roku chyba 1990, kiedy kilka znanych mi osób (rówieśników) na swoim pierwszym obozie otrzymało stopnie starszoharcerskie. Ale po przemyśleniu tematu zgadzam się z tym systemem.
Kolejna uwaga wynikająca z zapisów naszej metodyki to sytuacja zatwierdzania programu próby i przyznania stopnia. Mimo iż decyzję tę ogłasza drużynowy w rozkazie, to w drużynach wędrowniczych podejmowana jest ona przez wszystkich członków drużyny (w oparciu o konstytucję) a nie tylko przez drużynowego (u harcerzy) lub radę drużyny (u harcerzy starszych). Bardzo pomocne dla wszystkich mogą być kapituły (ich regulamin zatwierdza komendant hufca), które powinny gwarantować jednakowy, zgodny z metodyką poziom prób wszystkich probantów.
Sięgnę znów do zakamarków swojej pamięci. Niestety nie mam po co sięgać jeśli chodzi o zdobywanie kolejnych stopni. Po prostu totalny marazm. Od roku 1989-go aż do 2005-go (no niestety już 16 lat) nie zdobyłem żadnego stopnia harcerskiego. I powodem wcale nie było odejście z ZHP ani rezygnacja z działań. Wręcz odwrotnie.
Myślę, że nie czas tu na uzewnętrznianie się i spowiedź w tym temacie ale chyba mogę napisać, że coraz mniej podobała mi się otaczająca harcerska rzeczywistość. Instruktorzy, którzy palą. Często piją. Na obozach typki „spod ciemnej gwiazdy”. Bardzo mało idei. Laicyzacja działań a wręcz ich częściowe upolitycznienie. To na pewno część przyczyn. Reszty musiałbym szukać nie w czynnikach zewnętrznych ale wewnętrznych. A to dłuższa historia.
Wyciągając wniosek z mojej retrospekcji można by stwierdzić, że zabrakło mi duchowego przewodnika. Kogoś, kogo chciałbym poniekąd naśladować, iść drogą jak on. I dlatego tak ważny jest opiekun próby. Jeśli powołamy go tylko z obowiązku to cała próba może się zakończyć fiaskiem. Natomiast nie wierzę, że mający choć trochę charyzmy opiekun nie przeprowadzi przez próbę HO czy HR w sposób kończący się przyznaniem jednego z tych stopni.
Potrzebę opiekuna podkreślają zapisy w metodyce, które mówią iż może nim być harcerz w stopniu równym lub wyższym zdobywanemu albo instruktor – minimum przewodnik przy zdobywaniu HO i podharcmistrz w przypadku HR. Zwłaszcza ten phm. w przypadku zdobywania drugiej gwiazdki świadczy o randze tego stopnia wędrowniczego.
Do rozważań na temat stopni wędrowniczych chętnie powrócę w kolejnych Przeciekach. Póki co, życzę sam sobie a także wielu moim współbraciom wędrownikom zacięcia do zdobywania stopni, zamknięcia prób Harcerki/Harcerza Orlego lub Harcerki/Harcerza Rzeczpospolitej. Kiedy rozejrzę się wokół, widzę, że wielu z nas ma stopnie jakże nieprzystające do ich doświadczenia, umiejętności i zaangażowania. Zatem – do roboty!
Namiestnik Wędrowniczy Hufca ZHP Otwock
Cztery Płomienie