Główną inspiracją powstania niniejszego tekstu była rozmowa z Mirkiem Grodzkim, którą miałam przyjemność przeprowadzić drogą on-line przez GG, 10 lutego 2005, a więc w przeddzień rozpoczynających się warsztatów. Generalnie nasza rozmowa przypominała miejscami raczej mój monolog, niemniej jednak wyjaśniła mi pewne rzeczy, a w pewne ugruntowała.
Nie ukrywam, że moje nastawienie do tych warsztatów dalekie było od euforii towarzyszącej innym kursantom, nie mniej jednak nie było ono też tak mocno pesymistyczne jak niektórzy usiłowali mi to wmówić. Porostu było raczej sceptyczne, a to dlatego, że miałam poczucie, że mało nowych rzeczy się dowiem. A ja jadąc na warsztaty nie oczekuje już przede wszystkim zabawy i śpiewania do rana, ale nastawiona jestem raczej na zdobywania nowej, konkretnej wiedzy która będę mogła potem przełożyć na prace w drużynie. I nie zrozumcie mnie tutaj źle, ja lubię spotykać się z Wami wszystkimi, owszem z jednymi mniej a z innymi więcej, ale te towarzyskie spotkania nie mogą przysłonić tego po co przyjechałam na warsztaty. I dlatego dobiła mnie sytuacja, kiedy cześć z kursantów nie wróciła na zajęcia Nestorki, bo była zmęczona. A dlaczego była zmęczona? Bo zamiast spać w nocy, jak Pan Bóg przykazał, to budowali swoje bujne życie towarzyskie. Owszem budowanie wspólnoty hufcowej jest ważne, no ale czy ma się ono odbywać w taki sposób? Może lepiej zróbmy sobie biwak hufcowy poświęcony w całości na integracje i zabawy i nie doprawiajmy wtedy do niego jakiś otoczek warsztatowych, bo jeżeli istnieje potrzeba integracji to ją wpierw zaspokójmy. Natomiast jeżeli przyjeżdżamy na warsztaty nastawieni na zdobycie pewnej wiedzy, to postępujmy tak, aby nasze mózgi były w stanie normalnie funkcjonować na zajęciach.
Nie wszystkie zajęcia były porywające. Jedne były bardziej stateczne, inne mniej, ale to nie zmienia faktu, że porostu niekulturalnie jest leżeć u kogoś na zajęciach, zwłaszcza gdy jest to osoba od nas starsza i w stopniu harcmistrza. To nie są jakieś moje wymysły, ale podstawowe zasady savoir vivre’u, które mino naszego zmęczenia należy przestrzegać.
To tyle o moich spostrzeżeń na samo zachowanie kursantów, a teraz pozwolicie, że napisze jak ja jako drużynowa, chciałbym aby wyglądało kształcenie w naszym hufcu.
Przede wszystkim chciałabym, aby zajęcia prowadziły osoby odpowiednio do tego przeszkolone. Posiadające nie tylko pewną wiedze teoretyczną, ale także umiejące ją przekazać, a więc osoby które wzięły udział w kursie kadry kształcącej lub mające bardzo duże (podkreślam bardzo duże) doświadczenie w prowadzeniu zajęć. Myślę, że zgodzicie się w ze mną w tej kwestii, iż zajęcia powinny być prowadzone porostu przez osoby kompetentne. Jeżeli nie mamy ich w hufcu ostatecznie dużo, to zwróćmy się o pomoc do innych hufców. Nie jest wstydem prosić o pomoc. Jesteśmy stosunkowo małym hufcem, i dlatego zawsze będą u nas braki kadrowe. Jest to rzeczą naturalną i nie powinniśmy mieć z tego powodu kompleksów. Natomiast w związku z tym powinniśmy bardziej stawiać na jakość, niż na ilość.
Przed Zespołem Kadry Kształcącej stoi niewątpliwie bardzo trudne zadanie. Ale przy naszej pomocy i zaangażowaniu w jego prace ma on szansę wywiązać się z niego bez zarzutów.
Może teraz będzie lekko sentymentalnie, ale co tam mam. Pięć lat temu, w ferie 2000 roku odbył się kurs drużynowych „Twoja Kolej” przedsięwzięcie wspominane zawsze z dużym sentymentem przez kursantów, którzy mieli okazję w nim wziąć udział. Dlaczego je tak dobrze pamiętamy, wręcz gloryfikujemy? Ponieważ to tam zdobyliśmy swoje pierwsze szlify metodyczne, które były dla nas swoistego rodzaju „olśnieniem”, a przy okazji ponieważ było to zimowisko spędziliśmy ze sobą mnóstwo czasu i mieliśmy okazje naprawdę dobrze się poznać. Był więc czas i na zabawę i na naukę, a wszystko to w odpowiednich proporcjach dawało nam niesamowite wspomnienia.
Może i teraz także potrzebujemy takiego zimowiska, dłuższej formy szkolenia, która przy okazji zaspokoi także owe potrzeby towarzyskie.
Marysia Mikulska
17 DH „Widnokrąg”