Dnia 2.10.2004 o 7.00 rano przybyłam na dworzec Wschodni do Warszawy. Kupiłam bilet i poszłam na peron. Na początku straciłam orientację i nie wiedziałam, z której strony przyjedzie pociąg. W momencie, kiedy nadjechał domyśliłam się, że to musi być ten. Dzień był dość pochmurny i wietrzny. Zabrałam plecak i weszłam do pociągu. Siadłam do przedziału, który był zupełnie pusty, bo tam miałam miejsca.
Do Krakowa dojechałam jak zawsze w 2,5 godziny, tam wsiadła taka pewna kobieta, która przez resztę drogi do zakopanego tylko jadła i spała, ale nie dziwie jej się, bo było strasznie nudno. W pewnym momencie zachciało mi się herbaty, więc poszłam do bufetu. Nie lubię miejsca, w którym oddziela się jeden wagon od drugiego, są tam dwie pary drzwi i platforma, która ciągle się rusza. Strasznie boję się tego miejsca, ponieważ uwalnia się tam moja straszna wyobraźnia. W momencie otwierania pierwszej pary drzwi nadwyrężyłam sobie mięsień, co mnie bardzo zezłościło. Dojechałam na miejsce około 14. Od razu poszłam zobaczyć, o której mam powrotny pociąg, ale po przejrzeniu rozkładów pociągów doszłam do wniosku, że szybciej będzie jechać autobusem do Krakowa, a potem pociągiem do Warszawy. Poszłam zobaczyć, o której mam autobus.
No nadszedł moment, aby znaleźć sobie nocleg, ponieważ niestety nie było już pociągu tego samego dnia ani autobusu, wolałam nie wracać w nocy. Poszłam się zakwaterować w pensjonacie Halny, na szczęście po za sezonem jest szansa znaleźć nocleg na jedną noc, ale po ulicach nie było zbytnio widać ze to okres po sezonie, ludzi było bardzo dużo jak na październik, szczególnie młodzieży. PO zakwaterowaniu wyruszyłam na poszukiwania grobu Małkowskiego poszłam najpierw na stary cmentarz parafialny, ale tam mi powiedziano, że oni nie wiedzą gdzie Małkowski leży i polecili mi, żebym poszła się spytać sióstr zakonnych w dużym kościele na Krupówkach, jak się okazało w sobotę nie było tam żądnej siostry, tylko jedna siedziała w sklepiku to poszłam się jej spytać, ona mi udzieliła informacji, że na nowym cmentarzu parafialnym są siostry i mogą mi w czymś pomóc, ale dopiero w poniedziałek, pomyślałam, że jeśli on tam leży to jak go znajdę skoro to taki wielki cmentarz.
Wtedy przypomniałam sobie, że przecież jest muzeum Olgi i Andrzeja Małkowskich.
Znalazłam ulice na mapie i poszłam tam. Przeszłam cała ulice i nic nie znalazłam, padał straszny deszcz a ja miałam nadzieje ze będzie jakoś zaznaczone gdzie jest muzeum, niestety. Wpadłam na pomysł, żeby się spytać jednego z mieszkańców, zadzwoniłam w domofon, zapytałam, a kobieta odpowiedziała, że nigdy o czymś takim nie słyszała i w ogóle nie wie, kto to jest Małkowski, więc lekko się zdziwiłam, bo kobieta nie była młoda nawet powiedziałabym, że w bardzo podeszłym wieku. No to już się załamałam spojrzałam tylko na jeden drewniany domek, który mnie jakoś dziwnie zaciekawił, podeszłam bliżej i jak się okazało na domku było jak na dłoni wypisane MUZEUM Olgi i Andrzeja Małkowskich tylko te napisy były wyryte na domku i nie było ich widać, bo było mokro, a co najdziwniejsze to muzeum znajdowało się tuż naprzeciwko domu tej starszej pani, którą pytałam gdzie ono jest.
Na drzwiach była tabliczka, że czynne do 16.00 miałam szczęście, bo była 15.50. Weszłam, było jakoś ciemno, ale zaraz pojawił się pan, który mi chętnie powiedział, że grób Małkowskiego znajduje się na nowym cmentarzu parafialnym i że jest tam dlatego, że władze miasta nie zgodziły się na umieszczenie go na starym cmentarzu. Pan pokazał mi zdjęcia i wytłumaczył mi dokładnie gdzie ten grób jest. Okazało się, że cmentarz leży 800 merów od muzeum. Robiło się ciemno, więc musiałam się śpieszyć, aby dojść tam i zrobić zdjęcia. Gdy doszłam tam zaczęło tak padać, że musiałam, się śpieszyć. Poprosiłam jakąś kobietę, aby zrobiła mi kilka zdjęć i poszłam coś zjeść po wyczerpującym poszukiwaniu. Gdy rano dość wcześnie wstałam zabrałam swoje rzeczy, oddałam pokój i poszłam na autobus.
Autobusem jechałam jakieś 2 godziny i przesiadłam się do pociągu w Krakowie. W drodze do domu w przedziale siedziałam z Anglikiem jakąś kobietą i jej chyba mężem, ale żeby się dostać na swoje miejsce to musiałam przeprosić Koreańczyka, który zajął mi moje miejsce, jak to pan z przedziału potem stwierdził „dzielnie przegoniłam żółte wojska” i tak mi mile upłynęło 2,5godziny do domu słuchając jak Anglik nic nierozumiejący po polsku rozmawia z Polakiem świetnie mówiącym po Angielsku. Anglik zachwalał nasz kraj, ale narzekał, że mało kto mówił biegle po Angielsku. Wyprawa była bardzo miła, ale wymagała małej cierpliwości i wytrwałości.
Daria Kłos 77 ODHS