Na wstępie chciałabym od razu zaznaczyć, że przed wejściem na salę kinową byłam nastawiona na obejrzenie zupełnie innego filmu i może stąd wzięła się moja niechęć do „W pogoni za rozumem”. W trakcie oglądania bowiem odezwała się feministyczna część mojej natury i zaczęła usilnie przekonywać mnie, że tytułowa Bridget Jones jest za głupia nawet na blondynkę.
Żarty żartami, ale jeśli ludzie naprawdę uwierzą, że kobiety potrafią prasować sobie włosy żelazkiem (wkręcanie ich w suszarkę i gubienie się w przychodni to już zupełnie inna sprawa…)?
Główna bohaterka (Renée Zellweger) jest zakompleksioną i samotną kobietą po trzydziestce, która po desperackich próbach znalezienia odpowiedniego dla siebie mężczyzny natrafia w końcu na znanego prawnika – Marka Darcy’ego (Collin Firth). I wszystko jest dobrze, dopóki Bridget nie zauważa, że jest on po prostu człowiekiem idealnym – a tacy przecież nie istnieją… I tu wszystko się komplikuje. Pojawiają się byli partnerzy, pseudo-partnerzy, przyjaciele, rodzice… Ale nawet z taką ilością postaci całość jest dość monotonna i kręci się wokół jednego tematu (nie powiem jakiego – za młoda jestem).
A teraz chwila koncentracji w ramach próby przypomnienia sobie muzyki filmowej. Wiem, że takowa istniała, ale jak wypadła? Podejrzewam, że nie była potwornie zła – w takim przypadku coś bym chyba pamiętała. Wiem tylko, że składała się głównie z przeróbek starszych hitów (coś nawet podśpiewywałam).
Najciekawszym zjawiskiem w kinie nie była, jak okazało się w trakcie seansu, sama projekcja, ale ilość oglądających ją przedstawicieli płci brzydkiej – może znalazłoby się dziesięciu. Właściwie nawet się im nie dziwię – komedia romantyczna to chyba nie jest to, co faceci lubią najbardziej, a nieciekawą komedią romantyczną przestają się interesować nawet kobiety. Jakby na to nie patrzeć film mi się nie podobał. Przesadzony, za bardzo odchodzący od książki i nie wypadający dobrze nawet w porównaniu z pierwszą częścią. Zakończenie też nie zaskakuje – wszyscy żyli długo i szczęśliwie…
Oczami płci brzydkiej
Już reklamy zwiastowały kataklizm, z Dąbrosem zostaliśmy zarzuceni stertą tamponów, podpasek i 18 rodzajami tuszów do rzęs i podkładów. Po 10 minutach oglądania tego typu reklamówek zdecydowaliśmy się na rzut oka w tył. Bosze!!! Same kobiety !!! no ale cóż …
Przygasają światła no i zaczyna się… cóż nie mogę o tym filmie dużo powiedzieć – był zupełnie nijaki, taka sobie komedyjka jak już wspominała Ola. Co do jednego się nie zgodzę my też lubimy komedie romantyczne, pod jednym warunkiem muszą być DOBRE. O „BJ: w pogoni za rozumem” nie można tego powiedzieć.
Po paru dniach odkryłem jednak, że film ten ma jednak jakiś cel i co więcej cel ten spełnia w 100%. „Film był super!!! Zobaczyłam że jednak nie jestem beznadziejna”, „Wow! Przy niej mój cellulit to nic” – zachwycały się moje koleżanki z klasy po wspólnym wyjściu do kina. Ja jednak seansu wyniosłem tylko środek prostujący włosy, którego reklamówki dorzucane były do biletów ( nie działa L ).
Podsumowując film nadaje się do wyjścia z mocno nie wierzącą w siebie dziewoją lub jako tło do jedzenia popcornu – nic ciekawego.
Ocena końcowa: ODRADZAMY
Ola Bieńko, 5 DHS „LEŚNI”
Kuba Borowy, 5 DH „LEŚNI”