24 października 2004 ja i Karolina G. (patrz Grosia) wybrałyśmy się do Warszawy na casting… Muszę przyznać, że było to dość niespodziewane, ponieważ o całym tym wyjeździe dowiedziałam się dzień wcześniej!! Ale, że słyniemy z szalonych pomysłów, tak więc go wprowadziłyśmy w życie.
To był casting do „Szansy na Sukces”… Wstałyśmy obie przed siódmą budząc się wzajemnymi sms-ami (choć w rzeczywistości każda wstała „na własną rękę”). Po doprowadzeniu się do ładu miałyśmy spotkać się przy torach w Śródborowie (niedaleko mojego domu) o godzinie 7.30. Chwilkę czekałam, aż na moim horyzoncie pojawił się samochód Państwa Grodzkich.
Gdy podjechał i zatrzymał się, Karolina dała mi znak- czas wsiadać i w drogę! Tak więc wsiadłam. Do Warszawy dojechaliśmy szybko, na szczęście nie było korków (ale kto widział korki w niedzielę przed ósmą?!). W pewnym momencie „wyrósł” nam przed oczyma budynek Telewizji Polskiej. Nagle w brzuchu pojawiły się takie nerwowe drgania… Wysiadłyśmy z samochodu i ruszyłyśmy w stronę budynku „F”, czyli tego „naszego”. Przy bramie do całej placówki przywitał nas ochroniarz, obdarzył przemiłym uśmiechem i życzył powodzenia. Dumnie, z wypiętą piersią podążyłyśmy do wskazanego sektora, po czym weszłyśmy do tegoż właśnie (ponoć półokrągłego, ale nie wiadomo z której strony) budynku. A tam czekało już kilkoro ludzi. Podeszłyśmy do „recepcji” i otrzymałyśmy ankiety, które kazano nam wypełnić, oraz numerki, które trzeba było sobie jakoś przytwierdzić do klatki piersiowej;)… Zrobiłyśmy to i wreszcie weszłyśmy do środka. Cóż to były za emocje!!! Pierwszy raz przytrafiło nam się coś podobnego! Szłyśmy długim, z początku szklanym korytarzem, aż zobaczyłyśmy zebranych ludzi, którzy też przyszli po to, aby pokazać swoje wokalne możliwości. Usiadłyśmy gdzieś pod ścianą, zajmując ostatnie wolne krzesła i zaczęłyśmy gadać. Miałyśmy niezły ubaw, praktycznie ze wszystkiego. Ona miała aparat w telefonie, a ja przywiozłam swój, „normalny”. No i zaczęłam strzelać zdjęcia… Już dawno nie byłam tak wyluzowana, a było mi tego trzeba. Tak więc wesoło było. Na korytarzu wszyscy razem śpiewali- jeden zaczynał, a wszyscy się dołączali- aż wychodziło to naprawdę bajerancko! Bo chyba fajnie brzmi, gdy jakieś 50 osób śpiewa ładną piosenkę i jeszcze do tego wchodzą gitary. Czekałyśmy ze dwie godziny, rozśpiewałyśmy się, aż przyszła nasza kolej.
Pani z komisji wyszła z sali przesłuchań i kazała nam być w pogotowiu (nam, czyli pięciu osobom, bo wchodziło się piątkami.). Poznałyśmy się z kilkoma osobami, aż nagle drzwi się otworzyły, poprzedni „wokaliści” wyszli, a nas zaproszono do środka.
Wchodziłyśmy po kolei, numerkami, zaczynając od 27, a kończąc na 31. Ja byłam 29, a Karo 30. Weszłyśmy (tak się złożyło, że w naszej piątce były same dziewczyny) powoli, stanęłyśmy obok siebie pod oknem, każda przy „swoim” mikrofonie i po kolei miałyśmy mówić swoje numery, a następnie imię i nazwisko. Pierwsza śpiewała taka dziewczyna z Konina, Asia- mój Boże, jaki ona miała śliczny głos!!! Szczerze mówiąc zaczęłam się w pewnej chwili zastanawiać po co ja tam jestem…!;) Po Asi śpiewała jakaś dziewczyna, ale za dobrze to jej nie wyszło. Potem zaś byłam ja… Serce podchodziło mi do gardła, słyszałam dokładnie każde jego bicie… Komisja mnie wywołuje- śpiewać, czy nie? Kompletna panika…- odpowiadam więc- 29, Monika Siereńska…- a jakaś kobieta (przewodnicząca jury) mówi- „słuchamy”-… Głos we mnie zadrżał, ale odważyłam się i wydałam pierwsze dźwięki. Śpiewałam piosenkę zespołu Kobranocka „Kocham cię jak Irlandię”, miałam nadzieję, że piosenka ta przyniesie mi szczęście… Zaśpiewałam zwrotkę i refren i usłyszałam- dziękuję, kolejna osoba- wtedy uświadomiłam sobie, że już po wszystkim, stres minął.- Uff!!
Nareszcie – w głowie mojej zagościł znowu optymizm i spokój. Ale teraz była Karolina, tak więc musiałam się skupić na trzymaniu za nią kciuków:). Ona śpiewała „Po prostu bądź” Maanamu (też to śpiewam na studiu piosenki w MDK-u!). Wydaje mi się, że też się stresowała, bo to było wyczuwalne. Głos z lekka jej drgał, ale ogółem ładnie było. Zaśpiewała tyle co i ja i poprosili następną osobę. To była jakaś Góralka, Danka, a głos to miała jak dzwon!! Ale trochę za bardzo „wyła” (Hmm… Jak ja lubię krytykować ludzi;)). Jeszcze chwilkę to trwało i podziękowali nam. Wyszłam zła na siebie, że tak mnie sparaliżowało, że nie było tak, jak chciałam. Ale jak widać ta komisja (bodajże pięcioosobowa) i kamera strasznie mnie skrępowały. Muszę częściej ćwiczyć przed kamerą (mój tato jest fotografem, także nie mam z tym problemu). Ze studia wyszłyśmy wolne, jak rzadko kiedy. Już czekał na nas dom otworem, trzeba było tylko do niego dojechać… W sumie to trochę nam to z początku nie wyszło.
Z ul. Woronicza wyszłyśmy gdzieś po 11, a w domu byłyśmy (a przynajmniej ja) po trzeciej!A co robiłyśmy tak długo?! Jak to co – włóczyłyśmy się po stolicy w poszukiwaniu czegoś fajnego (konkretnego celu w sumie nie miałyśmy).. Najpierw postałyśmy „pod Pałacem”, potem poszłyśmy do hal handlowych w MarcPolu. A tam na wstępie „przypięłam się” do stoiska z glanami. Potem poszłyśmy do KDT (na życzenie GrosI) i łaziłyśmy oglądając wszystko!! W tym suknie balowe, buty, piżamki i szlafroczki! Upatrzyłam sobie już taki jeden, różowy w serduszka;D… Oczekuję go w kwietniu, na urodziny! A Karolina chciała kupić sobie piżamkę szaro-pomarańczową… Ciekawe dlaczego? Nagle obie poczułyśmy gigantyczny głód (!) i szybko pobiegłyśmy do Mc Donalds’a. Podjadłyśmy sobie i poleciałyśmy dalej. Wylądowałyśmy w Galerii Centrum, gdzie przebuszowałyśmy dosłownie wszystko! Przyznam się jednak, że najbardziej mnie urzekła strefa z czapkami, szalikami i rękawiczkami. Niektóre czapy były takie słodkie!! I do tego pompony… Po Galerii maksymalnie zmęczone jechałyśmy sobie autobusikiem, czyli tzw. „szparką”, na przystanku pomiędzy Michalinem, a Józefowem wysiadła młoda Grodzka, a ja jechałam prawie do końca, czyli do Śródborowa… Co robiłam potem, to już nie istotne, ważne, że ten dzień miło wspominam…;)!
A czy dostałyśmy się do programu, tego nie wiadomo, mają nas powiadomić. Trzymajcie mocno kciuki!!!
Monika Siereńska