O Piotrku wiele osób wie tylko z opowiadań. Do rozmów o nim pobudzają kolejne przedstawienia programu „Piąta Pora Roku”. To taka okazja, aby móc poznać kogoś, kogo od pięciu lat nie ma pośród nas.
Ja miałam okazję poznać Piotrka. Przez rok był przybocznym w 11 DH, do której należałam i przez 2 lata drużynowym. Najlepszym, jakiego miałam i ostatnim, jakiego chciałabym zapamiętać.
Podobno kiedy kogoś dobrze się zna, potrzeba całego życia, by go zapomnieć. Jeśli to prawda, to z przerażeniem stwierdzam, że ja Piotrka znałam niezbyt dobrze. Od jego śmierci minęło 5 lat a mnie coraz trudniej przypomnieć sobie wspólnie spędzone chwile, rozmowy i opinie. Doskonale za to pamiętam brzmienie jego głosu. Okres po jego śmierci był dla mnie dosyć trudny – jak czternastoletni dzieciak ma sobie praktycznie sam poradzić z takim ciosem, jakim jest strata drużynowego?! Ból był tak silny, że chciałam po prostu wymazać go z pamięci, zapomnieć, że kiedykolwiek miałam z nim styczność, aby móc słuchać, jak ktoś gra „Rzekę” i nie wybuchać płaczem. Po trzech latach prawie się udało ale jednocześnie harcerstwo zaczęło bezpowrotnie tracić dla mnie sens i nie widziałam żadnej możliwości na ponowne odnalezienie go. Wydawało mi się, że wszystko co robię, to, jaką byłam drużynową, to tylko żałosna i bardzo kiepska namiastka tego, co robił Piotrek.
Chociaż moje układy z moim drużynowym nie zawsze prezentowały się kryształowo, choć często mieliśmy kompletnie odmienne zdanie i nasze dyskusje oscylowały na pograniczu kłótni (nigdy nie stracił przy mnie panowania nad sobą, co też doprowadzało mnie do szału), był dla mnie niesamowitym autorytetem. Chociaż czasem cała moja wola buntowała się przeciw jego kolejnemu pomysłowi, zawsze wiedziałam, że w gruncie rzeczy ma rację. Nie udało mi się już nigdy spotkać takiej osoby. Nikt nie był w stanie go zastąpić. Po jego nagłej śmierci poczułam, że zostałam kompletnie sama. Dwie osoby, na które najbardziej wtedy liczyłam, kompletnie mnie zawiodły – jedna po prostu się zmyła z harcerstwa nie mówiąc słowa a druga swoimi… działaniami w ciągu roku rozłożyła dwie drużyny, liczące w sumie ponad trzydzieści osób.
Co najbardziej utkwiło mi w pamięci z tego okresu? Kilka spraw – dzień, w którym na miesiąc po śmierci Piotrka MUSIAŁAM zdjąć barwy 11 (chociaż nie tak miało być) i jedno ognisko na Dzikiej Plaży w Przerwankach na obozie w 1999 roku. I koszmarną rozmowę, na kursie drużynowych w Michalinie, kiedy wspólnymi siłami, prawie rok po rozpadzie 11 i 126 usiłowaliśmy coś zrobić. I to, jak frustrował mnie fakt, że jako drużynowa nie byłam nawet w 10% tak dobra jak Piotrek. I jeszcze to, że po czterech latach prób pogodzenia się ze śmiercią Piotrka, gdy wreszcie mi się udało, doszłam do wniosku, że nic mnie już nie trzyma w harcowaniu jako takim. Nie są to miłe wspomnienia i chciałabym móc o nich zapomnieć. Żałuję też, że tak wiele umknęło mi z czasów, kiedy sama byłam harcerką z szarym sznurem. W tym miejscu, żeby usunąć wszelkie wątpliwości, które wyraziło kilka osób, zaznaczam, że nie żałuję ani jednego dnia w ZHP, ani jednego obozu, kursu itd., ale nie żałuję też swojej decyzji o rozwiązaniu tego, co zostało z prowadzonej przeze mnie 11 DH.
Kiedy Mirek poprosił mnie o napisanie kilku słów o Piotrku, miałam zamiar przypomnieć sobie coś miłego, trochę i ckliwego, żeby każdy 22 lutego mógł przeczytać sobie jakąś rzewną historyjkę. Ale nie potrafię czegoś takiego zrobić. Chociaż wcale tego nie chciałam, uznałam, że nadszedł właściwy moment, żeby głośno powiedzieć coś, co zatruwało mi życie, spokój i sen przez ostatnich 5 lat. Jeśli ktoś poczuje się tym urażony (a myślę, że ktoś się poczuje), jego sprawa. Nie zamierzam nikogo przepraszać.
Ola Kasperska