Sobota wieczór, siedzę w domku i myślę co by tu ciekawego zrobić… W TV nuda, książka skończona, a do komputera nie mam nawet chęci się zbliżać po tygodniu pracy.
Dzwonek do drzwi…Pewnie do mnie. Fakt, to Bodzio. Ma ten sam problem co ja. Hmmm, taka fajna pogoda, mróz, śnieg, aż grzech w domu siedzieć
– Może jakiś spacer ? -no tak szron na wąsach, przemarznięte palce i te same ścieżki.
– A może zrobimy jakieś przygody!!!
– Czemu nie? Ale właściwie co? Warunki są idealne do „białego szaleństwa”, ale przecież u nas jest płasko i jak tu na nartach jeździć (nie mamy biegówek)
– A może sanki??
– A masz??!!
-Hmmm, w tym jest problem ale …
Tu uruchomiliśmy machinę której nie dało się zatrzymać. Hasło „ZRÓBMY PRZYGODY ” odbijało się echem po domach znajomych. Znalazły się dwie pary sanek (jedne z nich mają swoją historie, jedna z naszych mam uczyła się na nich jeździć). Około godziny 19:00 zebraliśmy całą ekipę w umówionym miejscu i wyruszyliśmy w kierunku lasu. Po kilkunastu minutach byliśmy na miejscu.
Stara dobra „Snur góra”, teraz zasypana piachem i śniegiem jest idealna. Z jednej strony stromy, krótki zjazd – trzeba było pamiętać o hamowaniu, bo można było „zaliczyć” sosenki z zagajnika (przekonała się o tym moja kostka). Z drugiej strony natomiast – nieco łagodniejszy, ale dłuższy.
Zaczęło się. Najpierw nieśmiałe zjazdy i wymiana zawodników. Później nieco brawury i ruszyła ułańska fantazja. Dwie pary sanek i pięciu chłopa to troszkę nieproporcjonalnie, ale My umiemy „robić przygody”. W ruch poszły worki foliowe, stara walizka, latający dywan…
Wnet ktoś znalazł nieopodal fotel samochodowy (Polonez model 1985). Nie trzeba było czekać na efekt, w kilka chwil powstał „Rydwan śmierci” wersja alfa.
(Magic carpet + fotel od Poloneza) * fantazja = PRZYGODA
Nie ważne, że pojazd ciut nadsterowny, ale jaki komfort, jakie bezpieczeństwo. Paweł przekroczył dopuszczalną prędkość i skończyło się dachowaniem (koła, dach, koła, dach i stracił panowanie nad machiną). Wiadomo!Sprzęt bezpieczny nikt nie ucierpiał.
Radości i pomysłom nie było końca. Na czym się da, jak się da, na głowie, na plecach, na śledzia , na koguta. Wszystkie opcje sprawdzone po wielokroć. Padła nowa idea… Skocznia!!! W kilkanaście minut później nasza „mamucia” ze śniegu była gotowa. Czas na zjazd próbny na folii. Zostałem wytypowany na przed_ skoczka. Poszło gładko.
Dopiero teraz zaczęło się szaleństwo! Nie chodziło co prawda o odległość (średnio około 5 m), ale o styl i jakość skoku. Najlepiej „na śledzia”, bo nie cierpi przy tym mało szlachetna część pleców i kość ogonowa.
Podstawowe zasady to:
1.Trafić w skocznie (było już ciemno).
2. Nie zgubić sanek w locie.
3. Amortyzować przy lądowaniu rękoma.
4. Lądować na wydechu (w przeciwnym razie zatykało).
Dla ułatwienia zastosowaliśmy
„race naprowadzające” (zapalone zapałki lub małe papierki położone na szczycie skoczni).
Zjeżdżając, człowiek czuł się jak pilot myśliwca lądującego na lotniskowcu. Dwa małe świecące punkciki migoczą gdzieś w ciemności, prośba o pozwolenie na lądowanie, które ma dość ciekawą formę „UWAAAAGA!! Z DROGI!!”
Ruszam… „pamiętaj kieruj się na światło, kieruj się na światło, kieruj się na światło uuuAAAAAA” Lot… wydech… ŁUP… przyziemienie… Hamuuuuuj! Ogólna radość.
Z przygodą czas płynie szybko. Nie wiadomo kiedy zrobiło się późno. Czas do domu. Po drodze sprawdziliśmy, jak czują się polarnicy zasypani w śniegu. 23:00 – powrót do ciepłego domku.
W takich chwilach zastanawiam się czemu ludzi nudzą się w domach lub wydają ciężkie pieniądze żeby pojechać w góry i chodzić po Krupówkach z nartami na ramieniu. W naszej okolicy też są górki, nie duże to fakt. Ale odrobina dobrej woli, garść dobrego humoru i wszędzie można „robić przygody”.
Za tydzień atakujemy „Górę śmierci” 😉
Powodzenia wszystkim łowcom przygód
Perkun
Foto by Lestek