Pewnego dość ponurego, sobotniego wieczora Kaktusińska raźnym krokiem zmierzała w kierunku kościoła Pallotynów na mszę harcerską.
Jak zwykle – była spóźniona, tym razem nie z własnej winy. Oczywiście wszystko przez tego drania Ryszarda, któremu coś wypadło i nie mógł jej odwieźć. Aktualnie byli znowu pokłóceni a powodów było tym razem sporo. W tym miejscu, aby wczuć się w rolę naszej bohaterki, przyjrzyjmy się bliżej, co rzuca się cieniem na jej do niedawna kryształowy związek… Chodzi jak zwykle o grzeszki Ryszarda.
Kilka dni temu, podczas obyczajowej awantury na schodach, Uczepiński, kiedy już nie bardzo miał co zarzucić Kaktusińskiemu, odwołał się do informacji nabytych podczas poufnych rozmów nad Tymbarkiem z pewnym kumplem z policji, poznanym jeszcze za dawnych czasów przykładnej służby w pewnej innej organizacji. Mianowicie, Uczepiński zarzucił Kaktusińskiemu, ze jego córka prowadza się z podejrzanym elementem. Wybuchła straszliwa awantura, Katusiński najpierw się wściekł na sąsiada, ale że był człowiekiem rozważnym, postanowił się mimo wszystko nieco nadstawić ucha. A kiedy się okazało, że takowe informacje pochodzą z pewnego źródła, któremu to Ryszard Z. jest znany od dość dawna, postanowił rozmówić się z córką. Kaktusińska, jako że spryt odziedziczyła po tatusiu, udała przejętą tymi rewelacjami (chociaż dość klarowny obraz sytuacji miała od pewnego czasu) i solennie obiecała ojcu, ze natychmiast zaprzestanie kontaktów z elementem, nawróci, zacznie uczyć się i postara o nowego kandydata na zięcia. I wszystko poszłoby gładko, gdyby dzień później Uczepiński nie namierzył jej z Ryszardem na mieście i natychmiast nie doniósł o tym tatusiowi, nawiązując z nim czasowy rozejm. Roztropny tato wiedział, że radykalne zakazy nie poskutkują, więc ograniczył się do tego, odmówił Ryszardowi wstępu do ich domu a córce wyznaczył niższy fundusz komunikacyjny – zaprzestał mianowicie finansowania rozmów telefonicznych z Rysiem i subsydiowania dojazdów Kaktusińskiej na miejsca spotkań z ukochanym. Dlatego właśnie Kaktusińska była spóźniona do kościoła – bo zasuwała na piechotę, bo nie miała kasy na bilet autobusowy. Co prawda, mógł ją podwieźć Rysio, ale tu właśnie pojawia się drugi problem.
Pamiętacie, drodzy Czytelnicy, wakacyjne dokonania Ryszarda w Przerwankach? Otóż nasza bohaterka odkryła, że ukochany nadal ma w komórce telefony do tych wstrętnych dziewuch, za którymi latał podczas swoich odwiedzin na obozie. Nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie to, że wszystkie figurowały pod jakimiś fikcyjnymi pseudonimami, typu „Andrzej” zamiast „Jola”, co o tyle dało jej do myślenia, że sprawdziła cały spis numerów i okazało się, że takich niespodzianek jest znacznie więcej a wszystkie zainteresowane odbierały telefon (oczywiście dzwoniła z komórki Ryszarda – i tak by się nie kapnął, że ma rachunek o stówę większy) ze słowami „Co słychać kotku”. Na tym tle doszło między nimi do starcia – no bo co to ma znaczyć: ona tu dla niego prowadzi wojnę z ojcem a on jej rogi przyprawia? Niedoczekanie!!! No i przestali ze sobą rozmawiać.
Kaktusińska przyspieszyła kroku. Według jej zegarka, już zaczynało się kazanie. Miała jednak nadzieję niepostrzeżenie wcisnąć się do kościoła i cichutko usiąść z tyłu a potem udawać, że wcale się nie spóźniła. Lecz tu spotkał ją ogromny zawód. Okazało się, że frekwencja jest co najmniej mierna a przyjście szesnastej osoby nie może być niezauważone. Nie miała jednak ochoty zastanawiać się nad przyczynami kolejnego pomoru wśród harcerzy – ich sprawa, może nie są religijni albo ktoś robił imprezę. Tylko jakoś tak głupio przed księdzem – żeby to chociaż w niedzielę było, to może inni ludzie wypełnili luki. A tak? Jakoś dziwnie…
Odsunęła jednak na bok te myśli i zaczęła analizować resztę powodów zerwania z Ryszardem. Może nie powinna naciskać go tak z tą Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy? Przecież pomysł miała świetny! Brakowało szefa sztabu, chodziło tylko o obsługę wolontariuszy. A do tego Rysio (niech go piekło pochłonie) nadawałby się znakomicie. Zrobiłby cos pozytywnego a przy okazji – zrehabilitował nieco w oczach świata i pokazał że może będą z niego ludzie. No i na początku Rysio się bardzo zapalił do całego pomysłu, wymyślił nawet system ochrony wolontariuszy i w ogóle. Jednak na spotkaniu z komendantem doszło do ostrej wymiany zdań bo okazało się, ze Ryszard nieco opacznie zrozumiał termin „obsługa wolontariuszy” a system ochrony nieco urągał praworządności i ogólnie przyjętym regułom harcerskiego postępowania. Zwróciła na to uwagę ukochanemu, na co on się znowu wpienił. No a potem jeszcze niechcący utopiła mu telefon w akwarium i oświadczył, ze ma jej dosyć… „Ale przynajmniej było ciekawie” – pocieszała się Kaktusińska. Może faktycznie najwyższy czas zająć się nauką? Najgorsze jest to, że idą święta, trzeba będzie pójść na Wigilię Instruktorską i znowu będzie miała ochotę zaszyć się w pokoju z dwiema tabliczkami czekolady, byle tylko uciec od przygnębiającego nastroju świątecznego, który w takich wypadkach bywa nie do zniesienia… Ale są też pozytywy: o jeden prezent mniej do kupienia…
Ola Kasperska