Tak jak każdej jesieni, drużyna sztandarowa naszego hufca (składająca się z najlepszych z najlepszych wśród najlepszych (kto wie, z jakiego to filmu?) brała udział w uroczystościach z okazji święta 11 listopada.
Zaczęło się jak zwykle rankiem tzn. o 7.00 rano pod MDK-iem, co dla ludzi z dalszych krain oznaczało pobudkę około godziny SZÓSTEJ, ale skoro się wstało już wstało to było już coraz lepiej. Wracając do tematu, o godzinie siódmej zebrała się spora grupka ludzi z drużyn: 5, 69, 33, 17 i co dziwne (bo wszyscy myśleli, że się rozpadli) starszej 3, cha cha! ale psikus. W sumie zebrało się nas około 30 i wtedy wbrew oczekiwaniom wielu nie zjawił się druh Michał Łabudzki. Zamiast niego przybył (cha cha! psikus) niejaki Marek „Buła” Ródnicki, a druh Michał wpadł tylko na chwilę podrzucić nam berety. Po przybyciu „Buły” zaczęło się dobieranie pałatek i beretów, jak zwykle nie obyło się bez paru psikusów m.in. niektóre pałatki miały zapach grzybowy, a niektórych osób berety po prostu nie lubiły. Odziani takie wspaniałe stroje rozpoczęliśmy musztrę.
Musztra trwała dość długo a była raczej standardowa (jejku jak ja dawno nie musiałem padać?), więc nie będę się o niej rozpisywał powiem tylko, że psikusów było, co nie miara.
Musztrowaliśmy się chyba przez dwie godziny a potem wyruszyliśmy przez przystrojone flagami ulice otwocka w kierunku obelisku i kościoła gdzie miały się odbyć wszystkie uroczystości. W drodze nie działo się nic ciekawego za wyjątkiem mini pojedynku: Krulis vs Iwin.
Szybko dotarliśmy pod obelisk gdzie mieliśmy czas na jedną próbę wmaszerowania przed pomnik. Następnie ruszyliśmy do kościoła. Podczas mszy nasza drużyna stała naprzeciwko najróżniejszych innych pocztów sztandarowych (najdziwniejszy był chyba poczet OKS-u, bo wszyscy z pocztu byli w dresach [co w kościele wydawało się kiepskim psikusem]), również w kościele pojawiły się pierwsze ofiary w ludziach, w prawdzie nie „zgony”/omdlenia, ale tylko nagłe wyjścia z kościoła z powodów pojawiania się mroczków przed oczami(swoją drogą to dobrze, kiedy osoba wie kiedy musi wyjść a nie stoi póki jej się taśma nie urwie).
Msza trwała około godziny (standard:)) i po upływie tegoż czasu wymaszerowaliśmy z kościoła a następnie ładniutko ustawiliśmy się w czwórki. Jak co roku nasza drużyna prowadziła cały korowód od kościoła pod wspomniany wcześniej obelisk (postawiony, jakby ktoś nie wiedział, ku czci Marszałka Piłsudskiego) gdzie odbyć się miała ostatnia część ceremonii (moim zdaniem najciekawsza, bo było najwięcej do roboty). Po ustawieniu się przed pomnikiem rzuciła mi się w oczy jedna rzecz. Nie byliśmy jedynymi przedstawicielami naszego hufca!(psikus?) Koło nas stała jakaś tajemnicza drużyna w niebieskich kurtkach, jak się okazało była to drużyna druha Setnieskiego (numeru nie pomnę), która przyniosła pod obelisk znicze z pewnym niezwykłym ogniem (kto jest ciekawy niech się zapyta wyżej wymienionego druha, na czym polegała niezwykłość).
Owa drużyna była czymś niespodziewanym na tegorocznej uroczystości, wszystko inne było podobne do zeszłorocznego święta niepodległości tzn. były przemowy ważnych osobistości otwocka, wciąganie flagi na maszt, warta przy pomniku (na której była kolejna ofiara, którą był druh Dyniak, który najwyraźniej się starzeje?) i składanie kwiatów przy biciu werbla. Jednym słowem uroczystość wyglądała dokładnie tak jak powinna wyglądać.
Uroczystość się skończyła, zrobiliśmy sobie zdjęcie pamiątkowe i teraz nadszedł moment kulminacyjny, czyli jedzenie! Marek zrobił nam psikus i powiedział: „Pączków nie będzie” na szczęście to był naprawdę psikus, więc dostaliśmy to, na co czekaliśmy przez te 5 godzin. ?
Jak mówią w jednym z popularnych w tym czasie filmów „Wszystko, co ma swój początek ma i koniec” w prawdzie motto jest dość oczywiste a film nie najlepszy, lecz skoro już się kończy to, czemu nie napisać czegoś takiego? Wracając do tematu zbiórka skończyła się o 12.30 i żeby zdążyć na Msze do Józefowa musiałem podróżować w bagażniku znanego gangstera Siary Siarzeskiego (cha cha! Ale psikus). A jak przyjechałem to okazało się, że ksiądz proboszcz zrobił psikus i msza była w niedzielę, ale to już inna historia, ktorą na następnej stronie opowie druhna Patrycja.
Mikołaj Fedorowicz