Tak jak Jurek pisał wam jakiś czas temu o Pradze, tak ja napiszę wam teraz parę słów o Lwowie, który miałam okazję zwiedzać na początku maja… A była to druga część mojej wycieczki klasowej (pierwszą spędziliśmy w Bieszczadach). Będzie to tylko kilka takich „gorących” – „nieuczesanych” wrażeń i spostrzeżeń…
Ogólnie rzecz biorąc Lwów jest miastem bardzo urokliwym, pełnym brukowanych ulic (właściwie wszystkie ulice pokryte są „kocimi łbami”), zaułków i kolorowych renesansowych kamieniczek. Leży na styku cywilizacji Zachodu i Orientu, świata łacińskiego i prawosławia. Zbudowane było przez Rusinów, Polaków, Żydów i inne narody, których ślady wciąż można tu tropić. Wszędzie czuć wielonarodową i wieloreligijną historię tego miasta. Pełno jest też polskich pamiątek, zabytków, wmurowanych w ściany tablic w naszym ojczystym języku. I naprawdę wszędzie czuć atmosferę dawnych wieków. Mimo to widać, że obecnie ukraińskie władze chcą trochę „zatrzeć” ślady polskości. Zmieniane są napisy, stawiane nowe pomniki. Jednak usłyszeć na ulicach język polski wcale nie jest tak trudno…
Dwa słowa o historii Rynku…
Plac pod budowę rynku został wytyczony w XIV wieku, kiedy Kazimierz Wielki postanowił lokować na nowo Lwów nieco na południowy-wschód od starego grodu książęcego. Schemat założenia miasta nie odbiega od innych przykładów średniowiecznej urbanistyki – główny plac ma kształt kwadratu, a z jego rogów wychodzą po dwie uliczki. Wokół rynku wznoszą się cztery linie ślicznych kamieniczek.
Lwów ze swym rynkiem, z racji znaczenia jaki posiadał był świadkiem wielu ważkich dziejowych zdarzeń. Odbywały się tu hołdy i stracenia, wielkie fety i podniosłe obrzędy żałobne. Tu Władysław Jagiełło odebrał hołd lenny od wojewody wołoskiego Aleksandra.
W XIX i XX w. rynek był widownią demonstracji narodowych i społecznych oraz defilad wojskowych. W 1848 r., w czasie gdy wrzało w całej Europie, tu formowała się Gwardia Narodowa, a także gromadzili się robotnicy na pierwszą manifestację 1-majową. Tu też w listopadzie 1918 r. proklamowano Wolną Ukrainę Zachodnią, a dwa lata później Józef Piłsudski jako Naczelnik Państwa, przyjmował defiladę z okazji nadania miastu Orderu Virtuti Militari.
Co różni sieć lwowskich tramwajów od sieci tramwajowych innych miast ?
– Tory często nie są ułożone wzdłuż osi ulicy, ale wzdłuż krawężników. Stąd na tych ulicach kierowcy parkują samochody autentycznie na środku jezdni !
– Ale na ulicach z „normalnym” ułożeniem torów, parkowanie samochodów na środku, z kołami nachodzącymi na tory, również do rzadkości nie należy… J A normą jest zatrzymywanie się i naprawianie samochodu na środku ulicy, wśród przejeżdżających obok innych pojazdów.
– Na części ulic, z powodu zbyt małej szerokości jezdni, tory nachodzą na siebie i ruch odbywa się wahadłowo.
– generalnie tory są tak nierówne i powykrzywiane, że na moje pytanie „jak te tramwaje nie wypadają z torów?” – nasza przewodniczka odpowiedziała, że: „wypadają, wypadają…”
Specyficzne przepisy drogowe…
Dla nas szokujące było również brak jakichkolwiek przepisów drogowych. Wszyscy jeżdżą jak chcą! A milicjanta, to żadnego nie widziałam.. W ulicę jednokierunkową próbują naraz wjechać 3 samochody, z drugiej strony nadjeżdża autokar, i wszyscy razem próbują się tam wepchnąć… średnio im się to udaje, ale to nie są ludzie, którzy się szybko zniechęcają…
A i piesi mają tam ciężki żywot. Nie ma żadnych pasów, a o sygnalizacji świetlnej można sobie jedynie pomarzyć… Istna „wolna amerykanka”! Tak więc jeśli ktoś chce przejść na drugą stronę, to niech to najpierw dwa razy przemyśli i przebiegnie tak szybko, jak się da. Jeśli będzie miał trochę szczęścia, to nic mu się nie stanie… Godne zastanowienia jest też zachowanie kierowców. Np. u nas w Polsce, jeżeli jakiś kierowca widzi, że ktoś przechodzi przez ulicę, to stara się zwolnić, a tam? Wręcz przeciwnie! Ktoś na drodze? – to dodajemy gazu! Przeżyć tam jest naprawdę nie lada wyczynem… a przebycie na drugą stronę ulicy nie lada przeżyciem…
Jak to ktoś powiedział: „Nie ma tam kierunkowskazów, tylko jest klakson!!!”
Dark side of the Lwów…
Jednak mimo całego uroku, jest to miasto strasznie zniszczone i w ogóle nie restaurowane. Kamienice, owszem, są piękne, ale sypią się w oczach… A i zapach w sporej części miasta nie jest zbyt ciekawy… Wyasfaltowana jest chyba tylko jedna, czy dwie ulice, a co do tramwajów i autobusów… Nasze najgorsze Arki są z nimi nie do porównania… I jeżeli ukraińskie władze nie wezmą się za jakąś renowację, to miasto to niedługo zmarnieje do końca… a byłoby szkoda… Mnóstwo jest też wszelkiego rodzaju żebraków, którzy czepiają się, łapią za ręce, dzieci przyczepiających się do nóg, Rumunów czających się za każdym rogiem, przy wejściu do każdego kościoła… Jak tylko dostrzegali naszą idącą grupę, natychmiast zlatywali się żebracy z całej ulicy, całe hordy proszących o chociażby 5 kopiejek…
„Mortui sunt ut liberi vivamus” – [Polegli, byśmy żyli wolni]
„Jakie tego dnia, tj. 1 listopada 1918 roku były nosze szansę w walce o ukochane miasto? Prawie żadne: nie było wojska, nie mieliśmy broni ani amunicji. A jednak podjęliśmy walkę, w której z czasem wzięły udział wszystkie warstwy polskiego, lwowskiego społeczeństwa, ludzie różnego wieku i obojga płci. Ale największymi bohaterami jej były „lwowskie orlęta'”, młodzież i prawie dzieci. Nieletni chłopcy i nieletnie dziewczęta. Ich zapał pociągnął starszych i podtrzymywał w zwątpieniu.”
Oczywiście jednym z głównym punktów naszej wycieczki był lwowski Cmentarz Łyczakowski i Cmentarz Orląt.
Ten pierwszy jest naprawdę niezwykły. Wygląda jak nasze Powązki podniesione do 10-tej potęgi. I pełen jest polskich grobów. Leży tam m.in. M. Konopnicka i A. Fredro. Jednakże Cmentarz Orląt również zrobił na nas duże wrażenie. Szkoda tylko, że nawet tablica ze słowami A. Kwaśniewskiego jest wmurowana wyłącznie po rosyjsku… i nic nie wskazuje na to, aby obie strony – polska i ukraińska – doszły do jakiegoś porozumienia, a właściwie, że ukraińskie władze nie zgadzają się na polskie napisy… a przecież. . . . .
Ania
- Spotkanie na Szczycie Historii
- [HAL 2003] OBÓZ HARCERSKI