W ostatnią niedzielę ferii zimowych nasz drużynowy M.G. urządził nam kulig. Nadal nie wiem, czy to była jego własna inicjatywa. Tak więc o godz. 15.30 zabraliśmy się pod jego domem. Czekając aż wyjdzie z domu, umilaliśmy sobie czas rozmową z pięknymi druhenkami.
Gdy M.G. wcisnął już kalesony, wyszedł przed dom i oznajmił nam, że mamy udać się na ulicę Asnyka, gdzie będzie czekać jego Syrenka.
Kiedy doszliśmy na Asnyka okazało się, że M.G. i jego Syrenki nie było. Po chwili oczekiwania zjawił się. Zatrzymując samochód zgubił zderzak. Zaczęliśmy podczepiać się do haka holowniczego. Gdy wszyscy byli już podczepieni M.G. dał gaz do dechy i kulig ruszył. po przejechaniu ok. 200 m. zaczęły rwać się sznurki od sanek. M.G. postanowił, że powiąże nas liną holowniczą. Tam, gdzie lina nie sięgnęła, sanki zostały powiązane moim paskiem.
Gdy wszystko było już gites M.G. odpalił silnik i ruszyliśmy znowu. Jeździliśmy po lesie, uliczkami, z górki i pod górkę (pchaliśmy samochód). Podczas drogi na Górę Lotnika M.G. rozpędził się i można było zaobserwować, co się działo gdy przyśpieszał: 50 km/godz. – odpadły lusterka, 60 km/godz. – odpadał lakier, a przy 70,5 km/godz. – przednie wycieraczki przepełzły na tylnią szybę.
Po ok. godzinie jazdy M.G. ostro zarzucił i wylądowałem w kupie śniegu. Na szczęście byłem cały, ale moje sanki wyglądały jak… eee, mniejsza z tym. Po odczepieniu moich sanek i spakowaniu ich do samochodu dosiadłem się do sanek Bysiora. Z nim była swojska zabawa. Po pewnym czasie był postój. Wtedy przesiadłem się do druhny Marty. Gdy ruszyliśmy w drogę powrotną zdawało mi się, że powiedziała do mnie „At amo” (łacina) i mrugała do mnie okiem (ech… wiadomo – wszystkie mnie kochają). Po zakończeniu kuligu zwrócono mi pasek, a M.G. zaproponował mi napisanie relacji z tego kuligu. Oto ona.
Morał z tego kuligu jest taki: „Nie stawiaj roweru pod płotem, bo Ci kisiel wystygnie” lub „Nie chodź boso po lodówce, bo się przeziębisz”
Piotr Jagodziński