Na początku chciałabym powiedzieć, że napisałam ten tekst zupełnie bezinteresownie i nie mając w tym żadnego celu oprócz tego że chcę wam przedstawić Pana Ziemniaka…
Oj ludzie, ludzie, czy wy macie pojęcie co to jest Święto Pieczonego Ziemniaka, lub jak kto woli imieniny Kartofla, albo co tam jeszcze innego??? Nie wiecie??? A to dziwne, bo nawet każdy zuch to wie (tak jakby mogły tego nie wiedzieć- przecież to ich święto…) Jeśli macie czas i ochotę to możecie o tym poczytać. Mianowicie Pan Kartofel jest to taki potworek kształtu owalnego a koloru brązowego. Mieszka sobie w ziemi przez czas dojrzewania. Kiedy jest już duży i odpowiednio utuczony potworki z rzędu naczelnych wykopują go i jego towarzyszy- rówieśników żeby było z czego robić zimą zupę, kopytka, knedle, frytki itp. Rodzina bulwkowatych bo do takich należy nasz bohater Pan Kartofel są na specjalnej, bardzo skąpej diecie. W ich jadłospisie można dostrzec jedynie:
Wodę – żeby się przypadkiem nasze kartofelki nie odwodniły.
Słońce – aby karnacja skóry nie była zbyt jasna ponieważ biała twarz była w modzie za króla Ziemniaka I. Teraz na topie jest brunatna cera o złotym odcieniu. Drogie panie solarium czeka…
Tlen – no w tym momencie należy przyznać się do tego iż… nasze ziemniaczki są narkomanami, ale tu się nie ma co dziwić, ta sława, ten stres, bycie modelem na talerzach okropnych krytyków którzy ciągle narzekają: to że za surowy, a to że za słony, albo nie roztarty. Tlen w tym przypadku jest dla nich jak Nervosol.
Sole mineralne – to ich witaminy i mikroelementy. Bez nich kartofelki nie rosłyby, nie myślały, nie czuły. Po prostu nie byłyby zdolne przeżyć ani godziny.
Musicie przyznać że taka dieta to… do niczego się nie nadaje. A jednak, ziemniaczki są wręcz zachwycone. No dobra kończymy temat jedzenia bo robię się głodna jak wilk.
Kartofle przywędrowały do Polski zupełnie przez przypadek. Dawno temu mieszkały sobie beztrosko w Kartoflandi. Robiły co chciały. Jeździły na rolkach, słuchały hip hop-u, piły colę, jadły hamburgery i hot-dogi, cały dzień leżały na kanapie i się obijały. Aż dnia pewnego ich osadę zaatakowały marchewki wsparte siłami armii brokuł. Ziemniaczki nie miały swojego wojska i przegrały tę bitwę musiały wyemigrować na północ bo tam zaoferowano im pomoc w zamian za pracę jako modele i modelki. Obiecywano im wspaniałe zarobki, sławę i tak było. Ale nie mogli znieść ciągłych reporterów oblegających ich domy, kolejek dzieciaków proszących o autograf, fanów pod oknami… Agent sił ściśle t(f)ajnych zaproponował kartofelkom aby zamieszkały pod ziemią, ostrzegał że nie będą mogły prowadzić tak rozrywkowego trybu życia jak nad powierzchnią ziemi. Mówił o ich diecie, o tym że nie będą już tak bardzo ubóstwiane, a ich żywot będzie się kończył na talerzu człowieka. Kartofelki jednogłośnie postanowiły: ”tak przeprowadzamy się”. Spakowały więc manatki i wyruszyły w głęboką drogę pod ziemię. Przez pierwsze dni było im bardzo trudno się przyzwyczaić, ale potem czuły się rewelacyjnie. Wciąż są sławne i wszyscy za nimi przepadają mają życie prywatne. Zresztą bardzo spokojne przerzuciły się z hip hop-u na klasykę, z rolek na kąpiele błotne, z coca coli na mineralną.
Ojej my tu gadu-gadu a pan Kartofelek poszedł w niepamięć. Z tego wszystkiego zapomniałam wam napisać co zuchy z tym kochanym panem Ziemniaczkiem porabiały pewnego deszczowego piątkowego popołudnia. Na początku troszkę się edukowały na temat skąd Kartofelek i jego kumple wzięli się w Polsce, co można z nich robić itd. a podpowiadali im przechodnie sprzedawcy warzywniaków i inni ludzie… No a potem najciekawsza część programu: teatrzyk. Zuchy układały bajkę i przygotowywały do niej rekwizyty(oczywiście z kartofli). Na sam koniec opychaliśmy się pieczonymi ziemniakami z solą. Ufff… Chyba to tyle o Panu Kartofelku i jego zwariowanej rodzince.
Karolina Grodzka