MORS – jak to było i co się stało

Jak to było – każdy, kto wziął udział w Marszu Otwockich Rad Starszych, ma swoje subiektywne zdanie. A co się stało? Na szczęście nic. A mogło…

Pomijając pierwszą część zmagań rad drużyn, wszystko było dopracowane, a zwłaszcza gra fabularna z Harrym Potterem w tle, która poza sprawdzianem wiedzy stanowiła świetną okazję do poczucia się „magicznym” człowiekiem – przecież harcerstwo ma w sobie pewną magię… Wieczorne ogniobranie chyba dla wszystkich stanowiło element zaskoczenia – nikt nie spodziewał się takiego spektaklu, warto było poczekać i trochę pomarznąć.

Jednak wśród elementów wybitnych pozostaje jeden niechlubny – mianowicie piątkowa nocno-wieczorna gra terenowa. Pierwsza nasuwająca się uwaga, to ogólna dezorientacja. W momencie startu chyba nikt za bardzo nie wiedział, o co tak właściwie chodzi. Idea nagłego desantu nie-wiadomo-gdzie (no, niezupełnie, Starą Wieś wszyscy znają) była interesującym dodatkiem do dość standartowych gier hufcowych. Jednak aby w pełni to docenić, trzeba mieć jakieś pojęcie O CO CHODZI. Sądzę, że tym, czego zabrakło w tym momencie, to porządna odprawa dla patrolowych. Zdaję sobie sprawę, że od harcerza (zwłaszcza od członka rady drużyny) można wymagać odrobiny inwencji w rozszyfrowaniu współrzędnych punktów gry (wyznaczały je punkty przecięcia pewnych linii, poprowadzonych między innymi punktami). Jednak każdy, kto ma elementarną wiedzę z geometrii wie, że milimetrowe różnice na mapie to bezcenne kilkadziesiąt metrów w terenie. A wystarczy, że punkty 1, 2, 3, 4, które trzeba odpowiednio połączyć są naniesione pół milimetra w lewo… Co do samej mapy – była trochę nieaktualna, bo brakowało na niej dość istotnej drogi. Ale dla harcerza to drobnostka… Gorzej, jeśli punkt, do którego ma dotrzeć jest pół kilometra dalej, niż na mapie i to nie w tę stronę. Aby zapobiec temu, że 70% patroli przez godzinę szukało Arka po lesie, można by po prostu zastosować koperty awaryjne – oczywiście ich otwarcie kosztowałoby punkty karne, ale dawałoby to możliwość wyboru między lepsza punktacją a znalezieniem się w ciepłym śpiworze.

Moje kolejne uwagi odnoszą się do samej trasy. Gra była zaplanowana na ok 6 godzin. Było 5 punktów, na każdym patrol miał spędzić średnio 40 minut. Z prostego wyliczenia mamy, że odległości między punktami patrol powinien przebywać w czasie ok. 26 minut (wliczając powrót z ostatniego punktu do szkoły). Jednak jak tego dokonać, gdy jeden punkt jest w Pogorzeli, drugi w Glinie a na plecach targamy plecak? Trochę niewykonalne. Zastanawiam się, czy ktoś przeszedł trasę w warunkach operacyjnych (noc, mróz, 10 kg na plecach, cały tydzień niedospanych nocy za sobą), czy też może trasę układano jeżdżąc przysłowiowym palcem po mapie, ewentualnie samochodem po okolicy? Gdyby zmniejszyć odległości i zwiększyć ilość punktów, gra zyskałaby dużo na atrakcyjności i stałaby się dużo bardziej dynamiczna.

MORS ma w sobie słowo „Starszych” oraz „Rad”. Dlatego można od uczestników wymagać pewnego zahartowania w bojach. Warto by jednak spróbować przełożyć teorię na praktykę i dostrzec, że w hufcu jest jedna drużyna starszoharcerska, a w radach drużyn są też zastępowi, którzy w MORS-ie musieli wziąć udział choćby ze względu na cenzus ilościowy patroli. Może mając na uwadze zdrowie tych najmłodszych uczestników – pozwolić im jednak na zostawienie plecaków w szkole (koło której przecież był desant)?

Skoro już o zdrowiu mowa – stąd blisko jest do bezpieczeństwa. Jak wiadomo – na wsiach w piątkową noc różne cuda się dzieją. Ponadto – tylko w dwóch patrolach był ktoś pełnoletni. Może ta uwaga powinno się odnieść do patrolowego, ale w końcu w informatorze nie było na ten temat ani słowa. Pomijam też wątpliwe bezpieczeństwo niektórych punktów. Organizując jakąkolwiek imprezę nie powinniśmy zapominać, że każdy uczestnik najpierw jest człowiekiem z dość krucha głową, czyimś dzieckiem, a na końcu harcerzem.

Kopalnią tematów na zażalenia jest lista niezbędnych rzeczy. Owszem, informuje o tak oczywistych rekwizytach jak przybory do mycia (podobno harcerz może się bez tego obejść), ale na temat karimaty – niezbędnej do w miarę wygodnego snu – milczy. Poza tym, jak już się komuś przypomina o konieczności zabrania piżamy, to można by też dodać, że przydatne są też światła ostrzegawcze do oświetlenia kolumny.

MORS jakoś się odbył. I dobrze, bo nie było go od trzech lat (ostatnie dwa – ’96, Mlądz, M. Wojtasiewicz, ’98 – Wola Karczewska, także zorganizowany przez Maćka), a w hufcu brakuje imprez cyklicznych. Jednak na ile był bardzo udany? Ocenę pozostawiam Czytelnikom.

Ćma