Oto kilka uwag odnośnie wypowiedzi pwd. Aleksandra Senka zamieszczonego w “Przecieku” 5(15), str. 13-14:
W odradzającej się Polsce w roku 1945 żywa była legenda Armii Krajowej, Powstania Warszawskiego i udziału w nim oddziałów harcerskich. Legendę umocniło i upowszechniło pierwsze po wojnie wydanie książki Aleksandra Kamińskiego „Kamienie na szaniec”. Miało to miejsce w 1946 roku. (W tym samym roku Władysław Gomułka uznał za błąd dopuszczenie do reaktywowania reakcyjnych organizacji młodzieżowych, zwłaszcza ZHP).
Przez dużą część młodzieży „Kamienie na szaniec” traktowane były jak Ewangelia. Nowa, kształtująca się z nadania jałtańskiego władza, obserwowała z niepokojem rozwój harcerstwa, które z 238 tysięcy w roku 1946, rozrosło się do 296 tysięcy w roku 1948. Tymczasem komunistyczny Związek Walki Młodych liczył w tym czasie wśród uczniów 59 tysięcy członków. W trakcie Centralnej akcji Szkoleniowej zorganizowanej nad Świdrem w sierpniu 1948 roku, zapoznawano kadrę instruktorską z podstawami marksizmu. Wykłady prowadzili: Jerzy Tepicht, Leszek Kołakowski, Włodzimierz Brus. Wiodącą lekturą były „Zadania związków młodzieży” Lenina. Gorącymi zwolenniczkami przemian były: hm. Wiktoria Dewitzowa Naczelniczka Harcerek, żona Jerzego Tepichta Pelagia Lewińska, pracująca w wydziale propagandy komitetu Centralnego PPR i mianowana Sekretarzem Generalnym ZHP, Naczelnik Harcerzy Roman Kierzkowski. Tymczasem spośród 16 komendantek chorągwi tylko jedna była zbliżona do PPR, a spośród komendantów (przypominam: było harcerstwo żeńskie i męskie) tylko dwóch.
Nic więc dziwnego, że w latach 1948-1950 miał miejsce proces brutalnego zniszczenia polskiego harcerstwa. Potępiono wówczas i zanegowano całość ideowego i pedagogicznego dorobku ruchu harcerskiego. Istnienie ZHP zamknęła ostatecznie uchwała Rady Naczelnej Związku Młodzieży Polskiej z 20 stycznia 1951 roku, zgodnie z którą komendy wojewódzkie ZHP przekształcały się w wydziały harcerskie zarządów wojewódzkich, a komendy powiatowe – w referaty harcerskie zarządów powiatowych ZMP. Wiek harcerski członków Organizacji Harcerskiej ograniczono tylko do szkoły podstawowej. Klasy były zastępami, a całe szkoły drużynami. Opiekę sprawował etatowy instruktor – przewodnik OH. System ten uznano za nieskuteczny i próbowano reformować przekształcając OH w Organizację Harcerską Polski Ludowej (OHPL). Zmiany, głównie kosmetyczne też nie zadowalały zwłaszcza w przełomie Polskiego Października 1956.
Dopiero na Zjeździe Łódzkim rozpoczętym 8 grudnia 1956 roku o godzinie 11, zwanym oficjalnie Ogólnopolską Naradą Działaczy Harcerskich, postanowiono: nie reaktywować dawnego ZHP, lecz powołać nową organizację o tej samej nazwie. M.in. gorącym przeciwnikiem odrodzenia ZHP, wraz z innymi działaczami komunistycznej OHPL , był Jacek Kuroń. 60-osobowa Rada Naczelna nowego ZHP liczyła tylko 20 instruktorów dawnego ZHP. Uchwała Zjazdu głosiła m. in.: „Z uwagi na pełne usamodzielnienie i przekształcenie się Organizacji Harcerskiej Polski Ludowej we wspólny związek dzieci, młodzieży i instruktorów pracujących w oparciu o metody harcerskie, przywraca się tradycyjną nazwę: Związek Harcerstwa Polskiego”.
Od tego czasu, wraz z powrotem do pracy instruktorów przedwojennych i szaroszeregowych wraca do drużyn system zastępowy. Tak oto system zastępowy odżył, ale nie na długo, bo już po roku harcerski tygodnik “Na Przełaj” zamieścił artykuł “Po co to wszystko”, w którym wykpiono metodykę tradycyjnego harcerstwa. Tym nie mniej system ten z większym lub mniejszym powodzeniem działa do dzisiaj. W mojej drużynie im. Eugeniusza Stasieckiego („Piotra Pomiana”), działającej przy Szkole Podstawowej nr 6 w Otwocku, zastępowi byli wybierani przez zastęp, a drużynowy potwierdzał tylko wybór w rozkazie drużyny. Pamiętam, że zastępowym czwartoklasistów był ich kolega z klasy, zresztą świetnie sobie radzący z zastępem, nota bene późniejszy biznesmen. Wszyscy zastępowi, przyboczny, gospodarz drużyny, kronikarz stanowili zastęp zastępowych, których zastępowym byłem ja, ich drużynowy. Nasze zbiórki, wycieczki, narady itp., były wzorcem działania dla zastępowych, którzy powtarzali je w swoich zastępach.
Nigdy nie starałem się, by „działanie zgodne z Metodą” było dla mnie wyrocznią. Po prostu było nam dobrze ze sobą i to było najważniejsze. Wspólne biwaki, wycieczki, obozy letnie dodawały nam ochoty do dalszego działania. Bardzo mało interesowała mnie teoria i METODA. A harcerze byli wspaniali. Doceniam to po latach.
Wasz „Biała Sowa”