Bo przjazd był zamknięty

Dnia 9 października 2005 naszą wspaniałą Drużyną (nie wspomnę ze bardzo dużo nas było) wybraliśmy się na Imprezę na Orientację na warszawską Starówkę.


W czasie naszej drogi do Warszawy Mirek (nasz bardzo pomysłowy drużynowy) wymyślił konkurs gdzie nagrodą były… soczyste, dorodne śliweczki.
W drodze na Stare Miasto zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie przed Pałacem Namiestnikowskim, w którym ostatnie chwile spędzał Aleksander Kwaśniewski (w tym dniu była pierwsza tura wyborów prezydenckich). Po dotarciu na Starówkę usiedliśmy przy kolumnie Zygmunta i zostaliśmy zaznajomieni z celem gry. Dostaliśmy plan miasta z zaznaczonymi punktami, busole i zadania, które musieliśmy wykonać na punktach. Na jednej z kartek mieliśmy tabelkę gdzie musieliśmy zapisywać z każdych punktów odpowiedzi.
Kiedy my musieliśmy – jednym słowem – okrążać starówkę Mirek i Patrycja sobie gdzieś poszli. Podobno rozmawiali na bardzo ważne tematy. My jednak uważamy ze poszli do kawiarenki i lenili się. Ale nie powtarzajcie im naszych przypuszczeń. Po zaliczeniu wszystkich punktów mieliśmy spotkać się przy pomniku Małego Powstańca. Nasz wspaniały pod wszystkimi względami i bardzo liczny patrol nie wiedział gdzie jest ten pomnik. Postanowiliśmy zapytać Warszawiaków. Co okazało się błędem, bo żaden z zapytanych nie wiedział. Hmmm… Ludzie, na jakim wy świecie żyjecie?! Mieszkać w Warszawie i nie wiedzieć gdzie jest, to naprawdę skandal! Jakoś sobie poradziliśmy (jak to „Leśni”).
Gdy wszystkie nasze ekstra patrole dotarły na miejsce rozpoczęła się niezwykle piękna uroczystość. Mianowicie nasz wspaniały kolega Dąbros, zwanym tym drugim złożył Przyrzeczenie Harcerskie. Szczegółów tej chwili Wam nie zdradzę. Pozostawiam to Waszym domysłom. Po tej uroczystej chwili przeszliśmy na górę murów obronnych i nastąpiło podsumowanie naszej gry. Otóż zaskakująco (dla niektórych) wysoki wynik zaszczycił osiągnął patrol….mój. Nagrodą dla zwycięskiego patrolu były lody kupowane przez naszego skromnego Mirka. Oczywiście nie ominął nas zwariowany humor… no kogo??… pewnie każdy zgadnie ze chodzi mi tu o Mirka.


Godzinę powrotu tak dobraliśmy, żeby wrócić wspaniałą, dopiero co otwartą i osiągającą (jak się przekonaliśmy) zawrotną prędkość Szybką Koleją Miejską. Na Radzie Drużyny przed grą sprawdziliśmy rozkład jazdy i Dąbrosa (tym razem jeden) obdarzyliśmy zaszczytną możliwością wpisania godziny odjazdu pociągu z Powiśla. Dąbros wpisując godzinę do telefonu (żeby potem mieć ją przy sobie) powiedział: „Żebym tylko telefonu nie zapomniał zabrać ze sobą do Warszawy”. No i zgadnijcie czy nie zapomniał…


Chciałabym jeszcze dodać, że do 11 grudnia 2005 można się nią przejechać darmo, więc macie okazję bezpłatnie ją wypróbować i przekonać się czy zasługuje na swoją nazwę.


Czas podróży pociągiem upłynął nam szybko. Wiadomo: w miłym towarzystwie czas szybko płynie… Jedne z epizodów zasłużył na to, żeby stać się tytułem tego tekstu. Okoliczności jego powstania wszystkich tak zaskoczyły (poza Wojtasem, który jest autorem tego logicznego na swój sposób wnioskowania), że koniecznie muszą przejść do annałów naszej wspaniałej Drużyny i zanotujemy je dla potomnych w „Przecieku”. Otóż w pewnym momencie Szybka Kolej zrobiła się mniej szybka. Jeden z przypuszczalnych powodów tego hamowania zasugerowanych właśnie przez Wojtasa brzmiał ni mniej ni więcej, tylko: „Zwalniamy, bo przejazd jest zamknięty”. Proste.
I takim oto pięknym i niezwykle ekonomicznym sposobem dojechaliśmy piękni i szczęśliwi (a niektórzy nawet z Krzyżem na piersi) do Falenicy.


A z Falenicy do Michalina dotarliśmy równie pięknym i ekonomicznym sposobem, bo tą część podróży odbyliśmy „z buta”. Co niewątpliwie dobroczynnie wpłynie na nasze zdrowie.


Napisała bardzo skromna (jak wszyscy „Leśni”) Magda Traczyk

„LEŚNI W LESIE” – Dni Edukacji Leśnej 2005

No trudno. Nazwa drużyny zobowiązuje. Żeby dać dowód naszego umiłowania przyrody, a lasu w szczególności 16 października 2005 daliśmy się zaprosić Nadleśnictwu Celestynów na wycieczkę edukacyjną po celestynowskich lasach.


Była to jedna z licznych tego dnia wycieczek organizowanych w całej Polsce przez Lasy Państwowe. Cała akcja miała tytuł „Dni Edukacji Leśnej” i została zorganizowana przy współpracy Polskiego Radia i Związku Harcerstwa Polskiego.  We wszystkich leśnych ośrodkach edukacyjnych i na ścieżkach dydaktycznych, którymi opiekują się pracownicy Lasów Państwowych, na zwiedzających czekali przewodnicy gotowi wyjaśnić wszystkie leśne zagadki i tajemnice.
Naszym pierwszym przewodnikiem był Robert Belina, który oprowadził nas po salce dydaktycznej w siedzibie nadleśnictwa. Zgromadzono w niej eksponaty związane z gospodarką leśną. Mogliśmy przyjrzeć się tam z bliska narzędziom, jakimi posługiwali się dawniej leśniczy. Mniej historyczne były wnyki, w które wpadł dzik i niestety zakończył w nich żywot. Nikt z was by się z takiej linki stalowej nie wyplątał. Ciekawe były też eksponaty pokazujące innych leśnych „kłusowników”- owadów, z którymi leśniczy ścigają się w pozyskiwaniu drewna.
Salka wkrótce zostanie wyposażona w nowoczesny sprzęt multimedialny. W przyszłości zbiory będą prezentowane w Leśnym Kompleksie Promocyjnym, który na terenie nadleśnictwa zostanie niebawem zbudowany. Będzie on uzupełniał zbiory Bazy Edukacji Ekologicznej na Torfach w zakresie tych zagadnień, które dotyczą lasu.


W teren zabrał nas Stefan Traczyk (leśniczy leśnictwa Celestynów). Dzieki niemu stoczyliśmy walkę z łosiem (patrz ramka obok), nauczyliśmy się m.in. rozpoznawania drzew, z których mają szanse wyrosnąć stuletnie sosny i dowiedzieliśmy się wielu ciekawych rzeczy z życia leśniczego. Niektóre opowieści mroziły krew w żyłach i były by dobrym materiałem na scenariusze filmów akcji. (czyt. bliskie spotkania trzeciego stopnia z osobnikami, którzy są na bakier z prawem).
Nad wszystkim czuwał Nadleśniczy Sławomir Fiedukowicz, który był gospodarzem „Dni Edukacji Leśnej” na terenie nadleśnictwa Celestynów.


Na zakończenie gospodarze przygotowali ognisko z kiełbaskami i innymi specjałami. Nic tak dobrze nie smakuje, jak kurczak z rożna po pracowitym dniu.


Zwiad w celestynowskich lasach udał się bardzo. Mamy nadzieję na więcej.
Dni Edukacji Leśnej zorganizowane zostały po raz pierwszy, ale prawdopodobnie na stałe wejdą do kalendarza leśnych imprez. Ma to być cykliczna impreza, która co roku będzie okazją do namawiania na wycieczki do lasu i aktywne jego poznawanie.


Czekając na kolejną wycieczkę do lasu wiele interesujących informacji o nim możecie znaleźć na stronach: http://www.lasy.gov.pl/ i http://www.lasy.warszawa.pl/


P.S. Do Nadleśnictwa zaprosiła nas Kasia Dziadek (kiedyś Chobot). Do niedawna drużynowa jednej z drużyn naszego Hufca, a dziś jedna z osób, które dogląda nasze sosny Nadleśnictwie Celestynów.


P.P.S. Okazuje się, że w celestynowskich lasach całkiem dobrze czują się łosie. Na tyle dobrze, ze spokojnie mogą się rozmnażać, a ich stado stopniowo przyrasta. Liczba łosi jest na tyle duża, że sprawiają kłopot leśnikom, bo niszczą sadzonki młodych drzew. Nie można na nie obecnie polować, bo taką zgodę może wydać minister. Celestynowscy leśniczy wymyślili inna metodę walki z tymi zwierzętami. Mianowicie okazało się, że łosie bardzo nie lubią wełny owczej (takiej surowej, nieoczyszczonej). Wystarczy na czubki młodych sadzonek nadziać trochę takiej wełny i łoś nie tylko nie rusza sadzonki (bo kto lubi jak mu między zębami skrzypi), ale omijają całą szkółkę leśną tak zabezpieczoną. Widać w zapachu wełny też nie gustuje.


Mirek Grodzki

WYSTARTOWALIŚMY…

Mimo że początek gry rozpoczynającej nowy rok harcerski zapowiedziany był 24 września 2005   na 10:30 jej uczestnicy zaczęli zbierać się pod Hufcem już pół godziny wcześniej.


Po krótkich powitaniach, kiedy przybyli już wszyscy Marek Sierpiński – organizator całej imprezy – zarządził zbiórkę i zaprosił do siebie szefów patroli w celu wyjaśnienia im zasad zabawy. W Otwocku znajdowały się cztery punkty, na których mieliśmy wykonywać zadania związane w jakiś sposób z II wojną światową. Ponieważ mój patrol (5 DHS + 77) był częściowo zmotoryzowany przepuściliśmy wszystkich innych, w skutek czego na wyjście czekaliśmy około godziny.


Wreszcie ruszyliśmy. Pierwszym punktowym miał być MG. Nasi rowerowi zwiadowcy donieśli, że poprzedni patrol nawet jeszcze nie zaczął, więc nie spiesząc się poszliśmy okrężną drogą. Kiedy nadeszła już nasza pora Mirek oznajmił nam na czym polega nasze zadanie – z przyniesionych przez niego książek mieliśmy wybrać i opowiedzieć fragmenty dotyczące Otwocka (i okolic). Nie trwało to długo i już po chwili wyruszyliśmy w dalszą drogę.
Bez większych niespodzianek, ale z kieszeniami lżejszymi o kilka złotych wydanych na lody doszliśmy do następnego przystanku, gdzie – po ponownym odczekaniu, aż poprzednia grupa się oddali – przywitał nas Maciek Piotrowski. Ta część gry podobała mi się chyba najbardziej. Najpierw strzelaliśmy do celu z wiatrówki (niestety nigdy nie dowiemy się, komu udało się trafić w tarczę, a komu nie), a następnie próbowaliśmy przerzucić granaty przez osłaniające wroga mury. Byliśmy tak zaangażowani w walkę, że udało nam się nawet jeden z nich zgubić.


Następny punkt znajdował się na tyle daleko, że nie mieliśmy większych nadziei na szybkie dotarcie do niego. Okazało się jednak, że – kiedy już znaleźliśmy się na miejscu – spotkaliśmy tam wszystkie poprzednie grupy. Odpoczywając po jakże męczącej trasie mieliśmy okazję obserwować akcję ratunkową mającą na celu ściągnięcie z drzewa zawieszonego na nim buta, a później również dwóch plecaków. Pokazy zakończył bohaterski wyczyn Dynaka. Po tak atrakcyjnym wypoczynku w świetnych humorach przebiliśmy kilka metrów dzielące nas od Siarka – trzeciego punktowego. Zgodnie z jego poleceniami podłączyliśmy i (w bardzo wyszukany sposób) zamaskowaliśmy radiostację oraz, za jej pomocą, przekazaliśmy sobie krótką wiadomość.
Po tym zadaniu zmuszeni byliśmy podjąć poważną decyzję. Jeśli udalibyśmy się na kolejny punkt na pewno nie moglibyśmy zdążyć na kończący grę i jednocześnie rozpoczynający nowy rok harcerski apel. Uznaliśmy więc, że powrót pod „Opaskę” będzie lepszym wyborem. Zanim wszyscy dotarli na miejsce zdążyliśmy dowiedzieć się, co ominęło nas przy zadaniach Jaśka W. i Tymka. Jedna osoba zjeżdżała po linie z mostu, druga przeprawiała się przez Świder w OP1, a cała reszta obliczała ilość materiałów wybuchowych potrzebnych do wysadzenia wspomnianego mostu. Szkoda, że nas tam nie było.


Mniej więcej o wyznaczonej godzinie odbył się uroczysty apel, a po nim prawie-nie-obrzędowe ognisko na terenie TKKF. Pośpiewaliśmy, pobawiliśmy się, zjedliśmy 25 kg kiełbasy i wszyscy zaczęli zbierać się do wyjścia (jak to zresztą zwykle czynią harcerze z Hufca Otwock, kiedy kończy się jedzenie).


Kiedy po starcie pytałam znajomych o opinie na jego temat wszystkie były pozytywne. Żałuję tylko, że trwał on tak krótko – byłam nastawiona na weekendowy wyjazd – i że wiele osób po prostu się na nim nie pojawiło. A szkoda, bo zabawa była naprawdę świetna. Bogatsza o nową wiedzę, która zapewne przyda mi się na lekcjach PO. Poproszę o więcej takich imprez.


Ola Bieńko

ŻYCIE zmienia się, ale SIĘ NIE KOŃCZY

„Odwiedziny”
Ludzie nie odchodzą na zawsze. Ci, którzy odeszli, doskonale wiedzą, że do nich przychodzimy, odwiedzamy ich, szukamy z nimi kontaktu. Dwa światy, żywych i umarłych, przenikają się wzajemnie i oddziałują na siebie.
Myślę, że ci, co odeszli, są nawet bardziej obecni. Także oni szukają z nami kontaktu. Chociażby wtedy, gdy przychodzą do nas w snach, gdy pragną nam coś przekazać. I to jest bardzo optymistyczne.

”Nieprzygotowani”
Przychodzimy na ten świat po to, by odejść. Do tej prawdy trzeba się przygotować. Jakże często nie pamiętamy o przygotowaniu się na śmierć – na początek nowego życia.
W XIX wieku modne były książeczki o przygotowaniu się na dobrą śmierć. Dzisiaj już się takich nie drukuje. Choć dawne książeczki wydają się staroświeckie, na chwilę śmierci i tak powinniśmy się przygotować.
Ludzie chodzą do kościoła, modlą się, spowiadają, przyjmują Komunię świętą, ale kiedy zbliża się śmierć, są nieprzygotowani. Na księdza wchodzącego ze świętymi olejami patrzą jak na niedelikatnego intruza, który przeszkadza im chorować.
Mówimy, że umierając – odchodzimy. Owszem Odchodzimy od pieniędzy, pamiątek, książek, także od naszych wad grzechów, ale przychodzimy do Boga.
Czy odchodzimy od ludzi? Wydaje mi się, że nie. Jakżeby matka mogła zapomnieć o dziecku, które zostało na ziemi?
Śmierć nie jest straszna. Jest ona odejściem do Boga, ale nie przerywa łączności pomiędzy tymi, którzy się kochają.
Musimy zawsze pamiętać o tęsknocie za Bogiem, świętością, swoim powołaniu. O tym, że mamy odejść. Dlatego trzeba sobie zdawać sprawę z wagi każdej chwili i myśleć o miłości, której nie przerywa nawet śmierć.


“Wieczny odpoczynek”
Wieczny odpoczynek racz im dać Panie… O jaki odpoczynek modlimy się dla umarłych? Chyba nie o odpoczynek podobny do odpoczynku starych i chorych ludzi, którzy szukają werandy na świeżym powietrzu, miękkiej poduszki, pledu i świętego spokoju?
Może o odpoczynek taki, jakiego szukają młodzi? Młodzi, kiedy odpoczywają, drapią się po górach, wędrują godzinami po szlakach turystycznych, odkrywają przyrodę, poznają okolicę i cały świat.
Modląc się o odpoczynek dla zmarłych, modlimy się o odpoczynek twórczy, trud naszego głębszego poznawania Boga. Umarli porzucili swoje ciała, nieraz kwękające, słabe, chore, sklerotyczne, ciała, które były kula u nogi, i stali się młodzi. Mówi się, że umarli nigdy się nie starzeją. Porzucili starzejące się ciała, a ich duchy są wiecznie młode.
Ci, którzy są w niebie, odkrywają coraz wspanialsze szczyty wielkości Bożej. Nawet jeżeli są w czyśćcu, to poprzez cierpienie, tęsknotę za Bogiem znowu idą naprzód, w głąb Boga. Także i my nie możemy się zatrzymywać. Musimy iść z nimi, by razem, tak jak potrafimy na ziemi, poznawać Boga.
Oni już tylko się modlą. A my? Czy umiemy się modlić na ziemi.
Oni cierpiąc w czyśćcu, tęsknią do Boga. Pragną Go w pełni zobaczyć. A my? Czy w naszym cierpieniu umiemy odszukiwać Boga i to, czego On od nas oczekuje?
Modlić się za umarłych to modlić się o wewnętrzny rozwój ich dusz, o ciągłą podróż w głąb Boga, a jednocześnie o wewnętrzny rozwój naszych dusz.


W przeddzień dnia Wszystkich Świętych do księgarń trafia nowa książka ks. Jana Twardowskiego „Śmierć na śmierć nie umiera”. To pełne nadziei i chrześcijańskiej radości rozmyślania o życiu na tym i tamtym świecie.  
– Ks. Twardowski przekonuje, że śmierć nie jest katastrofą w niewłaściwym miejscu, lecz chwilą największej nadziei, bo spotkaniem z Bogiem – powiedziała edytor książki, Aleksandra Iwanowska. – Ksiądz budzi nadzieję, że grób nie jest ciemną przestrzenią, ale bramą, która umożliwia przejście do życia dalej. Ukazuje Dzień Zaduszny jako bardzo radosny poprzez spotkania z naszymi najbliższymi, poprzez dobrą pamięć o tych, którzy odeszli. To także dzień radosny z perspektywy naszego życia, bo przyjście na cmentarz skłania do refleksji: „Ja jeszcze żyję, czyli mam czas, aby czynić w życiu dobro” – zwraca uwagę ks. Twardowski.



“Śmierć na Śmierć nie umiera”, ks. Jan Twardowski, Warszawa, 2005, ASPRA-JR, “Wiedza Powszechna”