Objawienie…

Pewnego dnia, pewien stary profesor został zaangażowany, aby przeprowadzić kurs dla grupy dwunastu szefów wielkich koncernów amerykańskich, na temat skutecznego planowania czasu. Kurs ten był jednym z pięciu modułów przewidzianych na dzień szkolenia.

Stary profesor miał więc do dyspozycji tylko jedną godzinę by wyłożyć swój przedmiot. Stojąc przed tą elitarną grupą (która była gotowa zanotować wszystko, czego ekspert będzie nauczał), stary profesor popatrzył powoli na każdego z osobna, następnie powiedział: „Przeprowadzimy doświadczenie”.

Spod biurka, które go oddzielało od studentów, stary profesor wyjął wielki dzban (o pojemności 4 litrów), który postawił delikatnie przed sobą. Następnie wyjął około dwunastu kamieni, wielkości piłki do tenisa, i delikatnie włożył je kolejno do dzbana.

Gdy dzban był wypełniony po brzegi i niemożliwym było dorzucenie jeszcze jednego kamienia, podniósł wzrok na swoich studentów i zapytał ich:

– „Czy dzban jest pełen?”
Wszyscy odpowiedzieli: – „Tak”
Poczekał kilka sekund i dodał: – „Na pewno?”.
Następnie pochylił się znowu i wyjął spod biurka naczynie wypełnione żwirem.
Delikatnie wysypał żwir na kamienie po czym potrząsnął lekko dzbanem. Żwir zajął miejsce między kamieniami… aż do dna dzbana.

Stary profesor znów podniósł wzrok na audytorium i znów zapytał:
– „Czy dzban jest pełen?”
Tym razem świetni studenci zaczęli rozumieć.
Jeden z nich odpowiedział: – „Prawdopodobnie nie”
-„Dobrze”- odpowiedział stary profesor.

Pochylił się jeszcze raz i wyjął spod biurka naczynie z piaskiem. Z uwagą wsypał piasek do dzbana. Piasek zajął wolną przestrzeń miedzy kamieniami i żwirem.
Jeszcze raz zapytał: – „Czy dzban jest pełen?”
Tym razem, bez zająknienia, świetni studenci odpowiedzieli chórem:
– „Nie!”
– „Dobrze.” odpowiedział stary profesor. I tak, jak się spodziewali, wziął butelkę wody, która stała na biurku i wypełnił dzban aż po brzegi.

Stary profesor podniósł wzrok na grupę studentów i zapytał ich:
– „Jaką wielką prawdę ukazuje nam to doświadczenie?”
Niegłupi, najbardziej odważny z uczniów, biorąc pod uwagę przedmiot kursu, odpowiedział:
– „To pokazuje, że nawet jeśli nasz kalendarz jest całkiem zapełniony, jeśli naprawdę chcemy, możemy dorzucić więcej spotkań, więcej rzeczy do zrobienia”.
– „Nie”- odpowiedział stary profesor, „To nie o to chodziło”.
– „Wielka prawda, którą przedstawia to doświadczenie jest następująca: jeśli nie włożymy kamieni, jako pierwszych do dzbana, później nie będzie to możliwe”.

Zapanowało głębokie milczenie, każdy uświadomił sobie oczywistość tego stwierdzenia.

Stary profesor zapytał ich:
– „Co stanowi kamienie w waszym życiu? Wasze zdrowie, wasza rodzina, przyjaciele? A może zrealizowanie marzeń i robienie tego, co jest Waszą pasją, uczyć się, odpoczywać, dać sobie czas…? Albo może jeszcze coś innego? Należy zapamiętać, że najważniejsze jest włożyć swoje KAMIENIE jako pierwsze do życia, w przeciwnym wypadku ryzykujemy przegrać… własne życie. Jeśli damy pierwszeństwo drobiazgom (żwir, piasek), wypełnimy życie drobiazgami i nie będziemy mieć wystarczająco dużo cennego czasu, by poświecić go na ważne elementy życia. Zatem nie zapomnijcie zadać sobie pytania: Co stanowi kamienie w moim życiu? Następnie, włóżcie je na początku do waszego dzbana (życia)”.

Przyjacielskim gestem dłoni stary profesor pozdrowił audytorium i powoli opuścił salę.
(autor nieznany)



Gawędę, którą znajdziecie poniżej znalazłem przeszukując internet na kilka dni przed ogniskiem, podczas którego nasza otwocka wędrowniczka – Julita miała otrzymać Naramiennik. Gdy tę gawędę przeczytałem wrzuciłem wszystkie inne, które już wydrukowałem do szuflady i byłem na 100% pewien, że znalazłem to , czego szukałem. Mimo iż mnie bardzo korci aby przedstawić Wam moją jej interpretację, to myślę, ze każdy najlepiej sam zrozumie zapisane w niej słowa. Ja się cieszę, że kilka swoich życiowych kamieni znalazłem i na szczęście włożyłem je w odpowiedniej kolejności…
Cztery Płomienie

Magia Świąt Bożego Narodzenia

Święta Bożego Narodzenia są dla mnie czasem okazywania miłości i ciepła rodzinnego. Od najmłodszych lat święta te kojarzą mi się z zapachem pomarańczy. Kiedyś, gdy jeszcze sklepy świeciły pustkami, pomarańcze były marzeniem wielu dzieci. Dzisiaj, gdy półki sklepowe uginają się pod ciężarem towaru, to w portfelach niektórych rodzin jest pustka.

Oglądając kolorowe, świąteczne wystawy sklepowe i wędrujących po Warszawie Osobników w czerwieni z białymi brodami, ogarnia mnie, i pewnie nie tylko mnie, ta magiczna nostalgia. Słysząc niemalże ze wszystkich stron kolędy, myślimy o wigilijnym stole, życzeniach, Świętym Mikołaju… Każdy z nas odkrywa w sobie przyjemność obdarowywania podarkami drugiego człowieka. Bo co jest najsympatyczniejsze podczas świąt, jak nie widok uradowanego dziecka rozpakowującego prezenty? Ale czy wszystkie dzieci znajdują zawsze coś pod pięknie przystrojoną choinką?

Wykorzystujmy, więc ten czas na dzielenie się opłatkiem i drobnymi upominkami z ludźmi samotnymi i biednymi. Bo przecież święta są najbardziej odpowiednią porą na bezinteresowną pomoc. Wigilia to czas, w którym nikt nie powinien czuć się opuszczony, bez nadziei na lepsze jutro.
W naszym mieście każdy miał okazję spowodować uśmiech na twarzy dzieci z rodzin potrzebujących. W okresie przedświątecznym harcerze Szczepu Drużyn Harcerskich i Gromad Zuchowych im. por. Roberta George’a Hamiltona w Józefowie przeprowadzili akcję zbierania słodyczy. Inicjatywę powtórzenia akcji, wysunął druh Jakub Wojciechowski, który również i w tym roku koordynował całe przedsięwzięcie. Akcja została uwieńczona sukcesem. Udało nam się sporządzić 30 dużych świątecznych paczek.

My, czyli 3 DH Zawiszacy zbieraliśmy słodycze na terenie bibliotek w Józefowie i w Michalinie. Tydzień przed wigilią powiesiliśmy dużego rozmiaru afisze, których w żaden sposób nie można było przeoczyć. A w dniach 21 i 22 grudnia w godzinach pracy bibliotek, Czytelnicy mogli podarować różnorodne łakocie dla dzieci. Dziękujemy tym wszystkim, którzy nie pozostali obojętni wobec tego przedsięwzięcia: Czytelnikom, pani dyrektor Biblioteki Publicznej – Jadwidze Sikorskiej, jak również paniom pracującym w obu bibliotekach. Dzięki nim ludzie chętnie przynosili słodkie podarki.

W swoim imieniu podziękowania składam również harcerzom z 3 DH Zawiszacy druhnom Paulinie Pietryce, Aleksandrze Pucołowskiej, Katarzynie Socik oraz druhowi Łukaszowi Majewskiemu.
Ach te święta!!! Gdyby były kilka razy do roku, to wtedy może częściej mielibyśmy okazję widzieć uśmiech na twarzach dzieci i dorosłych.

Ilona Falińska

Oj, będzie się działo!

Piszę te słowa w piątek, a w niedzielę cała Polska usłyszy je z ust Mistrza Jerzego Owsiaka. Tysiące kwestujących wylegną na ulice wsi, miast i miasteczek, lokalni organizatorzy Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy uruchomią olbrzymią społeczną machinę, dzięki której wielu rodaków ten RAZ w ROKU poczuje się lepszymi, dowartościowani przez bezinteresowny dar.

Telewizja publiczna poświęci wiele godzin programu, jakże przecież kosztownego, ze światełkiem do nieba polecą dziesiątki, setki tysięcy złotówek. W wielu sprawozdaniach z przebiegu zbiórki usłyszymy ile zebrano i ile czego się zakupi, czerwonymi serduszkami przyozdobią się kurtki i płaszcze prawie wszystkich w zasięgu wzroku. Nie dać kwestującym tego dnia, to tak, jakby znieważyć własną mamusię….

Nie sądź Drogi Czytelniku, że chcę wyszydzić i ośmieszyć IDEĘ. Ani mi to na myśl nie przyszło. Ja tylko zastanawiam się, jak by zaoszczędzić. złotówki wydatkowane tego dnia i w procesie przygotowań.

Przyjrzałem się sposobowi gromadzenia darów przez „Caritas”. I cóż znalazłem w wyszukiwarce Gogle: Caritas utrzymuje tylko w diecezji warszawsko-praskiej 25 placówek. Najbliższe nam to:

Centrum Interwencji Kryzysowej – Dom Otwartych Serc
Tadeusza 12
05-400 Otwock
NoclegPosilek wiele razy dzienniePorady, konsultacje

Stacja opieki – opieka paliatywno-hospicyjna
ul. Ks. P. Skargi 24
05-420 Józefów

Świetlica socjoterapeutyczna
ul. Ługi 56
05-400 Otwock

Świetlica socjoterapeutyczna
ul. Tadeusza 12
05-400 Otwock

Przyznaj szczerze Drogi Czytelniku, czy zastanawiałeś się jak CARITAS gromadzi środki dla osiągnięcia swoich celów statutowych? Przysłowiowy wdowi grosz rzucany coraz skromniej na kościelne tace, będące, jakże często przedmiotem niewybrednych dowcipów, to jedno ze źródeł. Sprzedaż ŚWIEC WIGILIJNYCH we wszystkich kościołach chrześcijańskich, to znaczy katolickich, prawosławnych i protestanckich, kupowanych przeciętnie przez co dwunastego Polaka, to kolejne źródło. Puszki w świątyniach, praca tysięcy wolontariuszy, bez której ośrodki nie mogły by istnieć, to nie wysychające źródło wsparcia. Użyłem tu słowa wolontariat. To bardzo często używane ostatnio słowo zastąpiło pojęcie praca w czynie społecznym oraz harcerskie dobre uczynki.

Droga Druhno, Miły Druhu, rozejrzyj się dookoła, kto i gdzie czeka na Ciebie, na Twój uśmiech, na Twój czas wolny, na TWOJE SERCE. Nie, raz w roku, w blaskach jupiterów i hałasie orkiestr, ale w codziennym, szarym znoju i trudzie. Druhny i Druhowie, nie przechodźcie nigdy obojętnie obok znaku CARITAS.

Caritas to miłość, określony rodzaj miłości – miłość bratnia, podnosząca, wspierająca, akceptująca …
Caritas gromadzi fundusze nie tylko dla rodaków!
Wpłaty przeznaczone na pomoc poszkodowanym w Azji można przekazywać na konto:
Caritas Polska, Skwer Kardynała Stefana Wyszyńskiego 9,
01–015 Warszawa
PKO BP S.A. I/O Centrum w Warszawie
70 1020 1013 0000 0102 0002 6526
(USD) 65 1020 1013 0000 0202 0121 5011
wpłaty z dopiskiem: Trzęsienie ziemi w Azji
Oddziały Banku PKO BP S.A. nie pobierają prowizji.

Jednocześnie informujemy, że również Bank BISE SA oraz urzędy Poczty Polskiej w całym kraju nie pobierają prowizji od wpłat gotówkowych dokonywanych na konto Caritas Polskiej na rzecz ofiar trzęsienia ziemi.

CZUWAJ I DZIAŁAJ

Biała Sowa

Trzy twarze wędrowniczego zastępu

Czuwaj druhu! Siedziałeś kiedyś i zastanawiałeś się, dlaczego twoi wędrownicy nie wykazują chęci do działania, czasem nie przychodzą na zbiórki, bo mają coś ważniejszego do zrobienia. Borykałeś się z problemami, aby zebrać sensowną ekipę na rajd lub biwak. A może miałeś mało ludzi w drużynie lub zastępie. Też się kiedyś zastanawiałem nad tym i znalazłem rozwiązanie tak proste i oczywiste, że aż mnie to zdziwiło.

Grupa wędrownicza w drużynie harcerskiej i wielopoziomowej.

Od dobrych paru lat prowadzę drużynę, która w naturalny sposób ewaluowała z grupy młodych podwórkowych rozrabiaków do wydaje mi się całkiem niezłego środowiska harcerskiego. Swoją działalność jako drużynowy rozpoczynałem w harcerskim pionie wiekowym, prowadząc męską drużynę składającą się najpierw z jednego potem dwóch i trzech zastępów. Nowych harcerzy przybywało a starsza cześć w naturalny sposób wyrastała i wtedy skończyła się sielanka. Starzy harcerze zaczęli rościć sobie prawa do lepszego traktowania w drużynie, na zbiórki przychodzili niesystematycznie, pojawiły się problemy z piciem i paleniem, a co chyba najgorsze większość zbiórek stara ekipa rozwalała tak, że nie można było nic zrobić. Było kilka dróg, wszystkie z latami przetrenowałem i wyciągnąłem wnioski.
Pierwsze najprostsze rozwiązanie to usunięcie z drużyny wszystkich, którzy zaczęli przeszkadzać i tak stało się z pierwszą wychowaną przeze mnie grupą. To rozwiązanie z perspektywy czasu było najgorsze z możliwych, było zaprzeczeniem całej dotychczasowej mojej pracy w drużynie – ale stało się.

Ale dlaczego tak się stało, dlaczego ci, których wychowałem, nauczyłem harcerstwa przestali mnie słuchać, zaczęli psuć własną drużynę, w którą włożyli ogrom pracy. Wtedy tego nie wiedziałem i nie mogłem zrozumieć, byłem drużynowym, który bardziej czuł metodę harcerską niż ją rozumiał i znał. Z czasem pojąłem, że oferta mojej drużyny przestała być atrakcyjna dla nich to, co było przygodą i przysparzało przypływu adrenaliny w klasie czwartej było jeszcze do zniesienia w siódmej, ale zaczynało drażnić już pod koniec klasy ósmej. Pewna powtarzalność programu pojawiająca się wraz z nowymi członkami drużyny była nie do zniesienia dla harcerzy starszych. Gotowe pomysły na gry i zajęcia będące objawieniem dla młodszych były jakieś „niedopracowane” dla starszych, oni chcieli dołożyć coś od siebie, coś zmienić, zmodyfikować. Ja chciałem żeby byli dalej podobnie jak młodsi uczestnikami, odbiorcami a oni mieli już wiele do powiedzenia. Z ich strony sprawa przedstawiała się zupełnie inaczej, to ja według nich zatrzymałem się, nie traktowałem ich jak partnerów, nie dostrzegałem ich potencjału, zaangażowania, traktowałem jak „dzieciaki”. Skoro nie było ich udziału w tworzeniu propozycji programowych pozostawała im jedynie rola krytykantów i kontestatorów. Nasze drogi z dnia na dzień się rozchodziły coraz bardziej, oni jak i ja byliśmy dalej i dalej od siebie. Dziś powiedziałbym, że to stosowanie metodyki harcerskiej do staszoharcerskiego pionu wiekowego było błędem.

Po kilku latach znowu wyrosła grupa „buntowników” i trzeba było znowu stawić czoła temu, co dzieje się w drużynie. Założenie było dość jasne nie może powtórzyć się sytuacja sprzed trzech lat. Więc …?
Padł pomysł, aby wyrastających harcerzy przekazać do drużyny starszoharcerskiej, to rozwiązanie było całkiem niezłe. Do wyboru mieliśmy dwa środowiska, jedno odpadło z założenia, gdyż samo borykało się w wielkimi problemami, a drugie było takie sobie, ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Wspólne narada starszyzny, troska o drużynę i chęć zapobieżenia kryzysowi doprowadziła do decyzji o przejściu starszej części do drużyny starszoharcerskiej. Początki były całkiem niezłe, deklaracje obu drużyn o współdziałaniu i pomocy. Było nawet wspólne zimowisko. Co z tego, skoro proza życia okazała się zupełnie niesielankowa. Z czasem związki między obiema drużynami wygasły, zabrakło wzajemnego wspierania się, wspólnych wyjazdów i ciągłości pracy. Drużyna starszoharcerska żyła własnym życiem tracąc kontakt ze środowiskiem, które przekazało jej harcerzy. Dla, wtedy już, harcerzy starszych zmiana środowiska, drużynowego, podejścia do harcerstwa, atmosfery, charakteru drużyny, obrzędowości, odcięcie od korzeni miały wpływ na systematyczne wykruszanie się i odejście większości z ZHP.

Co się takiego zadziało, że nieźli harcerze nagle stracili chęci i ZHP przestało być ważne w ich życiu. Wydaje mi się, że wychowanie w określonym środowisku, a nasze było dość hermetyczne, w pewnej jasnej i bardzo określonej konwencji, wytworzyło w nich charakterystyczny obraz harcowania. Nie wyobrażali oni sobie innego harcerstwa, nie budowano w nich poczucia jedności ze starszą drużyną, nigdy nie stawiano ich za wzór i cel, do którego powinni zmierzać na swej drodze harcerskiej. Nie było też stałej współpracy pomiędzy drużynami, nie było wspólnych biwaków, szkoleń, gier i zajęć, nie istniała ciągłość wychowawcza. Każda drużyna miała odmienne zwyczaje, obrzędy a przejście z młodszej do starszej było jakby wstąpieniem do „innego” ZHP.

Miałem za sobą już utratę dwóch odchowanych grup harcerskich i nie można było kroczyć dalej drogą, która nie dawała szansy na zachowanie ciągu wychowawczego. Postanowiłem zmienić podejście do harcerzy starszych i uczynić ich funkcyjnymi, zastępowymi, przybocznymi. Wiedziałem jednak o tym, że gdy z drużyny znikali starsi harcerze prawie natychmiast na ich miejsce wchodzili ci nieco młodsi, którzy z powodzeniem ich zastępowali i dzięki temu szybko dorastali do objętych funkcji. Pozostawienie starszyzny w drużynie stwarzało jednak problem; bałem się, że sytuacja ta z czasem zablokuje rozwój młodszych, a kadry zacznie przybywać tak, że część funkcji może stać się czysto tytularna. Ten system organizacji drużyny miał jednak swoje plusy, zatrzymałem w drużynie kilka, potem kilkanaście osób na czas szkoły średniej, miałem dobrze prowadzone zastępy, wyszkolonych ludzi, mundury i sprzęt harcerski wędrował z pokolenia na pokolenie, przy organizacji wyjazdów młodsi harcerze byli dobrze przygotowani, sprawny podział obowiązków gwarantował zluzowanie mnie na biwaku a przede wszystkim na obozie. Świetną rzeczą były biwaki starszyzny, a najlepiej wychodziły wyjazdy na rajdy, wtedy powoływany specjalnie na ten czas zastęp, taka poszerzona rada drużyny, zbierał się bez większego problemu, aby móc wyjechać bez „młodych” i pokazać, co tak naprawdę potrafi. Podnosiło to rangę funkcyjnych w drużynie, bo gdy wracali pełni opowieści, przeżyć i trofeów ich oczy lśniły a młodszych harcerzy zazdrość ściskała, że oni jeszcze tak nie potrafią i motywowała ich do systematycznej pracy nad sobą.
Tak zorganizowana drużyna funkcjonowała całkiem dobrze przez parę lat, miała swoją specyfikę, duża rozpiętość wieku dawała możliwość uczestnictwa w ramach jednej drużyny starszemu i młodszemu rodzeństwu, rozwinęła się współpraca z rodzicami. Poprawiło się zdecydowanie morale wędrowników, stali się przykładem i wzorem do naśladowania dla młodszej części. Na wyjazdach, zajęciach terenowych, obozach nie było sytuacji trudnych, starsi byli wodzami, organizatorami, realizowali się w tym. A młodsi mieli świetne gry, ciągle wypełniony czas, zagwarantowaną przygodę i wytyczony cel, aby stać się takimi jak ich zastępowy czy przyboczny, szybko dojrzewali i wybijali się pozytywnie wśród rówieśników w szkole. Jedynym problem były wspólne zbiórki w harcówce, młodsi mieli w głowie grę i wygłupy, siła ich roznosiła a siedzenie było udręką, starsi za to chcieli planować, dyskutować, przegadać sprawy. To spowodowało, że z czasem zbiórki zaczęły przybierać inny charakter, starsi powołali własny stały zastęp, zaprosili do ściślejszej współpracy harcerki starsze z zaprzyjaźnionej drużyny, zastępy przekazali nieco młodszym, którzy deptali im już mocno po piętach. W ten sposób naturalnie staliśmy się drużyną o wydzielonych dwóch pionach wiekowych. Sytuacja ta miała swoje dobre strony, młodsza część drużyny usamodzielniła się, zaczęła się dynamicznie rozwijać, przecież nowi zastępowi też chcieli się wykazać. Po wyraźnym rozdzieleniu części na piony wiekowe pojawiła się dość znacząca zmiana, o której chcę wspomnieć. Była nią radykalna zmiana modelu zastępowego w grupie młodszej, zastępowym przestał być „starszy brat” a stał się nim kolega w tym samym wieku. Dla starszych harcerzy w dużej mierze atrakcyjność grupy rówieśniczej była ponad służbą zastępowego.

Wędrownicy zaczęli szukać swojej ścieżki, specjalności, nie wystarczało już im organizowanie zajęć dla młodszych zastępów, chcieli zaistnieć na polu hufca i nie tylko. Ciągnęło ich w świat do innych wędrowników. Przyszedł też czas na powołanie więcej niż jednego przybocznego, wzrastająca liczba harcerzy młodszych wymagała coraz więcej pracy. Po roku przemian i ciągłego rozwoju z jednej 23 Drużyny Harcerzy „Skaut” wydzielone zostały: gromada zuchów, dwie drużyny młodsze i jedna starszoharcerska. Tak w naturalny sposób przeszła drużyna od pracy z jedną grupą wiekową poprzez wielopoziomowość do drużyny starszoharcerskiej.

Jacy harcerze starsi zostali wychowani w mojej drużynie wielopoziomowej, jacy ludzie opuścili jej szeregi? Czas wielopoziomowości to wychowanie wędrowników, którzy byli dobrymi organizatorami, umieli zaopiekować się młodszymi, rozumieli, że młodsi to też członkowie drużyny, ale byli również przekonani o szczególnej swojej roli w środowisku. Ci wędrownicy mieli wiedzę harcerską na niezłym poziomie, ale do mistrzostwa to było dość daleko. Natomiast zawsze brakowało czasu na samorozwój, ciągle było coś do zorganizowania dla młodszej części, stała służba na funkcjach nie dawała wielkich możliwości do rozwijania pasji i zainteresowań. Specjalność puszczańska, która wtedy zyskała swoją naczelną pozycję w drużynie realizowana była dość powierzchownie. Sam program z natury rzeczy musiał być kompromisem łączącym elementy metodyki harcerskiej i starszoharcerskiej.

Z podziałem drużyny na kilka środowisk o bardzo określonych ramach wiekowych zaczął się raj. Również moja droga jako drużynowego zakręciła i poszła dalej wraz ze starszymi wychowankami do pionu wędrowniczego. Drużyny młodsze objęli moi przyboczni.
W drużynie miałem kilkanaście osób, znałem ich na wylot, byli dobrze umundurowani i wyrobieni harcersko – aż miło pomyśleć, ale o tym jak ułożyła się praca w tej nowej – starej drużynie już w następnej części.

hm. Krzysztof Manista HR
drużynowy 23 DSH „SKAUT”
Hufiec Krotoszyn

Na stronę dostarczył Michał Łabudzki

Komendant kontra mafia cz 2

– No to mamy niezły pasztet…. – powiedziała Ewelina do Kaktusińskiej, jak tylko obie usiadły na miękkich fotelach w swojej ulubionej otwockiej knajpie.
– Co z tym zrobimy?
– Mnie się pytasz? Przecież twój facet życia porwał komendanta….
– Może wcale nie porwał?….
– To w takim razie gdzie on jest?
– Kurczę, nie wiem, ostatnio oglądaliśmy z Ryśkiem Poranek Kojota, może pojechali do zoo?
– Do zoo? Raczej nie, już zamknięte. Zresztą, wcale nie tak łatwo wrzucić kogokolwiek do zagrody niedźwiedzi czy innych zwierząt. Zresztą komendant do słabeuszy nie należy i z misiem sobie dałby radę….
– Ewelina. Czy kiedykolwiek siłowałaś się z niedźwiedziem? Bo ja nawet żadnego z bliska nie widziałam ale sądząc po tym, co pokazywali na Animal Planet, te bestie mają niewiele wspólnego z pluszowymi misiami….
– To po co się robi dzieciom pranie mózgu kupując pluszowe misie?!
– To Roosvelt wymyślił…. No, nie wymyślił, tylko stworzył modę…
– Teraz mówi się trend a nie moda….
– Nie ważne!!! Chryste, my tu gadamy o pluszowych misiach a tam pewnie jakaś bestia pożera komendanta!
– Mówiłam ci, zoo już zamknięte…
– To co robimy?
– Jedziemy do kona na Wimbledon?
– ???
– Oj daj spokój, przecież już nie raz zdawało ci się, ze Rysio jest zamieszany w międzynarodowy terroryzm a potem się okazywało, że nic się nie stało.
– Ale coś mi mówi, że tym razem to poważniejsze. Przecież same widziałyśmy.
– Dobra, dzwonimy do komendanta….

Ale komórka komendanta nadal pozostawała głucha a Rysio nadal upierał się przy wizycie u kumpla.

– Ty, a tak w zasadzie, to co nasz komendant robił w tych krzakach? Po co on łaził za Ryśkiem?
– Dobre pytanie… Pewnie znowu mu się wydaje, że jest Sherlock Holmes i postawił sobie za punkt honoru zwalczenie przestępczości w mieście…
– Może ma jakieś zapiski? Dokumenty? Materiały?
– Tak, pewnie jeszcze książkę pracy i plan biwaku. Obudź się! Przecież ten człowiek ma awersję do porządkowania czegokolwiek. A poza tym – to tajna misja.
– Wiesz co? Skoro to tajna misja, to jeśli tylko ma jakieś papiery, to będą w hufcu.
– Racja. Tam nic nikogo nie zdziwi.

Dziewczęta, uradowane swoją przenikliwością, udały się do hufca. Po sforsowaniu wewnętrznego zamka, niezwłocznie dopadły biurka. Niestety, zawartość była mało interesująca – kilka zaginionych planów obozu, „Nauka pisania scenariuszy w weekend” z osobistą pieczątka komendanta książeczka KP drużyny nie istniejącej od pięciu lat i tubka plakatówki, najwyraźniej nieszczelna, po wszystkie wymienione przedmioty były lekko utaplane w żółtej farbie.

– Nic tu nie ma… Może odwiedzimy tego kumpla Ryśka?
– Po co?
– Musimy znaleźć jego samochód. Jeśli faktycznie porwał komendanta, to on powinien nadal być w bagażniku. Przecież nie odwiedza się kumpli ze związanym zakładnikiem pod pachą…. – wymyśliła nagle Kaktusińska
– Nie wiem, nie znam się na zwyczajach bandziorów.
– Co nam szkodzi? I tak nie mamy nic innego do roboty. A poza tym – to w sumie ciekawe. Jak u Chmielewskiej!!
– W sumie masz rację. Odrobina przygody nie zaszkodzi. W Ostateczności, zawsze możemy wezwać policję.
W tym momencie Kaktusińska posłała Ewelinie pełne pogardy spojżenie
– Policje? No co ty!!! Przecież Rysiek mnie zostawi jeśli wezwę na niego policję!!!

Ola Kasperska

Niby o statucie

No tak…W środę, 8 grudnia 2004r. odbyła się zbiórka hm… podobno o statucie. Nie no, niby była na temat, ale została przeprowadzona w bardzo nie typowy sposób… A zacznę od tego, iż zbiórkę przeprowadził Majak…(no tak… =D)

Zostałam powiadomiona w piątek o tej zbiórce, i Kinga (moja drużynowa) poprosiła mnie abym posła. Zrobiłam to z wielką przyjemnością, gdyż miałam ochotę na taką niby-zbiórkę. Przynajmniej się trochę pobawiłam.

Otóż tak: Wszystko odbyło się w harcówce w MDK-u, mieliśmy przyjść na 18.00, ale okazało się, że czekamy do 18.20, do przyjścia wszystkich. A potem było świeczkowisko i ja z Patrycją Zawłocką (jako goście) oraz Monika (księżniczka ciemności) rozpalałyśmy je. Wszyscy wyśpiewaliśmy „Płonie ognisko” i przystąpiliśmy do gry na temat zawarty w temacie :). Podzieleni zostaliśmy na 3 drużyny – PATYSIE, BKN no i oczywiście my, czyli TAK… I tak już pracowaliśmy do końca (w takim składzie). ŻIRI (dosłownie) był sam Majak, zaś EXpertem była Gośka Foryś.

Pytania były raz łatwe, raz trudne, np. jak się nazywa komendant naszego hufca i ile ma lat (…). Ale na kilku pytankach się żeśmy potknęli…Oczywiście akurat nie na tym. Była fajna atmosfera, wesoło było (jak to u Jajaka), no i Paweł brzydko mnie nazywał! Powiedział, że jestem…śmiał się ze mnie! Dobra, to pominę. Ale za to, co uczynił apeluję do komendanta, Tomka Grodzkiego (który ma 30 lat), aby narzucił Pawłowi Majkowskiemu karę, np. kupno czekoladowych Mikołajów dla wszystkich harcerzy naszego hufca…Sam druh na tym skorzysta! Proszę przemyśleć moją prośbę.

A teraz wrócę do zbiórki. Na sam koniec Gosia z Pawłem podliczyli punkty i wygrały Patysie…Wrrr, a my – TAK – zajęliśmy dopiero drugie miejsce…BKN zaś nie popisało się wcale a wcale…Mogło być lepiej! Trzeba się statutu nauczyć! No tak.
Rozwiązaliśmy krąg i rozeszliśmy się do domów.

Miałam tego nie pisać, ale napiszę: należą się ogromne podziękowania dla Majaka i Gosi, oczywiście, którzy bardzo się postarali i umilili nam czas. Wielkie THANKS ode mnie, czyli reprezentacji 7 ODH, no i zapewne od kilku innych osób, które tam były. Niom…A teraz czekam na dogrywkę, kiedy zespół TAK będzie mógł się zrewanżować Patysiom. Gorące POZDRO dla wszystkich, którzy tam byli.

Monika Siereńska

Instrukcja użytkowania zastępu harcerzy starszych

Zastęp to nic innego jak grupa ludzi spotykających się co jakiś czas w konkretnym celu, należących do jednej drużyny, wspólnie wykonujących określone zadania… A jak współpracować bez wzajemnego kontaktu i zrozumienia?

Kontakt
Ano nijak. Dlatego oprócz spotkań na zbiórkach dobrze byłoby, gdyby członkowie zastępu spotykali się też na stopie prywatnej. Kino? Spacer? Wieczór filmowy? Nieważne… Wspólnie spędzony czas – to jest naprawdę ważne!


Głowa rodziny
Czymże byłaby jednak najbardziej nawet zgrana grupa młodzieży bez osoby, która by nią kierowała i zbierała do kupy całą pracę? Nie zastępem. Wybór dobrego zastępowego i – przede wszystkim – pomoc kadry drużyny, która owego zastępowego wesprze w trudnych chwilach oraz odpowiednio pokieruje jego krokami są więc sprawami priorytetowymi.


To „coś”
„Coś”, co wyróżnia dany zastęp spośród reszty drużyny. „Coś”, do czego dostęp mają tylko jego członkowie. „Coś”, dzięki czemu mogą bardziej się zintegrować. Co „to” takiego? Właściwie nic odkrywczego. Nazwa zastępu, znak wyszyty na mundurze, okrzyk, kronika… Pomysłów jest wiele. Ale „to” musi być naprawdę jedyne w swoim rodzaju.


Zaangażowanie
Weźmy sobie pierwszy z brzegu przykład. Ot, powiedzmy, sześcioosobowy zastęp, a na zbiórkach, czy różnorakiej maści wyjściach pojawiają się 2 osoby… Tak być nie może. Decydując się na przynależność do drużyny włóżmy w trochę serca i wysiłku, aby ten raz w tygodniu ruszyć się z domu. To w końcu niezbyt wiele, a efekty w postaci integracji mówią same za siebie. 🙂


Kompromis
To już nie sielanka w DH, gdzie po prostu poddawaliśmy się decyzjom rady drużyny. Tu, w drużynie starszoharcerskiej, a szczególnie w zastępie mamy głos, a co za tym idzie stajemy się coraz bardziej samodzielni i (czasami) odpowiedzialni. Wyrywamy się spod opiekuńczych skrzydeł drużynowych, żeby wszystko robić… po swojemu? Nie do końca. Żeby po konsultacji z resztą zastępu i dojściu do porozumienia zrobić coś, czego chcą wszyscy. Zdolność dochodzenia do kompromisu to, oczywiście, sprawa prywatna, ale też niezastąpiona i ogromnie przydatna w pracy z resztą zastępu.


Cierpliwość, czyli chwila samokrytyki
My – harcerze starsi. Grupa trudna do rozpracowania i wymagająca anielskiej wprost cierpliwości. Dlaczegóż to? Bo ni to harcerze, ni to wędrownicy. Przeważnie zachowują się jak ci pierwsi, a żądają praw drugich. Nie do końca wiedzą co chcą robić, próbują wszystkiego po kolei (tu więc przydaje się ten starszy, mądrzejszy i bardziej doświadczony ktoś, który popchnie biednego, zamotanego harcerza w odpowiednią stronę) i sami nie potrafią zrozumieć siebie nawzajem, o całej reszcie ludności nie wspominając. I do tego właśnie potrzebują ZASTĘPU – swojej małej rodzinki, domu, w którym będą mieli schronienie. Ale ich wzajemne więzi także bez dużej dawki cierpliwości nie wytrzymają… No nie da się ukryć – ciężki z nas orzech do zgryzienia. Chwała więc tym, którzy jednak nas przygarniają.


Ola Bieńko