Przyboczną być… w 5 DHS „LEŚNI”

Nie ma ludzi idealnych. Nawet najzdolniejszym i tym najlepszym potrzebna jest pomoc. Taką pomoc w drużynie zapewnia min przyboczny. W tym numerze chciałabym rozpatrzyć tę funkcję z innego punktu widzenia. Zaczęłam na nią patrzeć pod kontem pełnionych obowiązków i rozwoju (czyt. po przez zdobywanie stopni)

Kim właściwie jest przyboczny, jaka jest jego rola w drużynie ŕ krótko mówiąc – z czym to się je?
Tak naprawdę nigdzie nie pisze się o funkcji przybocznych. Drużynowi owszem, ale nie przyboczni. Dlaczego? Ano dobre pytanie. Przejrzałam wiele stron i wciąż natykałam się: „Przyboczny nosi zielony sznur spod ramienia”. I na tym zazwyczaj koniec. Jednak nagle doznałam olśnienia. Kiedyś trafiła w moje ręce pewna książka: Przewodnik dla przewodnika. Właśnie ona stała się dla mnie inspiracją do napisania tegoż artykułu. To na niej będę się opierała.

Zacznijmy od zadań przybocznego. Niestety nie da się jednoznacznie ich określić. I to jest jak najbardziej zrozumiałe i oczywiste. Zależy to od drużyny, od jej specjalności i wreszcie od danej osoby. Każdy z nas jest inny, ma inne zainteresowania, potrzeby…jednak można przyjąć pewne kryterium, które każdy spełniać powinien.
Przyboczny – jego zadaniem jest przede wszystkim pomoc drużynowemu w prowadzeniu drużyny i jest on niejako jego prawą ręką. Wchodzi on w skład Rady Drużyny.
W zależności od tego, w jakim wieku jest przyboczny, oraz ile czasu pełni swoją funkcję ,ma różny zakres obowiązków.
Na pewno osoba, która została dopiero mianowana rozkazem drużynowego nie będzie jeszcze prowadziła zbiórek, jakiś jej element – owszem, ale nie całą zbiórkę. Często do zadań przybocznego należy prowadzenie dokumentacji drużyny (książki pracy, inwentarzowej, kroniki itp.), wspieranie zastępowych. Dla mnie przyboczny jest takim pośrednikiem między drużynowym a członkami drużyny.

Na jakiej zasadzie wybiera się przybocznych?
Taka nie istnieje, przybocznym może zostać każdy – a nóż wkrótce zostaniesz nim TY (czytelniku) 😉 tak samo jak wieku nie można określić, chociaż podobno najlepiej jest, gdy jest to osoba starsza od pozostałych członków drużyny a nawet pełnoletnia. Często jest to osoba, która ma za sobą już jakieś doświadczenie harcerskie (raczej nie będzie to świeżo nabyty harcerz). Na pewno to nie może być osoba z przypadku. Powinna ona mieć dobry kontakt z drużyną i w pewien sposób wyróżniać się na jej tle, to pozwoli uniknąć np. pytań – a dlaczego on/ ona, a nie ja!
Ostatnio będąc w Hufcu wdałam się w bardzo interesującą rozmowę z jednym z naszych instruktorów. Temat ten dotyczył właśnie funkcji przybocznego. Na ogół jest tak, że taki przyboczny w drużynie dorasta i często przejmuje funkcję po swoim drużynowym (ten wychowuje swojego następcę). I to jest dla nas normalne. Niegdyś było tak, że gdy przyboczny osiągnął pełnoletność lub po prostu nabrał harcerskiej wiedzy zostawiał drużynę i zakładał swoją. Takie przypadki zdarzają się także dzisiaj, jednak częściej, albo nasza droga harcerska wygląda tak, że jesteśmy w DH, później DHS i DW. A jak w którejś z nich pełnimy funkcję, to z czasem ją zdajemy i w najgorszym wypadku odchodzimy w „stan spoczynku”.

W zależności od potrzeb drużyny i jej liczebności w drużynie jest 1, 2 bądź 3 przybocznych. Na ogół więcej się nie spotyka (kadra nie może zdominować harcerzy). Tak się składa, że w 5DHS jest nas dwoje (ja i Mikołaj). To jest idealny układ. Zaleca się również, aby w drużynach koedukacyjnych jeden z przybocznych był innej płci niż drużynowy. Inny punkt widzenia jest tutaj niezwykle cenny w pracy z młodzieżą. U mnie tak jest. Ja na to nie narzekam, a dogadanie się z płcią przeciwną nie sprawia mi większego problemu.

Przyboczny to też harcerz. I o tym nie należy zapominać. Tak, jak dbamy o rozwój naszych harcerzy, tak przyboczny nie powinien zapominać o sobie. Mam na myśli zdobywanie stopni harcerskich i instruktorskich, a także kursy, szkolenia. Sama niestety o tym zapomniałam. Już zdążyłam posmakować harcerstwa, dlatego z dużą przykrością stwierdzam, że zaniedbałam ten element …….. stopnie. Miałam taki etap w mojej działalności, że niemal mogłam przenosić góry, nagle coś się zepsuło. Zauważyłam, że ten problem dotyka wielu młodych ludzi (w pewnym momencie coś zanika, powolutku gaśnie) a w takich sytuacjach dobrze by było, gdyby ktoś się tym zainteresował. A któż jak nie drużynowy ? to on chyba ma na nas najsilniejsze oddziaływanie. Często potrzebna jest motywacja, która jest nieodzownym elementem w pracy z harcerzami bez względu na pion metodyczny.

W najlepszym dla mnie czasie otworzyłam sobie próbę ma stopień instruktorski (PWD ŕ przewodniczka) byłam wtedy w trakcie zdobywania stopnia harcerskiegoŕ samarytanki. Później miałam przestój. Nadal jestem w trakcie zdobywania tych obu stopni. Jednak mam nadzieję, że niebawem uda mi się zamknąć samarytankę, a jestem na dobrej drodze. Już myślę o HO jednak nie wiem, jak to będzie wyglądało w praktyce. W tym roku mam maturę, co mnie specjalnie nie cieszy. Niestety, w dalszym ciągu nie znalazłam „złotego środka” na pogodzenie harcerstwa ze szkołą, co znacznie odbija się na moich stopniach. Jak to wszystko wyjdzie – okaże się w kwietniu.

Jesteś świeżym drużynowym? Zastanawiasz się nad swoim przybocznym? A może nie wiesz jak z nim postępować. Jak Twoje wątpliwości jeszcze się nie rozwiały, teraz masz możliwość to nadrobić. Autor wyróżnia etapy pracy z przybocznym. Pozwolę sobie je umieścić.

Etapy pracy z przybocznym

Wprowadzenie ( pierwsze zbiórki) – drużynowy zapoznaje przybocznego przed każdą zbiórką ze szczegółowym jej planem, przydziela proste zadania, wspólnie omawiają przebieg zbiórki.
ň
Poznanie możliwości (następne miesiące) – drużynowy daje przybocznemu coraz bardziej samodzielne zadania, udziela szczegółowych, praktycznych wskazówek, w przypadku trudności dyskretnie pomaga, ustala, jakie zdolności ma przyboczny.
ň
Pomocnik z ograniczonymi możliwościami (kolejne miesiące) – w tym okresie przyboczny powinien nabrać pewności siebie i pewnej rutyny.
ň
Koniecznie obóz (po pierwszym roku pracy) – nie wolno pozbawiać przybocznych przyjemności, które daje harcerstwo. Będąc z sobą 24 godziny na dobę, drużynowy i przyboczny lepiej się poznają. Czas obozu należy wykorzystać na zdobywanie przez przybocznego nowych umiejętności, realizowanie prób na sprawności i stopnie.
ň
Pomocnik do wszystkiego (po pierwszym roku pracy) – drużynowy wspólnie z przybocznym ustala przebieg zbiórki, bierze udział w planowaniu pracy drużyny. Przyboczny otrzymuje coraz trudniejsze zadania. Drużynowy podsuwa materiały programowe, prasę harcerską, pomaga w przygotowaniu się do zbiórki.
ň
Ostatni szlif (ostatni rok pracy) – przyboczny przygotowuje plany zbiórek, samodzielnie je prowadzi.
ň
koniecznie na kurs ( po drugim roku pracy) – przyboczny bierze udział w kursie drużynowych, przygotowuje się do zdobycia pierwszego stopnia instruktorskiego. Jeszcze ostatni wspólny obóz i ….
ň
Następca – drużynowy wychował drużynowego, który może być jego następcą, może również założyć nową drużynę.

A teraz drodzy przyboczni zastanówcie się, na jakim etapie jesteście? Możecie być równie mocno zaskoczeni jak ja…wiele etapów przeskoczyłam, do wielu już nie wrócę. I kolejny przykład, że z każdym przybocznym drużynowy pracuje indywidualnie. A jak już podjęłam ten temat.

Bardzo ważną (przynajmniej dla mnie), jak nie najistotniejszą rolę stanowi kontakt drużynowego z przybocznym. Bywa tak, że przełożeni nie wiele wiedzą o swoich podwładnych, czy tak być powinno? Otóż nie! Drużynowy wprowadza przybocznego w życie harcerskie. Jest on liderem, często także naszym autorytetem – tym samym uczy swojego podopiecznego jak się nim stać. „Przy nim nabierze doświadczenia, nie tylko w pracy z dziećmi, ale i w pracy nad sobą.” Harcerze zapytani o to, co znaleźli w harcerstwie, najczęściej odpowiadają – przyjaciół. Uważam, że właśnie takie relacje powinny panować między przybocznym a drużynowym. Słowa, które pozwolę sobie przytoczyć mówią chyba same za siebie: „Dobrze się poznać, to znaczy zaprzyjaźnić, a tego nie osiągnie się przygotowując czy przeprowadzając zbiórkę. Drużynowy powinien zabierać swojego przybocznego do kina, teatru, zapraszać do siebie. A przede wszystkim powinien z nim rozmawiać, niekoniecznie o harcerstwie czy szkole. Także o zainteresowaniach, o miłości, o książkach i ludziach, którzy wywarli na nas silne wrażenie, o swoich poglądach na świat…”

Drużynowi, do dzieła, rozmowa nic nie kosztuje, a często jej nam brakuje;-)
Pełniąc jakąkolwiek funkcję należy liczyć się z tym, że od tej pory będzie się na świeczniku. Tak, jak dotychczas patrzył(a)eś na swoich przełożonych, tak teraz na Ciebie patrzą inni, przede wszystkim harcerze. Naszym zadaniem jest świecić przykładem i być dla harcerzy a nie obok nich.

Patrycja Zawłocka, przyboczna 5DHS „LEŚNI”

PS. Być przyboczną to FAJNA sprawa 😉

Pożegnanie Jerzego Perki

Żegnamy dziś naszego kolegę – Jerzego. Druha z Szarych Szeregów, AK – owca, a także wzorowego męża, kochającego ojca i dziadka. Najlepszego syna tej ziemi.
Jurku – byłeś mi bratem. Z jednej miski jedliśmy w czasie okupacji.

Czy Ty pamiętasz naszą młodość tu, w Celstynowie, kiedy panowała hitlerowska przemoc w groziła śmierć?

Czy pamiętasz nasze spotkania na plebani u ks. Banasiewicza, tajne komplety M. Rękasa, ogniska nad stawem, śpiewanie zakazanych piosenek w alei brzozowej „Dziś do Ciebie przyjść nie mogę”, „Rozszumiały się wierzby płaczące”, grę w siatkę na placu Siedleckich, wyprawy na grób Nieznanego Żołnierza?

Ty byłeś w naszej grupie z Olkiem, Edkiem, Wackiem, Stachem, Teresą, Lidką, Elką, Marysią, Heleną i Baśką. Czy pamiętasz jak z Romanem Wyglądałą, Olkiem Książkiem i Twoim bratem Arkadiuszem czatowaliście w naszym ogrodzie nocą na pociągi niemieckie? Czy pamiętasz jak jeździłam do Ciebie do więzienia w Rawiczu i Wronkach, bo rząd PRL uznał Cię za wroga klasowego?
A po wyzwoleniu, pamiętasz nasze harcerskie wycieczki do Rokoli, nad morze z dh. Kulińską, nasze ogniska i biwaki na Mazurach? Czy pamiętasz naszą Maturę?

Dziś tu zebraliśmy się wszyscy, by Cię pożegnać. Dobry Boże – przyjmij naszego druha do siebie, „bo jeśli komu droga otwarta do nieba – to tym, co służą Ojczyźnie”. Życie naszego przyjaciela było taką szlachetną służbą dla Polski.
Żegnaj nasz druhu. Na tym cmentarzu i my z Tobą spoczniemy.
Rodzinie zmarłego składam wyrazy serdecznego współczucia.

Antonina Zajączkowska

Wspomnienia Jerzego Perki:
Mała osada na ważnej linii kolejowej Warszawa – Lublin. Już w pierwszym dniu wojny – 1 września 1939 roku, po południu przeżyliśmy bombardowanie stacji kolejowej. Zginęła nasza szkolna koleżanka. W listopadzie tego roku, z mgr. Michała Rękasa organizują się komplety tajnego naucznia. Był to jednocześnie początek powiązania młodzieży Celestynowa w zespoły koleżeńskie, w których intensywanie rozwijała się idea patrotyzmu narodowewgo.
Rozczytywaliśmy się w lekturze sienkiewiczowskiej.
Poznawaliśmy historię Polski w książkach Kraszewskiego. Wspaniałe lasy celestynowskie rozbrzmiewały „cichym” gwarem tejemniczych haseł i znaków harcerskich.

Pierwsza rocznica święta państwowego w niewoli hitlerowskiej była obchodzona 11 listopada 1939 roku. Licznie zebrana młodzież wieczorem przy grobach polskich żołnierzy poległych we wrześniu w lesie k/Dąbrówki odśpiewała Hymn Polski.

Tragiczny wieczór sylwestrowy 1939/40. Druga po Wawrze egzekucja mieszkańców Celestynowa. Byliśmy wstrząśnięci, zginął ojciec naszego kolegi.

Nasze zabawy w lesie zaczęły przybierać charakter jeszcze nie sprecyzowanej organizacji podziemnej. Poszukiwaliśmy sprzętu wojskowego, zbieraliśmy broń i amunicję.

W dniu 3 Maja 1940 roku w rocznicę Konstytucji udekorowaliśmy historyczny obelisk kamienny przy kościele. Biało-czerwone chorągiewki wzbudziły ukrytą radość i nadzieję wśród miejscowego społeczeństwa opuszczającego kościół.

We wrześniu 1942 roku p. prof. tajnego nauczania, mgr Zofia Kulińska, ps. „Hanka” inicjuje pierwsze konspiracyjne spotkanie chłopców uczęszczających na komplety tajnego nauczania w Celestynowie. Zawiązana została drużyna harcerska „Szarych Szeregów” im. Zawiszy w składzie:
Janusz Tomaszewski, ps. „Stuk” – drużynowy
Waldemar Czmitrzak, ps. „Vis”,
Janusz Nowakowski, ps. „Pat”,
Jerzy Perka, ps. „Czarny”,
Aleksander Rękas, ps. „Krzywonos”,
Edward Siedlecki, ps. „Tchórz”,
Ziemowit Szczakowski, ps. „Dan”,
Stanisław Szostak, ps. „Kuna”,
Wacław Zajączkowski, ps. „Sowa”.

Zbiórki odbywały się systematycznie w różnych punktach okolicznych lasów. Wkrótce otrzymaliśmy poważne zadania niszczenia urządzeń sygnalizacyjnych i łączności kolejowej na trasie Otwock – Pilawa. Do trudnych i niebezpiecznych przedsięzwieć było zanieczyszczenie piaskiem mazi kołowych wagonów kolejowych transportów wojskowych na front wschodni.
Naklejanie plakatów, ulotek i malowanie na murach budynków publicznych napisów przeciw okupantowi było dla nas wzniosłym i dumnym przeżyciem. Szczególnie kiedy na drugi dzień odbieraliśmy opinie mieszkańców Celestynowa, że nasza młodzież walczy z wrogiem.

Następnymi zadaniami naszej drużyny to była łączność miejscowego plutony AK, Szkolenie strzeleckie w warunkach konspiracyjnych, jak również szkolenie z programu ZHP prowadzone przez instruktorów Zdzisława Lipczyńskiego, ps. „Kier” oraz Feliksa Borodzina, ps. „Kujawiak”.

W roku 1943 przeżyliśmy drugą egzekucję oraz wspaniałą akcję Szarych Szeregów pod dowództwem „Zośki”: uwolnienie 49 więźniów z transportu kolejowego na stacji w Celestynowie. Przewożonych a zamku lubelskiego do Óświęcimia.
W listopadzie 1943 roku nasza drużyna została przydzielona do miejscowego plutony AK, jako oddział łącznikowy. Dowódcą plutonu był por. Zygmunt Szczakowski, ps. „Rawa”. Na strychu budynku szkoły powszechnej magazynowano broń, czyszczono i przewożono nocą transportem konnym do Karczewa, a następnie do Warszawy.
W tej akcji uczestniczyliśmy trzykrotnie jako ubezpieczenie konwoju.

Wczesną wiosną 1944 roku przez kilka dni dostarczaliśmy żywność dla czterech żołnierzy włoskich ukrywających się w leśnym domku majątku Jankocińskich na Skarbonce k/wsi Laser. W czerwcu 1944 roku przyjmowaliśmy z zakwaterowaniem w szkole powszechnej dzieci warszawskie w ramach RGO. Z naszej strony organizowaliśmy wspólne zabawy, gry sportowe, kąpiele w gliniankach. Z tego okresu do dzisiaj zawiązała się przyjaźń z najlepszym pływakiem Jurkiem Kieli, synem jednego z dowódców Śródmieścia w Powstaniu Warszawskim.

28 lipca 1944 roku Celestynów został wyzwolony przez Armię Radziecką i Wojsko Polskie. W euforii zwycięstwa cała nasza drużyna prezentowała się społeczności celestynowskiej z opaskami biało-czerwonymi na ramieniu i z przewieszoną bronią. Po kilku dniach nastąpiło zdanie całego sprzętu wojskowego i rozwiązanie naszego oddziału „Szarych Szeregów”.

Bezwzględnie do najciekawszych naszych akcji w ponurych dniach okupacji to były chwile nadziei dane ludziom dorosłym, starym i młodym, a nawet dzieciom. Kiedy w określone rocznice zawiedzone girlandy, proporce biało-czerwone na obelisku kamiennym przy kościele, przypominały o świętach narodowych, o tym, że Polska jeszcze żyje.
Zawsze z ukrywaną radością wszystkich mieszkańców były przyjmowane te wydarzenia. Nigdy nie dociekano kto to zrobił…

W naszych wspomnieniach z tamtych czasów często wracamy do wesołego wydarzenia. Na drugi dzień po malowaniu haseł na murach jeden z młodych mieszkańców wysoko ocenił wartość doskonałej farby przez dotyk dłonią napisu na murze ogrodzenia „Naród z Sikorskim”. Właśnie w tym miejscu ubiegłego wieczoru w połowie napisu farba nam się skończyła. Po uzupełnieniu pustego pudełka moczem malowanie zostało dokończone. Niewątpliwą pomocą dla nas były wewnętrzne emocje związane z faktem, że za ogrodzeniem stacjonowała jednostka niemieckiego wojska.

Opracowali: Jerzy Perka, Aleksander Rękas

Zbiórki naborowe – Zuchy

Dziś spróbuje dać wam przepis na dobry nabór go gromady zuchowej.
W gromadzie mam teraz 15 zuchów na każdą zbiórkę przychodzi jakiś nowy zuch.

Nabór robiłam w maju i czerwcu żeby przygotować szkolę i dzieci do tego że gromada zacznie działać w wrześniu. Nabór był w formie dwóch zbiórek ale nietypowo zuchowych. Pierwsza to „Podróż na Hollywood” a druga zbiórka to ”Ćwierćland”

Na każdą naborową zbiórkę przychodził około 20 dzieci.
A teraz podam wam Plan takiej zbiórki:

„Podróż do Hollywood”
Podróżujemy do Hollywood, pytamy się dzieci czy wiedzą co to jest Hollywood.
Następnie robimy bilety na lot do Hollywood-czyli wizytówki z własnym imieniem i przyczepiamy do ubrania.

1.Samolot
Wykonujemy gesty naśladujące włączanie silnikow samolotu, po całej Sali poruszamy się jak samoloty żeby do lecieć do lotniska w Hollywood.

2.Dojazd na lotnisko – okazało się że zgubiliśmy bagaże, chodzimy do koła
sali i dzieci wykonują polecenia prowadzącego zbiórkę: na początku patrzymy na stopy osób, które przechodzą obok nas, patrzymy coraz wyżej: na kolana, na tułów, a potem na twarze a później witamy się z osobami które chodzą blisko nas. Okazało się że znaleźliśmy bagaże.

3.Brama do Hollywood-Dzielimy dzieci na trzy grupy, w tych trzech grupach robimy. Bramę do Hollywood z własnych ciał, każda grupa prezentuje swoją bramę a pozostałe grupy kolejno przez nią przechodzą, aby wejść do legendarnego miasta.

4.Przeszlismy przez bramę i jesteśmy już w Hoolywood, możemy teraz zwiedzić to miasto.
Pierwszym studiem jakie odwiedzimy będzie to studio trików kryminalnych.
Każdy z uczestników jest agentem wysłanym za miasto w celu wyśledzenia niebezpiecznego szpiega. Chodząc swobodnie po sali w rytm muzyki – (muzyka z filmu ”Pantera”) wybiera on sobie osobę, którą podejrzewa o to, że jest szpiegiem i śledzi ją dyskretnie, poruszając się po całej sali. W pewnym momencie muzyka milknie i każdy łapie śledzonego przez siebie szpiega. Druga część zabawy jest podobna, tyle, że robimy to dwójkami.

5.Studio Techniczne.
Uczestnicy dobierają się dwójkami, miedzy sobą wybierają która osoba jest robotem a która mechanikiem. Mechanik chcąc uruchomić swojego robota dotyka go ręką w głowę, żeby robot się wyłączył głaszczemy go po plecach, żeby poszedł w prawo-dotykamy go w prawe ramie, a jeżeli chcemy żeby w skręcił lewo to dotykamy jego lewego ramienia. Później następuje zmiana ról, osoba, która była mechanikiem teraz jest robotem, a która była robotem jest teraz mechanikiem.

6.Studio figur woskowych
Uczestnicy podzieleni na dwie grupy, stoją po przeciwległych stronach sali.
Jedna grupa to „figury woskowe” każda przyjmuje jakoś pozę zastygając w bezruchu.
Druga grupa to konserwatorzy, którzy maja przeprowadzić ich konserwację. W tym celu przenoszą figury do innego przemieszczenia (czyli druga część Sali)
Figury są przenoszone w tej samej pozycji, którą przyjęły na początku zabawy.
Po przeniesieniu następuje zmiana ról.

7.Studio bajek
Wybieramy jedną osobę która będzie wiedźmą i będzie nas zaczarowywała, w rożne postacie z bajek, jak nas złapie dotyka nas i mówi w jaka postać nas zaczarowuje a my musimy przyjąć odpowiednią pozę, żeby oczarować taką osobę wystarczy tylko ją dotknąć.

8. Bufet – Dzieci już na pewno się zmęczyły, tu możemy zrobić z nimi ciasto z wafli tortowych
To bardzo proste, każdemu dziecku dajemy po jednym lub dwóch waflach i do tego rożne dodatki np. nutelle, bitą śmietanę, wiórki kokosowe itp
Później dziecko może to zjeść, dla zuchów to bardzo duża frajda.

9.Wielka Scena
Każdy z Uczestników ma możliwość poczucia się gwiazdą filmową.
Wchodzą na krzesło lub jakieś inne podwyższenie przedstawia się swoim imieniem
w sposób dla siebie wymyślony. (Np. z wykorzystaniem jakiegoś gestu, śpiewając
piosenkę)

10.Samolot
Powrót z Hollywood-robimy to co na początku.

To już cały opis pierwszej zbiórki naborowej, po mojej zbiórce dzieci były bardzo zadowolone na pewno się na niej nie nudziły i gwarantuje, że po takiej zbiórce na kolejną przyjdzie wam bardzo dużo dzieci.
Na drugą część zbiórki naborowej czekajcie, będzie w najbliższym czasie.
Życzę wam powodzenia w realizacji, do czego bardzo zachęcam!

Julita Woźniak
Drużynowa próbnej gromady zuchowej
przy sp. nr 1 w Otwocku

Zapiski Emigranta – C.D.N.(astąpił)

Minęły już trzy miesiące, od kiedy jestem we Francji. Nastała francuska, a raczej nantejska zima. Objawia się ona brakiem śniegu oraz dodatnia temperatura. Kiedy słońce mocno świeci, bywa nawet 12 stopni ciepła. Natomiast w okolicach Strasbourga (Alzacja) leży śnieg. A na południu Francji (Lazurowe Wybrzeże) temperatura jeszcze niedawno oscylowała koło 18 stopni.

Żyjemy w jednym kraju, a jednak możemy mieć zupełnie inne warunki pogodowe. Myślę o naszej “malej rodzinie” wolontariuszy, z którymi widziałem się na seminarium w Amboise, małym miasteczku na wschodzie Francji. Wspaniale było znów spotkać się w prawie 50 – cio osobowej, międzynarodowej grupie. Z niektórymi miałem okazje po raz pierwszy zamienić kilka zdań w języku francuskim. Niesamowite jest to, jak szybko można nauczyć się mówić w obcym języku, kiedy sytuacja zmusza do posługiwania się nim codziennie, od rana do nocy. Osoby, które jeszcze we wrześniu nieśmiało dukały “bonjour” pod koniec listopada prowadza już w miarę swobodna konwersacje.

Amboise jest znane przede wszystkim ze swojego zamku – Chateau d’Amboise – którego historia sięga VIII wieku. W tej malej miejscowości można tez podziwiać zamek Le Clos-Lucé, w którym ostatnie trzy lata swojego życia spędził Leonardo da Vinci. Dzisiaj można kontemplować – w przyległym do zamku parku – rekonstrukcje jego machin, które wyprzedziły swoja epokę o cztery wieki. Bez wątpienia atrakcja tego miasta są tez domy wykute w kilkunasto-metrowych ścianach skalnych. Podobno są bardzo drogie i wiele osób chciałoby taki dom mieć. Cóż, sprawdzone rozwiązania są najlepsze. A gdy spodziewasz się narodzin nowego członka rodziny, możesz sobie po prostu wydłubać nowy pokój…

Jakiś czas temu odwiedziłem Victora, Hiszpana (Galijczyka), który tez jest wolontariuszem, podobnie jak jego współlokatorzy – Marianna, Greczynka oraz Alexandro, Wloch. Mieszkają oni w Redon, które znajduje się kilkadziesiąt kilometrów na północ od Nantes. To miasto szczyci się swoim opactwem – L’Abbaye Saint-Sauveur – które dało początek miastu już w IX wieku, przez które to miast obecnie przebiega trasa pielgrzymki do Santiago de Compostella.

Także w Redon miałem okazje zjeść spaghetti, zrobione przez Alexandra. Nie musze chyba pisać, jak wielkie niebo w gębie to było. Od tamtej pory próbuję nieudolnie naśladować mistrza, przygotowując te potrawę w swojej kuchni. W każdym razie dobrze jest umieć zrobić cos innego do jedzenia, niż jajecznice.

Victora poznałem na początku pod koniec października w Grénoble, na swoim pierwszym seminarium wolontariuszy europejskich. Spędziliśmy tam dziewięć dni razem ze wspomnianym Vicorem, Teele z Estoni, Judith z Wegier oraz Maria I Eykiem z Niemiec.
Grénoble jest otoczone górami, przy dobrej pogodzie z punktu widokowego można zobaczyć szczyt Mont Blanc. Ze względu na swoje położenie geograficzne w lecie miasto przezywa 50 – cio stopniowe upały, wtedy tez ludzie uciekają w góry, gdzie powietrze jest chłodne I rześkie. Niestety nam nie udało się wybrać na dłuższy spacer po okolicy. Może innym razem.

Czas płynie mi bardzo szybko. Dużo czasu spędzam w swoim biurze i trochę żałuję, ze nie mam więcej wolnych dni na podróże. Ale tez dzięki tej pracy, a raczej służbie, jestem tutaj i mam wszystko, czego mi potrzeba. No, może prawie wszystko.

Michał Rudnicki

Na grobie Małkowskich

Dnia 2.10.2004 o 7.00 rano przybyłam na dworzec Wschodni do Warszawy. Kupiłam bilet i poszłam na peron. Na początku straciłam orientację i nie wiedziałam, z której strony przyjedzie pociąg. W momencie, kiedy nadjechał domyśliłam się, że to musi być ten. Dzień był dość pochmurny i wietrzny. Zabrałam plecak i weszłam do pociągu. Siadłam do przedziału, który był zupełnie pusty, bo tam miałam miejsca.

Do Krakowa dojechałam jak zawsze w 2,5 godziny, tam wsiadła taka pewna kobieta, która przez resztę drogi do zakopanego tylko jadła i spała, ale nie dziwie jej się, bo było strasznie nudno. W pewnym momencie zachciało mi się herbaty, więc poszłam do bufetu. Nie lubię miejsca, w którym oddziela się jeden wagon od drugiego, są tam dwie pary drzwi i platforma, która ciągle się rusza. Strasznie boję się tego miejsca, ponieważ uwalnia się tam moja straszna wyobraźnia. W momencie otwierania pierwszej pary drzwi nadwyrężyłam sobie mięsień, co mnie bardzo zezłościło. Dojechałam na miejsce około 14. Od razu poszłam zobaczyć, o której mam powrotny pociąg, ale po przejrzeniu rozkładów pociągów doszłam do wniosku, że szybciej będzie jechać autobusem do Krakowa, a potem pociągiem do Warszawy. Poszłam zobaczyć, o której mam autobus.

No nadszedł moment, aby znaleźć sobie nocleg, ponieważ niestety nie było już pociągu tego samego dnia ani autobusu, wolałam nie wracać w nocy. Poszłam się zakwaterować w pensjonacie Halny, na szczęście po za sezonem jest szansa znaleźć nocleg na jedną noc, ale po ulicach nie było zbytnio widać ze to okres po sezonie, ludzi było bardzo dużo jak na październik, szczególnie młodzieży. PO zakwaterowaniu wyruszyłam na poszukiwania grobu Małkowskiego poszłam najpierw na stary cmentarz parafialny, ale tam mi powiedziano, że oni nie wiedzą gdzie Małkowski leży i polecili mi, żebym poszła się spytać sióstr zakonnych w dużym kościele na Krupówkach, jak się okazało w sobotę nie było tam żądnej siostry, tylko jedna siedziała w sklepiku to poszłam się jej spytać, ona mi udzieliła informacji, że na nowym cmentarzu parafialnym są siostry i mogą mi w czymś pomóc, ale dopiero w poniedziałek, pomyślałam, że jeśli on tam leży to jak go znajdę skoro to taki wielki cmentarz.

Wtedy przypomniałam sobie, że przecież jest muzeum Olgi i Andrzeja Małkowskich.

Znalazłam ulice na mapie i poszłam tam. Przeszłam cała ulice i nic nie znalazłam, padał straszny deszcz a ja miałam nadzieje ze będzie jakoś zaznaczone gdzie jest muzeum, niestety. Wpadłam na pomysł, żeby się spytać jednego z mieszkańców, zadzwoniłam w domofon, zapytałam, a kobieta odpowiedziała, że nigdy o czymś takim nie słyszała i w ogóle nie wie, kto to jest Małkowski, więc lekko się zdziwiłam, bo kobieta nie była młoda nawet powiedziałabym, że w bardzo podeszłym wieku. No to już się załamałam spojrzałam tylko na jeden drewniany domek, który mnie jakoś dziwnie zaciekawił, podeszłam bliżej i jak się okazało na domku było jak na dłoni wypisane MUZEUM Olgi i Andrzeja Małkowskich tylko te napisy były wyryte na domku i nie było ich widać, bo było mokro, a co najdziwniejsze to muzeum znajdowało się tuż naprzeciwko domu tej starszej pani, którą pytałam gdzie ono jest.

Na drzwiach była tabliczka, że czynne do 16.00 miałam szczęście, bo była 15.50. Weszłam, było jakoś ciemno, ale zaraz pojawił się pan, który mi chętnie powiedział, że grób Małkowskiego znajduje się na nowym cmentarzu parafialnym i że jest tam dlatego, że władze miasta nie zgodziły się na umieszczenie go na starym cmentarzu. Pan pokazał mi zdjęcia i wytłumaczył mi dokładnie gdzie ten grób jest. Okazało się, że cmentarz leży 800 merów od muzeum. Robiło się ciemno, więc musiałam się śpieszyć, aby dojść tam i zrobić zdjęcia. Gdy doszłam tam zaczęło tak padać, że musiałam, się śpieszyć. Poprosiłam jakąś kobietę, aby zrobiła mi kilka zdjęć i poszłam coś zjeść po wyczerpującym poszukiwaniu. Gdy rano dość wcześnie wstałam zabrałam swoje rzeczy, oddałam pokój i poszłam na autobus.

Autobusem jechałam jakieś 2 godziny i przesiadłam się do pociągu w Krakowie. W drodze do domu w przedziale siedziałam z Anglikiem jakąś kobietą i jej chyba mężem, ale żeby się dostać na swoje miejsce to musiałam przeprosić Koreańczyka, który zajął mi moje miejsce, jak to pan z przedziału potem stwierdził „dzielnie przegoniłam żółte wojska” i tak mi mile upłynęło 2,5godziny do domu słuchając jak Anglik nic nierozumiejący po polsku rozmawia z Polakiem świetnie mówiącym po Angielsku. Anglik zachwalał nasz kraj, ale narzekał, że mało kto mówił biegle po Angielsku. Wyprawa była bardzo miła, ale wymagała małej cierpliwości i wytrwałości.

Daria Kłos 77 ODHS

W pogoni za… czym? (Bridget Jones)

Na wstępie chciałabym od razu zaznaczyć, że przed wejściem na salę kinową byłam nastawiona na obejrzenie zupełnie innego filmu i może stąd wzięła się moja niechęć do „W pogoni za rozumem”. W trakcie oglądania bowiem odezwała się feministyczna część mojej natury i zaczęła usilnie przekonywać mnie, że tytułowa Bridget Jones jest za głupia nawet na blondynkę.

Żarty żartami, ale jeśli ludzie naprawdę uwierzą, że kobiety potrafią prasować sobie włosy żelazkiem (wkręcanie ich w suszarkę i gubienie się w przychodni to już zupełnie inna sprawa…)?

Główna bohaterka (Renée Zellweger) jest zakompleksioną i samotną kobietą po trzydziestce, która po desperackich próbach znalezienia odpowiedniego dla siebie mężczyzny natrafia w końcu na znanego prawnika – Marka Darcy’ego (Collin Firth). I wszystko jest dobrze, dopóki Bridget nie zauważa, że jest on po prostu człowiekiem idealnym – a tacy przecież nie istnieją… I tu wszystko się komplikuje. Pojawiają się byli partnerzy, pseudo-partnerzy, przyjaciele, rodzice… Ale nawet z taką ilością postaci całość jest dość monotonna i kręci się wokół jednego tematu (nie powiem jakiego – za młoda jestem).
A teraz chwila koncentracji w ramach próby przypomnienia sobie muzyki filmowej. Wiem, że takowa istniała, ale jak wypadła? Podejrzewam, że nie była potwornie zła – w takim przypadku coś bym chyba pamiętała. Wiem tylko, że składała się głównie z przeróbek starszych hitów (coś nawet podśpiewywałam).


Najciekawszym zjawiskiem w kinie nie była, jak okazało się w trakcie seansu, sama projekcja, ale ilość oglądających ją przedstawicieli płci brzydkiej – może znalazłoby się dziesięciu. Właściwie nawet się im nie dziwię – komedia romantyczna to chyba nie jest to, co faceci lubią najbardziej, a nieciekawą komedią romantyczną przestają się interesować nawet kobiety. Jakby na to nie patrzeć film mi się nie podobał. Przesadzony, za bardzo odchodzący od książki i nie wypadający dobrze nawet w porównaniu z pierwszą częścią. Zakończenie też nie zaskakuje – wszyscy żyli długo i szczęśliwie…

Oczami płci brzydkiej

Już reklamy zwiastowały kataklizm, z Dąbrosem zostaliśmy zarzuceni stertą tamponów, podpasek i 18 rodzajami tuszów do rzęs i podkładów. Po 10 minutach oglądania tego typu reklamówek zdecydowaliśmy się na rzut oka w tył. Bosze!!! Same kobiety !!! no ale cóż …
Przygasają światła no i zaczyna się… cóż nie mogę o tym filmie dużo powiedzieć – był zupełnie nijaki, taka sobie komedyjka jak już wspominała Ola. Co do jednego się nie zgodzę my też lubimy komedie romantyczne, pod jednym warunkiem muszą być DOBRE. O „BJ: w pogoni za rozumem” nie można tego powiedzieć.
Po paru dniach odkryłem jednak, że film ten ma jednak jakiś cel i co więcej cel ten spełnia w 100%. „Film był super!!! Zobaczyłam że jednak nie jestem beznadziejna”, „Wow! Przy niej mój cellulit to nic” – zachwycały się moje koleżanki z klasy po wspólnym wyjściu do kina. Ja jednak seansu wyniosłem tylko środek prostujący włosy, którego reklamówki dorzucane były do biletów ( nie działa L ).
Podsumowując film nadaje się do wyjścia z mocno nie wierzącą w siebie dziewoją lub jako tło do jedzenia popcornu – nic ciekawego.

Ocena końcowa: ODRADZAMY

Ola Bieńko, 5 DHS „LEŚNI”
Kuba Borowy, 5 DH „LEŚNI”

Ulotna niczym chwila ciszy

Wena

Jest ulotna niczym chwila ciszy
Nieznana póki jej nie poznasz
Nachodzi Cię jak Śmierć, ale
zostawia po sobie spokój.

Bliska miłości i nienawiści
Przychodzi nieproszona..
Czuła jak żona.
Niełatwa do złapania

Ulotna chwila zapomnienia.
przyjemności, jak cielesnej.
Kochana i nieuchwytna
Jak kobieta .Kochanka Serca

Wypełnia i nasyca Duszę
By z odwagą stawiać czoło Złu
…tego świata przeklętego.
Jest jak uciekający Pegaz.
Niedokończonych.. myśli.

Nienawiść

Zrodzona z Bólu mego Serca
Niespokojna niczym Smok mej Duszy
Paląca co Dobre ,a żywiąca się Złem
Powstała z Mroku.Nieskończonego

Zalega w mym Sercu.już Wypalonym
Bez Nadzieji..pogrzebana i Niezrównoważona
Czeka! By wybuchnąć swą siłą.
niezmierzoną.

Czerwona, niczym Lawa Czarnego Serca
Tak biała że, aż Cię zaślepia.
Wrodzona w twe siły.na zawsze
Pozostaje spokojna, aż do wybuchu

Lecz krąży, jak Sęp Złości..
Niesyty… ,jak Glista Serca
Czająca się i czająca.na Ciebie
Aż postawisz pierwszy krok.

Cisza

Jest jak spokojny ocean
Próżnia czarnego serca
Niczym cicha toń umysłu
Pokazuje..to czego nie widać

Na zawsze w was ,czy dobra
czy zła,..spokojna.
Niespokojna i wściekła ale..
Wspaniała. Dająca Moc

Wyciszająca i nieposkromiona
Kocha i znienawidza
Jak kobieta i mężczyzna
Dobro i zło.

Nigdy do końca nie poznana
Próżnia dla serc,dusz i ciał

Niczym Cichy Las Serc
Niczym Spokojna Krypta Dusz
Skarb dla ludzi niespokojnych
Nieuchwytna ale i przyjemna jest.

PAlladyn

Moje zmagania z granatowym sznurem

Moje zmagania z granatowym sznurem….
czyli problemy jakie napotykam prowadząc drużynę… część druga

1. Jak nie tu, no to gdzie? Problem, z którym często się spotykam, to jednym słowem: „trudno im wszystkim naraz dogodzić”. Jedni (głównie płeć męska) chcą ciągle zbiórki na dworze połączone z bieganiem, po lesie. Drudzy (w tej roli panie) niechętnie są nastawione do jakiegokolwiek wysiłku fizycznego, i co gorsza, nie chcą też siedzieć w harcówce, hufcu czy parku, muzeum ZO… może zbiórki na Księżycu?

2. „Bo ja nie mam czasu…” Dzieje się wokół nas naprawdę wiele ciekawych rzeczy. Jest wiele pomysłów, na pożyteczne spędzanie wolnego czasu. Naprawdę może nas to rozwinąć… Jednocześnie możemy pomóc innym. Jednak do takich „imprez” wielokrotnie potrzeba ludzi, ale… tych ludzi nie ma. Są wiecznie zajęci. I to tak naprawdę boli, że nie potrafią, choć raz zrezygnować z jakiegoś spotkania itp., by przeżyć coś nowego. Trudno jest „wbić im do głowy”, że warto się rozejrzeć wokoło i dostrzec tych, którzy nas potrzebują, którym możemy pomóc.

3. Po co są stopnie…? Nie dotyczy to (na szczęście) wszystkich moich podopiecznych, ale są osoby z taką dolegliwością… Mianowicie, chodzi tu o zdobywanie stopni i sprawności. Są dwa tory, którymi idą. Pierwszy z nich, to: „po co mi to wszystko?” – nie chce mi się bawić w zaliczenia jak będę chciał coś zrobić, to zrobię”. Trudno jest wytłumaczyć harcerzowi z takim nastawieniem, że on to robi tylko i wyłącznie po to, by się rozwinąć. Próby układamy tak, by poszerzyć, doskonalić to, w czym jest się dobrym oraz spróbować tego, z czym się nigdy nie miało kontaktu, albo z czym się miało problemy. Drugim torem, którym idą, to zdobywanie stopni dla samego ich zdobycia. Nikt o tym wprost nie powie, nie przyzna się, ale niestety są takie przypadki (niewiele, ale jednak). Ta sytuacja jest o tyle trudniejsza, że wchodzi tu ślepa ambicja, która niektórym towarzyszy od dawna i mimo wszystko nie chcą się z nią rozstawać…
Jak temu zaradzić? Lekkim podstępem (ale nie jest to konieczne), trzeba sprawić, by wypłynęły na wierz słabości… że jednak samo „chcę mieć stopień i nic poza tym’ nie wystarczy.

4. „Mama mi nie pozwala” ciężki problem (znam z własnego doświadczenia). Gdy uda nam się wreszcie znaleźć wspólny termin np. na grę czy cokolwiek innego (czasochłonnego), bardzo często zdarza się, że zaraz po zgraniu terminów, miejsca, formy zbiórki, okazuje się, że: ten nie może, bo mama, ten nie może, bo tata… Ciężkie życie… Dlatego staram się jak tylko mogę utrzymywać dobre kontakty z rodzicami, co nie zawsze jest łatwe, tym bardziej, jak czasami harcerz sam nie wie, czego chce. Ja próbuję działać na jego korzyść, a on się wycofuje…

Następnym razem, więcej o moich problemach z samą sobą…

Kinga Duszyńska

Kocham Cię, życie

Nie sądziłam, że pisanie o czymś tak banalnym jak życie, może być takie trudne. To może po kolei. Mam 18 lat. W kwietniu 2005 roku będę zdawać maturę. Mam 32 godziny lekcyjne w tygodniu. W poniedziałki i środy po południu mam angielski, we czwartki fakultety z polskiego i z historii, w soboty zbiórki i próby chóru. Czasem w niedzielę mam spotkania Rady Parafialnej. A co robię w nocy z piątku na sobotę? Uczę się szacunku do życia.

Do tej pory w otwockim Pogotowiu spędziłam 66 godzin. Miałam szczęście, bo ciągle przede mną jest to, czego obawiam się najbardziej: bezsilność, zwątpienie, obawa i to przykre pytanie: czy aby na pewno zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy? Myślę, że nic nie jest w stanie przygotować mnie do łez matki, która dowiaduje się, że, gdy przyjechaliśmy, by pomóc jej dziecku, to było już za późno… Obcowanie ze śmiercią uczy pokory wobec życia. Znany rockowy wokalista, mama kolegi, starsza pani z bloku obok –jeździłam do różnych ludzi.

Jest jednak coś, co ich łączy: chęć życia za wszelką cenę. Niektórzy mówią, że wobec tej Siły medycyna jest bezradna.

Chciałabym studiować medycynę, ale wiem, że nie dam rady – nauczyłam się mierzyć siły na zamiary. Co więc robię w Grupie Ratowniczej? Dla mnie jest to coś jak zbieranie znaczków, mówiąc prościej- hobby. A nawet nazwałabym to pasją. Dyżury są tym, na co czekam cały tydzień (albo dwa). Zawsze chce mi się śmiać jak w sobotę o 7.50 rano wchodzę do socjalnego na Pogotowiu i mówię : dzień dobry!, a wszyscy(no, dobrze może nie wszyscy, ale na pewno 75 % obecnych) zastanawiają się co u diabła zmusiło mnie do przyjścia na dyżur w dniu, który ustawowo jest dla mnie dniem wolnym od zajęć. Już nawet nic nie mówią (choć przyznaję, brakuje mi tego: ,,czy tobie nie chce się spać?”). Pewnie to dlatego, że jest nas tak dużo. Obstawiamy przynajmniej 30 dyżurów w miesiącu, więc jesteśmy tam dość często, a na pewno tak często jak pozwala nam na to szkoła, praca czy nasi kochani rodzice (tu pragnę pozdrowić moją wspaniałą mamę!).

HGR jest szczególną grupą ludzi. Łączy nas nie tylko to, że mamy 5 kompletów strojów ratowniczych, którymi musimy się dzielić (czasem jeden nosi 5 osób – oczywiście, nie w jednym czasie!). Mamy wspólny cel –chcemy ratować i być w tym najlepsi. Jesteśmy nawet chyba trochę ,,zboczeni” na tym punkcie, bo kiedy się spotykamy, zaczynamy rozmowę od tego, co ciekawego mieliśmy na ostatnim dyżurze. Ostatnio mi się poszczęściło- miałam 13 wyjazdów! To było coś niesamowitego. Już od samego: ,,R, macie wyjazd” podskakuje mi poziom adrenaliny. Nie wspominam nawet o tym ,jak jedziemy przez miasto ,,na bombach”! To po prostu trzeba przeżyć. A wiecie, kogo spotkałam podczas ostatniej akcji oddawania krwi w otwockim szpitalu? Jednego z ratowników z Pogotowia. To naprawdę wyjątkowi ludzie i pomimo drobnych nieporozumień świetnie się z nimi współpracuje.

Po woli będę kończyć. Jest już 18, a mnie czeka dziś noc pełna wrażeń – mam dyżur (od 20.00 do 8.00)!!! I jeszcze jedno: to nie prawda, że życie jest banalne (pierwsze zdanie mojego artykułu to podpucha)! Jest ono niezwykłą tajemnicą, jest darem, jest szczęściem, przygodą… I może być wszystkim tym, czym chcielibyśmy, by dla nas było. Dla mnie jest cudem! Kocham, cię, ŻYCIE!

PS. Mamo, wiem, że wolałabyś, żebym w soboty siedziała w domu i przygotowywała się do matury, ale to, co robię jest dla mnie naprawdę bardzo ważne. Ja ratuję ludzkie życie…

Guśka

Zło dobrem zwyciężaj (3)

Tęsknię… Brakuje mi Ciebie
Jest mi źle gdy nie ma Cię przy mnie. Płaczę, gdy się gniewasz, smucę się jak się długo nie widzimy. Tak bardzo bym chciała się przytulić do Ciebie, porozmawiać z Tobą. Brakuje mi uśmiechów, szczęścia, radości z Tobą. Tak bardzo pragnę na Ciebie spojrzeć, mało tego, patrzeć na Ciebie cały czas i napawać się niepoprawną wręcz radością. Jesteś mi tak bliski, jak niewielu ludzi. Mało jest osób w moim życiu, dla których jestem w stanie zrobić tak wiele jak dla Ciebie. To znaczy, że… Zresztą sam wiesz, co to znaczy…

Tęsknić, marzyć, potrzebować… To uczucia nam tak bliskie, choć bardzo byśmy chcieli żeby były dalekie. Nie zawsze można mieć to, czego się chce. Nie zawsze do końca życia będziemy mięli przy sobie bliskich. Niestety często przychodzi taka biała postać z kosą, odwiedza, zabiera, nie zwraca… Szkoda, że jak przyjdzie i zabierze, często tych bliskich niestety, to już nie może ich oddać, nie może nawet na kilka minut pożyczyć. W jakiejkolwiek okoliczności by nie przyszła, to zawsze jest niechciana, jest nieproszonym gościem! Śmierć…

A kiedy zdarza się jakaś „głupia” sytuacja, coś złego zrobiliśmy, nieodpowiedniego, to też może sprawić, że nadejdzie rozstanie, ból, cierpienie, tęsknota. Wspomnienia zostaną, ale często nic poza nimi. Czy wspomnienia to nie za mało? Czy w ogóle warto było zachowywać się głupio? Czy warto było aż tak głupio, że rozstanie z kimś bliskim, pogorszenie kontaktów było konieczne…? Po co nam ta tęsknota? Po co to czekanie na…spotkanie?

Przygotowując się do pisania tego artykułu zadawałam wielu znajomym pytania o tęsknocie. Tęsknota jest kojarzona z bólem, cierpieniem, niespełnieniem, łzami… Można tęsknić za kimś bliskim, można też tęsknić za kimś, kto nie był dla nas ważny, ale jednak, tęsknota może pojawić się zawsze. Można zatęsknić za kimś/ czymś po 5 minutach nieobecności, braku… Ale ten czas może się wydłużyć nawet do roku! Nasuwa mi się w tym miejscu zabawna anegdota, która w oryginale dotyczy miłości: TĘSKNOTA jak sra**ka- przychodzi znienacka. Coś w tym jest.

Chodząc do hospicjum, bardzo dużo czasu spędzam z pewną artystką, ta Pani ma na imię Janina. W piątki wieczorami zwykle rozmawiamy o życiu, o jego sensie, problemach, jakie się w nim pojawiają… Dziś wspomniałam, że będę pisała o TĘSKNOCIE. Pani Janina zasygnalizowała mi, abym wspomniała również o NOSTALGII. Tęsknota za ojczyzną… Będąc na emigracji. Polacy są znani, poza granicami swego kraju, jako ludzie chorujący i stale cierpiący na emigracji… Chorują na -nostalgię- właśnie. Może nie każdy to odczuł, szczególnie ludzie młodzi, ale ci starsi… Ludzie pokolenia wojennego, przedwojennego i powojennego… Oni dobrze czują tego bluesa, dobrze czują smak i zapach ojczystych zalet, atutów itd. Zwróć uwagę, że wojna na pewno bardzo ich skrzywdziła, dużo zabrała. Ale i tak kochają tą ojczyznę, w której żyli, w której się wychowali. Podziwiam tę tęsknotę, za czymś, co mogłoby i miałoby prawo kojarzyć się źle, przykro, smutno.

Kolega z mojej klasy powiedział, że jemu tęsknota w ostateczności mogłaby kojarzyć się też z pewną pasją. Z czymś, co wciąga i pociąga tak bardzo, że cały czas można czuć niedosyt, cały czas tęsknić. A do czego? Tego to już nie wiem. Może tęsknić za zamiłowaniem, tak jak za narkotykiem.

Ta zła i niedobra tęsknota może się czasem przydać, można coś docenić dzięki tęsknieniu. Jak piękne jest spotkanie po długim rozstaniu.
Jak wiele można dostrzec i jak wiele można docenić, gdy czegoś/ kogoś zabraknie… (?)

Karolina Grodzka