Kaktusińska i WOŚP

ZASTRZEŻENIE: WSZYSTKIE PRZYGODY KAKTUSIŃSKIEJ – Z ZWŁASZCZA TĄ – NALEŻY CZYTAĆ Z PRZYMRUŻENIEM OKA. SĄ ONE SYSSANE Z REDAKCYJENGO PALCA. CHOCIAŻ CZASAMI ODNOSZĄ SIĘ DO ZDARZEŃ, KTÓRE MIAŁY MIEJSCE…


Kiedy Kaktusińską poproszono o pomoc w liczeniu pieniędzy w sztabie WOŚP, zgodziła się niechętnie. Powodem nie było bynajmniej lenistwo. Nasza bohaterka po prostu cierpiała na dosyć pospolitą przypadłość, jaką jest uczulenie na nie swoje pieniądze.

Do szału doprowadzała ją świadomość, że tysiąc złotych, które trzyma w ręku nie jest jej i chwilowo szanse na uzyskanie takiej gotówki są mniej niż żadne. A taki ładny sweterek w Reserved widziała… Na dodatek – pieniądze często są brudne, w sensie fizycznym czego skutek był taki, że rok temu, dwa i trzy lata temu od tego liczenia wyskoczyły jej na dłoniach jakieś podejrzane krostki.

Jednak ogólnie rzecz biorąc, lubiła tę fuchę i teraz też była niezwykle zadowolona, że może sobie siedzieć w tej sali z innymi ludźmi i pomagać robić coś dobrego. To w sumie nic takiego, że jutro ma kolokwium z matematyki, przecież nie marnuje czasu. Humor poprawił się jej do tego stopnia, że zaczęła się czuć prawie tak, jak przed świętami. To znaczy tak, jak powinna się czuć przed świętami. Warto tu dodać, że tegoroczne Boże Narodzenie było dla Kaktusińskiej dosyć ponure. Początkowo sądziła, że może udział w mszy ze Światełkiem Betlejemskim trochę ją wprowadzi w nastrój świąt i prawie by się udało, gdyby tylko Ryszard nie postanowił uświetnić uroczystości obecnością swoją i jakiejś nowej raszpli. No a potem na Wigilii Instruktorskiej wszyscy się pytali o tego drania.

– …sto dwadzieścia cztery, sto dwadzieścia dwa… – liczyła na głos, żeby się nie pomylić
– Kaktusińska! Jak już jesteś w nastroju do myślenia o pieniądzach, to może powiesza mi, kiedy zapłacisz składki za drużynę?! – wydarł się kwatermistrz, który właśnie wszedł
– PRZEZ CIEBIE SIĘ POMYLIŁAM!!! Jakbyś zapomniał, to rozliczyliśmy się przed świętami– odryknęła i zaczęła od początku liczyć dwuzłotówki.. Znudzony wolontariusz pokręcil z politowaniem głową – Kaktusińska pomyliła się już drugi raz: przed chwila komendant pytał ją o ankietę spisową.

Kwatermistrz zrezygnował z dręczenia Kaktusińskiej i poszedł podenerwować kogoś innego. Nagle drzwi otworzyły się z impetem i wpadł roztrzęsiony wolontariusz
– Ukradli mi puszkę!! – wrzasnął od progu. Ponieważ był to, niestety, nie pierwszy taki przypadek, wszyscy dobrze wiedzieli, co robić – policja, protokół, ewentualnie wizja lokalna, może coś uda się wskórać.

Jednak nie był to jeszcze koniec atrakcji. Kilkanaście minut później przybył do sztabu nie kto inny, jak sam Marian Uczepiński, który przyszedł złożyć zażalenie na jednego z wolontariuszy, który odmówił wydania serduszka, twierdząc, że zabrakło. Nie spodobało się to Marianowi, który doszedł do wniosku że za wrzucone do puszki 52 grosze coś mu się należy. Już otwierał usta, żeby wylać swe żale lecz jak tylko wspomniał o serduszkach – jakaś pyskata dziewucha nalepiła mu czerwoną naklejkę na kurtce a barczysty pan ochroniarz profesjonalnie zaprowadził go do drzwi.
– Hm… całkiem niezły ten ochroniarz. – zadumała się Kaktusińska. Miała pecha, bo spostrzegawczy pracownik HSI natychmiast to zauważył i natychmiast zwerbalizował swoje spostrzeżenia, więc nasza bohaterka kontynuował liczenie pieniędzy z ogniście czerwonymi uszami, ochroniarz ciągle się na nią gapił a wszyscy mieli z tego niesamowitą radochę.

Wesoła atmosfera została przerwana przez przyjście kolejnego wolontariusza, który miał do opowiedzenia ciekawą historyjkę: najpierw napadło go kilku młodzieńców w dresach i odebrało puszkę (darmo jej nie oddał, czego dowodem było okazałe limo w pięknym odcieniu fioletu). Dresiarze uciekli ale nagle podjechało do nich czarne BMW, z którego wysiadło czterech innych dresiarzy ale z jakiegoś innego gatunku, jakby większych… Wolontariusz obserwował scenę zza krzaka i dokładnie widział, że dresiarze z BMW przechwycili puszkę. Nie chciał wiedzieć, co było dalej, bo mogło się okazać, że ci pierwsi będą chcieli odbić na nim, swój żal z powodu utraty zdobyczy.

Wszyscy zaczęli się zastanawiać, o co tu chodzi a w głowie Kaktusińskiej powstało pewne wariackie przypuszczenie. Wszelkie spekulacje ucięło pojawienie się Ryszarda, Przecinaka, Ostrego i Szczękonośnego. Wszyscy dżentelmeni nieśli naręcza puszek, które zrabowali tym, którzy wcześniej zrabowali je wolontariuszom. Ponadto Ryszard dzierżył bukiet dwunastu pąsowo czerwonych róż. Dalej wszystko potoczyło się błyskawicznie – towarzysze Ryszarda oddali puszki w ręce kasjerów a sam Ryszard przypadł do Kaktusińskiej, wręczył róże, wyraził skruchę i poprosił o jeszcze jedną szansę. Tym sposobem ich związek zawiązał się nowo z błogosławieństwem Komendy Hufca a Ryszard został bohaterem.

– [dryń! dryń! dryń!] – zadzwonił budzik Kaktusińskiej w poniedziałek rano.
– … Tak, Rysiu, ja też cię kocham… – wymamrotał Kaktusińska, budząc się.
– [melodyjka z Janosika] – zadzwonił telefon – Kaktusińska! Kiedy zapłacisz składki? Wiesz, że ankiety spisowe miałaś oddać przed końcem 2003?! – wywrzeszczał komendant…

***

Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku, wielu pozytywów i niewielu koszmarnych przebudzeń po cudownym śnie życzą:
Kaktusińska i jej przyjaciółka – Ola Kasperska

P.S. Wszystkich sympatyków Kaktusińskiej i gangsterskiej sensacji zachęcam do przeczytania książki Katarzyny Pisarzewskiej „Halo, Wikta!”

Przed XII Finałem WOŚP

Dostałam polecenie napisania Wam kilku słów… Zastanawiałam się dosyć długo o czym miałtayby one być, ale stwierdziłam, że obecnie nie jestem w stanie o niczym innym napisać. Czyli natworzę o czymś, co ostatnio mnie pochłania, zabierając pokaźną część mojego czasu…


Relacja z Przystanku

Galeria Zdjęc z XI Finału

Wywiad z Jukiem Owsiakiem

Pozostałe teksty WOŚP

Jest niedziela… bardzo późny wieczór…godziny okołopółnocne…za moment poniedziałek…
Za dokładnie 5 dni, o tej porze będę w studiu TVP dogadywać ostatnie szczegóły przed Finałem Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy… Naprawdę ogromnej imprezy charytatywnej, która jako jedyna na świecie mobilizuje niemal cały kraj i powtarza się już po raz dwunasty. Ilość zakupionego sprzętu do szpitali, pomp insulinowych dla chorych na cukrzycę dzieci, badania słuchu wszystkich noworodków, czy serduszka naklejone na niemal połowie urządzeń oddziałów dziecięcych w szpitalach w całej Polsce najlepiej świadczą o powodzeniu tej akcji.
Przedsięwzięcia, które jest jedyne w swoim rodzaju. I z każdym rokiem działa na większą
kalę. Za tydzień – 11 stycznia pieniądze zbierać będzie około 100 kilku tysięcy wolontariuszy, zarejestrowanych w ponad 1200 sztabach. I to nie tylko na terenie Polski.

Orkiestra zagra również w USA, Kanadzie, Grecji, czy Niemczech, a paczki z fundacyjnymi gadżetami trafiły nawet do Ambasady Polski w Kambodży(!). W samym tylko moim sztabie kwestować będzie aż 155 osób.

Jak co roku uzbiera się pewnie sporo pieniędzy, a jak wygląda to potem? Zebrane pieniądze są gromadzone na koncie, a następnie Fundacja zbiera zamówienia na sprzęt ze szpitali w całej Polsce. Zgłaszają się różne firmy, łącznie z tymi najbardziej znanymi na świecie, produkujące sprzęt medyczny i po jakimś czasie ogłaszany jest „konkurs ofert”. Zbiera się na nim Zarząd Fundacji i wszystkie firmy, prezentujące swoje oferty. Grupa niezależnych ekspertów – lekarzy z całej Polski – przez 2 dni debatuje nad ofertami, przypatruje się wszystkiemu surowym okiem i następnie przedstawia wyniki swoich ekspertyz. Fundacja negocjuje ostateczne warunki, podejmuje decyzje i kupuje rozmaite urządzenia, które w niedługim czasie trafiają na oddziały dziecięce i noworodkowe w całym kraju.

I tym sposobem kolejne kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt, kilkaset, czy tysięcy dzieci będzie mogło liczyć na fachową pomoc. A wszystko tak naprawdę dzięki tysiącom ludzi, którzy w mroźny zimowy dzień chcą pomóc innym, kwestując cały dzień mimo chłodu i głodu… 😉

Przydałoby się jakoś odwdzięczyć, więc Jurek Owsiak 10 lat temu wymyślił koncert, by kilkudziesięcioma godzinami rock’n’rollowej muzyki podziękować tysiącom ludzi za ich pomoc. I tak powstał Przystanek Woodstck. Największy festiwal muzyczny w Europie, budzący skrajne emocje i będący przyczyną rozmaitych komentarzy. Jest on głównym argumentem przeciwników Fundacji i Jurka, którzy starają się jak mogą aby utrudniać wszelkie działania Orkiestry.

* * *

Jednak, pomimo przeszkód, wszystko się kręci, Orkiestra gra dalej, coraz więcej ludzi chce pomóc, coraz więcej krajów się w to włącza, coraz więcej sprzętu trafia do szpitali. Jednakże tym samym coraz więcej ludzi, organizacji, gazet zaczyna rzucać Fundacji kłody pod nogi. Może nie tyle więcej, co tyle samo, lecz ze zdwojoną siłą i uporem . Zawiść jest chyba cechą narodową Polaków i z jej objawami spotyka się chyba każdy o kim zaczyna być (bądź jest) głośno. Ogromną rolę odgrywają w tym również media, będące potężną siłą i mające talent do wyłapywania i nagłaśniania najmniej istotnych epizodów większych wydarzeń, sugerując tym samym negatywny ich odbiór u tysięcy ludzi. Szczególnie dzięki telewizji większość ludzi kształtuje swoje poglądy. Wystarczy pokazać jedynie negatywne aspekty jakiegoś wydarzenia, a już połowa Polski pomyśli jakie to było okropne, szkodliwe, bezsensowne, niebezpieczne itp. Inaczej niż „manipulacja” nie da się tego nazwać. Tego ofiarą padła m.in. Wielka Orkiestra i tak też było z tegorocznym Przystankiem Woodstock, którego pozytywne przesłanie i perfekcyjna organizacja została przesłonięta przez epizod ze stoiskiem z okularami. To nic, że było ono nielegalne i przed przyjściem Jurka ochrona i policja interweniowała kilka razy, że sprzedawca nie miał pozwolenia na handel… Sam fakt spakowania przez ochronę i Jurka jego stoiska, dzięki temu, że był pokazywany w każdej telewizji, opisywany w każdej gazecie (w porównaniu do koncertów, które się wtedy odbywały) i połowie gazet internetowych, przesłonił to, co było naprawdę istotne w tej całej imprezie, zaważył na opinii Jurka u połowy ludzi w Polsce i stał się punktem wyjścia do oskarżeń kierowanych w stronę Orkiestry. Wszyscy przecież wiemy, że gdyby nie Owsiakowe Woodstocki, to polska młodzież nie piłaby alkoholu i nie paliła trawki…

To nic, że mało która gazeta była na miejscu podczas zajścia z okularami. To nic, że mało który dziennikarz (jeśli nie żaden) wiedział o co tak naprawdę poszło, ludzie od razu zaczęli się nakręcać, wypisując masę obrzydliwych artykułów, począwszy, że „przywódcy mas uderzyła woda sodowa do głowy” (to jeden z lżejszych komentarzy), do takich: (…)„Jak widzimy, dobroczynność, serduszka, świąteczna pomoc stanowią tylko „przykrywkę” dla bagna, którym Jurek Owsiak (idol młodzieży) zamula niską świadomość polskiego społeczeństwa.” (…) Odpowiedź Jurka była krótka…:”Jeżeli komukolwiek z piszących, a wiemy dobrze, kto to jest, wpadnie jego dziecko do tego bagna, to może być pewny, że sprzęt fundacyjny, który jest we wszystkich szpitalach dziecięcych i na intensywnej terapii, nie będzie dzielił ludzi na dobrych i złych, na tych którzy mają rację i racji tej są pozbawieni, na tych czystych i brudnych, tylko odpalą swoje wszystkie funkcje aby po prostu ratować życie. Więc jeżeli jeszcze Wam do końca się nie zamulił mózg, to proście Pana Boga aby go Wam za karę nie odebrał do samego końca. Bo to, co robicie, to już nie jest odpał, głupota, durnota, czy obłęd. Jest to po prostu haniebne. I tyle.”

* * *

I wraz ze zbliżającym się Finałem, rośnie liczba bezsensownych artykułów. To przecież oczywiste, że jeżeli człowiek chce pomóc, to nie ma w nim ani krzty bezinteresowności, że wszystko robi dla własnych interesów, chce zdobyć popularność, zostać prezydentem, że bierze 3/4 do własnej kieszeni, ma 5 samochodów, 3 domy, konto w Szwajcarii i interesują go wyłącznie osobiste korzyści…
Nie wypada mi chyba podawać konkretnych tytułów, ale dokładnie takie komentarze pojawiają się w sporej ilości ostatnio wydanych gazet. I to nie tylko tych z „dolnej półki”.

* * *

Jest to smutne. Przynajmniej dla mnie. Jestem w stanie zrozumieć, że ktoś może nie popierać tego typu działań i imprez. Może sądzić, że to co robi Jurek z Fundacją powinno robić państwo, służba zdrowia. OK, nie ma sprawy. Nie musi w tym uczestniczyć. Niech stanie z boku i się przygląda. Niech przynajmniej nie przeszkadza, nie oskarża, niech nie wiedząc nie wypisuje takich głupot, takich bredni o tym, kim jest Jurek i czym się Fundacja naprawdę zajmuje, że czytając je nie wiem, czy się śmiać, czy płakać. Niby to tylko gazeta. Jeden artykuł, czy też parę linijek, ale zakres oddziaływania ma ogromny. A ilość ludzi, która się nim zasugeruje też jest niemała.

Media są potężną siłą, a walka z nimi przypomina trochę Don Kichota i jego wiatraki…
Nie wiem, czy się z tym wygra. To zależy. Według mnie wygraną będzie nie danie się nabrać na wypisywane brednie, oskarżenia. Na obraźliwe artykuły. Nie sugerowanie się tym, co napisał jakiś tam dziennikarz, tylko staranie się poznać drugiej strony. Nie budowania swojej opinii tylko na podstawie jakiegoś komentarza puszczonego w choćby najbardziej popularnej stacji telewizyjnej, tylko zadania sobie trudu i poszukania obiektywnej opinii. Nie jest w końcu niczym odkrywczym, że telewizja kłamie …

* * *

Autorka tekstu„Gdyby Owsiak zamiast ratować życie noworodkom, pisał modlitewniki – z całą pewnością nie podpadłby księżom, nie zasłużyłby na potępienie, mógłby nawet chlać, kraść, kłamać i kaleczyć ludzi…”
/to jeden z nielicznych komentarzy jakie znalazłam o nie potępiającym oddźwięku…/

ania michałowska
koza_nostra =)

Spis harcerski 1978

Wpadł nam w ręce ostatnio spis harcerski Hufca Otwock z 15 listopada 1978.
Są to dokumenty starsze od większości naszych Czytelników…

I co tam czytamy? [bardziej wrażliwych prosimy o to, żeby usiedli przed przeczytaniem dalszej części tego tekstu]. Nasz Hufiec w 1978 lat temu liczył: 1.057 zuchów, 1.634 harcerzy, 1.503 harcerzy starszych i 105 instruktorów.
Co drugi uczeń (od zuchów po harcerzy starszych) należał do harcerstwa!

ZUCHY:
Wiecie ile wtedy działało w Hufcu drużyn zuchowych (wiem, co piszę; nie gromady a drużyny – tak to się wtedy nazywało)? 54! (Słownie: pięćdziesiąt cztery). Tak, to nie pomyłka. Było ich 54. Czy to dużo? Nam się wydaje, że bardzo dużo. W analizie spisu czytamy jednak: „istnieje konieczna potrzeba zwiększenia zainteresowania tym pionem zarówno od strony jakości pracy jak też ilości”. Dziś mamy w Hufcu dwie gromady zuchowe. Nie mamy niestety danych o szkole podstawowej nr 1 w Józefowie (wtedy Józefów miał swój Hufiec) i szkole nr 12 w Otwocku (nie było wtedy takiej szkoły?) ale wiemy, że np.: w szkole podstawowej nr 1 było 10, a w szkole nr 3 – aż 13 drużyn zuchowych! Natomiast w szkole nr 9 na każde 10 uczniów w wieku „zuchowym” (I – III klasa) 8,42 należało do harcerstwa. Prawie wszyscy! Przeciętnie do harcerstwa należało 43% uczniów z najmłodszych klas (średnia w całej Chorągwi Stołecznej była 46%)

Aż 41 drużynowych zuchowych było w wieku do 16 lat. Ponad połowa wszystkich drużynowych zuchowych nie było przeszkolonych.

HARCERZE:
Działało wtedy 56 drużyn harcerskich.
Na 100 uczniów w wieku harcerskim (IV – VIII klasa) 68 należało do harcerstwa (średnia w całej Chorągwi Stołecznej była 45). Najwięcej drużyn harcerskich istniało w szkole podstawowej nr 1. Było ich 11 a do harcerstwa w tej szkole należało ponad 50% uczniów. Natomiast w szkole nr 9 była co prawda tylko jedna drużyna, ale za to było w niej ponad 72% uczniów!
Drużyna licząca do 15 harcerzy była uważana za mało liczną. W analizie czytamy, że „liczebność drużyn jest zróżnicowana. Najlepsze warunki pracy mają drużyny liczące 30 – 40 członków” Było takich drużyn 8. Powyżej 40 harcerzy było w 6 drużynach.
Drużynowymi harcerskimi byli głównie uczniowie szkół ponadpodstawowych (57%) i nauczyciele (38%).

Ponad 40% drużynowych nie było przeszkolonych. Połowa drużynowych nie miała stopnia instruktorskiego.

HARCERZE STARSI:
Było 59 drużyn starszoharcerskich.
Prawie połowa (47%) uczniów szkół ponadpodstawowych należało do harcerstwa (średnia w całej Chorągwi Stołecznej była 31%). W „ogólniaku” było 6 drużyn, a w „nukleoniku” 13!
Większość drużynowych starszoharcerskich (59%) nie było przeszkolonych, 75% nie miało stopnia instruktorskiego. Wszyscy byli uczniami szkół ponadpodstawowych (głównie II i III klasa).

KOMENTARZ:
Liczby wyżej przytoczone są porażające: 4.299 harcerzy i zuchów (dziś 263), 169 drużyn (dziś 15).

Co się kryje za tymi liczbami? Jeżeli tak dużo uczniów należało do harcerstwa należy przypuszczać, że przynależność nie zawsze była dobrowolna. Do drużyn z pewnością trafiali uczniowie, którzy tam nie powinni się znaleźć obniżając poziom harcerskiej pracy. Ilu uczniów z waszej klasy widzielibyście w harcerstwie? Ośmioro? Pięcioro? Na pewno nie połowę klasy.
Czytając o drużynowych, nie znajdujemy ani słowa o ich rozwoju. Jest natomiast mowa o „terminowym przyznawaniu stopni”. Nawet nie „zdobywaniu”, ale „przyznawaniu”.

Połowa drużynowych nie była przygotowana do prowadzenia drużyny. Jeżeli drużyna liczy ponad 40 członków to tylko doświadczony drużynowy może dobrze poprowadzić taką drużynę. Dobrze prowadzić czyli pracować jak prawdziwa drużyna harcerska: zastępami, zdobywać stopnie, sprawności. O tym autorzy spisu nic nie piszą – nie mieli takiego obowiązku. Mieli obowiązek utworzyć jak najwięcej drużyn, które będą skupiały jak największą liczbę harcerzy. Najważniejszym wskaźnikiem wymienianym w analizie spisu jest t.zw. „procent zorganizowania”, czyli jaki procent uczniów należy do harcerstwa. Autorzy byli zaniepokojeni wtedy, kiedy ten wskaźnik był niższy niż średnia w Chorągwi Stołecznej. Stawiano zdecydowania na ilość.

Był to czas, kiedy harcerze przyrzekali służyć „Polsce Ludowej” (Prawo Harcerskie), „być wiernym sprawie socjalizmu” (Przyrzeczenie Harcerskie); harcerstwo starsze zostało przemianowane na „Harcerską Służbę Polsce Socjalistycznej”; 30% instruktorów należało do komunistycznej Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.

Harcerstwo tamtych czasów rozlewało się szeroką rzeką wśród młodzieży. Wiemy, że rzeka szeroka jest na ogół płytka…

MG

Przyboczną być… (1)

Mam napisać coś o funkcji przybocznej? Nie ma sprawy! Choć pełnię tę funkcję od kilku tygodni (3), myślę, że trochę potrafię już o tym powiedzieć… Niewiele, ale mam nadzieję, że następnym razem będę mogła bardziej się wykazać.

Przedstawię wam historię, jak w ogóle doszło do tego, że jestem w ZHP i jaka była moja droga do tej funkcji.
Wszystko zaczęło się w czerwcu 2002 roku, tak, to było tuż przed obozem, bo pamiętam, że byłam jeszcze na dwóch końcowych zbiórkach. Niech główna przyczyna wstąpienia w kręgi 5DH „LEŚNI” pozostanie moją tajemnicą… Aczkolwiek mogę powiedzieć, że była to jedna z lepszych decyzji w moim dotychczasowym życiu!

Patrycja na obozie 5 DH LEŚNI w 2003 rokuNa samym początku czułam się bardzo nieswojo, obco, prawie nikogo nie znałam, wstydziłam się odezwać (zresztą pozostało to do dzisiaj). Tak wyglądały moje pierwsze zbiórki. Z czasem czułam się coraz pewniej. Przełomem był dla mnie zimowy rajd do Krakowa (grudzień 2002).
Wtedy to bliżej poznałam niektórych członków drużyny i samą kadrę:)
Już od pierwszych tygodni miałam pewne plany, pragnienia związane ze sobą i ZHP. Mogą wydać się wam głupie, ale dla mnie miały wartość! Na samym początku byłam w zastępie młodszoharcerskim. Nie mogę powiedzieć że był zły, ale ja chciałam czegoś innego: być w starszym gronie, w zastępie VIRIDES. To była pierwsza rzecz, którą, chciałam zrealizować. W końcu po pół roku znalazłam się w tym zastępie. Jaka ja byłam szczęśliwa… Potem były rajdy, biwaki.

Drugi cel: mundur. Nie miałam go od razu. Pierwszy raz pokazałam się w nim na wiosennej zbiórce (była na pewno na dworze) i ten wymarzony czarny beret:)

Już wtedy byłam zupełnie inną dziewczyną, niż ta, która przyszła w czerwcu . Był to czas wielu zmian w moim życiu. Stałam się śmielsza i bardziej odpowiedzialna. Miałam tyle do powiedzenia. Starałam się (i w dalszym ciągu to robię) się bardzo aktywnie uczestniczyć w życiu drużyny itp. Wtedy nie myślałam o tym, jakie mam szczęście. Zrozumiałam to dopiero na obozie (w 2003 roku – przyp. MG) , na którym miałam okazję się wykazać.

Przez trzy tygodnie spełniały się moje kolejne, ciche marzenia: sam obóz i… krzyż harcerski, który otrzymałam ostatniej nocy. Jak dla każdego harcerza tak i dla mnie, na zawsze, ten dzień będzie szczególny. Potem czekało mnie 1,5 miesiąca bez zbiórek. To był dziwny czas, czegoś mi brakowało. W końcu nastał wrzesień, a z nim nowe przygody. Nie skłamię mówiąc, że moje życie toczy się wokół harcerstwa. W zasadzie żyję od piąku, do piątku, myśląc o kolejnej zbiórce, co nie raz odbiło się to na moich ocenach. Moi rodzice, mimo iż są bardzo wyrozumiali, czasami mają do mnie o to pretensję, iż nie potrafię pogodzić jednego z drugim.

Wychodzę z założenia, że ” życie jest zbyt krótkie, by je marnować. Należy robić to, co się w życiu kocha i co sprawia przyjemność”. Staram się żyć w zgodzie z tą zasadą.
Obecny rok jest dla mnie bardzo owocny, co mogę zauważyć na każdym kroku…

Pierwszymi osobami, które wywarły na mnie wrażenie, byli przyboczni: Marek i Michał. Może dlatego, że są bardzo otwarci i można z nimi pogadać, a może imponowało mi to, co robią w drużynie… W każdym bądź razie od początku marzyłam o takiej chwili, w której otrzymam z rąk drużynowego zielony sznur. Na początku było dla mnie wielkim zaskoczeniem to, że w ogóle ktoś mógł mi zaproponować coś takiego. Ja – przyboczną, nie potrafiłam sobie tego wyobrazić, myślałam, że nie podołam wymaganiom. Już się tego nie obawiam, zresztą miałam okazję obserwować moich poprzedników, od których wiele się nauczyłam.

Na razie jestem bardzo dumna, że w tak krótki czasie tyle osiągnęłam. Dla niektórych to może być tylko tyle, lecz dla mnie jest to aż tyle. Wiem, że czeka mnie nie łatwe zadanie, ale nie jestem sama: jest drużynowy Mirek, który bardzo mi pomaga w mojej drodze harcerskiej, oraz inni przyboczni.

Nie należy rezygnować ze swoich marzeń i pragnień, bo jak widzicie na moim przykładzie jeżeli czegoś naprawdę pragniemy, to jest to możliwe.
Trzeba po prostu wierzyć… Przede mną jeszcze długa droga w osiągnięciu wszystkich zamierzonych celów, lecz mam nadzieję, że uda mi się je zrealizować. I wam życzę tego samego… Nigdy nie traćcie nadziei.

Patrycja Zawłocka
Przyboczna 5 DH „LEŚNI”