BŚP 2003 – kazanie bardzo interesujące

O godzinie 18.10 na przystanku autobusowym w Michalinie 5 D.H. „Leśni” miała wyznaczone miejsce zbiórki. Jak zwykle dużo osób się zgłosiło, lecz mało z nich się zjawiło.

Gdy przybyłem na miejsce zbiórki zastałem tam tylko dh. Patrycje. To było nas już dwoje z 10 osób, które się zgłosiło. Niedługo przyszła dh. Kokos. Następnie zjawili się Borowy, Mirek i Zawłok.

Gdy nadszedł już czas wyjazdu Mirek zadzwonił po Dyniaka i Olkę z zapytaniem czy oni jadą na przekazanie. Lecz co się okazało Dyniak był w kościele na mszy, a Ola właśnie biegła ( nadal nie wiem czy 400 m. Przebiega się w 20 min.). Gdy wsiedliśmy do MiniBusa do Zawłoka przyczepiło się (jak zwykle ) trójka nieznajomych nikomu dziewczyn i zaczęły Go kokietować (tak samo jak pewna dh. której tu imienia nie mogę napisać). On oczywiście (jak zwykle ) je olał.

Gdy dojechaliśmy na miejsce (czyli przed szpital na Batorego) Mirek powiedzial mi,że mam mu napisać relacje z Wigilii Szczepowej, Hufcowej i z przekazania światełka (dobrze, że nie miałem nic ciężkiego pod ręką). Powiedział też, że mam się dokładnie rozglądać na mszy żeby dostrzec coś ciekawego, bulwersującego lub śmiesznego. Kiedy wreszcie dotarliśmy do kościoła na ulicy Żeromskiego spotkałem tam Marka (chłopa z Mazur). On kierował całą uroczystością.

Gdy zeszliśmy do dolnego kościoła spotkałem tam Małego. Rozmawialiśmy trochę, a on wyciągnął baaaaaaaardzo fajne łyżwy. Później przyszedł Tomek G. i pouczał nas co mamy zrobić. Ja i Borowy mieliśmy się zgłosić do tamtejszego proboszcza jako delegacja ministrancko-harcerska do służby liturgicznej. Na mszy miałem z krzyżem poprowadzić procesję przez kościół. Mam nadzieje, że mi to się udało.

Na mszy (drogi Mirku) nic ciekawego nie zauważyłem (no oprócz tego, że Patrycja Z. całkiem dobrze wygląda w spódnicy. Natomiast Mikołaj i Zawłok przez całe kazanie trzymali akolitki (dlaczego nikt im nie powiedział, że po ewangelii się je odstawia?).

Kazanie księdza proboszcza było bardzo interesująceKazanie… a tak kazanie księdza proboszcza było bardzo interesujące. Nawiązywało ono do tegorocznego hasła Betlejemskiego Światełka Pokoju. Najbardziej podobało mi się porównanie do żarówki, było to bardzo inspirujące i zastanawiające. Po ogłoszeniach duszpasterskich nastąpiło przekazanie światełka. Było ono rozdawane w specjalnych lampionach. Komendant przy dawaniu lampionów składał życzenia świąteczne. Po mszy pożegnałem się z Borowym, który pojechał z Dorotą i Agatą. Ja natomiast spotkałem się z Marysią i jej koleżanką (przepraszam, że nie pamiętam imienia). A teraz najlepsze, uściskałem też dh. Olę K. i Izę D. Po czułych pożegnaniach nasza drużyna pomaszerowała w kierunku przystanku autobusowego przy stacji.

W czasie drogi spotkałem kolegę Prokopa (czy wiecie kto to taki??? TAK, tak to był Padinkton ). Gdy doszliśmy do banku PKO zauważyliśmy nadjeżdżający autobus. Wyrwaliśmy z miejsca i jakoś dobiegliśmy do niego. Tak zakończyliśmy naszą przygodę w Otwocku.

A morał z tego jest taki „Nie stawiaj roweru pod płotem, bo Ci kisiel wystygnie” lub „Nie pij kiedy prowadzisz, za dużo się rozlewa”

REYDEN
5 D.H. „Leśni”

BŚP 2003 – bez schabowego

Było to pewnego czwartku (18 grudnia – przyp. MG), roku pańskiego 2003. Wtedy to grupa śmiałków z 5 D.H. „Leśni” i Agata Brzezińska z 3 D.H.S. „Zawiszacy” wyruszyli z przystanku autobusowego przy rondzie w Michalinie by przynieść Betlejemskie Światełko Pokoju do naszego Hufca. Nie wyruszyli jednak całkiem sami. Taowarzyszyła im całkiem spora reprezentacja Hufca Karczew…

Zacznijmy jednak od początku… Jak to zwykle bywa na początku był Chaos. Czyli telefoniczne kontaktowanie się: kto? kiedy? gdzie? pojedzie… Wyniki debat były następujące: Harcerze: Piotr Jagodziński, Jakub Wojciechowski, Jakub Zawłocki, Mikołaj Fedorwicz oraz Harcerki: Patrycja Zawłocka, Marta Kokowicz i Agata Brzezińska mają wyjechać z Michalina o 14.30 (w wypadku Patrycji z Anina) a dokładnie zostać zabranym przez Tajemniczy Autokar z Karczewa…

Aby zdążyć śmiałkowie z gimnazjum mieli wyjść około godziny 13.00. Okazało się, że z Gimnazjum na Rondo w Michalinie da się przejść w około pół godziny. Śmiałkowie przybyli więc na miejsce godzinę wcześniej i wykorzystali ten czas na kosztowaniu specjałów w pobliskiej cukierni.

Przed Katedrą

W końcu nadeszła pora spotkania Tajemniczego Autokaru Z Karczewa. Podjechał on po punktualnie, z otwartych drzwi wyjrzała sympatycznie wyglądając Pani i wesołym głosem powiedziała: „Hufiec Karczew wita… Zapraszamy”.
Podróż autokarem była dość długa i śmiałkowie spędzili ją głównie na śpiewaniu, a około godziny 16.30 czyli chwilę po opuszczeniu środka transportu.
Trzeba dodać, że przekazanie odbyło się w Katedrze Wojska Polskiego. Była tam Druhna Naczelnik (która wniosła Światełko) i Ksiądz Biskup (który udzielił nam błogosławieństwa).

Uroczystość była krótka. W czasie jej trwania nasi bohaterowi dostali kalendarzyki wojskowe i obrazki patrona polskich harcerzy (Ks. Frelichowskiego – jakby ktoś nie wiedział). Po krótkim kazaniu (a w zasadzie Gawędzie) Śmiałkowie mogli zabrać to, po co tutaj przybyli… po „kawałek” ognia rozpalonego w grocie narodzenia Jezusa… (trzeba dodać że pożyczali znicz od harcerzy z Karczewa – Dziękujemy!) . Uroczystość zakończyła się tradycyjnie, czyli w kręgu… Ale to nie był do końca koniec, bo dla każdego harcerza w Katedrze była przygotowana Koperta z opłatkiem i życzeniami świątecznymi!!!

Potem był już tylko powrót i znowu troszeczkę śpiewu (Patrycja uczyła młodsze koleżanki z Karczewa piosenki „Koło”). Ogólnie było bardzo fajnie, bo zintegrowaliśmy się z innym hufcem.
Lecz mimo tego nie dostaliśmy schabowego…

Mikołaj Fedorowicz

Od Mirka: Mikołaj, następnym razem jak będę jechał na Zjazd do Hufca Karczew, to pojedziesz ze mną. Może wtedy dostaniesz schabowego…

Jak motywować – wg nas?

Pomysły na motywowanie harcerzy zebrane przez funkcyjnych Hufca Otwock na zajęciach w czasie biwaku motywacyjnego 7 grudnia 2003.

Oto one: przydzielać odpowiednie zadania, pochwalić przed rodzicami, pochwalić, wysłać SMS’a z pochwałą, zadzwonić z życzeniami na urodziny, wyróżnić na forum drużyny, pochwalić w rozkazie, uśmiechnąć się, dobre słowo, docenić wysiłek, drobne prezenty, pochwalić na zbiórce, spotkać się osobiście na piccy, dać specjalne zadanie, pokazywać innych i mówić, że tez tak można, docenianie pomysłów, powierzyć odpowiedzialną funkcję, otworzyć próbę na stopień, pojechać prywatnie do kina/teatru, napisać list pochwalny do rodziców, zaprosić do siebie na herbatę, dać cukierki za wykonaną pracę, dawać dobry przykład, podziękować oficjalnie, powierzyć samodzielne zadanie, dać dyplom, wysłać na kurs, krótka rozmowa, zaproponować udział w imprezie (między)hufcowej, wykonać zadanie równolegle z harcerzem, stosować system rywalizacji, zamieścić zdjęcie harcerza na stronie internetowej hufca, napisać list do harcerza, powiedzieć kilka ciepłych słów, okazać zainteresowanie, dofinansować wyjazd na obóz, pomóc wykonać zadanie, porozmawiać o jego przyszłości, dać prezent na mikołajki własnoręcznie wykonany, porozmawiać o tym co dla niego ważne i dążyć do tego, pokazać zaufanie, podnosić coraz wyżej poprzeczkę, zadzwonić do rodziców i pogratulować dziecka, dać punkty w punktacji drużyny, nie lekceważyć jego problemów, umówić się na spacer, służyć radą i dobrym słowem, docenić, wymienić zalety na forum publicznym, napisać artykuł o nim do „Przecieku”, porozmawiać na zbiórce, napisać list pochwalny do szkoły, powiedzieć, że ma duże możliwości, zabrać na biwak starszych, opowiedzieć coś motywującego o sobie, wysłać śmiesznego maila, zabrać na zbiórkę namiestnictwa, porozmawiać na GG, wysłać na biwak do innej drużyny, pójść do niego i osobiście poprosić o wykonanie zadania, dotrzymać danego słowa, pójść z nim na grzyby, pomóc w akcji, którą prowadzi, zaproponować wykonanie czegoś w czym jest dobry, rozwijać jego zainteresowania, pokazać, że jest potrzebny w drużynie, docenić zalety, pokazać dobry przykład, pamiętać o urodzinach, poprosić komendanta o pisemna pochwałę, interesować się nim, pokazać swoje zaufanie, powierzenie bardziej odpowiedzialnej funkcji.

Odpowiedzi funkcyjnych zebrał Mirek Grodzki

Podróże na dwóch kółkach

Sobota 8.11.2003. 8:00 rano. Budzik dzwoni bezlitośnie. Kto przy zdrowych zmysłach wstaje dobrowolnie o takiej porze w sobotę…?

Zwlekam się z łóżka, podchodzę do okna i odsłaniam żaluzje.
Tępym wzrokiem patrzę na świat za szybą… O nie mgła… Kiepsko to widzę, trzeba sprawdzić temperaturę. Człapie do kuchni włączam wodę na herbatę, rzut oka na termometr 3’C chłodno… Poranna toaleta . Kurcze czy warto??? Wracam do kuchni, robię herbatę. Kolejne spojrzenie na termometr 3,2 'C nie jest tragicznie, rośnie.
8:15 pierwszy telefon (to Adaś)
„Ty jak jest, w sumie trochę zimno nie??” Oczywiście jedziemy nie ma nie, jest już 3,4 'C i rośnie”OK Będę u ciebie za pół godziny”. Jem śniadanie

8:30 Telefon znów dzwoni (tym razem Tomek) „Nic się nie zmieniło?”No nie w końcu jesteśmy twardzi nie (krótka rozmowa, będzie u mnie niedługo)

8:45. Dzwonek do drzwi. Jest Adam. Szybka kawa i czas się przygotować. Wbijamy się w ciepłe kalesonki, skórzane spodnie , góra typowo na cebulkę (najważniejsze ubrać się ciepło i nieprzewiewnie). Gotowe .
Poruszamy się troszkę jak „miśki po siłowni” Tomek też już przyjecha.ł. Wystawiam sprzęt 😉 Stara MZ TS 150 ojca. Kilka komentarzy na temat stylistyki starszych motocykli.
Gdzie jest Bogdan?? Dzwonie po niego. ZASPAŁ!

9:00 szybka decyzja jedziemy po niego, zaoszczędzimy na czasie. Oho Mama Bogdana chyba jest zadowolona że wyciągamy jej syna w taką pogodę. Przyjacielsko grozi nam palcem i puka się w czoło (Luuubi nas 😉

9:15 Szybka kontrola sprzętu i w drogę. W sumie nie jest tak źle, do prędkości 70 zimno nie jest prawie odczuwalne. Jedziemy dwoma motocyklami Tomek na swojej XT 600 może jechać dużo szybciej ale dopasowuje tępo do nas. Trzeba jeszcze nakarmić rumaka i sprawdzić podkowy. Zjeżdżamy na stacje benzynową. Tankujemy, dopompować powietrza i w dalszą drogę

Na Czersk
Droga jest prawie pusta, jedzie my spokojnie jednym tempem. Oho Dziadek na komarku (też dwa koła) zgodnie z tradycją plecak (Adam mój pasażer) pozdrawia podnosząc rękę. Wyskakujemy na obwodnicę. Tu można przyspieszyć, szeroko i pusto. Prędkość około 80-90. Wyprzedziliśmy „Malucha” z czterema radosnymi panami upakowanymi w środku jak konserwy. Adaś krzyczy z radochy „Pierwszy zaliczony”. Dojeżdżamy do ronda . Lewo Mińsk Mazowiecki, prawo Góra kalwaria (Tędy). Hmmm… zamszowe rękawice to nie był dobry pomysł wiatr je przewiewa ciekawe ile wytrzymam. Adamowi wieje trochę po nogach. Przejeżdżamy przez Wisłę (tu zawsze jest chłodniej i bardziej dmucha). Rondo w Górze Kalwarii – Lewo Warka prawo Warszawa.. Panowie NA Warkę! Jeszcze chwila i na miejscu. Jest! Drogowskaz na Czersk.

9:45.Dojechaliśmy. Nie czuje palców lewej ręki ale humor dopisuje. Wszyscy mamy czerwone nosy i uszy. Panowie mam kawę, po łyku i na zamek. Pani nie bardzo chce się zgodzić żebyśmy postawili motocykle za kasą, cóż stawiamy przed. 4 studenckie proszę. Wchodzimy.
Zwiedziliśmy południową basztę, było przy tym trochę śmiechu i trochę drżących łydek. Tomek podobnie jak i ja ma lęk wysokości (weszliśmy obydwaj). Później baszta “bramna”. Na arsenał nie wchodziliśmy “nie dostępny dla zwiedzających”.

Około 11:00 zjedliśmy drugie śniadanie popijane kawką z termosu. Czas do domu. Droga powrotna przebiegała pomyślnie i bez żadnych zbędnych przygód (pomijamy to że temperatura spadła do 2’C).

Generalnie sezon motocyklowy 2003 nasza czwórka uważa za zamknięty. Jutro Tomek jedzie do Broku na ogólnopolskie zamknięcie sezonu i “pogoń za lisem”.

W skład ekipy jadącej do Czerska wchodzili:
kierowcy : Tomek i ja Perkun
plecaki: Bogdan i Adam

Kolejny rok przed nami

Kolejny rok, kolejna Gwiazdka przed nami. Czy staliśmy się lepsi, bardziej zahartowani na przeciwności przyrody i życia? Niech każdy z nas zastanowi się nad mijającym rokiem.

Ile czasu danego nam zmarnowaliśmy na zajęcia jałowe, nic nie przynoszące poza niesmakiem, który zostaje po nich? Ile czasu przeznaczyliśmy na zajęcia ciekawe, budujące naszą wiedzę, rozwijające nasz intelekt, pozwalające na swobodną rozmowę z Francuzem, Niemcem, Anglikiem, Rosjaninem? Za cztery miesiące będziemy równoprawnymi obywatelami zjednoczonej Europy. Pojęcie granic państw stanie się pojęciem abstrakcyjnym. Czy będziesz umiał skorzystać z możliwości, jakie się przed torba rozwiną? Ile czasu poświęciliśmy innym: koleżankom i kolegom z drużyny, najbliższemu przyjacielowi, a wreszcie naszym najbliższym: rodzicom, cioci, wujkowi, dziadkom?, czy pamiętaliśmy o dalekich krewnych?

Dostaliśmy nasze życie do dyspozycji. Od nas zależy czym zapiszemy naszą ziemską kronikę. Czy za sto lat kogoś zainteresuje jej treść? Czy myślałeś o tym? Jaki zawód opanujemy tak, aby dzięki niemu mieć środki na przeżycie, na własny, wymarzony dom z ogrodem.? A może liczysz na łut szczęścia, że jakoś to będzie, że na pewno wszystko się jakoś ułoży. Dzisiaj starasz się niczego sobie nie odmawiać. Masz komórkę z aparatem cyfrowym, sprzęt audio i video…., modne ciuchy. Masz. Po prostu masz. Kto za to zapłacił, to mniejsza o to. Czy chociaż należycie wyrażasz swoją wdzięczność tym, dzięki którym żyjesz, dzięki którym to wszystko masz?

A czy znajdujesz czas na myślenie, na bezgłośną rozmowę z sobą samym? A wreszcie czy czytasz i co czytasz? Co zawdzięczasz czytanym tekstom? Obserwuję na wycieczkach dziewczyny zaczytujące się w wątpliwej jakości tekstach różnych kolorowych wydawnictw. Ich wydawcy zacierają ręce. Kupiłaś. Oni mają pieniądze. A co Ty masz? Czy czujesz się ubogacona treścią artykułów, które czytasz z wypiekami na twarzy? Jest wiele tajemnic dorosłego życia, które chciałabyś jak najprędzej zgłębić. Czy nie za szybko? Prawdopodobnie ty będziesz żoną i matką, a ty mężem i ojcem. Czy Twój mąż, czy Twoja żona wytrzymają z Tobą przez całe życie? W zdrowiu i chorobie, ubóstwie i w zamożności? Czy właściwie się do tego przysposabiasz? Jak? Czy jesteście obowiązkowi, punktualni, rzetelni, pilni i pracowici? Czy staramy się opanowywać ogarniające nas często prymitywne lenistwo? Czy jesteś pewien, ze nie zmarnowałeś bezpowrotnie darowanego Ci Czasu?

Piszę te słowa w dniu 13 grudnia, dniu, który bardzo mocno zaważył na moim myśleniu o polityce, który na długo zohydził takie pojęcia, jak Ojczyzna, patriotyzm, Biało czerwona. Jak miliony Polaków przeżywałem okres pierwszej SOLIDARNOŚCI z nadzieją na odkłamanie rzeczywistości, na powrót prawdziwych wartości, takich jak Bóg, Honor i Ojczyzna. Dziesięć milionów rodaków zapisało się do SOLIDARNOŚCI. Różne były motywacje ich przynależności, ale zdecydowana większość przystąpiła dlatego, że miała już dosyć życia w zakłamaniu, mówienia czego innego w pracy, a czego innego w domu, wysławiania nawet w konstytucji Związku Radzieckiego. Dzisiaj, po dwudziestu dwu latach od wytoczenia czołgów przeciwko narodowi, nadal niektórzy twierdzą, że stan wojenny był mniejszym złem niż wkroczenie Sowietów do Polski. Nieszczęśni, lub głupi, bo już wiadomo historykom, że Związek Radziecki nie zamierzał interweniować nawet mimo próśb Wojciecha Jaruzelskiego, który skupił w swych rękach całą władzę, a kierowana przez niego Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego bezprawnie nawet w świetle ówczesnego prawa wprowadziła stan wojenny na obszarze całego kraju. 70 tysięcy żołnierzy i 30 tysięcy funkcjonariuszy ówczesnej milicji wyprowadzono na ulice kraju. Dwa miesiące nieczynne były telefony. W wyniku tego stanu około miliona młodych, wykształconych ludzi opuściło Polskę, często zmuszanych do tego kroku. Wiele osób straciło życie, wiele pracę i środki utrzymania. Dziennikarze i inżynierowie pracowali jako taksówkarze, lub wykonywali inne prace fizyczne. Skrytobójcze morderstwa, psychiczne i fizyczne dręczenia były stosowane wobec najbardziej nieprzejednanych.

Przykro mi bardzo, że wielu instruktorów naszego hufca do dzisiaj nie rozumie, że stan wojenny był ZŁEM, że niektórzy z nich nie zawsze godnie zachowali się w tamtym czasie. Już kilka lat temu Prezydent Aleksander Kwaśniewski, który zrozumiał, że jako reprezentant narodu dłużej nie może podtrzymywać zakłamania, potwierdził, że stan wojenny nie był mniejszym złem, tylko po prostu złem.

Dlaczego dzisiaj piszę te słowa? Właśnie wróciłem z koncertu w Sali Kongresowej (nie ukrywam, że często wilgotniały mi oczy, kiedy wraz z innymi, stojąc oklaskiwałem artystów), gdzie słowami pieśni Jacka Kaczmarskiego i tekstami Jana Pietrzaka przypomniano tamte lata, lata wspaniałego entuzjazmu, niekłamanej działalności społecznej milionów Polaków i dzień, w którym zabito Nadzieję. MATKĘ GŁUPICH?

Czy harcerz nie musi interesować się polityką? Oczywiście, że musi !!! Przecież polityka to sposób urządzenia, zorganizowania społeczeństwa. Harcerz nie może być ignorantem politycznym, bo jak dorośnie, wybierze nam pana A. L. na prezydenta. Pamiętajcie o tym DRUŻYNOWI!!!

Tego od Was oczekuję i tego Wam życzę poza zdrowiem, szczęściem i Wszelką Pomyślnością w przededniu narodzin Jezusa Chrystusa.

Wasza Biała Sowa

Teraz brakuje fundamentów

– z Maćkiem Wojtasiewiczem rozmawia Aleksandara Kasperska

Jesteś, można powiedzieć, „starym harcerzem”. Mógłbyś opowiedzieć o swoich początkach?
Moją pierwszą drużyną była 126 DH ”Niebieski Szlak”, wtedy prowadzona jeszcze przez dh. Jolę Pietrucik. Z początku byłem raczej niechętnie nastawiony do całej tej instytucji jednak gdzieś w okolicy siódmej – ósmej klasy dałem się namówić harcującym kolegom na przyjście na zbiórkę i mnie wciągnęło.

Aż w końcu zostałeś drużynowym?
Tak, ale w pewnym sensie drużynowym z przymusu. Widzisz, kiedyś drużyny były w większości środowiskowe tzn. ściśle związane z konkretnymi szkołami – skupiały na ogół ludzi z dwóch, trzech równoległych klas. Kiedy w ósmej klasie ludzie rozchodzili się po różnych szkołach, często był też to koniec ich harcerskiej przygody. Większość osób znajdowała sobie nowe środowiska. Ze 126 było podobnie jednak zostało nas jeszcze kilka osób, które chciały coś razem robić. Problemem było tylko to, że nasza drużynowa nie mogła już nam poświęcać nam tyle czasu i chociaż formalnie nadal pełniła tę funkcję, de facto zastąpił ją Bogdan Kusina, który miał dobry pomysł na kontynuację harcerstwa na bazie Harcerskiego Klubu Łączności „PAJĄK” SP5 ZDH. Od tej pory byliśmy coraz częściej rozpoznawani jako drużyna łącznościowa. Kiedy jakiś czas później z przybocznego awansowałem na drużynowego, wiedziałem co mam robić.

Wiele osób twierdzi, że harcerstwo się zmienia. Też tak uważasz?
Przede wszystkim, kiedyś solidną podstawą harcerstwa było doświadczenie i wiedza drużynowego, na którym można było się wzorować. Dla mnie takimi osobami była dh. Pietrucik i dh Kusina. Wydaje mi się, że teraz brakuje tych fundamentów i tego szacunku dla idei harcerstwa, która gdzieś się zatraca. Odnoszę wrażenie, że robi się z tego taka turystyka… Harcerzy nikt nie powinien się wstydzić, a tymczasem bywa różnie codzienne zachowanie, picie, palenie i to nie tylko papierosów. Tak nie powinno być.

Jak sam radzisz sobie z 10 punktem prawa?
Nie zamierzam nikogo ani siebie oszukiwać. Wiadomo, że tak jak w kościele nie da się przestrzegać wszystkich 10 przykazań, tak tutaj Prawo Harcerskie wyznacza pewien ideał, który należy starać osiągnąć ale nie da się być ideałem. Osobiście nie palę i nie piję alkoholu na żadnych wyjazdach harcerskich. Co innego lampka wina przy rodzinnym obiedzie czy szampan „przy okazji”.

Jak oceniasz siebie jako drużynowego?
Mam trochę żal do siebie i do całego swojego pokolenia. Wielu z nas nie wychowało swoich następców. Matura, studia, dla wielu równoległa praca była kolejnym życiowym punktem zwrotnym, żeby coś osiągnąć, trzeba było w połowie lat 90 załapać się na ten pociąg, który był naszą nadzieją na godziwą przyszłość i większość osób tak zrobiła a na harcerstwo zaczęło niestety brakować czasu. Na dodatek, wielu z nas brakowało takiego doświadczenia w wychowywaniu młodzieży, jakie posiadali nasi poprzednicy. Starałem się przekazać swój dorobek dalej ale średnio wyszło. Poza tym, nie było mnie, kiedy mój następca miał te same problemy, jakie ja miałem na początku mojego drużynowania.

Kogo uważasz za swojego następcę?
Zastąpiła mnie dh. Iwona Jaroszewska i to jak się później okazało był taki dosyć trudny okres istnienia 126- tej.

Dlaczego wyłączyłeś się z czynnego harcowania?
Nigdy nie przestałem być harcerzem, nie mogę więc zgodzić się ze słowami czasem słyszanymi pod moim adresem o powrocie, czy niemal nawróceniu. Ja traktuję raczej ten okres jako rolę drugoplanową. Należy jednak powiedzieć, że pojawiło się też pewnego rodzaju znudzenie prowadzeniem drużyny co prawda było mnóstwo rzeczy do robienia w ramach klubu łącznościowego ale tak naprawdę brakowało alternatywy dla instruktorów i harcerzy starszych. Drużynowy był strasznie osamotniony w prowadzeniu drużyny. Razem z dh Piotrkiem Brodą, którego zresztą sam zachęciłem do tego sposobu spędzania wolnego czasu, jakoś przed wakacjami w 1998 r. wpadliśmy na pomysł stworzenia szczepu. Piotrek miał pomysł a ja dużo chęci. Po nieformalnych wyborach, Piotrek miał zostać komendantem tego szczepu a ja jego zastępcą. Jednak po wakacjach zdarzył się tragiczny wypadek, w którym Piotrek zginął. Ten brak Piotrka jako niezbędnego ogniwa w naszych harcerskich planach sprawił, że nie mogłem dalej robić czegoś, co już nie było przyjemnością a zaczęło stawać się powoli męką.

Jednak zdecydowałeś się znowu uaktywnić.
Po prostu zaszczepiono we mnie tego ducha. Przez ten czas nadal spotykałem się ze znajomymi z harcerstwa. Zawsze miałem w sobie żyłkę organizatora, nie potrafię usiedzieć w miejscu razem z przyjaciółmi organizowaliśmy różne wyjazdy latem na łódki, zimą na narty. Tylko że z biegiem czasu coraz mniej było chętnych na te wypady bo pojawiła się nowa bariera. Dla większości znajomych zaczął się się czas ślubów, dzieci wiadomo zbudować dom albo chociaż kupić mieszkanie, posadzić drzewo… A mi coraz bardziej brakowało dawnych czasów.

Ciągnie wilka do lasu?
Tak, chociaż nie czuje się jak dzikie zwierzę 😉 Sądzę, że miał na mnie wpływ taki bodziec spokoju koniec studiów, pewna pozycja zawodowa. Teraz po prostu wiem, czego chcę, nie muszę się już aż tak dużo uczyć ani walczyć, żeby ten „pociąg”, na który kiedyś trzeba było zdążyć, nie uciekł. Mam więcej czasu i mogę się nim podzielić. Mam pewien dług do spłacenia wobec środowiska, bo naprawdę dużo mu zawdzięczam.

Myślałeś o wychowaniu, tego niemal sakramentalnego, następcy?
Szczerze mówiąc, nie myślałem o tym. W swojej pracy raczej identyfikuję się z HKŁ Pająk niż z komendą hufca bo nie widzę tam dla siebie pola do realizacji. A następca? Wymagałoby to ode mnie zgromadzenia nowych sił i znalezienia motywacji, pewności, że tym razem dam radę to zrobić. Mam świadomość tego, ze jako pokolenie coś żeśmy spaprali, dlatego uważam za swój obowiązek pomóc klubowi, który przechodził trudności ale teraz dzięki pomysłowi dh Krzeszewskiego zaczyna wychodzić na prostą. Właśnie tutaj widzę miejsce dla siebie.

Jakie masz w związku z tym plany?
Chodzi mi przede wszystkim o pomaganie młodzieży w rozwijaniu zainteresowań. W tym celu chcę rozszerzyć działalność klubu na inne dziedziny. Zaczęliśmy od żeglarstwa, które bardzo przypomina harcerstwo wspólne życie, wieczorne spotkania przy ognisku… Krokiem w tym kierunku miał być obóz letni. Nieharcerski z założenia, bo pomysł narodził się praktycznie przed samymi wakacjami i zabrakłoby nam czasu na zebranie harcerzy. Wyjazd miał formę turystyczną jednak chodziło nam o to, aby pokazać „cywilom”, że harcerz nie jest czymś do oglądania w zoo, ale kimś, kto potrafi zorganizować sobie czas, zająć się sobą a przy tym zaproponować coś innym. Pomysł okazał się trafiony bo okazało się, że 90% uczestników nigdy przedtem nie miało okazji pożeglować ani pojeździć konno a nawet wycieczka rowerowa okazała się dla niektórych problemem. W sumie wyszedł z tego praktycznie obóz harcerski, był to taki strzał w dziewiątkę, bo jednak nie udało się zachować pełnej formy.

Rzeczywiście wyszło z tego coś bardzo pozytywnego. Uważasz, że to jest dobry pomysł na harcowanie?
To jest moje prywatne odczucie. Sadzę, że bardzo istotne jest w tym momencie zatrzymanie instruktorów i harcerzy starszych bo bez nich harcerstwo umrze samo z siebie harcerze nie wezmą się z niczego. Wydaje mi się, że potrzebny jest pomysł skierowany do tych ludzi bo same szkolenia i kursy nie wystarczą by zachęcić do dalszych wysiłków i samorealizacji na polu harcerskiej działalność.

Dziękuję za rozmowę.
Ola Kasperska

Powstanie Listopadowe – gra [2]

OKIEM UCZESTNIKA. Spotkaliśmy się tradycyjnie na przystanku autobusowym przed Duetem w Michalinie. Przemaszerowaliśmy (żeby było taniej) do Falenicy. Kupiliśmy bilety dobowe i ruszyliśmy do Warszawy.

Dzięki temu, że Kuba Zawłocki zna na pamięć rozkłady wszystkich autobusów, dojechaliśmy na miejsce szybko i sprawnie. Na starcie gry spotkaliśmy Patrycję Zawłocką i Olkę Wojciechowską. Jak tylko okazało się, ze 2 patrole z 69 DH zaginęły gdzieś po drodze ruszyliśmy na grę. Na przykościelnym cmentarzu przy grobach powstańców Patrycja powiedziała nam, że dziś jest 173 rocznica wybuchu Powstania Listopadowego i że to będzie temat naszej gry.

Na pierwszym punkcie dostaliśmy zaszyfrowany list, w którym dowiedzieliśmy się, że za chwilę spotkamy szpiega (mama Patrycji), który przekaże nam wskazówki gdzie mamy dalej iść. A właściwie to musieliśmy biec, żeby zdążyć na czas na następny punkt. Dopiero tuż przed punktem zorientowaliśmy się, ze mamy przecież bilety dobowe, a biegliśmy wzdłuż linii tramwajowej.

Na punkcie spotkaliśmy Kubę Borowego i Mikołaja Fedorowicza. Dali nam kolejne informacje o Powstaniu i kazali zrobić ankietę wśród ludzi, o tym czy wiedzą jaka jest dzisiaj rocznica. Połowa nawet wiedziała.

Na kolejny punkt już pojechaliśmy tramwajem. Stała tam Agata Brzezińska (3 DHS „Zawiszacy”), która odpytała nas ze znajomości pieśni patriotycznych. Po odśpiewaniu jednej (nie pamiętam już jakiej) mieliśmy zrobić scenkę przedstawiającą tę pieśń. Tu też mieliśmy okazję, jak i na każdym innym punkcie, sprawdzić ile o Powstaniu zapamiętaliśmy z poprzedniego punktu. Dostaliśmy wskazówki gdzie iść dalej i nawet trafiliśmy szybko, bo… jechaliśmy autobusem (z czarnym numerem).

Doszliśmy do rezerwatu „Olszynka Grochowska”, gdzie znaleźliśmy kolejny list, w którym było napisane, ze trzeba iść, iść, iść. No to poszliśmy. Szliśmy, szliśmy, szliśmy i… doszliśmy do Jaśka i Iwina z 69 DH. U nich był bardzo fajny punkt, bo można było najeść się wafelków. Poza tym dali nam związaną kaczkę, czyli krzyżówkę do rozwiązania o tematyce historycznej.
Razem z punktowymi doszliśmy do polany, gdzie czekali już wszyscy. Pobawiliśmy się w kilka tradycyjnych zabaw powstańczych, jak: kręcioł, przerywane wojsko. W czasie zabawy podjechał autokar z turystami. Okazało się, że przyjechali oglądać nas, ale mogiłę powstańczą, która była nieopodal. Sądząc po autokarze wydali na niego chyba ostatnie pieniądze, bo nie mieli nawet na znicz, ale poradzili sobie: zapalili nasz!
Potem przyjechali panowie z flagami. DOPIERO, a była 14.00. Może też mieli jakąś grę i nie mogli trafić. Kiedy już po turystach opadł kurz u przestały błyskać flesze, Patrycja i Olka opowiedziały nam o miejscu, w którym staliśmy. Potem przestaliśmy stać i poszliśmy do autobusu.

Na przystanku Patrycja wyjęła z plecaka dwie wielkie siaty pączków. Bardzo dobrych i bardzo dużo. Można było brać ile się chciało pod warunkiem, że nie chciało się więcej niż dwa. Dojechaliśmy do przystanku 521 i rozstaliśmy się z Jaśkiem i Iwinem – nie mieli dobowych.

Mam nadzieję, że dla wszystkich gra była tak pouczająca jak dla mnie. Nie dość, że przypomniałem sobie wiadomości z Powstania Listopadowego, to jeszcze przekonałem się, że muszę być organizatorem gry, żeby się udała.
Mam nadzieje, że najlepszą oceną gry Patrycji było to, co jej powiedziałem na końcu…

Mirek Grodzki
Drużynowy 5 DH „Leśni”

P.S. Opis gry widzianej okiem organizatora jest na tej stronie.

Powstanie Listopadowe – gra [1]

OKIEM ORGANIZATORA.Cieszę się, że ponownie mogę zawitać na łamach „Przecieku”. Tym razem z powodu gry terenowej, która, jak pewnie niektórzy wiedzą, odbyła się 29 listopada br. Miała ona na celu przybliżenie harcerzom wydarzeń z lat 1830-31, czyli z Powstania Listopadowego.

Dostałam krótką wiadomość od Mirka: „trzeba napisać sprawozdanie z gry z punktu widzenia organizatora”. Ta gra była moim pomysłem. Zainspirował mnie rajd szkolny „Szlakiem Pamiątek Grochowa”, w którym miałam okazję uczestniczyć. Odkryłam wtedy kilka miejsc historycznych, których wcześniej nie znałam, albo nieświadomie przejeżdżałam. Pomyślałam, że nie jestem pewnie jedyną osobą, która nie zna tych miejsc. Trzeba coś z tym zrobić, a najlepiej zacząć od własnej drużyny.

Zorganizowanie gry było dla mnie sporym wyzwaniem i formą sprawdzenia się. Już na 2 tygodnie przed startem chodziłam w nerwach analizując planowany przebieg gry, lecz dopiero tydzień przed nią zaczęłam myśleć o zadaniach na poszczególne punkty. Z początku wydawało mi się to czymś banalnym, ale z każdym następnym zadaniem było to dla mnie coraz trudniejsze. Zdałam sobie wtedy sprawę, że nie mogę robić wszystkiego sama. Na szczęście z samymi punktowymi nie miałam problemu i dobrze się dogadywałam. Podzieliłam się z nimi pracą i wiedziałam, że mnie nie zawiodą. Nadeszła wreszcie długo oczekiwana sobota 29 listopada 2003 r. Był to dokładnie dzień 173 rocznicy wybuchu powstania.

Około godziny 8.30 wraz z niektórymi punktowymi pojechałam do Warszawy, miejsce gry (o tym dowiecie się też z artykułu Mirka). Od samego początku miałam złe przeczucia. Dlaczego? Ciągle martwiłam się tym ile osób przyjdzie z mojej drużyny i 69 DH., którą zaprosiłam. Wybiła godzina 10.00. na starcie zjawiła się zaledwie garstka harcerzy (7) z 5 DH „Leśni”. Niestety zaproszeni goście nie dotarli (może innym razem?). nie da się ukryć, że było mi przykro, widząc tak nieliczna grupę. Spodziewałam się ok. 20 osób.

Były 4 punkty. Na pierwszym stałam z Olą Wojciechowską, na drugim – Mikołaj Fedorowicz z Kubą Borowym, na trzecim – Agata Brzezińska (3 DHS „Zawiszacy”), na czwartym zaś Jasiek Wojciechowski z Pawłem Iwińskim (jedyni przedstawiciele 69 DH).
Kiedy drugi (i jednocześnie ostatni) patrol odszedł już z pierwszego punktu udałam się z Olą na ostatni, czwarty punkt zahaczając o sklep, żeby kupić pączki dla wspaniałych punktowych. Wraz z przybyciem na ten punkt moja panika znikła. Pocieszeniem były słowa pewnego druha, który powiedział, ze gdy on organizował grę, to… nikt nie przyszedł. Wtedy pomyślałam, zrobiłam co zaplanowałam i o tym tylko powinnam myśleć. Tak też zrobiłam. Nie wiem kiedy nawet wszyscy znaleźliśmy się na polanie, gdzie odbyło się kilka zabaw. Po tych szaleństwach miałam przejść do konkretów. Opowiedzieć o Olszynce Grochowskiej, mogile przy której się znajdowaliśmy itd. Niestety moje plany zakłóciła grupa turystów. Nie dość, ze przez dłuższy czas oblegała mogiłę, to jeszcze zapaliła nasz znicz, który był przygotowany na uroczysty finał gry.

Po głowie chodziło mi tylko jedno słowo: PECH. Na szczęście w końcu turyści odeszli i mogłam realizować swój plan. Podzieliłam się ze wszystkimi swoimi wiadomościami, odśpiewaliśmy Warszawiankę, zapaliliśmy znicz i ruszyliśmy w kierunku przystanku autobusowego. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze przy kamieniu Pamięci Powstania Listopadowego. Tam także zapłonął znicz.

Nadszedł czas powrotu. Godzinę zajął nam przejazd z Warszawy do Falenicy, stamtąd trochę zmęczeni wróciliśmy do domów. W autobusie drużynowy zadał mi pytanie: „czy podobała Ci się gra?” wtedy moje odczucia były mieszane, wręcz negatywne. Dzisiaj patrząc na to z perspektywy czasu jestem raczej zadowolona. Na koniec pragnę jeszcze raz gorąco podziękować punktowym za to, że byli i bez których nie dałabym rady oraz uczestnikom gry: tej szczęśliwej siódemce, bez których gra nie odbyłaby się. DZIĘKUJĘ.

Patrycja Zawłocka
Przyboczna 5 DH „Leśni”

P.S. Opis gry widzianej okiem uczestnika jest na tej stronie.

Andrzej Łabudzki

„Któżby wierzył, któżyby w andrzejkowe wróżby?” – pamiętam to hasełko jeszcze z kalendarza ze Świata Młodych, który wisiał we wspólnym pokoju moim i mojej siostry.

Nie pamiętam ile dokładnie miałam lat… Doskonale za to pamiętam, że był tam rysunek Lutczyna, na którym dziewczynka manewrowała woskowym odlewem i cień na ścianie ułożył się w kształt potężnego mięśniaka, czym dziewczynka wydawała się być wielce zachwycona.

Podobne obrazki, tyle że na żywo można było oglądać w hufcu podczas jednego z dyżurów Namiestnictwa, podczas którego nasze “pomieszczenia biurowe” zamieniły się w aromatyczne pomieszczenia pełne tajemniczych przedmiotów i świateł.

Już wiele dni wcześniej zachęcona kolorowymi ogłoszeniami o redakcja postanowiła obadać imprezę własnoocznie i własnoocznie (potem okazało się, że jeszcze własnogębnie i własnoręcznie).

Mistrzynie ceremonii, co wnioskujemy po strojach, Ania Pietrucik i Kasia Kołodziejczyk umiejętnie wprowadzały w nastrój wróżebny kameralnie zebranych i pojedynczo przybywających gości. [Kameralność była atutem tego wieczoru].

Nikogo z przybyłych nie ominęła żadna wróżba. Niektórzy nawet dostali je na wynos. Było po łacinie, po polsku, z wosku, z cienia, pod ciastkiem, w “ciepłych lodach”, ze szpilką, na karteczkach, w pudełku, przy paluszkach, “Helenie” i fantastycznych pierniczkach.
Kogo nie było – niech się gryzie w pięty.

W jednej z wróżb los zesłał mi spacery po lesie w wolnym czasie, co przy przyleśnej lokalizacji mojego domu, wydaje się całkiem oczywiste, ale…od tamtego dnia jakoś jeszcze ani razu nie znalazła się chwila na obejrzenie józefowskiego drzewostanu. Popracuję nad tym.

Uda ci się wszystko, do czego się zobowiążesz. Wolny czas spędzaj na spacerach w lesie!

Tak brzmiała moja “podciasteczkowa” wróżba. Te, Andrzej, coś żeś mje kiepsko wywróżył. Czy Szanowne Namiestnictwo przyjmuje reklamacje? Jaki jest okres gwarancji spełnialności wróżb?

Strz after midnight